Artur Meissner od kilku tygodni jest nowym prezesem Warty Poznań, ale w samym klubie działa już od pięciu lat. Rozmawiamy z nim o wyzwaniach, które czekają go na tym stanowisku oraz nadziejach i problemach. Na jakim polu klub idzie do przodu? Czy nadejdą czasy, gdy wyjściowym celem będzie coś więcej niż utrzymanie? Czy zima to czas na odejście Kajetana Szmyta? Czy Warta nie stanie się za mała dla Dawida Szulczka? Z czego wynika zaangażowanie w ekologię i inne nietypowe projekty? Czy warto było zmieniać herb? Jak wygląda sytuacja ze stadionem? Czy doczekamy Warty grającej atrakcyjniejszy futbol? Zapraszamy.
Jest pan już w Warcie od pięciu lat. Objęcie funkcji prezesa było naturalnym krokiem czy pana zaskoczyło?
Wydaje się, że jednak była to naturalna kolej rzeczy. Jestem przy klubie praktycznie od początku, gdy właścicielem jest Bartłomiej Farjaszewski. Towarzyszę mu od pierwszych dni budowania tego projektu.
Patrząc na okres ekstraklasowy, w czym Warta najbardziej się rozwinęła?
Nie da się wymienić tylko jednego aspektu. Klub zaczynał z naprawdę niskiego pułapu, niemalże z punktu zero. Praca organiczna została wykonana w wielu obszarach. Na pewno można tu wymienić działalność marketingową. Możemy się już dziś pochwalić dobrze funkcjonującym zespołem sprzedażowym. Z pełnym przekonaniem mówię, że tu nie mamy się czego wstydzić względem bogatszych klubów. Cały klub jako organizacja mocno się rozwinął. Namacalne sukcesy, którymi możemy się pochwalić, to na przykład powstanie drużyny ampfutbolowej i jej rozwój.
Mocno do przodu poszliśmy z klubową akademią. Warunki lokalowe czy boiskowe – jak w każdym dużym mieście – nas nie rozpieszczały, więc otwarcie we wrześniu ośrodka treningowego w Grodzisku Wielkopolskim i własnej bursy trzeba uznać za wielkie osiągnięcie. Z tego jesteśmy naprawdę dumni. Mamy w tej chwili dwie drużyny skoszarowane na miejscu, w Grodzisku. Wszystkie zespoły z roczników U-15, U-17 i U-19 grają w Centralnej Lidze Juniorów i coraz lepiej im tam idzie. To samo dotyczy jakości indywidualnej zawodników, a również o to chodzi w prowadzeniu akademii. Także po odbiorze sztabu szkoleniowego widać, że różnica między juniorami goszczącymi dziś na treningach seniorów, a tymi, którzy pojawiali się na nich ze dwa lata temu, jest znacząca.
Czyli są widoki, żeby rola wychowanków w Warcie znacznie wzrosła?
Mocno w to wierzymy. Chyba każdy polski klub do tego dąży.
Wkrótce prezesi klubów Ekstraklasy ponownie będą omawiać przepis o młodzieżowcu. Co pan o nim sądzi?
Jest dla mnie kompletnie wtórny, bo i tak każdy klub w Polsce – bez względu na to, czy chodzi o Legię, czy o Wartę – musi sprzedawać zawodników, aby na dłuższą metę funkcjonować. A że z naszej ligi za dobre pieniądze sprzedaje się głównie młodych Polaków, tak czy siak trzeba ich szkolić i na nich stawiać.
Jaka jest dziś pozycja Warty w Ekstraklasie? To ciągle punkt wyjścia, zakładający, że przede wszystkim należy się utrzymać? Warta nadal co roku znajduje się w gronie kandydatów do spadku.
Nie wiem, czy nam to oceniać. To już rola dziennikarzy i ekspertów. Lubimy startować z roli underdoga, ale my już nie do końca czujemy się jak ekstraklasowy kopciuszek. Zdążyliśmy poznać tę ligę. Znając mentalność i właściciela, i innych osób tworzących klub, lubimy zaskakiwać. Awans do Ekstraklasy przy jednym z najniższych budżetów w I lidze był czymś niesamowitym, rozpierała nas duma. Pokazaliśmy, że rzeczy niemożliwe nie istnieją. W pierwszym roku w elicie byliśmy skazywani na pożarcie, a zajęliśmy piąte miejsce i otarliśmy się o europejskie puchary. Właściciel czasami żartuje, że jeśli kurs na nas u bukmacherów jest zbyt niski, to niedobrze, to znaczy, że coś jest nie tak i możemy poczuć się uśpieni. To nam jednak nie grozi. Zdajemy sobie sprawę z tego, że kilka następujących po sobie błędów grozi spadkiem. Ciągle musimy być czujni.
Zmierzam do tego, że nie czujecie, iż obecne trzynaste miejsce i dwa punkty przewagi nad strefą spadkową to wynik oznaczający kryzys, poniżej minimum przyzwoitości dla klubu? Wasz punkt wyjścia chyba się nie zmienia.
Można na to spojrzeć z różnej perspektywy. Faktycznie znajdujemy się tuż nad kreską, ale tabela w tym roku jest wyjątkowo płaska, wystarczą 1-2 zwycięstwa i można wyraźnie awansować.
Na pewno nie jesteśmy zadowoleni z tego, jak punktujemy przed własną publicznością. To w dużej mierze rzutuje na naszą obecną pozycję. Letnie okno transferowe było dla nas trudne, kilku zawodników sprowadziliśmy pod sam koniec okienka lub nawet już po nim. Zanim się wkomponowali do zespołu, musiało minąć trochę czasu. Zdecydowanie za głupio pogubiliśmy punkty w paru meczach: w Kielcach w doliczonym czasie, w Radomiu w doliczonym czasie, z Ruchem u siebie w samej końcówce. Gdybyśmy tylko w tych meczach dowieźli wcześniejszy wynik, ocena tej drużyny byłaby w mediach zupełnie inna.
Wspomniał pan o tych późnych transferach. Dotyczą one zawodników z niezłym CV jak Bogdan Tiru, Tomas Prikryl i Marton Eppel, ale termin ich sprowadzenia wynika właśnie z tego, że Warta wciąż dla wielu nie jest klubem pierwszego wyboru? Tak kilka miesięcy temu mówił u nas Rafał Grodzicki.
I tak, i nie. Priorytetem było dla nas sprowadzenie klasowego środkowego obrońcy. Po drodze pojawiło się sporo tematów, ale żadnego nie udało się sfinalizować, dopiero z Bogdanem wszystko wypaliło. Tutaj pewnie wspomniany status klubu miał znaczenie. Z drugiej strony, nasza zwiększona aktywność po okienku, owocująca zakontraktowaniem Tomasa i Martina, w dużej mierze wynikała z dłuższej przerwy Adama Zrelaka. Był on kluczowym ogniwem, od niego zaczynał się nasz pressing, który jest znakiem rozpoznawczym Warty. Jego utrata wymusiła na nas pewne działania, których wcześniej nie planowaliśmy.
Krótko mówiąc, minie jeszcze sporo czasu, nim na starcie sezonu piłkarze usłyszą, że są zobligowani do walki o coś więcej niż ligowy byt.
Walka o utrzymanie się to zawsze oczywiste minimum i punkt wyjścia, ale czy nie jesteśmy już klubem, który spokojnie może zająć miejsce w środku tabeli? Wydaje mi się, że tak.
Co do rozmów, zakładam, że praca wre w tematach kontraktowych. Piętnastu zawodnikom wygasają umowy, a tylko kilku ma zapisane opcje o przedłużeniu.
Zdecydowanie wre. Na stanowisku prezesa jestem od trzech tygodni, wgryzam się we wszystkie sprawy i to jeden z tematów, który w najbliższym okresie będzie wymagał zintensyfikowanych działań.
I jak idą te rozmowy?
Na dziś trudno stwierdzić, raczej nic się jeszcze nie klaruje w jedną bądź drugą stronę. Niektóre ustalenia muszą najpierw zapaść w wewnętrznym gronie, to ma się stać na dniach. Nie chcę mówić o priorytetowych nazwiskach i tak dalej. W każdym razie, nie ma zawodnika, przy którym z góry zakładamy, że z nim nie rozmawiamy. Generalnie nie nastawiamy się na rewolucję w składzie. Jesteśmy klubem rozwijającym się poprzez ewolucję.
Na Transfermarkcie ciągle w kadrze klubu figuruje Wołodymyr Kostewycz. Co z nim?
Wołodymyr nie jest obecnie zawodnikiem Warty. Jest po ciężkiej kontuzji, przechodzi rehabilitację i możliwe, że dołączy do treningów z zespołem, ale nie obowiązuje go żadna umowa. Na razie nie wiadomo, czy będzie jeszcze zdolny do gry.
To wszystko spaja trener Dawid Szulczek. Nie obawiacie się, że raczej prędzej niż później Warta okaże się dla niego za mała?
Nie można tego wykluczyć, ale robimy, co w naszej mocy, żeby każda osoba pracująca w Warcie czuła, że to miejsce dla niej.
Szulczek co jakiś czas nie ukrywa niezadowolenia z różnych ograniczeń. Na początku zeszłego sezonu głośno wyrażał niezadowolenie z sytuacji kadrowej zespołu, ale po 0:4 z Wisłą Płock sam uznał, że był to błąd i zmienił narrację. Dochodzi w takich momentach do burzliwych dyskusji z trenerem?
Trener jest osobą bardzo mocno zaangażowaną w swoją pracę. Czasami pewnie zdarzały mu się takie wypowiedzi, choć ja sobie ich nie przypominam, nie śledziłem ich wtedy tak wnikliwie. Jeżeli pracują ze sobą ludzie poważnie traktujący to, co robią, nieraz dochodzi do burzliwych dyskusji, ale najważniejsze, że u nas zawsze są one konstruktywne.
Ale nie ma co ukrywać: trenerzy w Warcie muszą być przygotowani na to, że kadra będzie modelowana przez całe okienko i nie mogą liczyć, że dostaną siedmiu nowych zawodników przed pierwszym treningiem.
Znów mogę powiedzieć, że i tak, i nie. Gdy rozpoczynaliśmy przygotowania do sezonu, który zakończyliśmy awansem, to w połowie czerwca nie mieliśmy trenera, prezesa i dyrektora sportowego, nie mieliśmy połowy kadry. Wszystkie luki wypełnialiśmy stopniowo w trakcie okresu przygotowawczego, a nawet już po starcie rozgrywek i zrobiliśmy to na tyle dobrze, że weszliśmy do Ekstraklasy. Sami siebie zaskoczyliśmy. Możemy przeprowadzać transfery wcześniej, tylko trzeba się do tego dobrze przygotować. Jeśli mnie pamięć nie myli, tak późnych zakupów na taką skalę nie dokonywaliśmy, mówimy o wyjątkowej sytuacji.
Czego się spodziewać po zimowym okienku w wykonaniu Warty?
To też jest temat, który dopiero analizujemy. Wiem, że dość późno, ale takie były wcześniejsze okoliczności.
Warta dotychczas nie sprzedawała za miliony, początkiem zmian może być wytransferowanie Kajetana Szmyta. Planujecie zrobić to zimą? Lepszego momentu chyba nie będzie, skoro jego kontrakt wygasa za półtora roku.
Planujemy, zdecydowanie. Rynek transferowy, zwłaszcza zagraniczny, ma to do siebie, że trzeba budować swoją historię sprzedażową. Kajetan na pewno jest dziś zawodnikiem, którym interesuje się wiele klubów. Chcemy pokazać, że są piłkarze, którzy za istotne kwoty mogą wypływać z Warty na szersze wody i będą w nich swobodnie pływać. Jak najbardziej, jest to element naszej strategii.
Blisko było do jego odejścia latem?
Nie byłem wtedy aż tak blisko działu sportu, ale nie pojawił się temat, którego finalizacja znajdowałaby się na ostatniej prostej.
Rozumiem, że w przypadku Szmyta liczycie na co najmniej milion euro?
Różne źródła wyceniają go nawet na więcej. Każdą konkretną ofertę za tego zawodnika musimy rozważyć. A czy ją przyjmiemy, to już zupełnie inna kwestia.
Widzicie po piłkarzach i agentach, że postrzeganie Warty i jej marka się zmienia? Struktura przychodów drastycznie nie wzrasta, więc musicie przekonywać do siebie w inny sposób.
Wydaje mi się, że zmienia. Zyskujemy w oczach zawodników tym, że często dajemy szansę na odbudowanie się. Druga sprawa: jesteśmy klubem w miarę rzetelnym, który po prostu płaci. Nie ma u nas większych opóźnień z pensjami. Na to piłkarze zawsze patrzą, oczywista rzecz. No i dochodzi to, o czym mówiliśmy: pozycja klubu, kolejny rok funkcjonowania w Ekstraklasie. To argumenty za tym, żeby u nas grać.
Warta jest dziś jak zupa pomidorowa, każdy ją lubi?
Nie wiem, czy każdy bez wyjątku nas lubi, ale na pewno jesteśmy klubem, który raczej nie budzi negatywnych skojarzeń i ma mało wrogów, osób, które chciałyby dla nas źle. Na tym chcemy budować, chcemy tworzyć wizerunek klubu pozytywnego, otwartego na ludzi i różne idee. W tym kierunku nadal zamierzamy iść. Moim zdaniem w polskiej piłce jest tego bardzo mało.
Wartę wyróżnia zaangażowanie ekologiczne i tego typu tematy. Wynika to w pierwszej kolejności z przekonań osób w klubie czy też z pewnej kalkulacji, szukania swojej niszy i sposobu na wyróżnienie się?
Z jednego i z drugiego. Bartłomiej Farjaszewski chciał, żeby Warta była klubem otwartym, a otwartość jest związana z podejmowaniem zadań w tematach, na których ludziom zależy. Chcemy budować społeczność przede wszystkim poznańską, ale także kibicowską ogólnie, wykraczającą dalej. Integrujemy osoby często dotknięte wykluczeniem, stąd drużyny w amp futbolu czy niedawno powstała drużyna blind footballu. Ale też patrzymy na to pragmatycznie. Jako klub o skromnym budżecie, musimy być klubem odważnym w podejmowaniu decyzji, pozwalającymi znajdować pewne nisze, w których można się wyróżnić, co pozwoli utrzymać rozwój całego projektu.
Macie już pierwsze wymierne efekty otwartości na ekologię w postacie większej liczby sponsorów, większego zainteresowania klubem?
Tak. Na pewno to zaangażowanie ułatwia nam rozmowy ze sponsorami i otwiera nowe możliwości. Ostatnio jeden z moich dobrych znajomych po raz pierwszy pojawił się na meczu Warty i był zaskoczony, jak liczna jest nasza tablica sponsorska. Wspiera nas już ponad 60 firm. Jak na klub, który w praktyce cały czas gra na wyjeździe, uważam to za całkiem pokaźną liczbę. Klub rośnie, firmy wydają się zadowolone. Tworzą się fajne relacje między nami, ale też między poszczególnymi firmami, które mogą współpracować na wielu polach.
Z drugiej strony, ktoś może się zastanawiać, czy klub z tak małym budżetem powinien się angażować w tyle działań „dodatkowych”, które oznaczają przecież konkretne koszty.
Nie tracimy na tym. Ze względu na postawę otwartości, którą przyjęliśmy, zgłasza się do nas masa podmiotów, również tych kompletnie niezwiązanych z piłką. Otwieramy sobie wiele nowych furtek w tematach kibicowskich i sponsorskich. Na razie koncentrujemy się na sekcjach dotyczących w takiej czy innej formie piłki nożnej, co nie znaczy, że w przyszłości nie rozwiniemy tego na inne dyscypliny.
Różnie bywa ze sponsorami. Przez kilka miesięcy na koszulkach Warty widniało logo firmy BeGreen, a potem trzeba było kontrakt rozwiązać ze względu na jej problemy. Coś tu zaniedbano, dało się uniknąć tych kłopotów?
To jest ogólnie duży problem branży sportowej. Tego typu historie po prostu raz na jakiś czas będą się zdarzać. Jako prawnik nie znam klubu, który nie miałby za sobą podobnych przejść. W przypadku Warty historia stała się nieco głośniejsza, bo chodziło o sponsora mocno wyeksponowanego na koszulkach. Na początku ta firma realizowała swoje zobowiązania, ale w pewnym momencie przestała.
Nie zawsze jesteśmy w stanie w każdym aspekcie zweryfikować wiarygodność kontrahenta lub przewidzieć, co będzie się z nim działo w dłuższej perspektywie. Nawet firmy długo funkcjonujące na rynku, mające mocną pozycję, mogą podjąć jedną czy drugą nietrafioną decyzję biznesową, negatywnie rzutującą na ich sytuację. Pewnie, teoretycznie można byłoby wpisywać w umowy dodatkowe zabezpieczenia, ale jeśli chce się z kimś budować partnerską relację, to trudno oczekiwać, że na „dzień dobry” ktoś będzie zabezpieczał przyszłe płatności poręczeniem osobistym czy tego typu klauzulami. Nie o to chodzi w tej branży.
Na ile ta historia skomplikowała funkcjonowanie klubu?
Było to odczuwalne, ale klub sportowy to żywy organizm. Non stop dzieje się dużo i nie wszystko można przewidzieć. Ciągle coś się zmienia w jedną lub drugą stronę. Piłka raz odbije się od poprzeczki i wpadnie za linię, innym razem wyjdzie w boisko. Gdybyśmy w pierwszym sezonie zajęli czwarte miejsce zamiast piątego i zagrali w europejskich pucharach, to różnica w klubowym budżecie byłaby przepotężna. Takie rzeczy mogą się zdarzyć, ale nie można ich z góry założyć. Osoby zarządzające klubami, stety czy niestety, muszą być przygotowane na to, że mogą wystąpić komplikacje w różnych obszarach i nie może to zachwiać fundamentami.
Jak wygląda sytuacja z nowym stadionem Warty?
Dotrzymanie terminów jest realne. Znajdujemy się na etapie kończenia projektów tego obiektu. Rozpoczęła się rozbiórka starego budynku, w którym przez kilkadziesiąt lat znajdowały się biura Warty. Uporządkowanie tego terenu jest ważnym krokiem dla całego projektu modernizacji bazy przy Drodze Dębińskiej 12. Na razie idziemy zgodnie z harmonogramem. Inwestycja jest realizowana we współpracy z miastem, z pieniędzy publicznych, a w takich okolicznościach to musi potrwać. Trzeba się uzbroić w cierpliwość. Gdybyśmy byli prywatnym podmiotem, który stać na sfinansowanie budowy, wiele rzeczy toczyłoby się szybciej, ale w polskich realiach, w ostatnich latach chyba tylko Termalica w taki sposób postawiła swój obiekt.
Ale zakończenie wszystkiego w 2027 roku wydaje się osiągalne?
Tak. Dla nas priorytetem jest jak najszybszy powrót do Poznania, a do tego potrzebujemy oddania do użytku pierwszej trybuny, na której znajdzie się też całe zaplecze socjalne. W najbliższych dniach lub tygodniach spółka miejska powinna przystąpić do renowacji boisk i przygotowania gruntów. Wtedy pozostanie nam już tylko infrastruktura typowo stadionowa, czyli właśnie ta pierwsza trybuna, która jest najbardziej kosztowna, ale i najważniejsza, żeby móc grać u siebie.
Przejście na nowy stadion jest kluczowe w kontekście zwiększania przychodów klubu? Bez tego pole manewru chyba ciągle będzie na podobnym poziomie.
Nie do końca, bo jak wcześniej zaznaczałem, dość skutecznie rozszerzamy listę naszych partnerów biznesowych, ale oczywiście przy nowym stadionie byłoby to o wiele łatwiejsze. Z kim byśmy nie rozmawiali, prędzej czy później pada pytanie o stadion. W jakiś stopniu ta kwestia ogranicza nasze możliwości, ale patrzymy na to, co w danym momencie możemy zrobić, a nie na to, czego nie możemy, bo inaczej daleko byśmy nie zaszli. Czekanie z rozłożonymi rękami do chwili powrotu do Poznania to nie jest rozwiązanie.
Sporo emocji wzbudziła zmiana herbu Warty, zwłaszcza że przypomina kilka herbów klubów niemieckich. Warto było?
Tak, nie mam co do tego wątpliwości. Rozumiem różne skojarzenia, ale nie zapominajmy, że nowy herb nawiązuje do historycznego herbu Warty sprzed ponad stu lat, który powstał wcześniej niż tych klubów z Niemiec. To my możemy mówić, że Wolfsburg stworzył herb podobny do naszego, a nie na odwrót. To jednak poboczne wątki. Moim zdaniem ten herb wygląda naprawdę dobrze, a taki jest dziś światowy trend, żeby wizualizacje herbów maksymalnie upraszczać.
Niestety. Nowy herb Juventusu jest fatalny.
To nie tak, że zmieniliśmy herb tylko z tego względu. Chcieliśmy go odświeżyć i poszliśmy w takim kierunku, łącząc nowy wygląd z tradycjami klubu. Mamy przekonanie, że jest on słuszny. Gdyby nowy herb nie nawiązywał do historii – tak jak w przypadku przywoływanego przez pana Juventusu – pewnie nie zdecydowalibyśmy się na taki ruch.
Zmierzając do końca: co dla pana jako prezesa Warty będzie największym wyzwaniem?
Kwestia stadionowa. I to, o czym mówiliśmy, czyli zbudowanie i ustabilizowanie w oczach przeciętnego kibica wizerunku Warty jako klubu, który zasługuje na miejsce w Ekstraklasie i nie będzie co roku zaliczany do grona kandydatów do spadku, tylko będzie solidną ekipą środka tabeli, mogącą niejednokrotnie sprawić niespodziankę. Bywa, że różnica między zajęciem piątego a dwunastego miejsca to kwestia dwóch mniej lub bardziej udanych meczów. W tych okolicach chcielibyśmy się zakręcić.
Pomóc może w tym atrakcyjniejszy styl gry. Zwracacie na to uwagę? Warta prezentuje futbol zaawansowany taktycznie, ale przeciętnemu obserwatorowi nie kojarzy się z piłką cieszącą oko.
Każdy chciałby prezentować piękny, ofensywny futbol. Nie jesteśmy wyjątkiem. Fajnie byłoby grać atrakcyjniej, ale nie możemy wylewać dziecka z kąpielą. Nie możemy nagle zmienić sposobu działania o 180 stopni i upierać się, że od teraz gramy zupełnie inaczej. Wtedy mogłoby się to skończyć źle. Musimy iść do przodu małymi krokami, adekwatnie do naszych możliwości kadrowych i finansowych.
rozmawiał Przemysław Michalak
CZYTAJ WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Futbol okiem byłego trenera-analityka Śląska. „Dziennikarze stali się zakładnikami statystyk”
- Encyklopedia z Gent. Kim jest Samuel Cardenas, nowy dyrektor sportowy Rakowa?
- Matysek: Podolski chce światowego Górnika. Przez 2,5 roku nie da się tego zrobić
Fot. Klaudia Berda/Warta Poznań
Newspix