Czesław Michniewicz już dawno temu wbijał wszystkim do głów, że 2:0 to zawsze niebezpieczny wynik, ale w tej kolejce Ekstraklasy nastąpiła jakaś niesamowita kulminacja reguły ukutej przez byłego selekcjonera. Jeżeli masz w niej dwie bramki przewagi, w zasadzie nie powinieneś się cieszyć, tylko zawczasu dopisać sobie punkt, bo i tak zremisujesz. Aż jesteśmy ciekawi, co z tą zasadą uczyni w niedzielę Piast Gliwice.
Najpierw Zagłębie Lubin prowadziło z Ruchem Chorzów 2:0 i w końcówce roztrwoniło tę zaliczkę w ciągu czterech minut. Zaraz potem Pogoń Szczecin miała już 3:1 z Wartą Poznań, aby w doliczonym czasie kolejny raz się sfrajerzyć. Dziś Cracovia w pełni zasłużenie w 80. minucie podwyższyła prowadzenie ze Stalą Mielec i wydawało się, że nie ma siły: po raz pierwszy od 11 sierpnia – i drugi raz w tym sezonie – uda jej się wygrać u siebie.
Nic z tego.
Cracovia – Stal Mielec 2:2. Wspaniały finisz gości
120 sekund beztroski w defensywie wystarczyło, aby goście odrobili straty, dzięki czemu wciąż mają czteropunktową przewagę nad “Pasami”. Tym razem w roli głównej nie wystąpił Szkurin czy Domański, a rezerwowy Meriluoto. Dał sygnał do walki, gdy po bardzo przytomnym zachowaniu Guillaumiera z łatwością zwiódł Glika z Hoskonenem zmianą kierunku biegu i trafił do siatki. Po chwili japoński Fin dobrze się zastawił w polu karnym i z pomocą rykoszetu od Glika jego dośrodkowanie dotarło do Getingera. Strzał głową i jest 2:2, a Getinger cieszył się podwójnie, bo odkupił winy za sprokurowanie karnego, gdy faulował Makucha.
Jeżeli Cracovia nie jest w stanie wygrać w takich okolicznościach, to już nie wiemy, co musi się stać, żeby mogła sięgnąć po pełną pulę. Okej, Stal miała słupek Getingera i poprzeczkę Trąbki, ale to były uderzenia z daleka, nieliczne momenty jakiegokolwiek zagrożenia ze strony mielczan. Jedyne groźne wejście w pole karne dotyczyło strzału Domańskiego tuż przed obiciem obramowania przez Trąbkę.
Podopieczni Jacka Zielińskiego generalnie kontrolowali przebieg wydarzeń i choć nie porywali, to stwarzali sobie sytuacje, szczególnie po dośrodkowaniach i stałych fragmentach. Jani Atanasov ma prawo być wściekły na swoich kolegów. Nie licząc goli, cztery najlepsze okazje gospodarzy powstały po jego zagraniach.
- sytuacja sam na sam Oshimy, którą wybronił Kochalski;
- strzał w poprzeczkę Glika po rzucie rożnym;
- uderzenie głową Hoskonena po kolejnym kornerze (znakomita parada Kochalskiego);
- groźna główka Ghity (ponownie dobra robota Kochalskiego).
Macedończyk mógł mieć cztery asysty, a nie ma żadnej. On nie powinien dziś odpowiadać na trudne pytania. Niech pan zapyta Foszmań… No, wiecie, o co chodzi.
Cracovia bez zwycięstwa od września
Pozytywnych punktów zaczepienia było w ekipie “Pasów” naprawdę sporo. Stoperzy długo grali bardzo pewnie. Glik wreszcie wyglądał na należycie przygotowanego, mimo że grał jako pół-prawy stoper, więc musiał się sporo nabiegać. Mimo zmarnowanej sytuacji, korzystnie prezentował się Oshima. To po jego błyskotliwym zagraniu Makuch wywalczył karnego. Napakowany jak kabanos od początku był Benjamin Kallman. Wygrywał pojedynki na skrzydle i wreszcie przełamał strzelecką niemoc (był bez bramki od czternastu kolejek), efektownie po wyrzucie z autu radząc sobie z trzema rywalami i na koniec ładując pod ladę. Tradycyjnie jak wół harował Makuch. Rosnącą formę potwierdzał Knap.
I nagle wszystko się posypało, niczym domek z kart po dwóch lekkich podmuchach.
Stali nie szło, jej liderzy nie mogli się rozkręcić. Szkurin imponował utrzymaniem przy piłce w tłoku, tyle że to wszystko działo się daleko od pola karnego. Bezpośredniego zagrożenia Białorusin ani razu nie stworzył. Dobrze go pilnowano, a gdy już w końcu Trąbka mógł mu podać na sam na sam, zabrakło dokładności. Gdyby nie Kochalski, szarża w końcówce nic by już nie znaczyła. Bramkarz gości jednak dwa razy zrobił różnicę, utrzymywał zespół przy życiu i on również może teraz odbierać gratulacje.
Cracovia pozostaje bez ligowego zwycięstwa od ośmiu spotkań. W ostatnich czternastu kolejkach wygrała raz. Na własnym stadionie straciła już 19 goli – więcej niż Śląsk, Piast czy Raków we wszystkich meczach. Nad głową Jacka Zielińskiego gromadzą się bardzo, bardzo ciemne chmury. Piorun może wystrzelić lada chwila.
CZYTAJ WIĘCEJ O POLSKIEJ PIŁCE:
- Człowiek z bananem. Tajemnica śmierci młodego piłkarza GKS-u Katowice
- Tapicerzy z Gubina – łączą pracę w zakładzie meblarskim z piłką i napędzili ogromnego stracha Piastowi [REPORTAŻ]
- „Warta lubi startować jako underdog, ale nie czujemy się już kopciuszkiem Ekstraklasy”
- Podwórkowy futbol Pogoni Szczecin
- Sympatyczny mecz w Radomiu. Rozdawano prezenty i dzielono się punktami
Fot. Newspix