Czy można wymyśleć bardziej reprezentatywne spotkanie podsumowujące dwanaście lat Diego Simeone w Atletico niż to z Sevillą? Nie można. 1:0 po szarpanym, trudnym do oglądania meczu, siedem żółtych kartek i jedna czerwona dla jego zawodników. Diego Simeone mówi: „Welcome to my world” i otwiera trzynasty rok w Madrycie, a publiczność na Civitas Metropolitano klika „Lubię to”.
Kiedy w trakcie czwartej kolejki La Liga mecz Atletico z Sevillą został odwołany z powodu spodziewanych potężnych opadów deszczu, nikt w Madrycie nie spodziewał się, że nowy termin, jaki wyznaczyła federacja na rozegranie tego spotkania, będzie aż tak symboliczny. To właśnie 23 grudnia 2011 roku przedstawiony został nowy trener Atletico Madryt. Diego Simeone, jako były zawodnik Rojiblancos znany z nieustępliwości i twardego charakteru na boisku, miał te same cechy zaszczepić u swoich nowych podopiecznych. Był wtedy szkoleniowcem na dorobku, a raczej bez dorobku, przynajmniej w Europie, bo wcześniej prowadził jedynie kluby argentyńskie i włoską Catanię przez kilka miesięcy.
Tamtego dnia, dwanaście lat temu, kiedy ogłaszano jego angaż, nikt nie spodziewał się, że napisze on jedną z najpiękniejszych klubowych historii trenerskich w Europie w XXI wieku. Historię okraszoną dwoma tytułami mistrza Hiszpanii, Pucharem Króla i superpucharem, dwoma pucharami Ligi Europy, dwoma Superpucharami Europy i last but not least, dwoma finałami Ligi Mistrzów. I trzeba dodać, że to wszystko działo się, kiedy hiszpańska i europejska piłka toczyły się głównie w cieniu pojedynków Messiego i Cristiano Ronaldo i ich drużyn klubowych. Warto też wspomnieć, że przed erą Simeone, Atletico było w czołowej trójce ligi hiszpańskiej 29 razy na 81 możliwych. Od tamtej pory, jeśli Cholo rozpoczynał sezon na ławce Rojiblancos, to kończył go zawsze w pierwszej trójce La Liga (11 razy).
W swoją rocznicę Atletico przystąpiło do meczu z Sevillą lekko draśnięte po trzech porażkach w ostatnich siedmiu meczach. To i tak lepiej niż ich rywale, którzy są mocno poturbowani, a do udzielenia im pomocy medycznej został wezwany już trzeci lekarz. I o ile Rojiblancos pozostają w czołowej czwórce LaLiga i awansowali do fazy pucharowej Ligi Mistrzów, o tyle Sevilla z hukiem wypadła za pucharową burtę, a w lidze okupowała wstydliwe piętnaste miejsce. Leczenie, jakie zaordynował drużynie z Andaluzji Quique Sanchez Flores, pomogło od razu, bo wygrała z Granadą 3:0 ledwie kilkadziesiąt godzin po jego zatrudnieniu. Kuracja miała podziałać również w starciu z madrytczykami.
I w pierwszej połowie mecz wyglądał dokładnie jak pojedynek dwóch zespołów zadowolonych z remisu. Leniwe, świąteczne granie skończyło się zaraz po przerwie. Właśnie wprowadzony na drugą połowę Marcos Llorente, zastępujący beznadziejnego Molinę, urwał się prawą stroną i zaledwie czterdzieści sekund po wznowieniu gry przez arbitra, trafił do siatki Sevilli. Ten gong powalił na chwilę Los Nervionenses, ale po kilkunastu minutach złapali drugi oddech i zaczęli atakować.
To jednak była woda na młyn dla zawodników Simeone. Psucie, uprzykrzanie życia mają w końcu we krwi tak, jak ich guru. Czy czysto, czy lekkim przewinieniem, czy brutalnym faulem, wszystko jedno – bramka Atletico jest świętością. Ale nawet jeśli znalazł się jakiś przebiegły, odważny gracz Sevilli (głównie Ocampos), który jakoś przedarł się przez kordon zabijaków z nożami w zębach, to był jeszcze Jan Oblak, który jako ostatnia instancja nie zrobił nawet ćwierć błędu.
Rękę do leżącego wyciągnął Caglar Soyuncu, który w swoim występie wyróżnił się jedynie trzykrotnym odgarnięciem swoich długich włosów i brutalnym wejściem w ścięgno Achillesa Ocamposa. Wszedł w 66. minucie, a już cztery minuty później był pod prysznicem. Zapewnił kibicom emocje, ale trzech punktów nie odebrał, bo Simeone wszedł na swój najwyższy poziom emocji przy linii i nie pozwolił, aby tętno jego zawodnikom, grającym w dziesiątkę, spadło chociaż na chwilę. Były faule, kartki, rozpaczliwe wybloki, ale też zmarnowane kontry. Zawodnicy Cholo Simeone dowieźli zwycięstwo i na święta do domów wyjadą bogatsi o trzy punkty.
Sevilla za to nie wygrała na stadionie Atletico od 2008 roku. Dziś też nie miała szansy, bo ich rywale w jubileusz szefa pokazali wszystko to, za co kochają ich kibice, a nienawidzą rywale. Twardość, nieustępliwość, agresję, determinację i umiejętność dowiezienia korzystnego wyniku do końca. Choć w szeregach Sevilli był taki jeden, który kiedyś wyrwał serce Simeone w doliczonym czasie gry bramką, która zabrała mu upragniony Puchar Mistrzów, to dziś i on sam jakby mniej żwawy i koledzy jacyś tacy niemrawi. Atletico zamknęło więc kolejny rok swojego trenera zwycięstwem. A styl? Cóż nie każdy kocha Cholismo. Sevilla klika: „Nie lubię tego”.
Atletico Madryt – FC Sevilla 1:0 (0:0)
Llorente 46
WIĘCEJ O LA LIGA:
- Piękna bramka Nico Williamsa! Athletic Bilbao pokonuje Atletico [WIDEO]
- Quique Sanchez Flores trzecim trenerem Sevilli w tym sezonie
- Kręcidło: Sevilla sięgnęła dna. Jak uratować klub, który wali się na wszystkich frontach?
- Barcelona wreszcie wygrywa, ale dalej irytuje