Ruch Chorzów zatrudnił Janusza Niedźwiedzia, co oznacza, że „Niebiescy” umocnili się na pozycji lidera w konkursie na najdurniejszą zmianę trenera w sezonie 23/24. Nie mamy na myśli tego, że postawienie na byłego trenera Widzewa jest niemądre. Ono jest akurat całkiem rozsądne. Czystą głupotą było natomiast powierzenie pierwszej drużyny w ręce Jana Wosia. Ruch stracił czas i pieniądze. Zatrudniając Niedźwiedzia, przyznał to oficjalnie.
Jarosław Skrobacz dał Ruchowi Chorzów dwa awanse, ale Ekstraklasa go przerosła. Jego zespół wygrał w drugiej kolejce z ŁKS-em i na tym poprzestał. Ponadto dobiegały nas z Cichej głosy, że metody treningowe tego szkoleniowca i jego współpracowników nieco odbiegają od standardów znanych z najwyższej ligi. Sztab? Duże nazwiska nie niosły za sobą dużych kompetencji. Mimo niewątpliwych zasług i pięknych chwil, potrzeba było świeżej krwi. Zdarza się. Sytuacja, jakich w piłce wiele.
I na kogo postawił w tej sytuacji Ruch Chorzów?
Na Jana Wosia, czyli wieloletniego asystenta Jarosława Skrobacza.
Woś miał licencję UEFA Pro, bogatą karierę piłkarską i był na miejscu. Złośliwi twierdzili, że na tym kończą się jego atuty w kontekście prowadzenia zespołu w Ekstraklasie. Spójrzmy na przeszłość w roli pierwszego trenera: Skra Częstochowa (trzecia liga), Unia Racibórz (czwarta liga) i Pniówek Pawłowice (trzecia liga). Całkiem niezła, w 2019 roku może nawet byłyby to referencje godne Ruchu (klub był wtedy właśnie w trzeciej lidze). Sam Woś około 2018 roku zrezygnował z kariery pierwszego trenera, w której – doceńcie eufemizm – poszło mu trochę gorzej niż w karierze zawodniczej.
Woś uznał, że spróbuje w roli asystenta. Od tamtej pory pracował tylko ze Skrobaczem. Najpierw spędził dwa sezony w GKS-ie Jastrzębie, później sezon w Miedzi Legnica, no i ostatnio niecałe dwa i pół sezonu w Ruchu Chorzów. Innymi słowy: był człowiekiem Skrobacza. Hołdował jego zasadom. Wpajał drużynie jego filozofię. Szedł ramię w ramię z byłym trenerem. Jeśli Skrobacza przerastała Ekstraklasa, to i Wosia przerastała Ekstraklasa.
Na domiar złego pojawiła się jeszcze ta absurdalna wypowiedź Seweryna Siemianowskiego w wywiadzie opublikowanym 4 października na Weszło.
– Przy braku poprawy wyników posada Skrobacza może być zagrożona? – spytał Jan Mazurek.
Szef Ruchu na to: – (…) Jarosław Skrobacz ma silną pozycję, uczestniczył w dwóch awansach z rzędu, naprawdę wariactwem byłoby przeprowadzanie jakichś nerwowych ruchów.
Miesiąc później, po meczach z rozpędzoną Pogonią, liderującym Śląskiem i zawsze silnym Lechem, Skrobacz stracił robotę, czyli dokonało się coś, co Siemianowski chwilę wcześniej określał „wariactwem” i „nerwowymi ruchami”. Samo zatrudnienie Wosia mogłoby się jeszcze jakoś bronić, gdyby został nazwany szkoleniowcem tymczasowym. Ale nie: dostał kontrakt do końca sezonu, znalazła się w nim opcja przedłużenia o kolejny, w klubie utrzymywali, że to pełnoprawny trener na stałe.
Cały ten manewr był głupi z jednego prostego powodu: jeśli dochodzisz do wniosku, że nie uratujesz Ekstraklasy ze Skrobaczem (co patrząc na grę Ruchu, było logicznym wnioskiem), zatrudnij w jego miejsce kogoś nowego, a nie gorszą wersję Skrobacza. To trochę tak, jakby niestrzelającego napastnika z drugiej ligi zamieniać na niestrzelającego napastnika z trzeciej ligi. Przecież to bez sensu. Taką zmianę można obronić jedynie hasłem Romana Koseckiego: a dlaczego nie?
No nie, po prostu nie. Zdarzają się oczywiście sytuacje, w których roszada pierwszego trenera na asystenta ma sens, jak choćby w Koronie Kielce, gdzie Kamil Kuzera uratował rok temu ligę, zmieniając Leszka Ojrzyńskiego. Ale to zupełnie inna sytuacja, bo Kuzera był trenerskim wychowankiem Korony. Pracował w klubie już długo. Szkolił się, zdobywał doświadczenia, wiadomo było, że kiedyś przejmie pierwszy zespół. Tak samo było z dziesiątkami innych szkoleniowców w dziesiątkach innych zespołów. A Woś? Przecież to żaden klubowy wychowanek. Przyszedł ze Skrobaczem do Ruchu. To jego trzymał się wcześniej. Samemu niczego poważnego nie trenował. Jako piłkarz pograł w Ruchu tylko dwa lata. Jakim cudem miałby okazać się lepszy, niż Skrobacz?
No i wielkie zaskoczenie: nie okazał się.
Nowy trener miał przed sobą bardzo prosty terminarz. Optymista powie: przegrał tylko jeden z sześciu meczów. Pesymista skontruje: nie wygrał żadnego z sześciu spotkań.
Wyglądało to tak:
Radomiak (dom): 0:0
Widzew (wyjazd): 1:2
Korona (dom): 1:1
Cracovia (wyjazd): 4:4
Zagłębie (dom): 2:2
ŁKS (wyjazd): 1:1
Gdyby Ruch wygrał dwa ze zremisowanych meczów, miałby już niezłą pozycję wyjściową przed rundą wiosenną. A tak – jest na straconej pozycji. Okupuje przedostatnie miejsce z trzynastoma punktami. Do bezpiecznej pozycji brakuje mu sześciu oczek.
Ruch potrzebuje trenera, który pomoże mu odnieść sukces w bardzo szybkim czasie. Janusz Niedźwiedź niewątpliwie jest takim fachowcem. Zna już Ekstraklasę, ale wciąż jest na dorobku. Świetnie zaczął miniony sezon. W Łodzi zarzucano mu złe relacje z zagranicznymi piłkarzami. W Chorzowie obcokrajowców w zasadzie nie ma. Ruch nie wyciąga z szafy trenera, którego nikt nie chce, przeciwnie.
To nazwisko ma ręce i nogi. Za zatrudnienie Niedźwiedzia należy Ruch pochwalić.
Ale to zastąpienie Skrobacza jego asystentem…
Stracony czas.
WIĘCEJ O RUCHU CHORZÓW:
- Sporo zmian w Ruchu Chorzów. Beniaminek czyści kadrę i planuje zimowe transfery
- Jan Woś: Mam czyste sumienie
- Woś w Ruchu, czyli wariactwo i nerwowe ruchy
Fot. FotoPyK / newspix.pl