Reklama

Jan Woś: Mam czyste sumienie

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

16 listopada 2023, 10:06 • 13 min czytania 8 komentarzy

Jan Woś, dotychczasowy asystent Jarosława Skrobacza, zastąpił go w roli pierwszego trenera Ruchu Chorzów, co odebrano ze sporym zdziwieniem. Już po remisowym debiucie z Radomiakiem dłużej porozmawialiśmy z nowym szkoleniowcem „Niebieskich”. Czy w jego przypadku może dojść do efektu nowej miotły? Co go łączyło, a co dzieliło z poprzednikiem? Czy konsultował ze Skrobaczem swoje pozostanie w klubie? Na czym polega specyfika Miłosza Kozaka? Czy najbliższe mecze są o wszystko? Czy kibice nie wywierają zbyt dużej presji? Zapraszamy.

Jan Woś: Mam czyste sumienie

Zawsze lepiej zremisować niż przegrać, ale chyba trzeba stwierdzić, że Ruch w pana debiucie raczej dwa punkty stracił niż jeden zdobył.

Można to tak ująć w kontekście wydarzeń z drugiej połowy, która była bardzo dobra w naszym wykonaniu. Trzeba jednak oddać rywalowi, że do przerwy był od nas groźniejszy i lepszy. Być może jeżeli ktoś patrzył z boku, uznałby remis za sprawiedliwy wynik, ale z naszej perspektywy okazji naprawdę nie brakowało: poprzeczka, słupek, dwie sytuacje sam na sam. Mieliśmy konkretniejsze szanse, więc odczuwamy spory niedosyt.

Była lub będzie pogadanka z Danielem Szczepanem? Nie chodzi o to, że przegrał pojedynki z bramkarzem, tylko że w drugim przypadku skończył bez strzału, za to z żółtą kartką za próbę wymuszenia faulu. W erze VAR-u to coś nie do pomyślenia.

Cały poprzedni tydzień spędziliśmy na rozmowach indywidualnych z zawodnikami. Daniela znam od dawna, wiem, jaki jest jego charakter, jakie ma możliwości piłkarskie i jaki to człowiek. To naprawdę fajny chłopak, ambitny zawodnik, który sam wiele od siebie wymaga. Wierzę, że w jego przypadku ta skuteczność przyjdzie i zacznie strzelać gole.

Reklama

On po awansie ma z tym duży problem, ratują go rzuty karne. Bardziej chodzi o jego umiejętności, kwestie mentalne czy doświadczenie?

O wszystko po trochu. Mental na pewno musi trochę zmienić. Teraz trzeba się jeszcze bardziej skupić na swoich zadaniach. Potencjał Daniel ma naprawdę duży. Przy tak niewielkim wzroście potrafi sobie świetnie radzić z rosłymi stoperami i skutecznie się z nimi przepychać. Dysponuje też bardzo mocnym uderzeniem. Jestem przekonany, że będzie robił postępy.

Zinterpretuję to między wierszami: w niższych ligach można było sobie grać bardziej na luzie, „strzelę, to fajnie, nie strzelę, to trudno”, a w Ekstraklasie każdą wypracowaną sytuację trzeba szanować.

Każdy chce grać w Ekstraklasie. To już inna bajka niż I czy II liga. Mówimy o lidze coraz atrakcyjniejszej, do której za godne pieniądze przyjeżdżają jakościowi obcokrajowcy, równie dobrze mogący grać w innych niezłych ligach. Konkurencja rośnie i prędzej czy później każdego czeka weryfikacja. Jeżeli Daniel nie będzie wykorzystywał swoich sytuacji, zaczną się pojawiać głosy, że trzeba sprowadzić zawodnika, który będzie to robił. A takich zawodników na rynku jest całkiem sporo. Wierzę jednak, że Daniel da nam jeszcze wiele radości.

Najlepszy z Radomiakiem był bez wątpienia Miłosz Kozak. Powiedział pan po meczu, że to zawodnik specyficzny, z którym trzeba umieć rozmawiać. Na czym ta specyfika polega i jak się do niego dociera?

„Kozi” jest człowiekiem, który dużo rzeczy robi sam. Potrafi kiwać, utrzymać się przy piłce, ośmieszyć przeciwnika, ale czasami to wszystko trwa za długo. Trzeba mu przypominać, że drużyna jest najważniejsza. Jednostka, owszem, też jest istotna, koniec końców jednak każde działanie powinno być podporządkowane pod zbiorowy interes. Po poniedziałkowym meczu mogę stwierdzić, że „Kozi” to zrozumiał. Postronni obserwatorzy zauważali nawet jego powroty do defensywy, których wcześniej miał mniej. Był w pełni zaangażowany i w grze do przodu, i do tyłu.

Reklama

Szokował fatalny stan murawy na Stadionie Śląskim, piasek tryskał spod stóp piłkarzy. Dwa tygodnie temu ze Śląskiem Wrocław boisko wyglądało znacznie lepiej. Co się stało?

W czwartek odbyliśmy trening, gdy piach już został wysypany, więc wiedzieliśmy, czego się spodziewać. Cóż, tak się pielęgnuje murawę przed zimą, tylko chyba tego piasku powinno być trochę mniej. Na pewno nam to nie pomogło i nie pomogło całemu widowisku. Widać było, że zawodnicy obu drużyn mieli problemy z poruszaniem się po takim boisku. Nie jesteśmy w pełni gospodarzem Stadionu Śląskiego, wynajmujemy ten obiekt. Pewne rzeczy były zaplanowane na długo przed nami.

Przez sześć i pół roku pracował pan jako asystent Jarosława Skrobacza. Pytanie, czy i jak Jan Woś w roli pierwszego trenera może wywołać w Ruchu efekt nowej miotły?

Przy każdej rozmowie z zawodnikami podkreślałem, że nie mogę im powiedzieć „przychodzę, odcinam przeszłość grubą kreską i zaczynam od nowa”, no bo ja tutaj byłem. Wszystko widziałem i przeżyłem razem z nimi. Powiedziałem jednak chłopakom, żeby oni oczyścili swoje głowy, przestali myśleć o tym, co było wcześniej, że ktoś grał w rezerwach, nie załapał się do meczowej kadry i tak dalej. Ja wszystkiego od zera nie zacznę, ale oni mogą – sami dla siebie. A czy to da efekt nowej miotły, wkrótce się przekonamy. Będziecie oglądali i oceniali.

Po nominacji oficjalna strona klubu cytowała pana w temacie ponownego uwierzenie w siebie przez drużynę i ponownego stania się monolitem. Patrząc z boku, w ostatnich meczach miałem wrażenie, że Ruch od pierwszego gwizdka niejako był już pogodzony ze swoim statusem i miejscem w szeregu, co przekładało się na wynik. Pan też widział tu problem?

Drużyna, która nie potrafiła wygrać dwunastu spotkań z rzędu, siłą rzeczy musiała popaść w marazm. Tak jak łatwo przyzwyczaić się do wygrywania, tak łatwo wpaść w spiralę porażek czy remisów. Przestajesz wierzyć w swoje możliwości, zaczynasz się chować na boisku, nie chcesz wziąć odpowiedzialności, bo po prostu się boisz. W tym momencie w Ruchu nie mamy tego problemu, kibice cały czas nas dopingują i pomagają. W innych klubach, w których wsparcie z trybun jest mniejsze i częściej słychać buczenie, gwizdy czy wyzwiska, łatwiej się zdeprymować.

Pamiętam, gdy Ruch spadał z II do III ligi. Spojrzałem na kadrę zespołu i nie mogłem uwierzyć, że taki skład mógł notować tak fatalne wyniki. A jednak. W takich momentach psychika odgrywa kluczową rolę, dlatego naszym głównym zdaniem jest dotarcie do głów chłopaków. Umiejętności mają, z Radomiakiem i kilku wcześniejszych meczach je pokazali, natomiast z każdym nieudanym zagraniem i zmarnowaną sytuacją, w poczynania zawodników wkrada się strach, który z bardzo dobrego piłkarza potrafi zrobić bardzo przeciętnego. Są też zawodnicy treningowi, którzy na zajęciach wyczyniają cuda, a gdy przychodzi gra o stawkę, światła, kamery, publiczność, presja, to nagle ich nie ma i tracą wszystkie atuty.

Letnie transfery Ruchu na papierze wydawały się sensowne jak na możliwości klubu, ale na razie bardzo mało wpływ na zespół mają Mateusz Bartolewski, Juliusz Letniowski, Wiktor Długosz czy Dominik Steczyk, którzy już w Ekstraklasie mniej lub bardziej zaistnieli. 

Każdy przypadek musimy rozpatrywać osobno. Uważam, że Mateusz Bartolewski z Radomiakiem – poza kilkoma momentami w pierwszej połowie – grał bardzo dobrze. Był zaangażowany, wykonał najwięcej sprintów i szybkich biegów. Przychodził do nas po kontuzji i rzeczywiście różnica między początkiem sezonu a obecnym „Bartolem” jest ogromna. Dominik Steczyk zagrał w pierwszym składzie i uważam, że również wypadł dobrze. Julek niestety nie wszedł, tak ułożył się mecz. Filip Starzyński jest po dłuższej przerwie, dostał parę minut. Dajmy im jeszcze trochę czasu. Nie mamy go za dużo, ale coś się z nimi zaczyna dziać. To mogą być kluczowe postaci w końcówce rundy. Jak pan wspomniał, oni już Ekstraklasę znają, mają doświadczenie i wierzę, że przełożą je na boisko.

Jarosław Skrobacz w kibicowskim podcaście „Życie Na Niebiesko” zasugerował kilka tygodni temu, że Długosz po przyjściu z Rakowa spodziewał się łatwiejszej przeprawy w Ruchu. Pan też odniósł takie wrażenie?

Gdybym ja znajdował się na miejscu „Długiego”, pewnie myślałbym podobnie. Jakby nie było, przychodził z zespołu mistrza Polski do beniaminka. Są jednak pozycje, które nie mają zbyt dużego wpływu na mecz. Boczny pomocnik żyje z podań, z tego, że kolega dostarczy mu tę przedostatnią piłkę, którą może zagrać w pole karne albo mając ją przy nodze wejść w pojedynek. Z Wiktorem również już rozmawiałem. On doskonale wie, że początek w jego wykonaniu nie był najlepszy. W ostatnich tygodniach wrócił do świata żywych i teraz problem w tym, że jest nas tak dużo w tej kadrze i trzeba dokonywać wyborów. Ale jestem przekonany, że wkrótce udowodni swoją przydatność i nie straci tu czasu.

Czy kadra jest skonstruowana optymalnie, akcenty są właściwie rozłożone? Ruch miejscami ma kłopot bogactwa – na przykład na prawej obronie/wahadle, gdzie mogą grać Michalski, Długosz, Wójtowicz czy Kasolik – a na innych wręcz przeciwnie, że wspomnę o ataku.

Musieliśmy poruszać się w określonych ramach finansowych. Dobry napastnik z miejsca gotowy na Ekstraklasę chce zarabiać bardzo dużo i nie zawsze jest w naszym zasięgu. Na kilku innych pozycjach było nas już stać na bardziej jakościowe ruchy. Być może nawet tu czy tam zawodników do gry jest za dużo, ale każdy powinien dostać swoją szansę. Cieszę się, że udało nam się na sam koniec pozyskać Tomasa Podstawskiego i Miłosza Kozaka. Generalnie problemem prawie każdego beniaminka Ekstraklasy jest fakt, że na starcie mocno odstaje budżetowo. Już w drugim sezonie możliwości w tym względzie wyraźnie wzrosną. Przez te sześć lat bez Ruchu w elicie realia finansowe wyraźnie się zmieniły, poprzeczka jest zawieszona wyżej.

Analizowałem to niedawno. W ostatnich latach z Ekstraklasy nie spadł nikt, kto utrzymał się jako beniaminek.

Jeżeli awansujesz i ustalasz, że nie robisz kominów płacowych, to nawet gdybyś taki komin zastosował i tak w wielu przypadkach możesz zapłacić komuś połowę tego, co dostanie w klubie już zakorzenionym w Ekstraklasie. Taka jest różnica. Ale jak już się utrzymasz, klubowe finanse się stabilizują i realia się zmieniają. Możliwości klubu naturalnie wzrastają i bez nierozsądnego naginania budżetu możesz sobie pozwolić na znacznie więcej. Nagle są środki, żeby sprowadzić wcześniej niedostępnego napastnika, stopera i jeszcze kogoś na trzecią pozycję. Ekstraklasa odjechała niższym ligom w sposób niebywały i to jest największy problem dla beniaminków.

Co pana w piłkarskiej filozofii łączy z byłym już szefem, a gdzie pana podejście jest inne?

Wspólnie z trenerem i całym sztabem dobieraliśmy taktykę. Podobnie jak Jarosław Skrobacz jestem raczej zwolennikiem trójki z tyłu, systemu 3-4-3. Mimo to na ten konkretny mecz z Radomiakiem zdecydowałem się na klasyczne 4-4-2. Na pewno wiele elementów nas z trenerem łączy, ale widzę też wyraźne różnice. Licencję UEFA Pro uzyskałem kończąc szkołę trenerów w Białej Podlaskiej. Dużo się tam nauczyłem, to był zwrotny moment w moim życiu trenerskim. Nauczyłem się pracować w inny sposób niż pracowałem dotychczas.

Z całą pewnością jesteśmy innymi ludźmi, również w temacie podejścia do piłkarzy. Sam przez wiele lat byłem ekstraklasowym zawodnikiem. Miewałem okresy, gdy byłem kimś w szatni, ale też takie, kiedy byłem zupełnie niepotrzebny. Potrafię wczuć się w obie sytuacje. Wiem, czego potrzebuje zawodnik podstawowy i czego potrzebuje zawodnik, który nie łapie się do meczowej kadry. Jeden trener rozmawia więcej z zespołem, drugi mniej. Wiem jednak, że we wszystkich szatniach, w których byliśmy panowała dobra atmosfera.

Ale jednak pan więcej rozmawia indywidualnie i tłumaczy niektóre rzeczy zawodnikom.

Być może tak. O różnice między nami lepiej spytać piłkarzy niż mnie. W każdym razie, wiem, że zawodnik takiego kontaktu potrzebuje. Nie chodzi o to, żeby non stop się tłumaczyć z każdej decyzji, ale żeby piłkarz zrozumiał swoją sytuację i na przykład wiedział, dlaczego w danym momencie ląduje na trybunach, co musi poprawić i zmienić.

Miał pan w sztabie Jarosława Skrobacza swoją autonomiczną działkę, rzeczy, do których trener mieszał się mało lub wcale?

Od samego początku naszej współpracy zajmowałem się stałymi fragmentami gry. Trener na początku pokazał, jak on to robił, ale potem było to głównie moje poletko. Pewne aspekty modyfikowaliśmy. Czasami  opracowywaliśmy stałe fragmenty wspólnie, w ostatnim czasie rozmów w tym temacie mieliśmy więcej. Zastanawialiśmy się, co zmienić, co usprawnić, czy może kryć strefą mieszaną zamiast dwóch ścisłych stref i tak dalej.

Znamy historię, gdy zastąpienie dotychczasowego trenera przez jego asystenta generowało konflikty, że wspomnę o Czesławie Michniewiczu i Rafale Ulatowskim. Przejęcie pałeczki po Jarosław Skrobaczu odbyło się płynnie, w porozumieniu? 

Po otrzymaniu informacji, że nie zostałem zwolniony, powiedziałem o tym trenerowi, który stwierdził, że w sumie nie mam wyjścia – mam ważny kontrakt i muszę go wypełniać. Wieczorem po decyzji zarządu zadzwoniłem i poinformowałem go o tym fakcie. Na drugi dzień rano trener przyjechał się pożegnać z zespołem i ze sztabem.

Jarosław Skrobacz może mieć jakiś żal do pana? W rozmowie z Polsatem Sport nie ukrywał, że jest zaskoczony, iż postawiono akurat na pana. Między wierszami wyczuwało się pewne rozczarowanie.

W tygodniu poprzedzającym mecz z Radomiakiem odciąłem się całkowicie od wywiadów i komentarzy w mediach, natomiast to akurat do mnie dotarło. Chcę podkreślić, że nie prowadziłem wcześniej żadnych rozmów z klubem, nie otrzymywałem żadnych propozycji. Kandydatem na pierwszego trenera stałem się dopiero po zwolnieniu trenera Skrobacza. Być może słowo „determinacja”, które padło w jednym z wywiadów, zostało źle odebrane przez trenera. Ja mam czyste sumienie i mogę śmiało spojrzeć w lustro.

Mógł pan też odmówić. Z poprzednich klubów odchodził pan razem z Jarosławem Skrobaczem.

Różnica polega na tym, że mnie teraz nie zwalniano, wciąż mam ważny kontrakt. Z GKS-u Jastrzębie na parę kolejek przed końcem odchodziliśmy razem, pożegnano cały sztab. W Miedzi Legnica zwyczajnie wygasały nam umowy i nie było tematu ich przedłużenia. W Ruchu zarząd zdecydował, że pierwszy trener odchodzi, a sztab zostaje. Nie chcę już jednak do tego wracać. W piłce nożnej takie rzeczy się dzieją. Asystenci trenera zawsze muszą być gotowi na przejęcie pierwszego zespołu.

Aktywności medialnych i znajdowania się na pierwszym planie będzie teraz u pana znacznie więcej. Dotychczas znajdował się pan mocno w cieniu. To będzie duże wyzwanie?

Na pewno będzie trochę inaczej niż dotychczas. Jestem przyzwyczajony do występowania przed kamerą. Jako zawodnik często byłem kapitanem i udzielałem wywiadów. Wiadomo, że mówimy o innej skali, kilkanaście lat temu mediów było znacznie mniej, ale przetarcie jest. Ogólnie nie mam z tym wielkiego  problemu, choć zdecydowanie lepiej czuję się na boisku i w szatni. To moje naturalne środowisko.

Pojawiała się narracja, że Ruch czekają trzy mecze prawdy: ten z Radomiakiem, zaległy z Widzewem oraz domowy z Koroną i  jeżeli w nich pójdzie źle, to losy drużyny w praktyce są przesądzone. Pan też tak traktuje te spotkania?

Nie. Myślimy wyłącznie o najbliższym rywalu, nie analizujemy tabeli do przodu. Oczywiście w największym stopniu skupiamy się na sobie, bo jeśli będziemy słabi, to przeciwnik nic więcej nie musi robić. Jasne, każdy z nas wie, że te najbliższe mecze mogą wiele ustawić, ale przez te wszystkie lata nauczyłem się, żeby za szybko nie przesądzać sprawy w żadną stronę.

Kiedyś w Ruchu po pierwszej rundzie mieliśmy raptem 15 punktów, a na wiosnę punktowaliśmy najlepiej w lidze i utrzymaliśmy się z dużą przewagą. Z kolei dwa lata temu w II lidze w pewnym momencie traciliśmy tylko dwa punkty do Chojniczanki, wydawało się, że bezpośredni awans jest na wyciągnięcie ręki, ale potem nie wygraliśmy pięciu kolejnych meczów. Skończyło się na dziesięciu punktach straty do Chojniczanki i grze w barażach. Dopiero w nich awansowaliśmy. Dwa najbliższe mecze są bardzo ważne, ale one jeszcze o niczym nie zdecydują, to nie będzie koniec sezonu. Dopóki piłka w grze, wszystko możliwe. To wyświechtane powiedzenie, ale często się sprawdza.

Prezes Siemianowski mówił w Canal+, że utrzymanie nie jest bezwzględnym warunkiem do pana pozostania w klubie. Jeżeli będą widzieli, że drużyna się rozwija, to nawet jeśli ostatecznie Ruch spadnie, niekoniecznie zaczną szukać kogoś nowego. To dla pana dodatkowy komfort?

Wierzę prezesowi, że faktycznie tak myśli, ale w ogóle nie patrzę w ten sposób. Ruch Chorzów to przede wszystkim są kibice. Oni ten klub uratowali przed upadkiem i to oni najlepiej zrecenzują, czy ten zespół dobrze gra. Jeśli będzie słabo, szybko dadzą o tym znać. Poznałem specyfikę Ruchu z różnych stron i wiem, że presja jest tu ogromna. Sama niezła gra bez satysfakcjonujących wyników nie wystarczy.

Czy ta presja nie jest zbyt duża? Może kibice nie oczekują od razu piętnastego mistrzostwa Polski, bo chyba taki był wydźwięk słów Jarosława Skrobacza zaraz po zwolnieniu, ale ich pamięć bywa krótka i szybko zapominają, gdzie jeszcze przed chwilą znajdował się ten klub.

Moim zdaniem to nie jest problem. Każdy, kto przychodzi do Ruchu – trener i piłkarz – musi zdawać sobie sprawę, że chodzi o 14-krotnego mistrza Polski i tutaj zawsze trzeba dawać z siebie sto procent. Na ten moment nie odczuwamy żadnego negatywnego wpływu kibiców na naszą grę i otoczkę wokół zespołu. Wręcz przeciwnie, oni nas mocno wspierają, mimo złej sytuacji w tabeli. Wiem, o czym mówię, bo jako zawodnik nieraz odczuwałem, że trybuny  nie pomagają. Tutaj mamy nieustanne wsparcie, kibice nie odwracają się od nas i czekają na poprawę. Wierzę, że się doczekają.

rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK

CZYTAJ WIĘCEJ O POLSKIEJ PIŁCE:

Fot. Newspix

Jeżeli uznać, że prowadzenie stronki o Realu Valladolid też się liczy, o piłce w świecie internetu pisze już od dwudziestu lat. Kiedyś bardziej interesował się ligami zagranicznymi, dziś futbol bez polskich akcentów ekscytuje go rzadko. Miał szczęście współpracować z Romanem Hurkowskim pod koniec jego życia, to był dla niego dziennikarski uniwersytet. W 2010 roku - po przygodach na kilku stronach - założył portal 2x45. Stamtąd pod koniec 2017 roku do Weszło wyciągnął go Krzysztof Stanowski. I oto jest. Najczęściej możecie czytać jego teksty dotyczące Ekstraklasy – od pomeczówek po duże wywiady czy reportaże - a od 2021 roku raz na kilka tygodni oglądać w Lidze Minus i Weszłopolskich. Kibicowsko nigdy nie był mocno zaangażowany, ale ostatnio chodzenie z synem na stadion sprawiło, że trochę odżyła jego sympatia do GKS-u Tychy. Dodając kontekst zawodowy, tym chętniej przyjąłby długo wyczekiwany awans tego klubu do Ekstraklasy.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

8 komentarzy

Loading...