Dwa i pół miesiąca trwa już kryzys Legii Warszawa i nie zatuszują tego trzy wygrane z rzędu na początku listopada. Ale o ile jeszcze kilka tygodni temu można było przypuszczać, że wszystko się jakoś ułoży, o tyle teraz Wojskowi znajdują się w fazie kluczowych rozstrzygnięć. To zatem odpowiedni moment, by rozliczyć Kostę Runjaicia za dotychczasową pracę.
– Dla nas najbliższy okres będzie bardzo gorący. Mówimy o najważniejszych pojedynkach. Zostając w tematyce kolarskiej – przed nami królewski etap. W cztery tygodnie rozegramy osiem spotkań. Chcemy awansować do kolejnej rundy pucharu i zachować dystans do czołówki w Ekstraklasie. Pomimo szarych i nieprzyjemnych warunków atmosferycznych, przed nami przepełnione emocjami, gorące tygodnie. Wszyscy patrzymy na przyszłość pozytywnie. Jeżeli uda nam się poradzić z tym wyzwaniem, to wtedy będziemy mogli udać się na zasłużony urlop – mówił 24 listopada trener Kosta Runjaic.
Peleton odjechał, premie górskie nie zdobyte
Legia była wtedy po zremisowanym bezbramkowo spotkaniu z Lechem Poznań i w przededniu starcia z Wartą. Jako że niemiecki szkoleniowiec posłużył się kolarską nomenklaturą, my będziemy ją kontynuować i zreferujemy ostatnie tygodnie w wykonaniu Wojskowych.
Już na płaskim terenie Legia straciła dystans do czołówki, remisując z Wartą. Później szarpnęła się, by powalczyć o premię górską najwyższej kategorii, ale mimo solidnej jazdy w Birmingham, nie zdobyła choćby punktu w klasyfikacji górskiej. Na zjeździe tylko nieznacznie zmniejszyła stratę do prowadzących, wygrywając z Zagłębiem Lubin. Następnie przyszła kolej na drugą premię w postaci przepustki do gry w ćwierćfinale Pucharu Polski. Próba ponownie zakończyła się fiaskiem, a jeszcze większą wpadkę stołeczny zespół zaliczył na najłatwiejszym płaskim etapie, czyli w starciu z najsłabszym w Ekstraklasie ŁKS-em. Tylko zremisował, przez co do lidera – Śląska Wrocław traci już dziewięć punktów.
W czwartek Legia podejmie walkę o ostatnią już górską premię w starciu z AZ Alkmaar, a następnie wykona dwie pętle finiszu, spotykając się dwukrotnie z Cracovią. Już teraz widać, że nie poradziła sobie z królewskim etapem rundy jesiennej. Jedno zwycięstwo w sześciu ostatnich spotkaniach. Odpadnięcie z Pucharu Polski. Powiększenie straty do czołówki Ekstraklasy. Na to wszystko może się jeszcze złożyć koniec przygody z Ligą Konferencji, o ile w czwartek nie uda się zdobyć choćby punktu. Jeśli i to się ziści, Wojskowi w trzy tygodnie stracą niemal wszystko, na co pracowali od początku lipca. Czy wobec tego zasadne będzie zwolnienie Runjaicia?
Katastrofa w lidze i pucharze
Takie głosy pojawiły się już jakiś czas temu. Po przegranej z Koroną Kielce kibice ironicznie śpiewali, że mają wolną majówkę. Po remisie z ŁKS-em zaczęto głośniej domagać się zwolnienia. Co może się stać po niepowodzeniu w starciu z Alkmaar? Reakcja fanów zapewne będzie jednoznaczna: “Runjaić won!”, bo choć to nadal kwestia hipotetyczna, to już po meczu z łodzianami było gorąco. Czy jednak zwolnienie trenera będzie dobrym rozwiązaniem?
Skupmy się na początku na faktach. Od początku października Legia wygrała w lidze tylko dwa mecze. Zdobyła dziewięć na 27 możliwych punktów. W tabeli za ten okres znajduje się na 12. miejscu, a wyprzedziła ją m.in. Puszcza Niepołomice, Warta Poznań czy Stal Mielec. To wynik wręcz katastrofalny dla zespołu aspirującego do mistrzostwa Polski. W najgorszym razie, a stołeczna drużyna ma do rozegrania jeszcze dwa spotkania, może przezimować w lidze poza podium i z 12 punktami straty do lidera. To bardzo duży dystans, szczególnie że wiosną do rozegrania będzie tylko piętnaście kolejek, a Legia nie wygrała żadnego meczu z klubami znajdującymi się nad nią. Bilans tych spotkań jest zatrważający. Jeden remis, trzy porażki, jeden gol strzelony i aż osiem straconych.
Ekstraklasa to rozgrywki priorytetowe dla Legii, ale równie istotne pozostaje zawsze zdobycie Pucharu Polski. To na pewno się nie uda, bo po porażce w dogrywce z Koroną Kielce, warszawski klub odpadł z turnieju i to już na 1/8 finału. To pierwsza taka sytuacja od siedmiu lat, a czwarta w XXI wieku, żeby Wojskowi nie doszli co najmniej do ćwierćfinału, szczególnie że startowali do rozgrywek później niż inni ligowcy i do tego w roli obrońcy tytułu.
Grają gówno
Rozgrywki, gdzie Legii wiedzie się najlepiej, to Liga Konferencji. Jeszcze przed dwoma tygodniami zajmowała pierwsze miejsce w grupie. Łącznie poniosła tylko trzy porażki w eliminacjach i fazie grupowej. Zachwycała skutecznością i stylem gry, zdobywając 23 bramki. Problem w tym, że czwartkowy mecz z Alkmaar urósł do rangi najważniejszego meczu całej jesieni. Będzie ona albo fantastyczna, albo katastrofalna. Nie będą się już liczyły punkty rankingowe, których Wojskowi zdobyli w bród, ani zainkasowane premie finansowe czy dobre wrażenie. W najgorszym razie pozostaną jedynie gorycz porażki i liczne afery piłkarsko-kibicowskie. W najlepszym – kontynuowanie przygody w Europie wiosną.
Cechą wspólna dla ostatnich meczów Legii jest to, że straciła swój styl, zapał, dynamikę i motorykę. Nie gra już tak intensywnym pressingiem, jak na początku sezonu, choć obrona dalej stoi wysoko, dając się zaskakiwać długimi podaniami. Brakuje elementu zaskoczenia, a i wpływ trenera jest coraz mniejszy. W pierwszych 16 meczach sezonu wprowadzeni przez niego zmiennicy wypracowali 13 goli i asyst. W kolejnych 15 spotkaniach tylko trzy.
– W pierwszej połowie graliśmy gówno albo nawet gorzej. Mieliśmy tylko momenty, do tego łatwo straciliśmy gola, byłem rozczarowany postawą swoich piłkarzy. Druga połowa okazała się lepsza, mieliśmy szanse, ale ich nie wykorzystaliśmy i to jest nasz największy problem – zauważył na konferencji prasowej po meczu z ŁKS-em Runjaić.
Czy wobec tego spotkanie z AZ jest dla Niemca starciem z kategorii wszystko albo nic? Niekoniecznie.
Zajechani i niedostosowani
Pomimo tego, że w ostatnich tygodniach Legia zatraciła swój styl, to jednak… miała co tracić. Wcześniejsi szkoleniowcy nie potrafili przeforsować swojej myśli taktycznej i wielokrotnie zespół strzelał gole i wygrywał mecze dzięki indywidualnościom. U Runjaicia szczególnie na początku sezonu to nie był efekt przypadku, ale wypracowanych schematów. Problem w tym, że styl zaproponowany przez Niemca jest dość obciążający ze względu na swoją intensywność, do której wciąż brakuje odpowiednich ludzi. Paweł Wszołek musi harować na prawym wahadle niemal non-stop, bo Makanu Baku nie nadaje się do niczego. Widać gołym okiem, że 31-latek jest zajechany, bo oprócz gry w Warszawie przypomniała sobie o nim kadra i w zasadzie od lipca wahadłowy nie miał wolnego.
Czy to już kryzys? Co dzieje się z defensywą Legii? [ANALIZA]
Mimo znacznych wzmocnień również środek obrony nie nadaje się do stylu zaproponowanego przez Runjaicia. Artur Jędrzejczyk czy Rafał Augustyniak to wozy z węglem i każda piłka za ich plecy kończy się albo golem, albo groźnym strzałem. A przecież od kadry pierwszego zespołu odsunięto już z tego powodu Lindsaya Rose’a, a Yuri Ribeiro jeszcze nie tak dawno pełnił funkcję lewego, a nie środkowego defensora. Czy wobec tego na początku sezonu Legia była przygotowana na taki styl i grę co trzy dni? Absolutnie nie, ale jeszcze jako tako sobie radziła. Dlaczego? Dzięki skuteczności.
Nieskuteczność i błędy sędziów
Ile goli nie straciłaby Legia, to jednak potrafiła strzelić co najmniej jednego więcej. Udało się tak przepchnąć mecze z Ordabasami Szymkent, Austrią Wiedeń, Widzewem Łódź, Aston Villą, Górnikiem Zabrze czy Pogonią Szczecin. W dobie kryzysu, czyli od początku października, wyłącznie ze Zrinjskim Mostar. Winni są napastnicy: Tomas Pekhart, Blaż Kramer, Marc Gual, a do tego Josue i Ernest Muci. Mieli być postrachem ligi. W teorii zagrożenie powinno płynąć z różnych stron, a nie płynie z żadnej. Czech od października strzelił jednego gola i tego wyniku już nie poprawi przez kontuzję. Wciąż aktualny król strzelców, choć możemy zmienić już tryb na przeszły, zdobył tylko jedną bramkę w Ekstraklasie i na drugą czeka od początku sierpnia. Albańczyk przebłyski ma w zasadzie tylko w Lidze Konferencji, a Słoweniec trafia tylko, gdy ktoś go trafi piłką. Snajperom przestało sprzyjać szczęście. Od października aż dziesięciokrotnie obijali słupki i poprzeczki. We wcześniejszych 16 meczach zrobili to tylko pięć razy.
Wbrew krążącej opinii Legii nie sprzyjają również sędziowie, szczególnie w Ekstraklasie. W tym sezonie na jej niekorzyść mylili się już czterokrotnie, co w naszej Niewydrukowanej Tabeli przekłada się na cztery punkty zdobyte mniej. To najwyższy wynik w lidze, co odzwierciedla pozycja w tabeli. W rzeczywistości Wojskowi powinni znajdować się teraz na podium.
Sylwestrzak, Stefański i Jakubik dali „popis” | Niewydrukowana Tabela
Alkmaar siedzi w głowach
W ocenie pracy Runjaicia niebagatelną rolę odgrywa również sfera mentalna, a ta ewidentnie podupadła po wydarzeniach w Alkmaar. To właśnie wtedy zaczęły się problemy Legii. Choć wydawało się, że zespół zjednoczy się w trudnym momencie, to wciąż drzemie w nim pewien niepokój. Sami piłkarze zostali zmuszeni, by coraz częściej tłumaczyć się w mediach z tego, co dzieje się poza boiskiem. A powinni skupić się na graniu.
Być może rozliczenie i oczyszczenie atmosfery nastąpi ostatecznie w czwartek, na co pewnie po cichu liczy szkoleniowiec, który wciąż może cieszyć się dobrą opinią w klubie. A przynajmniej taka narracja została przyjęta. Ale nie ma się czemu dziwić, bo na to, czy jeden piłkarz trafi do siatki zamiast w poprzeczkę, czy da się wyprzedzić rywalowi, choć nie powinien, albo sędzia popełni rażący błąd, Runjaić wpływu już nie ma. A od października wiele było takich niekorzystnych zrządzeń losu.
Ofiara z Runjaicia na rzecz Papszuna?
Runjaić bowiem, trafiając do Legii półtora roku temu, podniósł zespół zdemolowany, rozbity i bez pomysłu. Już w pierwszym sezonie nawiązał rywalizację o mistrzostwo Polski, sięgnął po krajowy pucharu i superpuchar. Dopiero co łączono go przecież z Schalke, ale Niemiec kategorycznie odmówił Die Koenigsblauen. To dopiero jego pierwszy poważny kryzys i jego zwolnienie godziłoby w hołdowaną teorię o nastaniu stabilności w Warszawie. Rozstanie z trenerem, który średnio zdobywa 1,96 punktu na mecz, co pozostaje najlepszym wynikiem od czasów Deana Klafuricia, a wcześniej Stanisława Czerczesowa, byłoby również osobistą porażką dyrektora sportowego Jacka Zielińskiego.
No chyba że wracamy do czasów samodzielnych rządów prezesa Dariusza Mioduskiego i jego kolejnych abstrakcyjnych pomysłów. Wtedy mógłby zostać odświeżony niezrealizowany plan ściągnięcia bezrobotnego od poprzedniego sezonu Marka Papszuna. Jednocześnie upadłaby jednak idea stabilności, a w jej ofierze złożono by posadę Runjaicia. Zadowoliłoby to pewnie kibiców, a o ich aprobatę bardzo mocno zabiega Mioduski, co pokazują ostatnie wydarzenia. I tylko wtedy można uznać, że mecz z Alkmaar jest dla niemieckiego szkoleniowca o wszystko albo nic. W przeciwnym razie Runjaić powinien spać spokojnie.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Marchwiński znowu na zakręcie [KOZACY i BADZIEWIACY]
- Leśnodorski: 46 zatrzymanych, syf na całą Europę, a zarząd Legii wstawia zdjęcie z baru
- „Ty, który wchodzisz, żegnaj się z nadzieją”. Beton Górnika pożarł kolejne ofiary
Fot. Newspix