Trener GKS-u Tychy, Dariusz Banasik podczas poniedziałkowego śniadania prasowego podsumował rundę jesienną w wykonaniu swojego zespołu. Przeszła ona najśmielsze oczekiwania, co nie znaczy, że padały tylko pytania lekkie, łatwe i przyjemne.
Tyszanie są wiceliderem I ligi, mając tyle samo punktów, co prowadząca Arka Gdynia i to mimo przełożonego meczu z Górnikiem Łęczna. Przed sezonem panowały wyjątkowo stonowane nastroje. Do drużyny przychodzili głównie młodzi zawodnicy, a wyjściowy poziom zaufania do ludzi z Pacific Media Group był mocno ograniczony, dlatego trudno było o optymizm, zwłaszcza że pierwszoligowa stawka wyglądała na najmocniejszą w historii (przynajmniej tej najnowszej).
GKS jednak w takich okolicznościach zaskoczył wszystkich. Zaczął od czterech zwycięstw z rzędu, a zakończył trzema zwycięstwami z rzędu. Środek był słabszy: w jedenastu meczach wywalczono 13 punktów i doznano sześciu porażek, ale całościowy bilans oznacza, że klub z ulicy Edukacji jest już w zasadzie pewny utrzymania i może skupić się na kolejnych celach.
– Nie do końca lubię takie rzeczy, ale przed sezonem zakładałem, że jeśli na koniec roku będziemy mieli 30 punktów, to poczujemy się naprawdę zadowoleni. Zdobyliśmy cztery punkty więcej i mamy mecz zaległy. To sprawia, że musimy obrać zupełnie nowe cele na wiosnę. Wcześniej rozmawialiśmy z zarządem o spokojnym, bezpiecznym graniu w środku tabeli i ogrywaniu młodzieży. W tym momencie nie wyobrażam sobie, żebyśmy nie walczyli o najwyższe cele, nawet o bezpośredni awans. Byłbym niepoważny, gdybym mówił o środku tabeli czy utrzymaniu. Jeżeli można powalczyć o Ekstraklasę już teraz, nie ma co czekać – rozpoczął Dariusz Banasik.
– W środku rundy graliśmy bardziej w kratkę, ale wydaje mi się, że zespół nie miał większego kryzysu. Trudniejszym momentem był jedynie pucharowy mecz z Legią, który mentalnie trochę nas popchnął w dół. Totalnie nam nie wyszedł. Konsekwencją tamtej porażki były potem ligowe przegrane z Lechią Gdańsk, gdy mieliśmy niewiele ponad dwie doby na regenerację, i GKS-em Katowice. Generalnie jednak drużyna przez całą rundę utrzymywała dobrą dyspozycję. Cieszę się, że jest duża rywalizacja, gra wielu młodych zawodników i bardzo dobrze wyglądamy fizycznie. Nawet pod koniec rundy, przy trudnych warunkach atmosferycznych, unikaliśmy kontuzji. Oczywiście zawsze mogło być jeszcze lepiej. Przytrafiały nam się wpadki, jak w Głogowie z Chrobrym czy w Rzeszowie z Resovią. Skoro nie potrafiliśmy wtedy wygrać, to powinniśmy przynajmniej zremisować – kontynuował.
50-latek przyznał, że z premedytacją zakładał szczyt formy na początek i koniec jesieni, spodziewając się trudniejszego okresu w środkowej części. GKS zaczynał od trzech z rzędu spotkań wyjazdowych, by następnie zmierzyć się u siebie z Wisłą Kraków. Mając taki rozkład jazdy, nie było co czekać na powolne rozwijanie skrzydeł.
– Przygotowaliśmy zespół typowo pod dobry start – tak samo postąpiłem w Radomiaku po awansie, ponieważ zaczynaliśmy od Lecha i Legii. Miałem wkalkulowane, że później może nastąpić spadek formy, ale jednocześnie czułem, że możemy znów przyspieszyć pod koniec rundy, gdy będziemy mieli serię meczów w Tychach i właśnie tak się stało. Gdybym podszedł do tematu klasycznie, czyli pierwsze mecze zaczął jeszcze z ciężkimi nogami zawodników, moglibyśmy się szybko zakopać na dole tabeli, zwłaszcza biorąc pod uwagę skalę zmian kadrowych i zamieszanie związane z przejęciem klubu. Taki błąd popełniłem w Sosnowcu, kiedy przesadziłem z przygotowaniami. Zawodnicy latem ciężko trenowali, żeby być gotowymi na całą rundę, co oznaczało, że na początku jeszcze nie czuli się optymalnie. No i zwolnili mnie po czterech kolejkach, bo zdobyliśmy w tym czasie trzy punkty. Przyszedł Darek Dudek i potem miał serię zwycięstw, co skończyło się awansem do Ekstraklasy – wspominał.
Nie mogło zabraknąć wątku sędziowskiego. – W paru meczach, zwłaszcza wyjazdowych, miałem spore zastrzeżenia do pracy sędziów. Nie chcę, żeby było to źle odebrane, ale w tych przegranych spotkaniach nie brakowało kontrowersji. Na Arce Gdynia należał nam się ewidentny rzut karny, potem zaczęliśmy grać w osłabieniu. W Rzeszowie faulowano naszego bramkarza, a sędziowie to zvarowali na czerwoną kartkę.
Banasik uważa, że w temacie upomnień dla piłkarzy i trenerów wiele zrobić się nie da. – Rozmawiamy z zawodnikami, ale kartki są wkalkulowane, to część gry. Nie wyobrażam sobie, żeby Nemanja Nedić był mniej agresywny, bo to jest jego temperament i sposób bycia. To samo Jakub Budnicki. Nawet gdybyśmy bardzo często o tym rozmawiali, nie sądzę, żebyśmy mogli diametralnie odmienić ich podejście. Nie wydaje mi się, żeby był to aż tak duży problem. Ktoś wypada, inny wchodzi i próbuje się pokazać. Problem robi się wtedy, gdy w jednym momencie wypadnie nam trzech zawodników, jak przed meczem z GKS-em Katowice. Wtedy trudno było poukładać skład. Witkor Żytek musiał zagrać na obronie, później też przesunęliśmy tam Jakuba Bierońskiego. Kartki trenerskie? Także o tym dyskutujemy, w miarę możliwości staramy się to kontrolować, ale nie tylko nasz sztab je dostaje. To są emocje, a sędziowie stali się strasznie wyczuleni. Za machnięcie ręką można od razu wylecieć. Takie czasy – stwierdził szkoleniowiec.
Banasik poruszył także temat zbliżającego się okna transferowego. Z jednej strony jest zadowolony z rywalizacji w zespole i jego funkcjonowania jako całości. – Indywidualnie nie mamy może wielkich gwiazd, jeśli jednak zespół jest zgranym kolektywem, łatwiej później przejść szczebel wyżej – zauważył.
Z drugiej, nie ukrywa, że już teraz widzi potrzebę wzmocnienia składu i pójścia innym tropem niż latem. – Już jakoś ponad miesiąc temu ustaliliśmy, że zimą będziemy chcieli wzmocnić skład. Życzyłbym sobie 2-3 konkretne transfery piłkarzy z doświadczeniem, którzy od razu będą w stanie dać jakość i wejść do gry, a nie być “do rywalizacji”. Prowadzimy rozmowy. To między innymi nazwiska, z którymi już pracowałem – ujawnił.
Banasik był do bólu szczery jeśli chodzi o ocenę obecnej kondycji psychicznej swojej drużyny w kontekście zmiany celów. – Uważam, że na tę chwilę szatnia mentalnie nie do końca jest gotowa, żeby sprostać presji związanej z walką o awans. Pokazał to mecz z Legią i niektóre mecze, gdy mogliśmy wskoczyć na fotel lidera i od razu przegrywaliśmy. Od tego jesteśmy my, żeby reagować na takie rzeczy i wzmocnić zawodników mentalnie. Druga runda będzie pod tym kątem znacznie trudniejsza. W szatni jest wielu młodych zawodników, czasami potrzeba czegoś innego. Na wiosnę ta drużyna może być gotowa, ale na tu i teraz są braki w tym aspekcie, aczkolwiek na koniec było już lepiej. Przed ostatnim meczem ze Stalą Rzeszów w ogóle nie rozmawialiśmy, że jak wygramy, to będziemy w czubie tabeli. Żadnej motywacji, podejście bardziej na luzie i może to jest sposób, żeby aż tak mocno chłopaków nie cisnąć, bo mogą sobie z tym nie poradzić – analizował trener.
I dodaje: – Doświadczenie jest tu bardzo ważne. Jako trener się zmieniam, różnych rzeczy próbowałem. Każda szatnia jest inna. W Radomiaku miałem zupełnie inną niż tutaj, było więcej motywacji i krzyku. W Tychach potrzeba więcej psychologicznego podejścia. Naprawdę dobrze drużynę poznaje się w momentach kryzysowych. Obyśmy tu takich nie mieli, ale myślę, że to dobra szatnia. Mamy świetną atmosferę, dawno takiej nie widziałem, aczkolwiek wiele robią wyniki, one ją nakręcają.
Jeśli chodzi o letnie nabytki, najgłośniejszymi byli doświadczeni Bartosz Śpiączka i Przemysław Mystkowski. Obaj na razie furory nie robią. Śpiączka zdobył trzy bramki, co nie jest wynikiem powalającym na kolana. Mystkowski ma tylko jedną asystę, na dodatek w ostatnich tygodniach był zmiennikiem. Banasik obu podopiecznych tłumaczył podobnie: dość późne przyjście, ominięcie części lub całości przygotowań, problemy w poprzednim klubie. Liczy, że po dobrze przepracowanej zimie obaj pokażą pełnię swoich możliwości. – Patrząc na profil Bartosza, żałuję, że nie mamy teraz takiego zawodnika jak Krzysztof Wołkowicz. On idealnie by go obsługiwał dograniami ze skrzydła – zażartował.
W których momentach Dariusz Banasik czuł największe zadowolenie z gry GKS-u Tychy?
– Najbardziej podobał mi się mecz z Wisłą Kraków, zwłaszcza pierwsza połowa. To samo mogę powiedzieć o pierwszej połowie z Motorem Lublin. Uważnie analizowaliśmy Motor i wiedzieliśmy, że czeka nas bardzo trudne zadanie. Największa radość była jednak po wygranych z Polonią Warszawa i Termaliką, gdy wychodziliśmy z 0:2 na 3:2. Z Termaliką już nie wierzyłem, że możemy wygrać w 95. minucie i gdy doprowadziliśmy do remisu, krzyczałem do chłopaków, żeby szanowali wynik, a oni poszli za ciosem i wygrali. Futbol czasami jest brutalny, a czasami piękny. Do tego dochodziły podteksty, bo trener Mariusz Lewandowski zastępował mnie w Radomiaku. Nie powiem, że nie miało to znaczenia. Na koniec pomyślałem, że życie czasami oddaje. Po takim meczu wejście do szatni jest czystą przyjemnością. Wtedy najmocniej buduje się pewność siebie zespołu – odpowiedział.
Zapytany o wciąż niezadowalającą frekwencję, stwierdził, że ze względu na pojemność stadionu nawet 5 tys. widzów nie robi wrażenia, choć to już przyzwoite liczby. – Sukcesem byłoby podniesienie frekwencji o 2-3 tysiące. Aby wypełniać trybuny jak z Legią, musielibyśmy być w Ekstraklasie i regularnie gościć największe marki – podkreślił.
Zatrudnienie Banasika w Tychach odbierano jako pozytywne zaskoczenie. Wydawało się, że jego status spokojnie pozwala mu na kontynuowanie trenerskiej kariery w Ekstraklasie. On sam przyznaje, że miał z niej oferty, tyle że od klubów walczących o utrzymanie. Na tym tle projekt przedstawiony przez GKS prezentował się ciekawiej. Banasik podkreślił również, że od początku wiedział o szykującej się zmianie właściciela i pod tym kątem prowadził rozmowy, zaprzeczając, by kiedykolwiek czuł, że jego posada szybko stała się zagrożona.
– Mam bardzo dobry kontakt z właścicielami. Porównując z innymi klubami, w których pracowałem, ich podejście jest zupełnie inne, bardziej nowoczesne i to mi się podoba. Nawet w trudniejszych chwilach nie było nerwowo, tylko pytania, w czym pomóc i co możemy zrobić lepiej. Nie znaczy to, że w poprzednich klubach wszystko było złe. Z panem Sławkiem Stempniewskim do dziś mam dobry kontakt, dopiero co odwiedziłem nowy stadion Radomiaka, zjadłem obiad z zarządem. Tak to powinno wyglądać, że nawet jeśli się rozstajemy, to bez palenia mostów – zaznaczył.
Pytanie, jak będzie wyglądała jego przyszłość. Obecny kontrakt obowiązuje tylko do końca trwającego sezonu. – Są jakieś opcje przedłużenia, wiem, że klub jest zadowolony z mojej pracy. Mamy się spotkać z zarządem w tej sprawie i będziemy rozmawiać. Zobaczymy, jak się to rozwinie, pewne rzeczy trzeba ustalić i jasno określić. Do czerwca na pewno tu będę i zrobię wszystko, żeby ten zespół grał jak najlepiej – tutaj od Banasika nie dało się wyciągnąć czegoś konkretniejszego, ale czuć było, że zależy mu, aby tak czy siak w przyszłym sezonie znaleźć się w Ekstraklasie.
Najlepiej byłoby oczywiście zrealizować ten cel z GKS-em Tychy, skoro już trafiła się taka szansa i nie liczyć jedynie na doczekanie finiszu rozgrywek w barażowej szóstce. – Baraże to zawsze pewna loteria. Piłkarze są bardziej spięci, mniej ryzykują. Ostatnie lata pokazują, że często baraże wygrywają zespoły, które wchodzą do nich w ostatniej chwili, bo na dany moment znajdują się w lepszej formie, są na fali wznoszącej. Jeśli jest możliwość, trzeba zrobić wszystko, żeby awansować bezpośrednio – mówi Banasik i trudno z nim polemizować.
Jakie są plany przygotowań? Piłkarze mają wolne do 8 stycznia. Przez następne trzy tygodnie będą trenowali u siebie, zmierzą się wtedy z GKS-em Katowice, GKS-em Jastrzębie i Hutnikiem Kraków. Następne wyjadą na obóz do Chorwacji, gdzie w ramach turnieju rozegrają cztery mecze, a po powrocie wyszlifowaną formę sprawdzą z Zagłębiem Sosnowiec. – Fajnie, że w Chorwacji mamy turniej, to też jakaś ranga i stawka, a nie typowe sparingi – cieszy się Banasik.
Później już zacznie się walka o spełnienie marzeń tyskich kibiców, u których w ostatnich latach apetyty już kilka razy zostały mocno rozbudzone i na koniec nie udawało się ich zaspokoić. Słowa o aktualnej kondycji mentalnej szatni sugerują, że gdyby wiosna miała zacząć się teraz, ponownie byłby z tym duży problem, ale do lutego jeszcze wiele może się zmienić. A być może, paradoksalnie, takie deklaracje to też element ściągania presji z zawodników…
CZYTAJ WIĘCEJ O GKS-IE TYCHY:
- „Od 5 tys. widzów nie dokładamy do meczu”. Max Kothny o pierwszych miesiącach w GKS-ie Tychy
- Rekord frekwencji w Tychach pobity, na boisku biła Legia [REPORTAŻ]
- Przemysław Mystkowski: Zawsze byłem pokorny, może czasami aż za bardzo [WYWIAD]
- GKS Tychy przedstawił nowego inwestora. Pytań wiele, odpowiedzi mniej
Fot. FotoPyK/Newspix