Reprezentacja Argentyny chce zastrzec numer dziesięć, wychodząc z założenia, że już nie pojawi się w tym kraju piłkarz, który będzie godny noszenia tej liczby na plecach bardziej niż Leo Messi. To zwykłe wariactwo. Szlachetne, podszyte dobrą intencją, ale wciąż wariactwo. Wiecie dlaczego? Bo ponad dwadzieścia lat temu Argentyna również chciała zastrzec numer dziesięć. Była przekonana, że już nigdy nie pojawi się postać większa niż Diego Maradona. I co? I pojawił się Messi.
Był 2002 rok, „Boski Diego” nie grał w kadrze już od ośmiu lat, Argentyna szykowała się do wyjazdu na mundial organizowany w Korei i Japonii. Kilka miesięcy wcześniej w reprezentacji „Albicelestes” – w ramach hołdu dla Maradony – zastrzeżono numer dziesięć. Na mundialu Argentyńczycy chcieli zagrać więc bez żadnej dychy. Rozdzielili wśród piłkarzy numery od 1 do 24 z pominięciem liczby zarezerwowanej dla swojej legendy, ale to nie przeszło. FIFA postawiła weto. Jak wszyscy korzystają z numerów od 1 do 23, to wszyscy. Bez wyjątków, nawet dla Diego Maradony.
Sepp Blatter w oficjalnym piśmie wręcz wyśmiewał pomysł południowoamerykańskiej federacji. Zaproponował, by Argentyna przyznała dziesiątkę trzeciemu bramkarzowi, wtedy nikt w niej nie zagra, a więc nikt jej nie sprofanuje. Żartował, że argentyńska dziesiątka mogłaby dzięki temu wreszcie legalnie zagrywać rękoma, nawiązując rzecz jasna do słynnej „Ręki Boga” w wykonaniu legendarnego Diego. Ogólnie: cyrk. Cały ambaras zakończył się tym, że dziesiątkę na mundialu nosił grający w River Plate filar kadry, Ariel Ortega.
Argentyna nie wyszła z grupy.
O dyszce nikt nie pamiętał.
Tak samo jak teraz nikt nie robiłby afery o to, że na mistrzostwach świata w 2026 roku z dziesiątką zagrałby Julian Alvarez czy inny Enzo Fernandez. Pomysł zastrzeżenia numeru dla Leo Messiego jest jednak poważny. Na tyle poważny, że mówi o nim głośno najważniejsza osoba w argentyńskiej federacji. Oto Claudio Tapia, prezes tamtejszego związku piłkarskiego, cytowany przez „Marcę”: – Kiedy Messi odejdzie z kadry, nie pozwolimy nikomu nosić jego numeru. Dziesiątka będzie dożywotnio wycofana na jego cześć. Tyle możemy dla niego zrobić.
I szkoda, bo Argentyny nic nie nauczyła historia z niedoszłym zastrzeżeniem numeru dla Maradony. I już nawet nie chodzi nam o to, że FIFA nie zgodzi się na takie zabiegi, przynajmniej nie na mistrzostwa świata. Tamta historia niesie za sobą jeden bardzo prosty morał: jeśli sądzisz, że ktoś lepszy już nigdy się nie pojawi, to możesz być w wielkim błędzie. Argentyna była zachwycona Maradoną, który doprowadził ją do zwycięstwa na mundialu 1986 i robił na boisku rzeczy niesłychane. Gdyby w dniu ostatniego meczu Diego w kadrze ktoś powiedział: „słuchajcie, dokładnie za dziesięć lat zacznie przebijać się w piłce ktoś, kto będzie grał równie efektownie, ale jeszcze lepiej i da nam jeszcze więcej”, to zostałby zapewne wzięty za wariata. A tak się przecież wydarzyło.
Dziś też ciężko uwierzyć w to, że za dekadę mógłby pojawić się ktoś równorzędny Leo Messiemu. A to nie jest przecież nieprawdopodobny scenariusz. Jeśli nie za dziesięć lat, to za dwadzieścia. Nie za dwadzieścia, to za pięćdziesiąt. Nie można przecież wykluczyć, że kraj tak bogaty piłkarsko jak Argentyna po raz trzeci stworzy postać obdarzoną boskimi talentami. I czy to nie byłoby cudowne, gdyby na właśnie taką postać czekał numer dziesięć? W międzyczasie byłby on noszony przez dużo mniej wybitne jednostki, wspomnianych Alvarezów czy Fernandezów, ale czy to koniec końców miałoby jakieś znaczenie?
Nowe pokolenie musi mieć możliwość zmierzenia się z legendą, nawet gdy pozornie wydaje się ona być nieosiągalna. Śmiałek noszący numer dziesięć byłby sygnałem dla kraju i świata: patrzcie, to obecnie nasza wielka nadzieja, jak kiedyś Messi czy Maradona. I tenże piłkarz wchodziłby na zupełnie inny poziom odpowiedzialności za drużynę. Czy tego chcemy, czy nie chcemy, numer dziesięć jest dla futbolu szczególny. W większości zespołów dychę noszą najwięksi z największych i wszędzie waży ona naprawdę dużo. W Argentynie: ekstremalnie dużo.
To próba zmierzenia się z wielkością dwóch gigantycznie wielkich postaci.
I równie gigantyczna nobilitacja.
Nawet jeśli obecna kadra „Albicelestes” wygląda trochę jak zespół „Messi i jego przyboczni”, bo nie ma tak wielkich nazwisk jak choćby kilka lat temu, gdy atak musiał pomieścić jeszcze Aguero, Higuaina czy Teveza, to – umówmy się – raczej nie trafiają do niej kompletne beztalencia. Nie istnieje ryzyko, że dziesiątkę będzie musiał nałożyć gość, który występuje na co dzień w Celcie Vigo albo Montpellier. Od kiedy pamiętamy, Argentyna zawsze ma piłkarzy grających w wielkich klubach. I tacy mogliby nosić dychę w czasach po Messim i przed kolejną wielką postacią, która rozkocha w sobie cały naród. Alvarez to piłkarz City, Fernandez Chelsea. Obaj byliby godni tego numeru. Nie byliby jak William Gallas, który bierze dychę w Arsenalu po odejściu Dennisa Bergkampa.
Niewiele klubów posiada tak mocną legendę, jak AS Roma, której symbolem jest Francesco Totti. Spójrzcie, jak o pomyśle zastrzeżenia numeru dziesięć dla rzymianina wypowiadał się ówczesny trener “Giallorossich”, Luciano Spaletti (za TVP Sport):
– Nie powinniśmy zastrzegać dziesiątki. To nie jest oddawanie szacunku numerowi tylko grzebanie go. Przed Tottim z “10” grał Giuseppe Giannini. Każdy chłopiec będzie marzył, by kiedyś ten numer trafił na jego strój. Nie odbierajmy im tej radości. Zamrażanie numerów to przestarzała idea. Jeśli chcecie uhonorować Tottiego, to nadrukujcie jego nazwisko na każdej koszulce Romy. Ale nie zabijajcie dziesiątki. Niech ona trwa i niech upamiętnia wspaniałe występy Tottiego. To jedyne słuszne myślenie.
I trudno się nie zgodzić, w zasadzie moglibyśmy się pod tymi słowami podpisać. Kogoś trzeba gonić. To napędza całe pokolenia.
Na polskim podwórku najgłośniejszym przykładem zastrzeżenia numeru jest Legia, która trzyma dziesiątkę ku czci Kazimierza Deyny. Jakie korzyści ma z tego pamięć o Deynie? Nieszczególne. Gdyby dyszka była otwarta, kibice Legii mogliby mówić:
Patrzcie, kiedyś był Deyna, teraz jest Kowalczyk.
Patrzcie, kiedyś był Deyna, teraz jest Dziekanowski.
Patrzcie, kiedyś był Deyna, teraz jest Mięciel.
Patrzcie, kiedyś był Deyna, teraz jest Ljuboja.
Patrzcie, kiedyś był Deyna, teraz jest Vadis.
Patrzcie, kiedyś był Deyna, teraz jest Josue.
Coś, co w teorii ma w piękny sposób upamiętniać wybitną postać, w praktyce jest gestem, który na co dzień niewielu obchodzi. A dycha się marnuje. Na szczęście – wszystko przynajmniej na to wskazuje – argentyński pomysł będzie funkcjonował wyłącznie na papierze z podobnych powodów, co ten z 2002 roku. Żeby numer Messiego został zastrzeżony także na mundialach (a tylko wtedy miałby to prawdziwy sens), to albo FIFA musiałaby się zgodzić na wyjątek dla latynoskiej federacji, albo Argentyna zabierałaby na mistrzostwa o jednego piłkarza mniej (żeby dycha była wolna).
Pierwsze? To mocno wątpliwe, by FIFA czyniła dla kogokolwiek wyjątek, nawet dla Messiego, który po finale mundialu w Katarze – ku uciesze hojnych Katarczyków i piłkarskiej wierchuszki – dał sobie założyć biszt. Drugie? Równie mocno wątpliwe, by Argentyna chciała osłabiać swoje szanse w turnieju tylko po to, by upamiętniać na siłę Messiego.
Numer dziesięć widział wiele. Wytrzymał nawet kilka lat gry Grzegorza Krychowiaka w reprezentacji Polski. Wytrzyma także to, że w Argentynie będą nosić go piłkarze City czy Chelsea, którzy już są gwiazdami piłki, ale jeszcze nie tak wielkimi jak poprzednicy. Po Maradonie przyszedł Messi. Po Messim też przyjdzie ktoś, na kim numer dziesięć będzie leżał jak ulał.
WIĘCEJ O LEO MESSIM:
- Vox populi, vox Messi
- MLS wprowadza zmiany. Messi i Świderski pograją dłużej
- Messi: Irytowały mnie wypowiedzi Lewandowskiego. Ignorowałem go
Fot. FotoPyK