Cięcie kosztów to jedno. Można szukać oszczędności i zachować się uczciwie wobec ludzi pracujących w klubie. Nowy prezes Podbeskidzia Bielsko-Biała, Krzysztof Przeradzki, próbując uzdrowić finanse Podbeskidzia, nie przejmuje się za bardzo swoimi pracownikami, o czym informuje dziś portal bielsko.biala.pl
Pomysłem Przeradzkiego na zaradzenie problemom spółki jest redukcja zatrudnienia w administracji i w porządku, tak też można. Rzecz w tym, że pracownikom działu marketingu, którzy prędzej znajdą inną robotę niż zgodzą się na głodowe pensje, przedstawiono nagle nowe, mało korzystne warunki pracy. Nieciekawa jest również sytuacja dyrektora sportowego Sławomira Cienciały i skauta Marka Sokołowskiego, którym dano dwadzieścia cztery godziny na przyjęcie warunków rozwiązania umów.
Mało? Według doniesień portalu bielsko.biala.pl w Podbeskidziu płaci się tylko tym zatrudnionym na umowę o pracę — wystawiający fakturę w ramach umów B2B nie zobaczyli ani złotówki od… października. To oczywiście nie jest wina nowego prezesa, bo ten pracuje w Podbeskidziu od ledwie dwóch tygodni. Generalnie jednak Przeradzki wydaje się gotowy do zwolnienia wszystkich, którzy nie są klubowi niezbędni do przeżycia. Bezpieczni są zatem rzecznik prasowy, kierownik ds. bezpieczeństwa, pierwszy trener…
Z drugiej strony, w zeszłym tygodniu do klubu zawitał Kamil Kosowski. Były reprezentant Polski miałby zostać w Podbeskidziu „kimś w rodzaju doradcy zarządu”, jak pisze Bartłomiej Kawalec z bielsko.biala.pl. Trudno powiedzieć czy Kosowski to najtańsza opcja na rynku doradców zarządu. O ile w ogóle istnieje taki rynek. Prezes Przeradzki próbuje uratować finanse klubu, ale porusza się w zastanym bałaganie bardzo niezdarnie.