Znajomy dziennikarz Canalu + zwykł mawiać o Śląsku z tego sezonu, że nie da się na nich patrzeć, ale też nie da się z nimi wygrać. Coś w tym jest. Drużyna Jacka Magiery nie przegrała szesnastego kolejnego spotkania w ekstraklasie (!), mimo że jej postawa znów długimi momentami męczyła kibiców, którzy zapewne mieli ochotę zafundować sobie znaną z różnych memów oczu kąpiel.
Optymiści przed tym meczem mogli kombinować tak: skoro Zagłębie bywa w tym sezonie bardzo nierówne, skoro nie przegrało ośmiu z dziewięciu ostatnich spotkań ze Śląskiem, skoro kilka lat temu w derbach padł wynik 4:4, to dziś może być ciekawie. Cóż, pierwsza połowa tego starcia mogła długimi momentami zniechęcić największych entuzjastów ekstraklasy. Może nie była tak dramatyczna, jak słynny mecz Zagłębia w Lubinie z Arką sprzed kilku lat, kiedy Sasza Balić wyrzucił piłkę z aut… w aut, ale i tak niewiele się działo.
Zagłębie – Śląsk 1:2. Munoz to za mało, żeby urwać punkty liderowi
Wrocławianie oddali piłkę drużynie Waldemara Fornalika i okopali się na defensywnych pozycjach czekając na to, co Zagłębie z nią zrobi. Jak się domyślacie, Damian Dąbrowski nagle nie odkrył w sobie wewnętrznego Andrei Pirlo, Mateusz Wdowiak nie stał się Kylianem Mbappe, a Dawid Kurminowski nie przeistoczył się w Harry’ego Kane’a. Lubinianie kreowali atak pozycyjny w jednostajnym tempie, na zasadzie “ja podam do ciebie w szerokość boiska, ty odegrasz do mnie, ale ani się waż zagrać komuś od nas prostopadłej, przyspieszającej akcję piłki”. O ile ich planem nie było uśpienie obrony wrocławian, to ta taktyka nie miała prawa przynieść goli.
Choć o dziwo i tak bezbarwne Zagłębie doszło do kilku okazji strzeleckich. Najlepsze zmarnował Marko Poletanović, który dwukrotnie z bliskiej odległości nie był w stanie zrobić Rafałowi Leszczyńskiemu kuku. Największe problemy bramkarzowi gości sprawił Kurminowski, który… uderzył przewrotką. Po kim jak po kim, ale po nim takiej fantazji się nie spodziewaliśmy. Rzecz działa się w końcówce pierwszej połowy i rozbudziła nasze nadzieje, że druga będzie lepsza. Że będzie jakaś. Bo premierowe 45 minut było do bólu… bezjajeczne.
Nie oczekujemy, że w derbach zawodnicy będą się kosić jak niemiecki rzeźnik Jurgen Kohler rywali za swoich najlepszych lat, ale też odrobina walki serio by się przydała. Tu tego nie było, mieliśmy wrażenie, że na boisku wyszło 22 nieskazitelnych dżentelmenów, którzy przed meczem podpisali jakiś pakt o nieagresji i postanowili go za wszelką cenę przestrzegać. Dowód? Jarosław Przybył nie pokazał dziś choć jednej żółtej kartki!
Nienaganne maniery zaprezentował m.in. Luis Mata, który tuż po przerwie postanowił podać piłkę Michałowi Rzuchowskiemu. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że to zawodnik przeciwnej drużyny. Rezerwowy Śląska, który chwilę wcześniej wszedł na boisko, otworzył więc wynik meczu, a trener Magiera znów pokazał, że nos do zawodników ma taki, jak Simon Cowell do kolejnych talentów w angielskich i amerykańskich programach rozrywkowych.
Kłudka był równie uprzejmy co Mata
1:0 i Śląsk rusza po drugą bramkę? Niekoniecznie. Wrocławianie znów raczej czekali, co zrobią rywale, którzy tymczasem grali spokojniej niż ich trener Waldemar Fornalik wypada przed kamerą, a to jednak spora sztuka. Szczególnie w derbach u siebie. Szczególnie przy niekorzystnym wyniku. Który od 75. minuty był dla Zagłębia jeszcze gorszy, bo rezerwowy lubinian Bartłomiej Kłudka postanowił dorównać uprzejmością Macie i jakoś specjalnie nie przeszkadzał Erikowi Exposito, gdy ten podwyższał prowadzenie Śląska.
2:0 i Zagłębie rzuca ręcznik? No też nie, bo Fornalik trafił z jedną zmianą, Juana Munoza za Kurminowskiego. Kiedy chłop pojawił się na boisku, nie oczekiwaliśmy cudów. W dziesięciu poprzednich meczach ekstraklasy trafił do siatki raz, więc trudno było liczyć, że w pojedynkę rozjedzie lidera. Hiszpan podniósł jednak temperaturę spotkania. Najpierw jego zderzenie w polu karnym z Leszczyńskim doprowadziło do ogólnej awanturki, a potem wykorzystał doskonałe, prostopadłe podanie Serhija Bułecy i dał gospodarzom nadzieję. Nie zamieniła się jednak w choćby punkt, bo Śląsk dotrwał do końcowego gwizdka z prowadzeniem.
Przed meczem Tomasz Wieszczycki opowiadał w studiu, że mistrzostwo wygrywa się spotkaniami, które zespoły “przepychają” na swoją korzyść, nawet jeśli mają gorszy dzień. W tym aspekcie zespół Magiery osiągnął całkiem niezłą biegłość. Pytanie, czy na tyle dużą, aby za pół roku cieszyć się z tytułu?
Fot. Newspix
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE: