Sosnowiec ma nowy, imponujący stadion, na którym rozgrywane są mecze europejskich pucharów. W marzeniach sprzed lat była to sceneria, która miała być codziennością Zagłębia. Dziś szkoda się nawet nad tym rozwodzić, bo po latach proszenia się o kłopoty duma Zagłębia Dąbrowskiego powoli oswaja się z katastrofą. Ostatnie miejsce w pierwszoligowej tabeli nie jest wypadkiem przy pracy, lecz efektem choroby, która od lat zżera i wyniszcza zasłużony klub.
Zagłębie Sosnowiec to najgorzej zarządzany klub piłkarski w Polsce. W tym miejscu wiele osób dodałoby: fakt, nie opinia. Właśnie trwa dziewiętnasty sezon z rzędu, w którym Zagłębie nie było w stanie przebrnąć przez rozgrywki z jednym i tym samym trenerem. Tak, od blisko dwóch dekad, szkoleniowcy tej drużyny tracą pracę. Rok w rok. Wyjątkiem od reguły był tylko Jacek Magiera, którego Zagłębiu “zabrano”, ale nie ma to większego znaczenia — zanim zespół dotarł do finiszu ligowych rozgrywek, przerobił trzech innych szkoleniowców.
Całkiem prawdopodobne, że “Magic” i tak wyleciałby z klubu po serii słabszych występów, bo działo się tak z dosłownie każdym, kto pojawiał się na Stadionie Ludowym.
Zagłębie ma łatkę pożeracza nie tylko trenerów, ale też pieniędzy. Miejskich pieniędzy, które właściciel pompuje w klub tak, jakby jutra miało nie być. Tylko w trzech ostatnich sezonach na zapleczu Ekstraklasy sosnowiczanie otrzymali ponad 36 milionów złotych wsparcia. W Sosnowcu bili pierwszoligowe rekordy, ale tylko pod tym względem. W tabeli wyglądało to znacznie gorzej: dramatyczna walka o utrzymanie stała się codziennością, w tym okresie zespół punktował ze średnią 1,00 na mecz, zdobywając 119 “oczek” w 119 meczach.
Spadek do drugiej ligi nie będzie żadną niespodzianką czy wypadkiem przy pracy. Zagłębie Sosnowiec od lat pracuje na katastrofę, więc po prostu zbierze owoce tego, co zasiano.
Pierwszoligowcy przez zasiedzenie
Zagłębie Sosnowiec kroczy w stronę upadku. Jaka będzie przyszłość klubu?
Przepalenie takich pieniędzy bez sukcesu sportowego wydaje się wręcz niemożliwe. Miasto Sosnowiec udowadnia jednak, że można. Zagłębie tłumaczy się koniecznością spłaty starych długów, jednak postawienie sprawy w ten sposób to kpina z logiki i inteligencji wszystkich dookoła. Z reguły gdy ktoś zmaga się z taką kulą u nogi, robi wszystko, żeby ograniczyć koszty i jak najszybciej się jej pozbyć. Tymczasem w 2022 roku sosnowiczanie “wygrali” pierwszoligowe zestawienie klubów, które zapłaciły pośrednikom transakcyjnym najwięcej pieniędzy, wydając na ten cel blisko pół miliona złotych (dokładnie: 489 374 tys. zł).
To przykład pierwszy z brzegu, namacalny, tak samo, jak lista trenerów na pasku płacowym, która często liczyła więcej niż jedno nazwisko. Znów: w obliczu problemów szukasz stabilizacji i zysków. Nie sztuką jest rokrocznie wpisywać w sprawozdanie finansowe hasło o tym, że klub liczy na pokrycie strat z tytułu przyszłych przychodów. Trzeba jeszcze zrobić coś, co faktycznie te przychody zapewni.
Scena z kursu dla dyrektorów sportowych PZPN. Zjazd gościł właśnie w Sosnowcu, gdzie gospodarzem był Piotr Polczak, ówczesny — bo już były — dyrektor Zagłębia. Jego prezentacja dotycząca realiów pracy w pierwszoligowym klubie, ciągłych zmian na stanowiskach trenerów, prezesów i działaczy, wywołała spore poruszenie. Nikt nie miał wątpliwości, że przemiał osób decyzyjnych w zasadzie wyklucza jakikolwiek racjonalny proces działania. Zwłaszcza że w tle migotali jeszcze ludzie z miasta, na czele z prezydentem, którzy mają ogromny wpływ na to, co dzieje się w klubie.
Arkadiusz Chęciński, prezydent Sosnowca, bardzo często publicznie podkreśla niezależność klubu. Ostatnimi czasy grzmi o konieczności znalezienie inwestora, który przejmie Zagłębie, bo miasta nie stać na wykładanie kolejnych milionów na jego utrzymanie. Dla kogoś z zewnątrz może to wyglądać rozsądnie i prawdziwie. Rzeczywistość jest zgoła odmienna: mało co w Zagłębiu dzieje się bez wiedzy i zgody prezydenta Chęcińskiego, a kolejne fatalne decyzje pogłębiające kryzys, w jakim znalazł się klub, nie są dla ratusza tajemnicą.
Arkadiusz Chęciński przeznacza ogromne pieniądze z budżetu miasta na Zagłębie Sosnowiec. Efektów nie widać
Zagłębie się stacza, przepala pieniądze, prezydent dokłada do interesu. Gdy radni się oburzają, jak Jacek Dudek, który zauważył, że dokapitalizowanie “studni bez dna” jest wpychane do głosowań nad istotnymi dla miasta sprawami, Arkadiusz Chęciński odpowiada:
– Można złożyć wniosek o likwidację sportowej spółki. Nie widzę problemu.
Albo pudrujemy trupa milionami, albo likwidujemy ponad stuletni, wielosekcyjny klub, który dla wielu mieszkańców – oraz, co ważniejsze, wyborców – jest jednak dość istotną częścią codziennego życia. Nawet jeśli frekwencja niekoniecznie to oddaje. Nic pomiędzy, bo to, co pomiędzy, jest dla władz Sosnowca niewygodne. Oznacza bowiem konieczność przyznania się do błędów i wzięcia odpowiedzialności za zmarnowany czas i pieniądze.
Transferowa polityka Zagłębia Sosnowiec to wielkie pieniądze i wielki regres
Zagłębie Sosnowiec poszło grubo. W lutym odbyła się wielka inauguracja nowego stadionu, za który zapłacono blisko 150 milionów złotych. Obiekt zyskał nawet sponsora tytularnego, co nie jest oczywistością w przypadku takich inwestycji w Polsce. ArcelorMittal Park pomieści blisko 12 tysięcy osób i powstał po to, żeby pchnąć Zagłębie w kierunku lepszego jutra. Stadion Ludowy to obiekt historyczny, żeby nie powiedzieć: relikt przeszłości. Fatalne warunki do oglądania spotkań w połączeniu ze słabą dyspozycją zawodników odpychały nawet wieloletnich kibiców, a co dopiero mówić o przyciągnięciu nowych twarzy.
Efekt już jest widoczny, bo średnia liczba widzów rośnie z sezonu na sezon (dane za “Transfermarkt”):
- 2023/2024 – 5384
- 2022/2023 – 3914
- 2021/2022 – 1251
Już nie Sosnowieś. Zagłębie otworzyło nowy stadion
Władze klubu i miasta wiedzą jednak, że kibic musi mieć jeszcze co oglądać, dlatego po latach walki o utrzymanie zainwestowano w “nowe otwarcie”. Cudzysłów jest tutaj niezbędny, bo w praktyce wyglądało to podobnie, jak wcześniej — duże pieniądze na znane nazwiska. Ciut większe niż zwykle, jednak schemat działania się nie zmienił: wydać dużo, niekoniecznie z głową, bo ciężko mówić o przemyślanych decyzjach, gdy jednym z flagowych transferów letniego okienka był Juan Camara, który po pobytach w Białymstoku i Legnicy miał opinię lenia.
Utalentowanego, ale jednak lenia. Do zawodników z taką opinią rozsądne kluby podchodzą z ograniczoną ostrożnością. Zagłębie zaś zaoferowało mu jeden z najwyższych kontraktów w zespole.
Podobnie wyglądała sytuacja z Joelem Valencią. Duże nazwisko, sporo problemów w ostatnich latach, wysoki kontrakt. Nasze źródła twierdzą, że obaj piłkarze mają iście ekstraklasowe pensje. Podobno sięgają one 10 tys. euro miesięcznie. Kadrę budowano z pełnym przekonaniem o tym, że zespół z Sosnowca będzie się bił o baraże, zresztą marzenia o awansie snuto rok w rok, bo to pieniądze z Ekstraklasy miały wynagrodzić rozrzutną i kosztowną politykę prowadzenia klubu. Finansować tego nie mogli przecież sponsorzy, którzy rozczarowani odchodzili z Sosnowca.
Nie ma co wróżyć Zagłębiu bankructwa, miasto zasypie każdą dziurę finansową, jednak właśnie — nadziei trzeba upatrywać tylko tam, bo transfery od dawna wykluczają wręcz szansę zwrotu. Camara, Valencia, ale też Antonio Pavić podchodzą pod trzydziestkę. Kamil Biliński ma 35 lat. W ostatnich latach Zagłębie Sosnowiec najwięcej zyskało na wypromowaniu do Ekstraklasy Macieja Ambrosiewicza i Fabiana Piaseckiego, którzy odeszli z klubu jako, odpowiednio, 23- i 25-latek. Polityka ściągania takich zawodników została jednak porzucona. Ostatnie dwa lata to dwa transfery Polaków poniżej 25. roku życia: 18-letni Paweł Szostek z czeskiej Karwiny (bez debiutu w pierwszym zespole) i 24-letni Tymoteusz Klupś z rezerw Lecha Poznań (rezerwowy).
Zrekompensować to mogą wychowankowie, ale i tu trzeba postawić duży znak zapytania. Faktem jest, że przy wszystkim, co zepsuło się w Zagłębiu Sosnowiec, akademia pozostawała jedynym powodem do optymizmu. Warunków treningowych jej adeptom może pozazdrościć wielu pierwszoligowców. Problem w tym, że pierwszy zespół efektów jeszcze nie doświadcza. Tu ktoś zaliczy debiut, tu Adrian Troć zostanie powołany do młodzieżówki — fajnie, świetnie, natomiast w Pro Junior System Zagłębie jest ostatnie, rok temu było przedostatnie, dwa lata temu dziesiąte, a wcześniej czternaste.
Aleksander: Takich warunków treningowych jak Zagłębie nie ma w 1. lidze nikt
Zarządzanie Zagłębiem Sosnowiec to problem od wielu lat
Na tym jednak tematu szkolenia młodzieży w Zagłębiu Sosnowiec zakończyć nie można, bo wiąże się z nim jedna z przypadłości, które długofalowo męczą i prześladują klub. W zasadzie każdy, kto wykonuje dobrą pracę w danym sektorze, szybko wypisuje się z tego projektu. Tak było z Łukaszem Walczakiem, który w roli zarządzającego klubową akademią bardzo szybko odzyskał dla Zagłębia “złotą gwiazdkę” w systemie certyfikacji PZPN. To o tyle istotne, że idzie za nią nie tylko prestiż, ale też wsparcie finansowe, które dla sosnowiczan jest wręcz bezcenne.
Tyle że Walczaka w akademii Zagłębia już nie ma, pracuje w Wiśle Kraków. Do zarządzania akademią wrócił pogoniony z funkcji prezesa Łukasz Girek, który — jak to w Zagłębiu — jako “swój” musiał mieć miękkie lądowanie po serii kompromitacji w poprzedniej roli.
O Girku w Zagłębiu Dąbrowskim mówi się, że jeśli coś jest tu większe niż dotacje miejskie dla sekcji piłkarskiej, to jest to jego ego. Gdy zastępował Marcina Jaroszewskiego, byłego prezesa klubu, który trafił do spółki Zagłębiowski Park Sportowy, wieszczono spektakularną katastrofę. Pomyłki nie było, to kadencja i osoba Girka przyniosła pomysł, który rozsławił Zagłębie w kraju – dla pieniędzy z Pro Junior System kazano trenerowi wystawiać kontuzjowanego Kacpra Smolenia. Nikomu nie przeszkadzało, że chłopak ma zerwane więzadła: wystarczyło “nastukać” meczów, więc Smoleń zaraz po rozpoczęciu gry miał być zmieniany.
Patologia w 1. lidze. Zagłębie wystawiło kontuzjowanego piłkarza dla kasy z PJS
Łukasz Girek zarządzał akademią Zagłębia, więc w teorii powinien mieć świadomość tego, jak wielką krzywdę wyrządza młodemu zawodnikowi. Czy miał? Niekoniecznie, bo nawet gdy sosnowiczanie przepraszali, to chwilę później Girek udzielił wywiadu, w którym stwierdził, że przecież inni też tak robią. Wewnątrz klubu szydzono, że Łukasz Girek wykorzysta każdą okazję na wypromowanie się, a sam zainteresowany dostarczał ku temu powodów. Na koniec kadencji oficjalna strona klubu opublikowała pean na temat tego, jak wiele udało mu się zrobić.
Niestety, zazdrośnicy, czyli wszyscy poza Girkiem, tych sukcesów nie dostrzegali. Zagłębie dalej było niestabilnym, źle zarządzanym klubem, bez planu na siebie, bez cierpliwości i rozwagi w działaniach. Trenera mógł tam zwolnić piłkarz, polityk czy doradca, więc problem stanowiło wypracowanie jakiejkolwiek dyscypliny i szacunku w relacjach podwładny-przełożony. Szkoleniowcy jeden za drugim przekonywali się, że zła fama, która ciągnie się za Zagłębiem, nie jest przypadkowa i jeśli nie chcą zniszczyć swojej reputacji oraz kariery, powinni trzymać się daleko od Sosnowca.
Wieści niosły się po kraju i coraz trudniej było przekonywać trenerów, żeby podjęli pracę w klubie, więc sezon zaczęto ze słupem w postaci Krzysztofa Górecko, który suflował licencją Marcinowi Malinowskiemu. Artura Derbina skuszono sentymentalnym powrotem, co po dłuższym bezrobociu przekonało go do podjęcia pracy. Po paru miesiącach widać jednak, że i ten trener gaśnie w oczach po zetknięciu z sosnowiecką rzeczywistością. Musi radzić sobie z rozbitą, podzieloną szatnią. Porażka z Motorem Lublin 0:4 przyniosła awanturę między dwoma zawodnikami.
Można to obrócić w coś pozytywnego: komuś jeszcze zależy. Wiadomo jednak, że większość ambitnych gości dawno ewakuowało się z tego okrętu. Zagłębie oferuje bardzo dobre pieniądze i bardzo dobre warunki treningowe, które pozwalają chwilowo znosić folklor jakim jest zarządzanie klubem w amatorski sposób. Na dłuższą metę ci, którzy chcą się wybić, dostrzegają jednak, że otoczenie ściąga ich w dół. Niedoskonałości przestają być żartem, zaczynają frustrować. Albo się z tego wywiniesz, albo utkniesz na dobre.
Od jednej afery do drugiej. Kryzys Zagłębia Sosnowiec trwa
Matix Capital i Zagłębie Sosnowiec. Doradcy, o których nikt nie słyszał
Co jakiś czas zapala się rzecz jasna światełko nadziei. Końcówka minionego sezonu przyniosła utrzymanie, głośne nazwiska wzbudziły ciekawość. Fatamorgana, jak wiele innych momentów chwilowej poprawy stanu zdrowia dogorywającego pacjenta. Zagłębie nie stoi nad przepaścią, ono już w nią spada. Może po drodze znajdzie się jakaś gałąź, o którą będzie można się zaczepić w locie, jak to bywa w filmach. Tyle że jak to bywa w filmach – rzeczywistość nie zawsze ma z nimi cokolwiek wspólnego.
Zaległy mecz daje szansę: punkty w obydwu spotkaniach przed świętami będą stanowiły bazę do gry o utrzymanie wiosną. Żeby punktować trzeba jednak mieć argumenty. Zagłębie jest w strefie spadkowej pod względem przewidywanych bramek i przewidywanych punktów; tuż nad nią, gdy zerkniemy na przewidywane bramki rywali. W wynikach nie ma krzty pecha: ostatnie wyższe od przeciwnika xG w ligowym meczu to początek października i spotkanie z Górnikiem Łęczna. Sosnowiczanie są tłuczeni tydzień w tydzień zupełnie zasłużenie.
Matix Capital – tajemnicza grupa, która ma znaleźć chętnego na kupno Zagłębia Sosnowiec
Jakby tego było mało, przed meczem z Motorem Lublin na Zagłębie spadła jeszcze jedna zła wiadomość. Od dłuższego czasu w Sosnowcu szukają prywatnego właściciela, który mógłby przejąć klub. Tyle że potencjalni inwestorzy widzą jedno: zbliżającą się drugą ligę i kadrę do całkowitej przebudowy. W obliczu tego, że każdy, kto wykazywał zainteresowanie, wycofywał się z tematu, postawiono na pośrednika. Matix Capital to firma, która na wejściu wyliczyła swoje sukcesy:
- doradztwo w procesie przejęcia Vasco da Gama
- obsadzenie fotelu prezesa Botafogo po wcześniejszym doradztwie w przejęciu klubu i zarządzaniu nim
- “dwa inne istotne projekty w Brazylii”
- negocjacje w sprawie przejęcia dwóch klubów w Portugalii i jednego w Hiszpanii
- udział w pozyskaniu inwestora dla Olympique Lyon
Brzmi jak jedno wielkie “wow”. Fernando Capelo i Joao Torneiro sypali z rękawa przykładami swojej świetnej pracy. Portugalczycy chwalą się, że mają za sobą szkołę biznesu w Yale i właśnie w Stanach Zjednoczonych wpadli na pomysł założenia Matix Capital. Ich profile na LinkedIn potwierdzają głoszone przez nich samych rewelacje. Problem pojawia się jednak, gdy próbujemy potwierdzić je gdziekolwiek indziej.
O Matix Capital zapytaliśmy portugalskich dziennikarzy. Nie mieli pojęcia, kim są ci ludzie i nigdy nie słyszeli o żadych ich projektach w Portugalii.
O Matix Capital zapytaliśmy portugalskich agentów piłkarskich. Nie mieli pojęcia, kim są ci ludzie i nigdy nie słyszeli o żadnych ich projektach w Portugalii.
Dość alarmujące, że ludzie, którzy najlepiej znają tamtejszą piłkę, kompletnie nie kojarzą postaci chwalących się dealami z topowymi klubami w Brazylii i rozwojem na rynku lokalnym. Skoro jednak grupa jako największe sukcesy wymienia dokonania z Ameryki Południowej, postanowiliśmy sprawdzić jeszcze jedno miejsce. Portugalskiego agenta, którego klienci – trenerzy i piłkarze – podpisują umowy w najlepszych klubach brazylijskiej ekstraklasy. Wysłaliśmy mu notkę z pytaniem o ludzi z Matix Capital. Odpowiedział:
– Nigdy nie słyszałem o tych osobach.
Obawy budziło w Polsce przejęcie GKS Tychy przez Pacific Media Group. Inwestor na ten moment je rozwiewa, dobrze prowadząc klub. Obawy budziło w Polsce przejęcie Lechii Gdańsk przez MADA. Inwestor na ten moment je rozwiewa, dobrze prowadząc klub. Różnicą jest jednak to, że w poprzednich przypadkach ludzi, którzy stali za kupnem klubu, dało się dokładnie prześwietlić. Można było trafić na czarne punkty w ich wcześniejszych dokonaniach, ale przynajmniej były to prawdziwe, potwierdzone i skrzętnie opisywane rzeczy.
O ludziach, którzy mają pomóc Zagłębiu Sosnowiec, informacje są niepełne i szczątkowe. Nikt przesadnie nie rozpisywał się o ich poprzednich akcjach, a jeśli już o tym wspominano, to pojawia się przy nich nazwa “777 Partners”, kontrowersyjnej grupy skupującej kluby, która jest przedmiotem licznych śledztw dziennikarskich na całym świecie. Nie wygląda to zachęcająco ani optymistycznie, jednak trzeba wierzyć, że prezydent Arkadiusz Chęciński i klubowi działacze z prezesem Arkadiuszem Aleksandrem na czele dokładnie sprawdzili z kim zamierzają współpracować i komu sprzedadzą klub.
Przecież nikt nie spodziewa się po Zagłębiu i Sosnowcu działań bez mapy, na łapu-capu.
Prawda?
WIĘCEJ O 1. LIDZE:
- Uciekł z Ukrainy na testy do Warty i Legii. Obalał je, ale teraz bryluje w Lechii
- „Od 5 tys. widzów nie dokładamy do meczu”. Max Kothny o pierwszych miesiącach w GKS-ie Tychy
- Kibice chcieli go oddać za paczkę krówek. Adler da Silva ratuje pierwszą ligę dla Stali Rzeszów
SZYMON JANCZYK
fot. Newspix