Reklama

Vox populi, vox Messi

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

30 października 2023, 22:52 • 6 min czytania 90 komentarzy

Leo Messi wygrał Złotą Piłkę. W tegorocznym plebiscycie Ballon d’Or pokonać mógłby go tylko Leo Messi, który akurat w 2022 roku nie poprowadziłby Argentyny do zdobycia Pucharu Świata. Reszta nie miała szans, bo Złota Piłka to Złota Piłka, a Leo Messi to Leo Messi. 

Vox populi, vox Messi

Dwa lata temu przyjmował dziennikarzy France Football w paryskim domu niecałe dwa kilometry od Łuku Triumfalnego. Siedem złocistych statuetek Ballon d’Or stało na ogromnym marmurowym stole w jadalni urządzonego podług francuskiego stylu pałacyku. W pewnym momencie rozmowę przerwał jego najstarszy syn Thiago. „Dopiero było ich tylko sześć, kiedy zdobyłeś siódmą?”, spytał ojca. „Teraz”, usłyszał w odpowiedzi. „Dlaczego?”, nie dawał za wygraną młody. „Nie wiem”, odparł Messi.

To już ma osiem.

Tamto „nie wiem” to manifest człowieka, którego za życia wyniesiono do majestatu boga. Nie takiego z krwi i kości, grilla i piwa, marihuany i kokainy, poglądów politycznych i licznych romansów jak Diego Maradona, tylko boga na miarę i oczekiwań XXI wieku: niemo posągowego w zgiełku kablówki i mediów społecznościowych. Ubolewał kiedyś, że pokłony ludu paraliżują jego normalność. Ogranicza aktywności społeczne do minimum. Nie jest w stanie określić światopoglądu. Kryguje się w opiniach na temat ludzi, klubów, świata i siebie samego. Życie nazywa nudnym.

Pod koniec marca 2023 roku kamery złapały go na wyjściu z ekskluzywnej argentyńskiej restauracji Don Julio, którą musiał opuścić, bo wokół lokalu zgromadził się wielotysięczny, napierający i rozszalały z miłości tłum. Napisałem wtedy tekst „Czcij Leo Messiego przed nadchodzącą apokalipsą”, w którym dziwiłem się, że argentyński naród, tak silnie doświadczony biedą, nędzą i pogłębiającym się kryzysem ekonomicznym, jest w stanie aż w takim stopniu hołubić jednego człowieka.

Reklama

Wystarczyło jednak na tamtego Messiego spojrzeć. W ukochanym Buenos Aires nie wyglądał na przytłoczonego: wyluzowany chód, podniesiona głowa, spokój ruchów, radość na twarzy. Z Don Julio wychodził lider Argentyny, wracający do rodzinnego Rosario na każde święta, kochany przez Argentynę ponad siebie samą i wszystko inne. To był efekt mundialu w Katarze. Na mistrzostwach świata 2022 napisał jedną z najpiękniejszych historii w dziejach futbolu.

Przez miesiąc bawił się w gronie kumpli z kadry Albicelestes. Strzelił siedem goli. Zaliczył trzy asysty. W klasyfikacji kanadyjskiej punktował w fazie grupowej z Arabią Saudyjską i Meksykiem, w 1/8 z Australią, w ćwierćfinale z Holandią, w półfinale z Chorwacją, no i oczywiście w finale z Francją. Otarł się w Katarze o perfekcję. Albo nie, to za mało: w Katarze wyznaczył standardy piłkarskiej perfekcji.

„Pożegnanie godne mistrza, absolutnego geniusza, człowieka natchnionego piłkarsko, choć, a ja wiem, czy człowieka?”, pytał retorycznie Dariusz Szpakowski w natchnionej mowie na cześć jego wielkości. O „pożegnaniu” mówił, ponieważ była to swoista puenta kilkunastoletnich starań Messiego o ten wymarzony Puchar Świata. I dokonał tego akurat w 2022 roku.

Nie ma żadnych wątpliwości, że za klubowe dokonania Złota Piłka bardziej należała się Erlingowi Haalandowi. Norweg to maszyna. Władował – „władował” to słowo zresztą doskonale do niego pasujące, bo trafia z niszczycielską siłą bomby atomowej  – pięćdziesiąt sześć goli. Nawet podczas gali Złotej Piłki mówił, że to po prostu „jego praca”. Wygrał wszystko, co się tylko dało w barwach wspaniałego Manchesteru City. Na czele tych zdobyczy, oczywiście, Liga Mistrzów, która w ostatnich latach brutalnie weryfikowała drużyny Messiego. Problem w tym, że Haaland urodził się, gdzie się urodził, a Norwegia nawet nie wzięła udziału w największej piłkarskiej imprezie czterolecia – mistrzostwach świata.

Równie spektakularny jak Haaland był Kevin de Bruyne. Belgia zaliczyła jednak tragiczny mundial. Zawsze przy takich rozstrzygnięciach żal zawodników pokroju Rodriego. Wybitnych zadaniowców, mistrzów w swoim fachu, ale też piłkarzy niewystarczająco medialnych i rozpoznawalnych, żeby wygrywać w konkursach popularności. Na mundialu wielki był Kylian Mbappe. Przewodził Francji. W finale zdobył hat-tricka przeciwko Argentynie. Na Puchar Świata zasłużył w podobnym stopniu jak Messi, ale…

Nie.

Reklama

Nie, nie.

Nie, nie, nie.

Leo Messi wygrał Złotą Piłkę, bo Złotą Piłkę wygrać musiał. Prawda jest taka, że w mundialowych latach głosującymi w plebiscycie Ballon d’Or zazwyczaj kieruje logika mundialu. W 2002 wygrał mistrz świata Ronaldo Nazario. W 2006 roku – mistrz świata Fabio Cannavaro. W 2018 roku – wicemistrz świata Luka Modrić. Wyrwy to 2010 i 2014. Tylko że to okres dziesięciu nieprzerwanych lat naprzemiennych triumfów Cristiano Ronaldo i Leo Messiego, których rywalizacja w barwach Realu Madryt i Barcelony przez dekadę dalece wykraczała poza granice zrozumienia i umiejętności całej reszty kopaczy spod innych szerokości geograficznych.

Messiemu często wyciągano ten 2010 rok. Sugerowano, że na Złotą Piłkę bardziej zasługiwali wówczas Andres Iniesta i Xavi, którzy poprowadzili Hiszpanię do zwycięstwa w RPA. Jakoś w tamtym czasie należało ostatecznie zrozumieć, że Messi (albo CR7) zdobywać Ballon d’Or będzie za każdym razem, gdy tylko choćby w minimalnie przyzwoitym sensie sobie na to zasłuży. Argentyńczyk wygrywał więc w poprzednich edycjach Złotą Piłkę, bo ładował jak Haaland, strzelał jak Mbappe, czarował jak de Bruyne.

Albo ładował/strzelał/czarował bardziej, częściej lub więcej, dużo bardziej, dużo częściej lub dużo więcej niż Haaland, Mbappe czy De Bruyne. On tam – to musi wybrzmieć – gdzie są teraz Haaland, Mbappe czy De Bruyne, czyli ci, którzy znaleźli się w 2023 roku za jego plecami, już był. Już robił to wszystko, co robią oni.

Można złościć się, że Messi jest faworyzowany. Że faworyzuje go ta jego aura wielkości. Ale czy nasi potomkowie nie dziwiliby się głupocie przodków, którzy nie potrafili należycie wynagrodzić najlepszego piłkarza w dziejach futbolu po wygranych przez niego w zjawiskowym stylu mistrzostwach świata w Katarze? Tym bardziej że ci sami przodkowie Złotą Piłkę gremialnie uznali za raczej pompierski konkurs popularności, czyli niezbyt istotny dodatek do prawdziwych nagród i trofeów? Ludzkość przyszłości – gdy już wyrośnie jej kciuk tekstowy, łokieć smartfonowy i druga powieka chroniąca oko przed niebieskim światłem – nie wybaczyłaby nam takiej małostkowości. Na szczęście, nikt karać za ignorancję naszej generacji nie będzie. Przynajmniej w tej sprawie.

Na scenie Theatre du Chatelet emanował spokojem. „Czy ta Złota Piłka jest wyjątkowa?”, pytali go. „Wszystkie są wyjątkowe”, odpowiadał. Mówił, że jest zrelaksowany. I, że za dzieciaka nawet nie marzył o takiej karierze. W tle leciały migawki z tej wielkiej kariery. Była to forma pożegnania Messiego ze Złotą Piłkę. Argentyńczyk jest już na emeryturze w Interze Miami. Żyliśmy w jego erze. Wciąż jeszcze żyjemy. Niech ta gala Ballon d’Or będzie tego potwierdzeniem. Oto prawda: Vox populi, vox Messi.

Czytaj więcej o Leo Messim:

Fot. Newspix

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Komentarze

90 komentarzy

Loading...