Reklama

Tapicerzy z Gubina – łączą pracę w zakładzie meblarskim z piłką i napędzili ogromnego stracha Piastowi [REPORTAŻ]

Arek Dobruchowski

Autor:Arek Dobruchowski

09 grudnia 2023, 12:56 • 28 min czytania 7 komentarzy

Kabina komentatorska stworzona z naczepy ciężarówki? Debiut tablicy wyników, która wysiada na początku spotkania z przeciążenia prądu? Kibice oglądający spotkanie na górce? Kilkadziesiąt lokalnych wolontariuszy stających na głowie, żeby mecz się odbył? Folklor i urok klubu z niższej ligi w pełnej krasie. To tylko przedsmak tego, co zastaliśmy w Gubinie. Trzecioligowa Carina miała swój wielki dzień, kiedy pierwszy raz mogła być na ustach całej piłkarskiej Polski. A to za sprawą meczu 1/8 finału krajowego pucharu z Piastem Gliwice, któremu rywale postawili bardzo trudne warunki. Poznajcie ich historię i kulisy tego wyjątkowego wydarzenia.

Tapicerzy z Gubina – łączą pracę w zakładzie meblarskim z piłką i napędzili ogromnego stracha Piastowi [REPORTAŻ]

To był historyczny dzień dla lokalnej społeczności. Carina to jest klub, który nigdy wcześniej nie zaszedł aż tak daleko w Pucharze Polski, a najwyższy poziom rozgrywkowy, na jakim grał, to III liga, gdzie występuje obecnie w grupie III, ale znajduje się w strefie spadkowej. Ma najniższy budżet w lidze, a zawodnicy tej drużyny zarabiają głównie w granicach od 1000 do 2000 złotych miesięcznie. Większość piłkarzy Cariny łączy grę w piłkę z pracą w zakładzie meblarskim prezesa klubu Andrzeja Iwanickiego.

Mimo tych wszystkich okoliczności dotarli do 1/8 finału Pucharu Polski i dali ogromną radość fanom, choć odpadli już z tych rozgrywek, ulegając renomowanemu rywalowi 2:5. Jednak do przerwy na tablicy wyników, a raczej na aplikacjach mobilnych z rezultatami na żywo (tę historię opowiemy później), widniał rezultat 0:2, a mimo to byli w stanie doprowadzić do wyrównania po zmianie stron. Wprowadzili stadion w stan chwilowej euforii. Dzieci z tego miasteczka mają nowych idoli: Denisa Matuszewskiego, Tymoteusza Seweryna czy Dominika Więcka.

Carina Gubin – Robotniczy klub sportowy, ale we współczesnym, lepszym wydaniu

Lokalni herosi, którzy „założyli pampersa” Piastowi

Zaczniemy od końca, czyli obrazka, który zostanie z nami w pamięci na bardzo długo. Mowa o dzieciach, które czekały na zawodników Cariny po zdjęcia i autografy. Były na maksa podekscytowane, że mogą zrobić sobie zdjęcie z Matuszewskim czy Sewerynem. Nie lgnęły do Piasta – który przyjechał przecież w galowym składzie – a do lokalnych bohaterów.

Choć przed meczem widzieliśmy, że ci mali chłopcy uszykowali kartki z prośbami o koszulki do poszczególnych zawodników Piasta. Po spotkaniu o tym zapomnieli. Damian Kądzior, Patryk Dziczek czy Jakub Czerwiński to nie były już ciekawe postaci. Jesteśmy wręcz przekonani, że od teraz każdy z tych dzieciaków, na podwórku czy treningu będzie Denisem Matuszewskim, Dominkiem Więckiem czy Tymoteuszem Sewerynem.

Reklama

To jest najpiękniejsze, co mogliśmy zobaczyć tego dnia. Kopciuszek, który przegrywał po pierwszej połowie 0:2, zawziął się, pokazał charakter, odrobił straty. Momentami był po prostu lepszym zespołem. Pod każdym względem. I ta Carina dała chwilę ogromnej radości osobom, które na tym meczu się pojawiły.

Będąc tam myśleliśmy, że po pierwszej nieudanej połowie, Piast wygra to spotkanie wysoko. Carina była stłamszona, nie była w stanie nic zrobić. Różnica klas ogromna. Co się jednak stało w przerwie? – W przerwie padły słowa zachęty, że wierzymy i wychodzimy na boisko walczyć, żeby chociażby bramkę strzelić. I nawet jeśli szansa na to wynosi kilka procent, to my chcemy tego dokonać, żeby później po meczu zejść z głową do góry. I to zrobiliśmy – mówił nam Tymoteusz Seweryn, bramkarz Cariny. 

Reklama

Zdobycie bramki było dla gospodarzy najważniejsze, choć sądzili, że jest mało prawdopodobne. A finalnie byli o krok od sprawienia sporej niespodzianki. Wynik 2:2 utrzymywał się przecież do 83. minuty!

– To był chwilowy brak koncentracji i ambicja przeciwnika, który, mimo że miał 0:2, nie poddał się, nie przestał wierzyć i starał się odwrócić losy spotkania. Z naszej strony wymaga to analizy. Jednak doceniam to, że po tym, co się stało, potrafiliśmy przy stanie 2:2 uspokoić grę i zamknąć wynik w 90 minutach – próbował wytłumaczyć okoliczności słabszego momentu Piasta, Aleksandar Vuković.

– Jestem niezmiernie dumny z tej drużyny, a w szczególności z tego, co pokazała po wyjściu na drugą połowę. Postraszyć i założyć pampersa drużynie z Ekstraklasy, która ma najlepszą defensywę w lidze, strzelić jej dwie bramki i wyrównać stan meczu, to naprawdę duża rzecz. Jak mam nie być dumny? Piast może nie jest w czubie tabeli, ale traci bardzo mało goli, rzadko przegrywa, a my im postawiliśmy bardzo trudne warunki do gry – podkreślał dumny prezes Cariny, Andrzej Iwanicki.

– Przed meczem na odprawie powiedzieliśmy sobie, że zrobimy wszystko, żeby ten stadion zapłonął. Myślę, że w drugiej połowie tak się stało. Świetna atmosfera była na trybunach, mnóstwo pozytywnej energii biło od ludzi. A samo spotkanie? Naprawdę nie wyglądało źle. Zerkam w statystyki, są one wyrównane – mieliśmy większe posiadanie piłki, strzały celne 10 do 9 na korzyść Piasta – podkreślał podekscytowany trener Cariny Gubin Grzegorz Kopernicki.

– Detale zadecydowały o tym, kto awansował dalej. Straciliśmy cztery bramki po strzałach głową od niskich zawodników. Na początku meczu był widoczny ogromny stres u chłopaków. W przerwie, gdy emocje trochę opadły, powiedzieliśmy sobie, że musimy podkręcić tempo i jeszcze lepiej się zaprezentować. I to nam wyszło. Szkoda, bo ta końcówka zamazała cały obraz tego meczu. Okej, gdybyśmy przegrali 2:3, byłby to sprawiedliwszy rezultat. W świat idzie wynik 2:5 i każdy pomyśli, że był to łatwy i przyjemny mecz dla Piasta, a taki nie był – dodał.

Carina Gubin to młody zespół grający ambitną piłkę

– Drużyna gospodarzy zaprezentowała się bardzo dobrze, zagrała piłkę bardzo ambitną i momentami na dużej jakości, co sprawiło, że w pewnym momencie nawet był remis, a nasz awans nie był pewny – od tych słów rozpoczął konferencję prasową Vuković. Pierwsza rzecz, na jaką zwrócił uwagę to fakt, że Carina grała ofensywną piłkę po ziemi. Nie bała się akcji jeden na jeden, ba, często je wygrywała. Przyjemnie patrzyło się na grę tego młodego zespołu.

Średnia wieku wyjściowej jedenastki wyniosła 22,9, a najstarszy zawodnik Cariny ma… 27 lat. – Mam znajomych z Zielonej Góry, którzy mnie uczulali, że Carina to młody, fajny zespół, prowadzony w ciekawy sposób. Drużyna nie boi się rozgrywać piłki, budować akcji od tyłu i przez to też niekiedy tracili punkty w lidze. Jednak to też świadczy o tym, że stawiają na rozwój, a sam trener liczy się z tym, żeby zespół i zawodnicy ciągle szli do przodu – zaznaczał „Vuko”. Carina Gubin zrobiła na nim spore wrażenie, ale jak sam podkreśla, wiedział, że to nie będzie łatwy mecz.

Trener Piasta zaznaczał, że najważniejsze dla niego w przygotowaniu do tego spotkania było to, żeby wpoić do głów zawodników, że nie można zlekceważyć rywala. Bo pozycja Cariny Gubin w tabeli III ligi  jest mocno myląca (szesnaste miejsce z dorobkiem osiemnastu punktów po osiemnastu kolejkach). Jednokrotny mistrz Polski wyszedł więc na to spotkanie w mocnym składzie i od pierwszych minut grał swoją piłkę. Dopiero po zmianie stron wkradło się rozkojarzenie i widmo zremisowania kolejnego spotkania zapukało do ich głów.

– Graliśmy odważnie. Zdajemy sobie sprawę z konsekwencji, jakie niesie ta gra, bo to odbija się na naszej pozycji w lidze, ale inaczej nie da się zawodników rozwijać. A o to chodzi w piłce, żeby rozwijać zawodników i promować do wyższych lig, gdzie w przyszłości będą sobie radzić z powodzeniem – zaznaczał Grzegorz Kopernicki, trener Cariny.

Aczkolwiek Denis Matuszewski, autor dwóch trafień w tym spotkaniu, w rozmowie z nami podkreślał, że i tak nie pokazali w tym spotkaniu z Piastem, tego, co starają się grać na co dzień. Potencjał w tej drużynie jest o wiele większy. – Boisko nie pozwalało nam grać tej piłki, jaką chcieliśmy. Jednak najważniejsze jest to, że nasi włodarze przygotowali tę murawę najlepiej, jak umieli i dzięki nim mogliśmy rozegrać spotkanie u siebie.

Do wątku boiska jeszcze przejdziemy, bo jest to temat na dłuższą opowiastkę. Zostańmy jeszcze przy samym meczu i poszczególnych zawodnikach. Denis Matuszewski jest największym bohaterem tego spotkania, ale nie byłoby jego bramek, gdyby nie Dominik Więcek, który ma niesamowity luz z piłką przy nodze. Jego drybling zawsze kończył prostopadłym podaniem. Mózg drużyny. To on kierował atakami Cariny.

– Oglądałem uważnie to spotkanie i takiej “szóstki”, jaką my mamy, nie znalazłem w Piaście Gliwice. Od Więcka się wszystko zaczynało, wyprowadzał piłkę, mijał trzech, czterech zawodników Piasta, miał bardzo mało strat i wyprowadzał nasze ataki prostopadłym podaniem. Już dawno temu mówiłem, że Dominik Więcek powinien grać gdzieś wyżej. Ma jakiegoś pecha chłopak. Miał już iść do Odry Opole, ale przydarzyła się kontuzja. Zadzwonił do mnie i powiedziałem mu: “Do Cariny zawsze możesz wrócić, jesteś tu mile widziany”. Odbuduje się i mam nadzieję, że transfer do wyższej ligi się ziści – uważa Andrzej Iwanicki, prezes lubuskiego klubu.

Mecz 1/8 finału Pucharu Polski odbył się dwa tygodnie po zakończeniu rundy jesiennej w III lidze. Piłkarze Cariny z niecierpliwieniem wyczekiwali tego spotkania. – Cieszę się, że tak to wyglądało – wyczekiwanie na mecz Pucharu Polski z Piastem Gliwice, że nie były to dwa tygodnie roztrenowania i wyjazd na urlop do domu. To było dla nas duże wyróżnienie, że w ogóle mogliśmy zagrać w tej edycji Pucharu Polski. Cały sezon na to pracowaliśmy. Osobiście też jestem bardzo wdzięczny Bogu, całej rodzinie i gros osób, które mi pomogły w tym, żeby tu dziś być i móc to przeżyć. Rok temu wracałem do gry po ciężkiej kontuzji, pół roku pauzowałem. To był trudny czas, a dziś otrzymałem nagrodę w postaci takiego meczu – podkreślał Tymoteusz Seweryn, bramkarz gubińskiej ekipy.

Michał Radomski – najmłodszy zawodnik w historii Pucharu Polski

Datę 7 grudnia 2023 roku do końca życia zapamiętają wszyscy, którzy byli na tym spotkaniu. Aczkolwiek jest też jeden chłopak, który być może na zawsze wpisał się do annałów polskiej piłki, a jego rekord już nigdy nie zostanie pobity. W 89. minucie meczu 1/8 finału Pucharu Polski na boisku pojawił się Michał Radomski, który tego dnia miał dokładnie 15 lat i 3 dni. I tym samym stał się najmłodszym zawodnikiem w historii tych rozgrywek!

Chłopak, który urodził się 4 grudnia 2008 roku, długo był przygotowywany do tego spotkania. W klubie wszyscy wiedzieli, że zadebiutuje w seniorskim futbolu właśnie w starciu z Piastem Gliwice. – To jest nasz wychowanek i chcieliśmy go wpuścić, żeby pokazać, że też mamy swoich zdolnych zawodników. Bo głównie jednak bazujemy na przyjezdnych chłopakach, ale to też dlatego, że we wcześniejszych latach tu się nie szkoliło. I mamy też tego efekty. Aczkolwiek to jest dowód na to, że coś ruszyło w tym temacie – uważa Andrzej Iwanicki prezes klubu.

Michał Radomski od roku trenuje z pierwszą drużyną, ale nie mógł grać w oficjalnych rozgrywkach, bo przepisy PZPN-u tego zabraniają. W piłce seniorskiej nie może grać zawodnik poniżej 15. roku życia. Michał nie mógł nawet występować w A-klasie. On jest z końca roku, gdy tylko miał urodziny, to wysłaliśmy go na badania lekarskie. Tam otrzymał zaświadczenie od lekarza i zgodę od rodziców, dopiero wtedy mogliśmy go zgłosić do rozgrywek, co zrobiliśmy. 6 grudnia został dodany do systemu, a następnego dnia wystąpił już w Pucharze Polski przeciwko Piastowi Gliwice – wyjawia nam kulisy zgłoszenia 15-letniego Radomskiego do rozgrywek Arkadiusz Mikołajczyk, wiceprezes Cariny.

– Radomski jest wychowankiem trenera Grzegorza Kopernickiego. Szkoleniowca naszego pierwszego zespołu sprowadziliśmy do Cariny kilka lat temu i on na początku pracował z rocznikami 2008-2009. Część chłopców z tej grupy wyjechała z Gubina i trenuje w różnych akademiach, a ci, co zostali, grają już w A-klasie i dobrze sobie tam radzą na tle starszych zawodników – dodaje.

Upór i determinacja gubinian oraz walka z lobbingiem o przeniesienie meczu do Gliwic

Tydzień temu zima zaskoczyła nie tylko polskich drogowców, ale też kluby piłkarskie. Z powodu śnieżycy kilka spotkań odwołano na poziomie Ekstraklasy, I oraz II ligi, a w Kielcach rozegrano mecz Korona – Lech, choć piłkarze grali w strasznych warunkach. Dlatego istniały ogromne obawy, że to wielkie piłkarskie święto nie będzie mogło się odbyć w Gubinie.

Piast zwracał się do trzecioligowca z prośbą o zorganizowanie tego meczu w Gliwicach. Klub ze Śląska oferował Carinie 25 tysięcy złotych, darmowe bilety, wejściówki VIP, hotel dla zarządu. Carina jednak nie skusiła się na tę ofertę i chciała za wszelką cenę zorganizować ten mecz u siebie. – Myślę, że mieszkańcy by mi nie wybaczyli, gdyby to spotkanie zostało przeniesione do Gliwic – mówił przed kamerami Polsatu Sport prezes Andrzej Iwanicki.

Od poniedziałku klub ciężko pracował, żeby doprowadzić murawę do stanu, który pozwoli rozegrać mecz. Do każdych działań podchodził z chłodną głową, mimo że PZPN z Piastem mocno naciskał na zmianę lokalizacji spotkania 1/8 finału Pucharu Polski, bo widzieli, że boisko jest zaśnieżone i obawiali się, że też zmrożone. Dopiero we wtorek ok. 50 osób łopatami zdjęło grubą warstwę białego puchu. Dlaczego tak późno?

– Wiedzieliśmy, że śnieg jest izolatorem zimna, czyli de facto chroni trawę przed mrozem, który dochodził nawet do kilkunastu stopni na minusie. Dlatego intencjonalnie nie odśnieżaliśmy boiska wcześniej. W poniedziałek rozpoczęliśmy proces odśnieżania i okazało się, że pod spodem było mięciutko, a dalej temperatura powietrza była na minusie, dlatego postanowiliśmy odczekać jeszcze jeden dzień – tłumaczył nam Arkadiusz Mikołajczyk, wiceprezes Cariny.

Obawy Piasta i PZPN-u wiązały się też z tym że poprzedni mecz Pucharu Polski ze Stalą Stalowa Wola Carina Gubin rozegrała w Krośnie Odrzańskim. – W Gubinie przez dwa tygodnie intensywnie padał deszcz. Murawa była bardzo grząska, bo tam jest gliniaste podłoże. I dla komfortu grania zdecydowaliśmy się na to, żeby przenieść mecz do Krosna Odrzańskiego – powiedział nam Arkadiusz Mikołajczyk z Cariny.

Stadion, który pamięta jeszcze czasy Adolfa Hitlera – ten obiekt był wpisany na listę rezerwową na Igrzyska Olimpijskie w Berlinie w 1936 roku – należy do Miejskiego Ośrodku Sportu. To on odpowiada za murawę. Jednak w przypadku tego meczu to Carina postanowiła wziąć sprawę w swoje ręce i podejść do tego na maksa profesjonalnie. Stawali na głowie, żeby ten mecz się odbył w Gubinie.

– We wtorek (na dwa dni przed meczem) w pełni odśnieżyliśmy boisko i okazało się, że jest nie tylko bardzo miękko, ale i grząsko. Dlatego musieliśmy ręcznie nawieźć piasku na murawę. Nie mogliśmy tego zrobić mechanicznie z uwagi na warunki atmosferyczne. Po prostu sprzęt ciężki nie mógł wjechać na boisko, bo narobiłby śladów i już nic z tym byśmy nie zrobili. Śnieg zdjęliśmy ręcznie i piaskować boisko też musieliśmy ręcznie, bo dzień przed meczem ono dalej było grząskie i miękkie, mimo ujemnych temperatur – kontynuuje Mikołajczyk.

– Mała ładowarka z piaskiem wjeżdżała po płytach na stadion, a następnie ludzie ręcznie nanosili go na murawę. Przy całym tym procesie walki o to, żeby spotkanie z Piastem się odbyło, zaangażowanych było ok. 50 osób. Właściciele firm sponsorujących Carinę oddelegowali swoich pracowników na 2-3 dni do walki z tym boiskiem. Mnóstwo pracy było przy samym przygotowaniu murawy. Wielkie podziękowania dla tych ludzi. Kawał dobrej roboty – podkreślał wiceprezes Cariny.

Podpisujemy się pod tym. Murawa wyglądała dobrze, biorąc pod uwagę okoliczności pogodowe. Do tego mając z tyłu głowy obrazki z Gliwic, gdzie nie raz i nie dwa, i nie trzy ich płyta wyglądała fatalnie o tej porze roku, można wręcz zaryzykować stwierdzenie, że Piast lepszej by nie uszykował.

– To był historyczny mecz i za wszelką cenę chcieliśmy, żeby odbył się u nas. I zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy, żeby został rozegrany w Gubinie. Wszystkie ręce na pokład i pełna mobilizacja. Nie chcieliśmy dać nawet najmniejszego powodu do tego, żeby ten mecz został przeniesiony do Gliwic – podkreślał Mikołajczyk.

Cieszyliśmy się tym meczem. To dla nas bardzo duże wynagrodzenie, że mogliśmy takie spotkanie rozegrać. Dla siebie, ale też i kibiców. Cieszymy się, że boisko nadawało się do gry. Nie było idealne i zapewne Piast uszykowałby lepsze, ale dla nas było to bardzo ważne, żeby móc tu zagrać. Mnóstwo osób pracowało nad tym, żeby doprowadzić murawę do stanu używalności i im się to udało – mówił dumą Tymoteusz Seweryn, bramkarz Cariny.

– Chciałbym złożyć najszczersze gratulacje dla całego klubu – tej rzeszy ludzi, którzy stanęli w ostatnich dniach na głowie, żeby ten mecz się tu odbył. Jako drużyna jesteśmy ogromnie wdzięczni wszystkim osobom, które się w to zaangażowały.  To był historyczny mecz dla Gubina oraz wszystkich ludzi związanych z Cariną i tym miastem – zawodników, trenerów i działaczy. Mieliśmy swoje marzenia. Chcieliśmy powalczyć. Myślę, że nie pokazaliśmy się ze złej strony, a kibice będą ten mecz na długo pamiętać. Zresztą ja też. Niech to będzie motywacja do dalszej pracy – mówił trener pierwszego zespołu Grzegorz Kopernicki.

Wkład w prace nad murawą docenił również Aleksandar Vuković. – Gratulacje należą się gospodarzom za dobry występ i za przygotowanie boiska do tego spotkania. Sami wszyscy widzimy, jaka panuje aura i to nie jest takie proste zadanie. To boisko nie było idealne, ale chyba nie dało się więcej zrobić w tej sytuacji.

Zorganizowanie takiego spotkania dla Cariny Gubin to było ogromne wyzwanie – o czym też będzie w kolejnym rozdziale – również pod względem finansowym. Nigdy nie wydali więcej na organizację pojedynczego meczu. Wiąże to się oczywiście ze wszystkimi wymaganiami PZPN-u, ale też telewizji Polsat Sport.  – Wydaliśmy kilkadziesiąt tysięcy złotych, a gdyby tyle osób nie zaangażowało się w pomoc na zasadzie wolontariatu, to nie zamknęlibyśmy się w stu tysiącach złotych – podkreślał Mikołajczyk. W klubie nie oszacowali jeszcze dokładnej kwoty, ale na pewno był to ogromny wydatek, którym im się nie zwrócił.

To nie była impreza masowa. Na mecz przyszło tyle osób, ile mogło, czyli 999. Bilet normalny kosztował 50 zł, a ulgowy – 30 zł.

Oryginalna kabina komentatorska i przeboje z tablicą wyników

Zdjęcia i nagrania z nietypowej kabiny komentatorskiej Polsatu Sport na to spotkanie zrobiły furorę w sieci. Na co dzień jest to niespotykany widok, żeby komentatorzy pracowali z… naczepy ciężarówki. Jak już pewnie zauważyliście, stadion w Gubinie ma specyficzną budowę. Nie ma tam za wiele krzesełek, a kibice oglądają spotkania „z góry”. I to dosłownie, bo stoją na wzniesieniu, które swoją drogą też dodaje uroku temu miejscu.

I ta ciężarówka była umiejscowiona obok kibiców, czyli musiała tam wjechać pod górę, co nie było łatwym zadaniem. – Gdy wjeżdżaliśmy ciężarówką na górkę, mało brakowało, a przednia szyba zostałaby wybita przez gałęzie – opowiadał nam Arkadiusz Mikołajczyk, wiceprezes Cariny.

Jednak, skąd w ogóle pomysł na taką oryginalną „budkę” komentatorską? – Dwa tygodnie temu przyjechała do nas ekipa techniczna Polsatu, żeby ustalić zawczasu, gdzie postawią kamery. Powiedzieli nam, gdzie chcieliby rusztowania i podnośniki do ustawienia kamer. A do tego zasugerowali nam, żebyśmy w określonym przez nich miejscu postawili zadaszoną budkę dla komentatorów. Gołym okiem widać, jakie mamy warunki na tym obiekcie – delikatnie mówiąc – kiepskie. I trudno byłoby coś takiego dla nich zrobić – tłumaczy wiceprezes Cariny.

Polsat miał spore wymagania od Cariny, która robiła, co tylko mogła, żeby ekipa telewizyjna miała nie najgorsze warunki do realizacji transmisji. „Budka” nie tylko miała być zadaszona, ale również umieszczona metr nad ziemią, a do tego osłonięta z każdej ze stron. 

– Mając z tyłu głowy wytyczne Polsatu, stwierdziliśmy, że metr nad ziemią ma przecież naczepa ciężarówki. Do tego ona spełnia inne kryteria, jest zadaszona, chroni od wiatru i wystarczy tylko odsłonić jedną część plandeki i masz widok na całe boisko. To tyle, co mogliśmy zrobić. Przecież nie wybudowalibyśmy im budki z prawdziwego zdarzenia, bo za co i po co? Na jeden mecz, gdzie przyjedzie ekipa telewizyjna na dwie godziny i już tu nigdy nie wróci? Mogliśmy jedynie zbudować stanowisko na rusztowaniu z prowizorycznym daszkiem, ale uznaliśmy, że ciężarówka będzie prostszym rozwiązaniem i lepszym. Prezes załatwił ciężarówkę, a w środku ustawiliśmy stolik i krzesełka – wyjawił kulisy Mikołajczyk.

Komfort pracy komentatorzy Polsatu Sport i tak był większy u nich niż dziennikarzy, którzy siedzieli na krzesełkach i przy stoliku (rodem ze szkoły podstawowej) na świeżym powietrzu na wzniesieniu po drugiej stronie boiska. Najcieplej nie było tego dnia, choć na szczęście temperatura powietrza nie była na minusie. Człowiek cieszył się z tego, że ktoś się postarał, żeby jak najlepiej go ugościć. Gołym okiem było widać, że klub nie ma za wiele, a robił wszystko, żebyś czuł się choć odrobinę komfortowo. Carina Gubin nie ma swojego budynku klubowego, dlatego strefa VIP musiała powstać pod namiotem. „Sala konferencyjna” też była zaaranżowana w taki sam sposób.

Do tego folkloru pasuje również… niedziałająca tablica wyników. Mecz się zaczął i jakieś pięć minut później padła. Przeciążenie elektryczne. Jeśli chciałeś sprawdzić, która jest minuta spotkania, musiałeś odpalić aplikację mobilną z wynikami na żywo. Bo nawet trudno było zapytać o to sędziego z trybun, gdyż ten stadion jest lekkoatletyczny i odległość od widowni do boiska jest naprawdę spora.

– Tablica wyników to pierwszy raz pojawiła się na tym stadionie. Tu nigdy nie było takiej. Miejski Ośrodek Sportu na to wydarzenie zorganizował tablicę, ale z uwagi na fakt, że to był jej debiut, to testowana też była pierwszy raz w dniu meczu. A cały prąd był z zewnątrz. Musieliśmy wynająć agregaty prądotwórcze z Zielonej Góry, gdyż instalacja elektryczna nie wytrzymywała obciążenia… tablicy wyników – opowiadał nam Mikołajczyk.

Z cyklu jak oni się tam znaleźli – Piotr Leciejewski

Zerknęliśmy na protokół meczowy przed pierwszym gwizdkiem, a tam w znajome nazwisko – Piotr Leciejewski. Zerkamy szybko do internetu, a tam nie ma żadnej wzmianki o tym, żeby ten były bramkarz, który w przeszłości robił furorę w Norwegii – swoją drogą znalazł się nawet kiedyś na okładce norweskiej edycji FIFA 14 – i grał też w Zagłębiu Lubin, miał coś wspólnego z Gubinem. Aczkolwiek w tym wypadku nie ma mowy o zbieżności imion i nazwisk. Tak, to ten Leciejewski.

Jak się tutaj znalazłem? Nie wiem, może przypadek lub z góry znak, żebym tutaj się znalazł? Bo jestem z Legnicy. Jednak tak to się wszystko złożyło, że tutaj wylądowałem. Mój przyjaciel dał mi informację, że Carina poszukuje trenera, klub zadzwonił i tak się jakoś stało. Nie było to aranżowane. Tutaj mam mieszkanie i większość czasu spędzam głównie tu. Bazuję między Gubinem a Legnicą. Tak to u mnie wygląda – mówił nam były bramkarz m. in. SK Brann.

W Carinie Gubin pełni zarówno funkcję trenera bramkarzy jak i asystenta pierwszego szkoleniowca Grzegorza Kopernickiego. – To wszystko jest dla mnie nowe. Byłem bramkarzem, grałem zawodowo w piłkę, a teraz dotykam tych szlifów trenerskich. To jest zupełnie inne życie. Wcześniej przychodziłem na zajęcia, robiłem swoje i wracałem do domu. Teraz to nie tylko trening, ale też przygotowanie do niego, a później analiza, rozmowy. Kiedyś myślałem, że to łatwy zawód, ale tu jest wiele rzeczy, na które trzeba zwrócić uwagę. Bo o wyniku decydują detale i trener musi zadbać o każdy szczegół – podkreśla.

Jak wygląda życie po życiu Leciejewskiego? Carina Gubin to jednak półamatorski klub, który ma najniższy budżet w III lidze. Kokosów tu się nie zarobi, a samo miasteczko też nie jest za częstym wyborem, by osiąść na stałe. – Żyję tym, co jest. Dobrze się tu czuję. Nie mogę ani jednego złego słowa powiedzieć na Carinę. Klub na swoje możliwości jest dobrze zorganizowany. Swoją przyszłość planuję w nim. Warunki mam tu bardzo dobre. Oszczędności z zawodowej piłki dalej u mnie są. Nie muszę nigdzie dorabiać. Ostatnio zaaplikowałem na kurs UEFA A, rozwijam się w kierunku trenerki. Chciałbym w przyszłości być trenerem bramkarzy w klubie z wyższej ligi.

Co ma w sobie ta Carina Gubin, że Leciejewski postanowił tu zostać na dłużej, a nie tylko na chwilę? – Cała atmosfera wokół klubu jest wyjątkowa. Prezes jest wspaniały. Ludzie działający w tym klubie starają się tworzyć tu rodzinę. Naprawdę tu jest świetnie. Pod względem infrastrukturalnym jest sporo niedociągnięć, a możliwości są spore, wystarczy spojrzeć na ten teren wokół stadionu, jest ogromny. Aczkolwiek, jak to się mówi, jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Nie ma co narzekać, trzeba wziąć to jak facet na klatę i pracować w takich warunkach, jakie są dostępne.

Łubudubu niech żyje prezes tego klubu i… zakładu meblarskiego

Miejski Klub Piłkarski Carina Gubin tak brzmi pełna nazwa tego klubu, który został założony w 1960 roku, ale biorąc pod uwagę historię współczesną, równie dobrze skrót MKP można rozwinąć jako Meblarski Klub Sportowy. Z uwagi na postać Andrzeja Iwanickiego, który ma zakład meblarsko-tapicerski – A.Z. Iwaniccy Meble Tapicerowane. Od wielu lat jest zaangażowany w życie klubu. Najpierw jako sponsor, a od jakiegoś dłuższego czasu już w roli prezesa klubu.

– To jest długa historia. Zaczęło to się tak, że poprzednie władze klubu zwróciły się do mnie o pomoc finansową. To było – nie wiem dokładnie – może dziesięć lat temu. Zdecydowałem, że wesprę tę drużynę i byłem sponsorem Cariny. I był taki jeden moment, który sprawił, że mocniej zaangażowałem się w klub. Przyszedł do mnie kapitan drużyny, który u mnie pracował i poprosił o pomoc. Podkreślił, że moje pieniądze idą na marne, nic się nie dzieje w Carinie, drużyna okopuje dolną lub co najwyżej środkową część tabeli klasy okręgowej, a zawodnicy odcinają kupony – nie przyjeżdżają na treningi i później na meczach są niezaangażowani. Pojawiłem się na walnym zgromadzeniu Cariny, podsumowującym sezon, znalazłem się w zarządzie klubu i tak to się zaczęło – opowiada nam Andrzej Iwanicki.

– Na początku nie byłem prezesem. Z poprzednikiem gryźliśmy się dość często. Do tego stopnia się różniliśmy, że potrafił mi powiedzieć: “Ty dawaj pieniądze i nie wpierdalaj się do klubu”. Jednak ja wychodzę z takiego założenia, że skoro ktoś daje pieniądze na klub, to ma prawo wiedzieć, co się dzieje z jego pieniędzmi. I starałem się do tej zasady stosować – dodaje.

Carina Gubin przypomina dawne RKS-y, czyli Robotnicze Kluby Sportowe, które z perspektywy lat budzą negatywne skojarzenia, bo ma to związek z czasami PRL-u i komunistycznym podejściem do świata. Jednak w tym małym miasteczku w województwie lubuskim ma to zupełnie inny wymiar. Owszem, piłkarze pracują w zakładzie prezesa, ale jak sam podkreśla, wyciąga rękę do swoich zawodników i oferuje pracę, gdyż same wynagrodzenia z piłki w Carinie są bardzo niskie.

– Można w sumie tak to określić, bo każdy zawodnik, który tu gra, nie zarabia dużych pieniędzy, i jeśli ma problemy finansowe, to może się do mnie zgłosić i otrzyma ode mnie pracę w firmie, więc w sumie tak to trochę u nas działa, jak dawniej funkcjonowały robotnicze kluby sportowe. To nie jest też tak, że musisz u mnie pracować. Nie, to jest tylko opcja. Są też u nas młodzi zawodnicy, których utrzymują rodzice i nie muszą dodatkowo pracować. Każdy zawodnik, który przychodzi do Cariny, wie, że może znaleźć zatrudnienie w moim w zakładzie – tłumaczy Iwanicki.

– U nas są kontrakty głównie w granicach od 1000 do 2000 złotych. Ośmiu zawodników łączy to z pracą w moim zakładzie meblarskim. Najwyższy kontrakt to 3500 zł, ale taki ma 2-3 zawodników. Premie to 6000 zł za zwycięstwo do podziału. W przypadku remisu to jest 2000 zł do podziału – wyjaśnia Iwanicki, który podkreśla, że teraz zrobi wyjątek i wręczy premie drużynie za porażkę z Piastem w Pucharze Polski.

W tytule określiliśmy zawodników Cariny „tapicerami z Gubina”, uwypuklając fakt, że to nie są zawodowi piłkarze. Pracują ciężko w zakładzie i łączą to z grą w piłkę. I mimo tych niesprzyjających okoliczności, doszli tak daleko w Pucharze Polski i nawiązali walkę z profesjonalistami z Ekstraklasy. – Nie odbieram tego jako obrazę. Nazwa naszego klubu pochodzi od zakładu obuwniczego. To była duża firma, która zatrudniała w pewnym momencie 2500 osób. Historii nie przekreśla się jedną kreską, bo przyszedł Andrzej Iwanicki z pieniędzmi i wszystko wymazuje, co było. Nie, będę dalej budował ten klub na podstawie jego historii. To jest Carina Gubin, a każdy, kto się interesuje trochę futbolem w naszym regionie, powiąże i tak ze mną. Dopóki żyję, będę tu działał – deklaruje prezes Cariny.

Przyszłość Cariny Gubin. Na co ją stać?

Jeszcze kilka lat temu, gdy Carina Gubin grała w klasie okręgowej, mogliśmy tu oglądać takie nazwiska jak Wojciech Kaczmarek, Wojciech Okińczyc czy Mateusz Hałambiec, czyli zawodników, którzy w przeszłości grali zawodowo w piłkę na wyższym poziomie, a do Cariny przyszli odcinać kupony. I zarobić co nieco, jadąc na swoim CV. Prezes nie ukrywa, że w przeszłości wydał mnóstwo pieniędzy na klub, ale to nie dawało żadnych efektów. Takie gwiazdeczki nie były w stanie wygrać nawet klasy okręgowej.

Ta prezesura mnie wciągnęła, choć muszę przyznać, że na początku byłem źle prowadzony. Podpisywaliśmy kontrakty ze starszymi zawodnikami, którzy kiedyś gdzieś grali wyżej. To był czas, gdy byliśmy jeszcze w okręgówce. Trener Buczyński przyszedł do mnie po rundzie i powiedział, że chce jeszcze pięciu kolejnych takich zawodników i zrobi awans. Odpowiedziałem: “Nie, ja ci pięć gwiazdeczek zwolnię i pozyskamy młodych, zdolnych chłopaków”. Usłyszałem na kontrze: “To nie ma sensu, nie awansujesz nimi”. Awansowałem!  I tak zacząłem podchodzić do budowania drużyny. Po awansie do IV ligi odmłodziliśmy jeszcze bardziej zespół i wywalczyliśmy promocję do III ligi – opowiada prezes Iwanicki. 

– I dalej podążamy tą drogą, której orędownikiem jest trener Grzegorz Kopernicki. Bo ci młodzi chłopcy marzą i ciężko pracują, żeby te marzenia zrealizować. I to było widać też w tym meczu, bo przecież przez większość drugiej połowy nie było widać żadnej różnicy między jednym a drugim zespołem pod względem fizycznym – dodaje.

Jednak mówimy tu o młodych piłkarzach przyjezdnych. Lokalnych zawodników ze święcą szukać w drużynie. – Z Gubina jest kapitan Przemysław Haraszkiewicz, Bartosz Woźniak i Kamil Antosiak, który ukształtował się piłkarsko w Hansie Rostock, ale stąd pochodzi. Wzięliśmy się mocno za pracę z młodzieżą z tego miasta. Gramy wychowankami w A-klasie i później stopniowo wprowadzamy ich do pierwszej drużyny – tłumaczy prezes. 

Carina Gubin to jest klub dla młodzieży – chłopców, którzy wywodzą się z akademii piłkarskich, a chcą złapać doświadczenie w piłce seniorskiej i wybić się gdzieś wyżej. Nie jesteśmy bogatym klubem. Nie stać nas na wysokie honoraria. A tylko młodzi ludzie, którzy chcą się szybko wybić, przyjdą grać za tak małe pieniądze – uważa Iwanicki.

Warunki do trenowania i gry nie są w Gubinie najlepsze. Zimą muszą trenować w Krośnie Odrzańskim na sztucznej nawierzchni. To tam przygotowywali się do tego spotkania. Mówimy tu o miejscowości oddalonej o ok. 30 minut drogi od Gubina.

– Trudny okres. Pierwszy raz zderzyłem się z tym że po rundzie i w takich warunkach trzeba przygotować się do tak ważnego meczu. Nie wiedziałem, jak do tego podejść. Pracowaliśmy ciężko, ale też daliśmy trochę odpoczynku zawodnikom. Fizycznie nie wyglądaliśmy źle, ale w końcówce mocno opadliśmy z sił. Jakie są warunki, każdy widzi. Nie mieliśmy gdzie trenować. Taka jest aura i realia w Gubinie, żeby w tym okresie znaleźć boisko do trenowania. Trawiaste? Niemożliwe. Posiłkowaliśmy się sztucznym w Krośnie Odrzańskim, a ono też nie jest ani pełnowymiarowe, ani dobrej jakości. Mimo to jednak chciałbym podziękować prezesowi Tęczy, że nam udostępnił te boiska – zaznaczył Grzegorz Kopernicki, trener Cariny.

Stadion w Gubinie jest bardzo wiekowy, choć są symptomy, które mają świadczyć, że będzie lepiej. Znalazły się pieniądze na renowację obiektu – 15 milionów złotych, które otrzymało miasto z drugiego naboru do Polskiego Ładu. W planach jest likwidacja wałów z jednej strony, które jednak oddają klimat obiektu. Ze złych informacji: w pierwszym etapie budowy brakuje budynku klubowego i oświetlenia.

Modernizacja stadionu miejskiego w Gubinie powinna już być realizowana. Aczkolwiek pojawiły się spore komplikacje. Najpierw zmarł projektant odnowionego obiektu, a w październiku nie udało się w przetargu wyłonić nowego wykonawcy. – Musieliśmy unieważnić przetarg, ponieważ kwoty proponowane przez wykonawców oscylowało w granicach ponad 20 mln zł. Musielibyśmy wyłożyć około 10 mln zł z własnego budżetu. Nie mamy takich pieniędzy na realizację tego etapu – mówił cytowany przez gubin.naszemiasto.pl burmistrz Gubina, Bartłomiej Bartczak.

Zatem trudno prorokować, kiedy ten stadion zostanie zrewitalizowany.

Jakie są perspektywy i ambicje Cariny Gubin na przyszłość jeśli chodzi o aspekty sportowe? – Mówiłem jakiś czas temu, że więcej niż na III ligę nie będzie nas stać, ale jak patrzę na młodszych kolegów, którzy tu działają, ich zapał, werwę, to zaczynam marzyć – mówił z entuzjazmem w głosie prezes klubu.

Rundę jesienną Carina jednak zakończyła z czterema porażkami z rzędu. Znajduje się w strefie spadkowej III ligi grupy III, choć warto zaznaczyć, że Stilon Gorzów Wielkopolski, który plasuje się na „bezpiecznej” pozycji, ma na swoim koncie tyle samo oczek co Carina. – W sierpniu przy tym stanie kadrowym, gdy zmienił się prawie cały skład – 18 punktów brałbym w ciemno. Nie jestem zawiedziony. Wiedziałem, że to będzie dla nas trudny czas. Teraz czeka nas przerwa zimowa. Wierzę, że ci chłopcy od nas nie odejdą, przepracują ciężko okres przygotowawczy i wiosna będzie dla nas dobra – zaznacza prezes Iwanicki.

– Z poprzedniego sezonu zostało nam siedmiu zawodników, a jeden z nich – podstawowy środkowy obrońca – doznał kontuzji, czyli mówimy tak naprawdę o sześciu osobach. Latem przyszło do nas wielu młodych chłopaków i w tak krótkim czasie trener Grzegorz Kopernicki zbudował drużynę, która mogła przestraszyć ekstraklasowicza. Z tego jestem bardzo dumny, uważam, że dopóki będziemy razem działać, jesteśmy w stanie dalej takie rzeczy robić – dodaje.

Plany na wiosnę są ambitne i klub już poszukuje wzmocnień. – W piątek zebrał się zarząd ze sztabem szkoleniowym w celu omówienia sytuacji kadrowej i planów na drugą rundę. Jednym z priorytetów, oprócz utrzymania się w III lidze, jest wygranie wojewódzkiego Pucharu Polski. Będziemy szukać wzmocnień na pozycji bramkarza, stopera, wahadłowego i napastnika. I zachęcamy do dołączenia do naszej drużyny. CV można wysyłać na kscarinagubin@gmail.com – zachęca wiceprezes klubu Arkadiusz Mikołajczyk.

*

Puchar Polski to właśnie takie historie. I ich jest wiele. Szkoda, że Polsat Sport we wcześniejszych etapach tych rozgrywek pomijał i ograniczał wiele małych klubów, które również przeżywały piękne chwile w PP, ale nie docierały one do szerszego grona odbiorców. A to zawsze coś wyjątkowego – starcie kopciuszka z wielkim, profesjonalnym klubem. W Gubinie byliśmy świadkami wyjątkowego wydarzenia. Być może przez najbliższe 50-100 lat tego sukcesu już nie powtórzą, ale wspomnienia z tej wspaniałej przygody zostaną z nimi do grobowej deski.

Z GUBINA – ARKADIUSZ DOBRUCHOWSKI

WIĘCEJ O PUCHARZE POLSKI:

Fot. Newspix, własne, Carina Gubin

Entuzjasta młodzieżowego futbolu. Jest na tym punkcie tak walnięty, że woli oglądać Centralną Ligę Juniorów niż Ekstraklasę. Większą frajdę sprawia mu odkrywanie nowych talentów niż obserwowanie cały czas tych samych twarzy, o których mówi się, że są „solidnymi ligowcami”. Twierdzi, że szkolenie dzieci i młodzieży w Polsce z roku na rok się prężnie rozwija, ale niestety w Ekstraklasie dalej są trenerzy, którzy boją się stawiać na zdolnych młodych chłopaków. Aczkolwiek nie samą juniorską piłką człowiek żyje - masowo pochłania również mecze Premier League, a w jego żyłach płynie niebieska krew sympatyka londyńskiej Chelsea.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Komentarze

7 komentarzy

Loading...