Reklama

Pamiętne zwycięstwo bez większego znaczenia. Jak Skorża pokonał Guardiolę?

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

19 grudnia 2023, 15:01 • 15 min czytania 2 komentarze

Z ciekawością będziemy śledzić dzisiejszy półfinał Klubowych Mistrzostw Świata, w ramach którego japońska ekipa Urawa Red Diamonds zmierzy się z Manchesterem City. Kto by się bowiem spodziewał, że po piętnastu latach dojdzie w międzynarodowych rozgrywkach do kolejnej konfrontacji Macieja Skorży z Pepem Guardiolą? Latem 2008 roku ten drugi dopiero zaczynał swoją przygodę na ławce trenerskiej Barcelony, podczas gdy ten pierwszy starał się sforsować z rozpędzoną Wisłą Kraków bramy do fazy grupowej Champions League. W dwumeczu nie było oczywiście niespodzianki, „Blaugrana” wyrzuciła „Białą Gwiazdę” za burtę, ale Skorża pokazał wówczas pazur i powiódł krakowski zespół do zwycięstwa 1:0 przed własną publicznością. Zwycięstwa, które – trzeba uczciwie podkreślić – niczego Wiśle nie dawało. Ale pozwalało wierzyć, że Skorża jest tym trenerem, który przełamie wieloletnią niemoc i – skoro nie teraz, to za rok – wprowadzi polski klub do Ligi Mistrzów.

Pamiętne zwycięstwo bez większego znaczenia. Jak Skorża pokonał Guardiolę?

Finalnie nic z tego oczywiście nie wyszło, a Skorża skompromitował się w dwumeczu z Levadią Tallinn. Ale rywalizacja z Barceloną, choć przegrana, tylko umocniła reputację ówczesnego szkoleniowca Wisły jako „złotego dziecka polskiej myśli szkoleniowej”.

Największe wyróżnienie

W czerwcu 2007 roku nominacja na stanowisko trenera Wisły Kraków mogła uchodzić za największe wyróżnienie dla polskiego szkoleniowca, oczywiście nie licząc pracy z drużyną narodową. Zresztą Maciej Skorża przetarcie w seniorskiej kadrze miał już przecież za sobą – w latach 2003-2006 pełnił funkcję asystenta Pawła Janasa, który, zgodnie ze swoim słynnym mottem, bardzo chętnie powierzał członkom swego sztabu całą masę obowiązków. Słuchając opowieści byłych reprezentantów Polski, można odnieść wrażenie, że uczciwiej byłoby wówczas mówić o duecie selekcjonerów biało-czerwonych. – Pierwszy raz z trenerem Skorżą spotkałem się na zgrupowaniu reprezentacji. Większość zajęć organizował właśnie on, urządzał także odprawy – opowiadał nam Adrian Sikora, powoływany do drużyny narodowej za czasów Janasa. – Trener Janas podczas treningów bardziej się przyglądał. Ewentualnie jak miał jakieś sugestie, to wtedy się wtrącał. Wszystkie odprawy prowadził trener Skorża. Na pewno trener Janas dawał dużą swobodę swoim asystentom – potwierdza Marcin Radzewicz.

Dla doświadczonych kadrowiczów było to wręcz zdumiewające, że asystent selekcjonera zdaje się pociągać za sznurki.

– W tamtej kadrze za wszystko odpowiadał Skorża. Robił przedmeczowe odprawy, omawiał założenia przed treningami. Janas odzywał się sporadycznie, zazwyczaj wtedy, kiedy trzeba było powiedzieć, że już wychodzimy na trening. Skorża rozmawiał też indywidualnie z piłkarzami – pisał w swojej autobiografii Tomasz Frankowski. Podobnie zapamiętał ten okres Tomasz Kłos. – Skorża bardzo często dzwonił między zgrupowaniami do zawodników. Co w klubie i tym podobne. Żył tym cały czas. Wyjeżdżaliśmy ze zgrupowania, a on interesował się, kreślił zarys następnego zgrupowania. Fajne to było, dobra komunikacja.

Reklama

Odprawy w reprezentacji bywały komiczne. Mianowicie wydawało się, że to Skorża, jest pierwszym trenerem, a Janas tylko jego asystentem

Grzegorz Szamotulski

Nie ma zatem wątpliwości, że Skorża miał w ekipie biało-czerwonych dużo do powiedzenia, no ale – nie on był jej dowódcą. Nie był frontmanem, finalnie nie do niego należały kluczowe decyzje. Dobitnie przekonał się o tym przy okazji powołań na mistrzostwa świata w Niemczech, kiedy nieoficjalnie potwierdził paru graczom, że pojadą na turniej, co okazało się nieprawdą. Janas zaskoczył powołaniami nie tylko Frankowskiego, Dudka czy Kłosa, ale i swojego najbliższego współpracownika. W pierwszym odruchu Skorża chciał się wtedy podać do dymisji, samemu honorowo zrezygnować z wyjazdu na mundial. Ostatecznie wybito mu to z głowy, ale – jak w starym dowcipie – niesmak pozostał. Skorża zrozumiał, że z pozycji wice-selekcjonera świata nie podbije i pora skupić się na karierze klubowej.

W 2007 roku sięgnął po Puchar Polski i Puchar Ekstraklasy z Groclinem Dyskobolią Grodzisk Wielkopolski. Między innymi te sukcesy sprawiły, że działacze Wisły Kraków właśnie jemu – wciąż jeszcze młodemu, ale już wyposażonemu w naprawdę pokaźnych rozmiarów bagaż rozmaitych doświadczeń – powierzyli zadanie uporządkowania sytuacji w klubie, który wówczas znajdował się w bardzo poważnych tarapatach. Trzeba bowiem pamiętać, że kiedy Skorża lądował w Krakowie, „Biała Gwiazda” tkwiła w jednym z najgłębszych dołków w erze Bogusława Cupiała. Dość powiedzieć, że w sezonie 2006/07 wiślacy uplasowali się na ósmym miejscu w Ekstraklasie, z kretesem polegli w fazie grupowej Pucharu UEFA, a zespołem dowodziło w sumie czterech szkoleniowców. Zresztą w sezonie 2005/06 Wisła także zawiodła na krajowym podwórku, nie sięgając po mistrzowski tytuł. W żadnym wypadku nie można więc stwierdzić, że Skorża przejął samograja. Objął drużynę o zdecydowanie największym potencjale w Ekstraklasie, to prawda, ale jednocześnie drużynę rozbitą i targaną licznymi konfliktami.

– Będę się upierał, widzę tu wielkie możliwości i chcę tej drużynie pomóc. To nie była decyzja powzięta w pięć minut, to trwało około dwóch tygodni. Podjęcie tej pracy jest to dla mnie dużym ryzykiem. Jeśli mi się nie uda, to moje akcje pójdą mocno w dół – mówił Skorża na pierwszej konferencji prasowej.

I rzeczywiście, wcale nie jest tak, że 35-latek bez namysłu rzucił się na ofertę „Białej Gwiazdy” i złożył swój podpis pod kontraktem, nawet go wcześniej nie przeglądając. Wielu znajomych ze środowiska – choćby Franciszek Smuda – kategorycznie odradzało mu ten krok. Sugerowali, że ekipą z Krakowa rządzą krnąbrni piłkarze, a wodzony za nos Cupiał na pewno spali młodego trenera na stosie przy pierwszym kryzysie. Skorża postanowił podjąć ryzyko. – Poprzedni sezon był dla Wisły fatalny. Było mnóstwo pretensji, niedomówień, w szatni panowała zła atmosfera, więc szukano winnych. Ci, którzy rozczarowali, byli na cenzurowanym – wspominał trener na łamach książki „Sen o potędze” (pióra Mateusza Migi). – Otrzymałem dyrektywę, by zaraz na początku pracy przesunąć do Młodej Ekstraklasy braci Brożków, Mauro Cantoro, Marka Zieńczuka… Nie zrobiłem tego, bo chciałem się osobiście przekonać, co w trawie piszczy.

Reklama

Marzenie o Champions League

Czyszczenie krakowskiej stajni Augiasza wyszło jednak nad wyraz sprawnie. Tym bardziej że… do żadnego czyszczenia w istocie nie doszło.

Debiutancki sezon Skorży w Wiśle wypadł wręcz fenomenalnie – „Biała Gwiazda” zmiażdżyła konkurencję w Ekstraklasie, gromadząc w sumie 77 punktów w 30 kolejkach. Podopieczni Skorży przegrali tylko jeden mecz w sezonie ligowym, a jeszcze większe wrażenie robił wówczas ich bilans bramkowy – 68 zdobytych goli przy zaledwie 18 straconych. Co tu dużo mówić, były asystent Janasa w ekspresowym tempie skonstruował pod Wawelem maszynkę do wygrywania. Gracze, na których chciano w Wiśle postawić krzyżyk – choćby Paweł Brożek i Marek Zieńczuk – wskoczyli na najwyższe obroty i odegrali kluczową rolę w rywalizacji o odzyskanie mistrzostwa Polski. Podobnie jak Mauro Cantoro, Marcin Baszczyński, Arkadiusz Głowacki, Cleber czy Radosław Sobolewski. Zamiast kłaść kolejne głowy pod topór, Skorża po prostu dogadał się z gwiazdami i weteranami. Pomógł im odzyskać formę, a ci odwdzięczyli się szkoleniowcowi kapitalną postawą w lidze.

Potwierdziło się to, co mówili o Skorży kadrowicze, wliczając w to tych najbardziej charakternych: może i jest to trener bez dorobku zawodniczego, ale charyzmy mogłoby mu pozazdrościć wielu uznanych eks-piłkarzy. – Pod okiem tego trenera miałem najlepszy sezon w karierze – nie ma wątpliwości Zieńczuk.

Bardzo merytoryczny facet. Jedyne, co można było mu zarzucić, to fakt, że czasem nie trzymał ciśnienia. Gdy do przerwy mecz nie układał się po naszej myśli, szalał w szatni, padały z jego ust bardzo ostre słowa, obrażał ludzi, rzucał butelkami. Brakowało mi spokojniejszego podejścia do sprawy

Radosław Matusiak („Wisła Kraków. Sen o potędze”)

A co się działo, gdy ktoś ośmielił się fiknąć Skorży? Najbardziej charakterystyczny incydent przypomina w swojej książce Mateusz Miga: – W walce o autorytet Skorża najostrzejsze starcie miał z Cleberem, i to w trakcie meczu praktycznie o nic. Gdy tytuł mistrzowski był już zaklepany, do Krakowa przyjechał ŁKS i po 25 minutach niespodziewanie prowadził 2:0. Debiutujący w ekstraklasie bramkarz Ilie Cebanu przeżywał prawdziwy koszmar. Po drugiej bramce dla gości Skorża miał spore pretensje do Brazylijczyka, który źle wszedł w mecz. Gdy w odpowiedzi Cleber machnął ręką, trener wpadł w szał i natychmiast zarządził zmianę. Nie miał znaczenia fakt, że do końca spotkania pozostało ponad 60 minut. Nawet Marcin Baszczyński, który miał wejść w miejsce Clebera, apelował do trenera o zmianę decyzji. Na próżno. Skorża uznał, że w tej sytuacji po prostu nie może odpuścić i zmiana została przeprowadzona.

Wisła ostatecznie wygrała z ŁKS-em 5:2.

Ekipa z Krakowa demolowała rywali z takim rozmachem, że Jacek Zieliński, który zastąpił Skorżę na ławce trenerskiej Groclinu, gratulował „Białej Gwieździe” mistrzostwa już w listopadzie. Do pełni szczęścia zabrakło tylko sukcesów w Pucharze Polski (porażka w finale) i Pucharze Ekstraklasy (porażka w półfinale). Nie był to oczywiście powód, by w jakimkolwiek stopniu podważać pozycję Skorży w Wiśle, ale trzeba pamiętać, że w sezonie 2007/08 „Biała Gwiazda” nie musiała się martwić zmaganiami w europejskich pucharach. A to była w tamtych latach sytuacja rzadko spotykana przy Reymonta. Teoretycznie Skorża najtrudniejszą robotę miał już zatem za sobą, wyciągnął zespół z zapaści i przywrócił go na właściwe tory, ale w praktyce – kolejna kampania wcale nie zapowiadała się łatwiej od poprzedniej.

Kiedy 20 lipca 2008 roku krakowianie polegli w Ostrowcu Świętokrzyskim z Legią Warszawa w starciu o Superpuchar Polski, był już jasne, że Skorża jest w pełni skoncentrowany na zbliżających się wielkimi krokami eliminacjach do Ligi Mistrzów. Szansę występu w meczu z „Wojskowymi” otrzymali między innymi Marcin Juszczyk, Przemysław Szabat, Mateusz Kowalski, Krzysztof Mączyński, Grzegorz Kmiecik czy Łukasz Burliga. Liderzy szykowali się tymczasem do walki o fazę grupową Champions League i dzień wcześniej wystąpili w Szwajcarii w zremisowanym 1:1 starciu sparingowym z Liverpoolem. Dla Skorży ważniejsza była bowiem możliwość skrzyżowania rękawic z Rafą Benitezem, nawet towarzysko, aniżeli niewiele w sumie znaczące trofeum. Trener wyprosił nawet u Cupiała wyczarterowanie samolotu, co pozwoliło drużynie na pospinanie tych dwóch spotkań pod względem logistycznym. Nie bez znaczenia był też fakt, że Benitez należał do idoli Skorży.

Tylko że w pierwszym meczu 2. rundy eliminacyjnej Wisła zanotowała… lekki falstart.

Podopieczni Skorży za sprawą niezawodnego Pawła Brożka wyszli wprawdzie na prowadzenie w wyjazdowym starciu z Beitarem Jerozolima, lecz w końcowej fazie spotkania Awiram Baruchjan – późniejszy flop transferowy Polonii Warszawa – przechylił szalę zwycięstwa na korzyść ekipy z Izraela. Tę porażkę można jednak uznać za wypadek przy pracy, tym bardziej że mistrzowie Polski zaprezentowali się na wyjeździe z całkiem niezłej strony, mimo niekorzystnego wyniku. W rewanżu nie było już żadnych wątpliwości odnośnie tego, komu należy się awans do kolejnej rundy. Wisła zmiotła Beitar z murawy, triumfując nad nim aż 5:0. – W rewanżu to była totalna dominacja Wisły. Wisła zdegradowała ich do roli, w jaką czasem wchodzili ligowi słabeusze – opowiadał nam Kamil Kania, dziennikarz Viaplay. W podobne tonu uderza Bartosz Karcz z „Gazety Krakowskiej”: – Beitar został przemielony. Beitar, którego się obawiano, dostał piątkę w Krakowie.

Do fazy grupowej Champions League pozostał więc wiślakom zaledwie jeden krok, jeden dwumecz. Los, nie po raz pierwszy zresztą, okazał się jednak dla „Białej Gwiazdy” okrutny. Ekipa Skorży w 3. rundzie eliminacji trafiła bowiem na Barcelonę.

Przeklęta Barcelona

Naturalnie latem 2008 roku nikt nie mógł jeszcze przypuszczać, że Barcelona wkroczyła właśnie w najpiękniejszy okres w całych swych dziejach. Że na Camp Nou kształtuje się zespół, który wkrótce wygra w europejskim futbolu wszystko, co tylko jest do wygrania. I to w fenomenalnym stylu.

Wokół katalońskiej drużyny krążyło wtedy jeszcze mnóstwo znaków zapytania. Sezon 2007/08 kompletnie się przecież „Blaugranie” nie udał. Nie przez przypadek Barca musiała zaczynać zmagania w Lidze Mistrzów od eliminacji. Zespół Franka Rijkaarda poprzednią kampanię ligową zakończył na rozczarowującym, trzecim miejscu w tabeli hiszpańskiej ekstraklasy, tracąc dziesięć punktów do drugiego w stawce Villarrealu i blisko dwadzieścia oczek do mistrzów z Realu Madryt. Poskutkowało to oczywiście rozstaniem z holenderskim szkoleniowcem, którego na ławce trenerskiej zastąpił Pep Guardiola. Katalończyk z krwi i kości, ulubieniec kibiców „Blaugrany” w latach 90., pupilek Johana Cruyffa. Futbolowy wizjoner, mający za sobą wartościowe przetarcie w Barcelonie B. Ale – co regularnie podkreślano – trener bez doświadczenia w prowadzeniu drużyn na najwyższym poziomie. Rzecz jasna wiele wskazywało na to, że Guardiola to materiał na znakomitego szkoleniowca, lecz niejeden utalentowany trener sparzył się przecież przy pierwszym podejściu do pracy z topową ekipą. Tu też istniało podobne ryzyko.

Jak gdyby tego wszystkiego było mało, Guardiola kadencję zaczął od rezygnacji z usług liderów „Blaugrany” – Ronaldinho i Deco. Historia przyznała mu rację, lecz początkowo niejeden kibic i dziennikarz pukał się w czoło na widok tych nieoczywistych, odważnych posunięć.

Tylko – czy to wszystko cokolwiek zmieniało z perspektywy Wisły? Barcelona mogła mieć swoje problemy, ale pozostawała Barceloną. To wciąż byli zdobywcy Pucharu Mistrzów z 2006 i półfinaliści Champions League z 2008 roku. Mistrzowie Hiszpanii w latach 2005-2006 i wicemistrzowie kraju z 2004 oraz 2007 roku. Nieosiągalny oponent. 13 sierpnia 2008 roku podopieczni debiutującego Guardioli zmiażdżyli ekipę Skorży 4:0 na wypełnionym do połowy Camp Nou. W składzie gospodarzy znaleźli się wówczas Victor Valdes, Dani Alves, Carles Puyol, Rafa Marquez, Eric Abidal, Seydou Keita, Xavi, Andres Iniesta, Pedro, Thierry Henry i Samuel Eto’o. Magiczna paka. – Dla Barcelony to obowiązek awansować do Ligi Mistrzów, dla nas to spełnienie marzeń – mówił przed pierwszym gwizdkiem Skorża.

Katalończycy odarli Wisłę z marzeń już w pierwszym spotkaniu.

Przerwa tego spotkania to był jeden z najtrudniejszych kwadransów podczas mojej pracy trenerskiej. Patrzyłem na chłopaków i widziałem po nich, że nie mają najmniejszej ochoty wracać na boisko. Zostaliśmy całkowicie zdominowani, […] wszyscy mieli zwieszone głowy – przyznał Skorża. I faktycznie, to był mecz tego samego pokroju, co pamiętny triumf 6:0 Hiszpanów z reprezentacją Polski za kadencji Franciszka Smudy. „Biała Gwiazda” nie oddała na Camp Nou nawet jednego strzału. Wymowny jest zresztą wywiad pomeczowy, przeprowadzony przez pracownika biura prasowego Wisły z Rafałem Boguskim:

Boguski: – Barcelona grała bardzo dobrze. Dobrze, że nie skończyło się wyższą porażką.

4:0 to nie jest wysoka porażka?

Boguski: – Na pewno jest wysoka, ale biorąc pod uwagę, ile okazji miała Barcelona, to mogło być dużo gorzej.

Gracze z Krakowa czuli ulgę, że przerżnęli tylko 0:4. Trudno o lepszy komentarz do przebiegu pierwszego starcia. Katalończycy przewidywali zresztą, że rywalizacja z Wisłą nie przysporzy im większych trudności. My w Polsce mogliśmy się oczywiście łudzić, wspominać wyrównane starcia z „Blaugraną” sprzed lat, spekulować o napiętych relacjach na linii Guardiola – Eto’o, ale działacze hiszpańskiego klubu byli do tego stopnia pewni swego, że zaproponowali nawet Bogusławowi Cupiałowi odwrócenie kolejności dwumeczu – chcieli rozegrać rewanż przed własną publicznością, by móc w domowej atmosferze celebrować pierwszy trenerski sukces Guardioli. Właściciel „Białej Gwiazdy” odrzucił jednak tę ofertę, opiewającą ponoć na 100 tysięcy euro. Rewanż rozegrano więc w Krakowie.

Skorża do drugiego starcia z Barceloną podszedł w stu procentach poważnie. Nie opowiadał głodnych kawałków o możliwym odwróceniu losów dwumeczu, bo tylko by się wygłupił, ale uświadomił swoim podopiecznym, że z takim rywalem jak Barcelona warto zagrać na sto procent, nawet jeśli nie będzie z tego awansu. Dla graczy Wisły nie było to zresztą nic nowego – wiedzieli, że ich trener jest szalenie ambitny i nakręcony, by poskromić „Blaugranę”, tak samo jak kilka tygodni wcześniej chciał za wszelką cenę wyjść zwycięsko z meczu z Liverpoolem. W sumie rewanżowe spotkanie z Barcą również nabrało nieco – ujmijmy to – sparingowego charakteru.

W pierwszym spotkaniu zagraliśmy na swoim poziomie. Taka jest różnica między ligą hiszpańską a polską

Maciej Skorża

Mieliśmy ogromny dyskomfort, że nie zrobiliśmy czegoś więcej – przyznał przed rewanżem Skorża. – Jutro mamy szansę na rehabilitację. Na to, żeby pokazać, że Wisła jest zdolna nawiązać równorzędną walkę na swoim terenie, że potrafimy zagrać lepiej i przede wszystkim strzelać gole Barcelonie. To nasz cel.

Szkoleniowiec „Białej Gwiazdy” drobiazgowo przeanalizował pierwszą konfrontację z Katalończykami. Doszedł do wniosku, że źródłem klęski jego zespołu na Camp Nou była kompletnie przegrana walka o dominację w środkowej strefie boiska i to właśnie na tym aspekcie skoncentrował się podczas przedmeczowej odprawy. Skorża dostrzegł też pewne słabości „Blaugrany”, jeśli chodzi o krycie przy stałych fragmentach gry. Wisła już w pierwszym spotkaniu planowała zresztą w ten sposób zaskoczyć Katalończyków, ale brakowało ku temu dogodnych okazji – goście po prostu nie potrafili sobie wywalczyć stałych fragmentów gry. Plan na rewanż był zatem dość klarowny – tym razem nie dać się oponentom rozkręcić w środku pola i polować na rzuty rożne oraz faule w okolicach szesnastki „Dumy Katalonii”.

I aż trudno w to uwierzyć, ale – plan wypalił.

Wisła wygrała 1:0 po ewidentnym błędzie gości w kryciu strefowym. Bramkę zdobył Cleber – ten sam, z którym Skorża pokłócił się na finiszu poprzedniego sezonu. – Gdy strzeliliśmy gola, Barcelona ruszyła do ataków. Trochę się cofnęliśmy. Bardzo nam zależało, aby zmazać plamę z pierwszego spotkania, i myślę, że się nam to udało. Grać przeciwko Eto’o czy Henry’emu to coś wielkiego. To jedni z najlepszych piłkarzy na świecie. […] Po meczu mój rodak Lubos Michel, który sędziował to spotkanie, gratulował mi. Powiedział, że spisałem się tak dobrze, że należy mi się powołanie do kadry – ekscytował się Peter Singlar.

Guardiola podczas pomeczowej konferencji prasowej sprawiał wrażenie lekko skonsternowanego. Ostatecznie w rewanżu postawił na naprawdę mocną, właściwie to galową jedenastkę „Blaugrany” – brakowało w zasadzie tylko Leo Messiego, który koncentrował się wówczas na igrzyskach olimpijskich. Nie można zatem powiedzieć, by Wisła pokonała rezerwy Barcelony. To był jej wyjściowy skład – może i zdekoncentrowany, może i grający na pół gwizdka, ale wyjściowy.

– Cały nasz potencjał został wykorzystany. Za grę chcę podziękować, bo moi piłkarze zagrali doskonały mecz – ocenił Skorża.

***

Niepowodzenie w Krakowie porządnie wstrząsnęło Katalończykami, którzy ligowe zmagania zaczęli od sensacyjnej i szeroko komentowanej porażki z Numancią i remisu z Racingiem Santander. A reszta, jak to się mówi, jest już historią. Zespół Guardioli w sezonie 2008/09 wywalczył potrójną koronę. Natomiast Wisła marzenia o występie w fazie grupowej Champions League musiała po raz kolejny odłożyć na później. Skorża mimo wszystko jeszcze umocnił swoją pozycję na ławce trenerskiej „Białej Gwiazdy”, choć triumf nad Barceloną nie miał w gruncie rzeczy żadnego znaczenia. Dużo więcej wart byłby sukces w 1. rundzie zasadniczej Pucharu UEFA, gdzie krakowianie wylądowali po wypadnięciu z Ligi Mistrzów. Tam również przyszło im się zmierzyć z rywalem z górnej półki, bo trafili na Tottenham Hotspur. „Biała Gwiazda” stoczyła z londyńczykami wyrównany dwumecz, lecz skończyło się na pięknej porażce, których w polskim futbolu mamy przecież aż nadto.

Tak czy owak, latem 2008 roku podopieczni Skorży narobili swoim fanom apetytu na wielkie europejskie granie. Zmiażdżony Beitar, ukąszona Barcelona, postraszony Tottenham… Sympatycy Wisły mieli pełne prawo oczekiwać, że jeśli za rok szczęście w losowaniu wreszcie uśmiechnie się do mistrzów Polski, to bramy Champions League wreszcie zostaną przez krakowską ekipę sforsowane. Niestety, nieco inne plany miała w tej kwestii Levadia Tallinn.

CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:

fot. NewsPix.pl / FotoPyk

Za cel obrał sobie sportretowanie wszystkich kultowych zawodników przełomu XX i XXI wieku i z każdym tygodniem jest coraz bliżej wykonania tej monumentalnej misji. Jego twórczość przypadnie do gustu szczególnie tym, którzy preferują obszerniejsze, kompleksowe lektury i nie odstraszają ich liczne dygresje. Wiele materiałów poświęconych angielskiemu i włoskiemu futbolowi, kilka gigantycznych rankingów, a okazjonalnie także opowieści ze świata NBA. Najchętniej snuje te opowiastki, w ramach których wątki czysto sportowe nieustannie plączą się z rozważaniami na temat historii czy rozmaitych kwestii społeczno-politycznych.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Komentarze

2 komentarze

Loading...