Pięć lat temu Skra Bełchatów spoglądała na rywali z wysokości mistrzowskiego tronu. Dziś odległy szczyt siatkarskich marzeń pozostaje dla niej niewidoczny z 13. pozycji w tabeli PlusLigi, którą aktualnie zajmuje. Po nieudanym, najgorszym w historii, poprzednim sezonie bełchatowianie zaliczają falstart na początku kolejnych rozgrywek. Od kilku lat śledzimy odyseję żółto-czarnych targanych przeciwnościami i nie mogących odnaleźć drogi do upragnionej Itaki. Jakie wiatry wywiały ich na koniec ligowej stawki i czy mają jeszcze daleko do domu?
–
Spis treści
Siedem lat tłustych
Rok 2018. PGE Skra Bełchatów detronizuje ZAKSĘ Kędzierzyn-Koźle i zdobywa swoje dziewiąte mistrzostwo Polski. W ataku bełchatowian bryluje Mariusz Wlazły, legenda klubu. Wlazły grał w Skrze również we wszystkich poprzednich mistrzowskich sezonach, a jego koszulka z numerem “2” wisi dziś pod kopułą hali Energia. Na rozegraniu obecny jest Grzegorz Łomacz, do tego w składzie znajdują się środkowy Srećko Lisinac czy przyjmujący Milad Ebadipur. W finale Skra wygrywa najpierw u siebie 3:0 – Wlazły zdobywa 16 punktów, w tym 4 bezpośrednio z zagrywki, i zostaje MVP spotkania – a potem 3:1 na wyjeździe, gdzie tytuł najlepszego gracza dostaje Łomacz.
To ich trzydziesty medal we wszystkich możliwych rozgrywkach: PlusLidze, Pucharze i Superpucharze Polski, europejskich pucharach oraz klubowych mistrzostwach świata. Bełchatowianie zdobyli je na przestrzeni ledwie szesnastu lat (pierwszy brązowy medal mistrzostw Polski odebrali w 2002 roku). W kraju są autorami niesamowitej serii, gdy od 2005 roku przez siedem lat z rzędu zdobywali mistrzostwo, to rekordowy wynik. Ich świetną passę przerwała dopiero w 2012 roku Asseco Resovia Rzeszów. W tym samym sezonie odnieśli jednak największy wówczas sukces polskiej drużyny w europejskich pucharach w XXI wieku. W siatkarskiej Lidze Mistrzów zajęli drugie miejsce po tym, jak ulegli w finale po tie-breaku wielkiemu Zenitowi Kazań. A Skra miała wtedy nawet piłkę meczową.
Oprócz medali na krajowym i zagranicznym podwórku, Skra mogła się również pochwalić istotnym wkładem w sukcesy reprezentacji Polski. W 2009 roku w tureckim Izmirze po raz pierwszy w historii polskiej siatkówki zdobyliśmy złoto mistrzostw Europy. Na tym turnieju trenerem kadry był Argentyńczyk Daniel Castellani, który wcześniej trzy lata z rzędu cieszył się z mistrzostwa Polski ze Skrą, zaś w pierwszej szóstce Biało-Czerwonych grało aż pięciu zawodników bełchatowskiej drużyny: Daniel Pliński, Bartosz Kurek, Piotr Gacek, Michał Bąkiewicz i Marcin Możdżonek. Zawodnikiem Skry, zanim został selekcjonerem siatkarskiej reprezentacji naszego kraju, był też Stéphane Antiga. W 2014 roku jeszcze na parkiecie pomógł zdobyć przedostatnie mistrzostwo Polski dla Bełchatowa, a tuż po tym zdobył mistrzostwo świata z naszą kadrą.
“Potęga”, “hegemon”, “legenda” – takie określenia padały w mediach w odniesieniu do bełchatowskiej drużyny. Ostatnio jednak coraz częściej w publikacjach te tytuły zestawiane są ze słowem “dawna”. 2018 rok, sezon ostatniego mistrzostwa kraju, wyznacza koniec tłustych lat w Bełchatowie. Od tego czasu Skra, klub o ogromnym potencjale sponsorskim czy medialnym (w mediach społecznościowy obserwuje ją na przykład znacznie więcej osób, niż piłkarski ŁKS z pobliskiej Łodzi), bezskutecznie próbuje z powrotem wspiąć się na siatkarski Olimp.
Sanatorium w Bełchatowie
Po zdobyciu ostatniego mistrzostwa nie doszło do rewolucji w szatni. Odeszli co prawda Bartosz Bednorz i Srećko Lisinac, ale na ich miejsce pojawili się Artur Szalpuk i Jakub Kochanowski, którzy dopiero co zdobywali z reprezentacją Polski mistrzostwo świata. Skład, jaki skompletowali wtedy w Bełchatowie, był w stanie zdobyć brązowy medal w rozgrywkach Ligi Mistrzów i wygrać Superpuchar Polski – dwa ostatnie medale jakichkolwiek imprez w dotychczasowym dorobku Skry. Jednak na krajowym podwórku skończyli dopiero na szóstej pozycji. Tak nisko nie byli od sezonu 2002/03 – drugiego po awansie do najwyższej klasy rozgrywkowej. Powód niepowodzenia przed czterema laty? Głównie liczne kontuzje, które trapiły bełchatowian przez cały sezon.
Rok później rozgrywki przerwano ze względu na pandemię po 24 ligowych kolejkach. Nie rozegrano fazy play-off i nie przyznano medali. Bełchatów na podstawie wyników z rundy zasadniczej był trzeci i pewnie mógłby walczyć o medale. Po tym sezonie odszedł też z klubu Mariusz Wlazły, który po 17 latach przeniósł się do Trefla Gdańsk.
Kolejne dwa sezony mocno podrażniły ambicje kibiców i działaczy z górniczego miasta. Bełchatowianie dwa razy z rzędu kończyli na czwartym miejscu, tuż za podium. Kibice zaczęli zwracać wówczas uwagę na wiek siatkarzy i żartowali na temat “sanatorium w Bełchatowie”. Trzon kadry żółto-czarnych rzeczywiście tworzyli -gracze doświadczeni. Średnia wieku na starcie sezonu 2021/22, gdy w składzie byli Aleksandar Atanasijević, Dick Kooy czy Mihajlo Mitić wynosiła nieco ponad 29 lat. Dla porównania w mistrzowskich latach 2014 i 2018 były to odpowiednio 25 i 24 lata.
Aleksander Atanasijević. Fot. Newspix
Według dobrze zorientowanego w realiach bełchatowskiego zespołu Filipa Kijewskiego, redaktora portalu Łódzki Sport, w zarządzie były podobno plany zatrudnienia młodszych, bardziej perspektywicznych graczy, ale brakowało jednomyślności. Część władz związana ze sponsorem, grupą PGE, miała naciskać, aby niemałe środki, które firma wykłada na drużynę przeznaczyć na zatrudnienie gwiazd. Stąd między innymi powrót po latach utytułowanego Atanasijevicia, który grał już wcześniej w drużynie w latach 2011-13. Był to zwiastun zbliżającej się do Bełchatowa burzy.
Wreszcie nadeszły rozgrywki 2022/23, które miały być dla Skry powrotem na szczyt.
– Złość jest ogromna, bo dla PGE Skry każde miejsce poza podium jest bardzo dużym niedosytem. Całą drużyną będziemy chcieli udowodnić, że dwa poprzednie sezony to był pewnego rodzaju przypadek i chcemy sięgnąć po medal w tym sezonie – taką deklarację przed startem ostatnich rozgrywek złożył kapitan Skry, Grzegorz Łomacz. W szatni obeszło się wówczas bez rewolucji. Właściwie znaczące zmiany dotyczyły jedynie przyjmujących. Na miejsce Milada Ebadipura, który odszedł z drużyny po wielu latach, oraz Estończyka Robert Tähta dołączyli Czech Lukáš Vašina i Włoch Filippo Lanza. Cały czas w zespole byli również utytułowani Polacy: Grzegorz Łomacz, Karol Kłos i Mateusz Bieniek.
I w sumie w zeszłym sezonie faktycznie nastąpił w Skrze pewien przełom. Jednak nie taki, jakiego chcieliby w Bełchatowie.
Trupy z szafy
– Z reguły w grach zespołowych żeby był wynik, musi być synergia dwóch czy trzech szalenie ważnych elementów. To zawodnicy, finanse i atmosfera wokół danego klubu. Proszę sobie samemu odpowiedzieć, których z tych czynników zabrakło, żeby zawodnicy i trenerzy mieli komfort gry i wewnętrzny spokój do pracy – mówi w odniesieniu do zeszłorocznych rozgrywek Ireneusz Mazur, były zawodnik i trener, który w tej drugiej roli zdobywał ze Skrą pierwsze mistrzostwo Polski w 2005 roku.
Wiemy, że z wymienionych przez niego rzeczy zabrakło dwóch ostatnich. Atmosferze w klubowych gabinetach miała zaszkodzić polityka. W 2020 roku wiceprezesem klubu został łódzki radny Radosław Marzec. Dodatkowo do klubowych struktur dołączył Piotr Rybiński, który miał zajmować się kwestiami finansowymi, a wcześniej był wiceprezesem Łódzkiego Związku Piłki Siatkowej. Został jednak odwołany przez radę nadzorczą, w której większość stanowili przedstawiciele stowarzyszenia EKS Skra Bełchatów, formalnego właściciela klubowej spółki.
Według doniesień portalu Łódzki Sport po tym ruchu zagięto parol na prezesa Konrada Piechockiego. Apogeum konfliktu przypadło na zeszłoroczne rozgrywki. PGE podczas ich trwania wstrzymało transzę zobowiązań sponsorskich i to mimo wywiązywania się przez Skrę z zawartej między nimi umowy. Zawodnicy przez kilka miesięcy mieli nie otrzymywać wypłat. Klub podobno zalegał też z czynszem za wynajmowane dla nich mieszkania. Warunkiem przelania środków od sponsora na funkcjonowanie drużyny miało być ustąpienie prezesa, który sam to wówczas przyznawał: – Tu był wybór: ja albo dalsze funkcjonowanie siatkówki w Bełchatowie. Czyli wyboru nie było, to jasne.
Konrad Piechocki. Fot. Newspix
Zasłużony sternik Skry ustąpił na początku marca 2023 roku po 24 latach pracy w strukturach klubu. Zaczynał jako trener grup młodzieżowych. Później wziął udział w konkursie na stanowisko menadżera, który wygrał. Od tej pory zajmował się sprawami organizacyjnymi. W 2004 roku został wiceprezesem nowo powołanej spółki akcyjnej a w 2008 zajął najważniejszą pozycję prezesa zarządu. Był w dużym stopniu odpowiedzialny za decyzje personalne przez wszystkie lata sukcesów drużyny z Bełchatowa. Tworzył historię Skry, ale też całej polskiej siatkówki.
Zawirowania organizacyjne nie pozostały bez wpływu na wyniki sportowe bełchatowian.
– Różne trupy z szafy powypadały wręcz na boisko – stwierdza Marcin Możdżonek, wieloletni zawodnik Skry.
Krach
– Skład dawał obowiązek gry w ósemce, ale nie wiem, co musiałoby się stać, jakie aktywa pobudzające musiałyby wystąpić, żeby zawodnicy nagle zapomnieli o tym, co się wokół dzieje – mówi Ireneusz Mazur.
Na początku lutego 2023 roku drużyna miała na koncie 14 porażek w 22 meczach. Taka sytuacja nie przydarzyła się jej nigdy przedtem. Przez 21 lat gry w PlusLidze średnia porażek Skry w fazie zasadniczej przy różnej liczbie rozgrywanych meczów wynosiła jedynie 4,9. W sezonie 2006/2007 przegrali przykładowo tylko raz, a w aż pięciu innych kampaniach doznawali ledwie dwóch porażek w pierwszej rundzie.
W tej sytuacji podjęto decyzję o zmianie trenera. Anglik Joel Banks został zastąpiony doświadczonym włoskim szkoleniowcem Andreą Gardinim. Z postacią tego pierwszego wiążą się pewne kontrowersje. Powierzenie mu zespołu było autorskim pomysłem prezesa Piechockiego. – Decyzja o zatrudnieniu go była przemyślana. Uważałem, że zespół potrzebuje odcięcia się od wielkiej historii. Przyda się spojrzenie człowieka spoza środowiska, czującego ogromny respekt do klubu i jego osiągnięć, a jednocześnie nadal na dorobku – mówił w wywiadzie dla Łódzkiego Sportu. Jak pokazały dalsze wypadki, ruch ten się nie obronił. Rację mieli kibice, którzy dziwili się tej decyzji i pokpiwali, że “Anglik ma Polaków uczyć siatkówki”.
Marcin Możdżonek dostrzega błędy nie tylko w wyborze szkoleniowca, ale także w zestawieniu składu. – Konrad Piechocki, który stał u steru budowania tej drużyny, stracił swojego siatkarskiego nosa. Wcześniej zawsze dobrze charakterologicznie dobierał zawodników, ale w tamtym roku się to nie powiodło zupełnie. Parę wybitnych jednostek tam było, ale one w połączeniu ze sobą nie funkcjonowały.
Andrea Gardini. Fot. Newspix
Piechockiemu w momencie odwołania z funkcji zarzucano oficjalnie złe gospodarowanie pieniędzmi i doprowadzenie do finansowego kryzysu w spółce. W kuluarach mówiło się, że ma preferowanego agenta i podpisuje lukratywne kontrakty z podsuwanymi przez niego zawodnikami. Silne nastawienie na wynik i chęć osiągnięcia sukcesu sportowego miało usprawiedliwiać luźne podejście do finansowej dyscypliny.
Nowy trener – który zastąpił szkoleniowca wybranego przez Piechockiego – mógł z kolei pochwalić się sporym doświadczeniem w PlusLidze. Pracował wcześniej w Indykpolu AZS Olsztyn, ZAKSIE i Jastrzębskim Węglu. Postawiono przed nim zadanie uratowania dla Skry play-offów. Misja się nie powiodła i Bełchatów skończył rozgrywki na dalekim, jedenastym miejscu. Siatkarze Skry wygrali w tamtym sezonie jedenaście spotkań, ale przegrali aż dziewiętnaście. Paradoksalnie, mimo katastrofalnego roku w lidze, w Pucharze CEV dotarli aż do półfinału, gdzie ulegli dopiero włoskiej Modenie.
Niepewny los
Po odwołaniu Konrada Piechockiego funkcję prezesa Skry objął tymczasowo Piotr Bielarczyk, oddelegowany z grona rady nadzorczej. Na co dzień jest on dyrektorem biura prawnego PGE. W wywiadzie dla TVP Sport nowy prezes mówił o długach zaciągniętych przez poprzedni zarząd. Skra miała zanotować rekordową w PlusLidze kwotę przychodów wynoszącą 24 miliony złotych, ale przy tym i najwyższą kwotę wydatków – 26 milionów. Z powodu zobowiązań nie było pewne, czy bełchatowianie wystąpią w kolejnym sezonie w najwyższej klasie rozgrywkowej.
SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ
Mówiło się, że budżet na kolejne rozgrywki może wynieść tylko 4 miliony, czyli tyle, ile miał do dyspozycji spadkowicz z siatkarskiej ekstraklasy, BBTS Bielsko-Biała. Kibice spekulowali też o możliwym przeniesieniu klubu do Łodzi. Ostatecznie odetchnęli z ulgą. Skra została w Bełchatowie, zgłosiła się do PlusLigi i znów dysponowała niezłym budżetem wynoszącym 10-12 milionów. Do nazwy zespołu został włączony nowy człon i w tym sezonie bełchatowianie grają jako PGE GiEK Skra. PGE GiEK (Górnictwo i Energetyka Konwencjonalna) to spółka odpowiadająca za wydobycie węgla i elektrownię z siedzibą w Bełchatowie.
– To były chwilowe kłopoty. Wiele klubów miało już większe problemy przez dłuższy czas. Jakoś z tego wychodziły. Widać, że i Bełchatów to zrobił – zauważa Jakub Bednaruk, ekspert Polsat Sport.
Przed rozpoczęciem nowego sezonu nastąpiła zmiana na fotelu prezesa. Zajął go dotychczasowy wiceprezes Radosław Marzec. Jak długo na nim pozostanie? Ze względu na wynik ostatnich wyborów parlamentarnych w Skrze może dojść wkrótce do zmiany warty. Nie wiadomo, jak głęboki byłby zakres zmian i czy objąłby także sztab zatrudniony przez obecny zarząd. Będzie to pewnie zależne od wyników sportowych.
Skra 2.0.
Obecny projekt nowej drużyny nosi roboczą nazwę Skra 2.0. Z jednej strony ma to dotyczyć spraw organizacyjnych. Klub chce dopilnować wydatków, by uniknąć powstawania długów. Z drugiej obserwujemy wyczekiwaną przebudowę kadry. Odpowiada za nią Jacek Pasiński, były siatkarz Skry, a obecnie nowy dyrektor sportowy.
W wakacje bełchatowianie dokonali aż trzynastu zmian. Odeszli wszyscy zawodnicy zagraniczni z zeszłego sezonu. Mateusz Bieniek zamienił się miejscami z Dawidem Konarskim, który przyszedł z Aluron CMC Warty Zawiercie. Odszedł też Karol Kłos, grający w Skrze od 2010 roku. Na siódmy sezon został za to kapitan, Grzegorz Łomacz.
– Skompletowaliśmy zespół na miarę naszego budżetu i oczekiwań. Zdajemy sobie sprawę, że kibice przyzwyczajeni do największych nazwisk w Europie i wielkich planów oczekiwali czegoś więcej, ale staramy się wrócić do tradycji. Na początku Skra ma odbudować swoje dobre imię w oczach kibiców i zawodników. Musimy uzbroić się w cierpliwość, chociaż jestem przekonany, że ten zespół może walczyć z każdym. Mieszanka młodości i doświadczenia potrafi być nieobliczalna – mówił w wywiadzie dla Łódzkiego Sportu Pasiński.
Ci doświadczeni w ekipie trenera Gardiniego (ma jeszcze rok kontraktu) oprócz wspomnianego Konarskiego, to lider przyjęcia Mateusz Mika i środkowy Łukasz Wiśniewski. Z młodych wymienić należy na pewno niespełna dwudziestoletniego środkowego Mateusza Nowaka.
Mateusz Mika. Fot. Newspix
Co ciekawe swoją koncepcję na Skrę 2.0. miał również prezes Piechocki. Przed odejściem zdążył podpisać na nowy sezon atakującego Karola Butryna i francuskiego przyjmującego Trevora Clevenota. Dla tego drugiego był to podobno kontrakt życia. W Bełchatowie miały więc znów grać wielkie nazwiska, jednak w obliczu kryzysu umowy nie weszły w życie i obaj zawodnicy wylądowali w Zawierciu.
Z obozu Skry można usłyszeć jasną deklarację dotyczącą celów na trwające rozgrywki – gramy o play-offy. Jak na razie wygląda to średnio.
“Trzeba się odbić”
Po pierwszych sześciu kolejkach nowego sezonu Skra 2.0. zanotowała cztery porażki, a zwycięstwa, które odniosła były jedynie za 2 punkty. Przegrali nawet zaskakująco 1:3 z beniaminkiem, Exact Systems Hemarpol Częstochową.
Wytłumaczeniem na to mogą być kontuzje tych, którzy mieli decydować o obliczu żółto-czarnych w tym sezonie. Mowa o Łukaszu Wiśniewskim, który w tej kampanii nie zagrał jeszcze ani razu oraz Mateuszu Mice. Ten drugi miał stanowić o sile przyjęcia. Nieszczęście jednych stało się jednak szansą dla innych. W ostatnim meczu Skry dobrze punktował środkowy Bartłomiej Lemański, a wtórował mu młody Mateusz Nowak. Z przyjmujących zaś dobrze od początku spisują się Rumun Adrian Aciobăniței i Bartłomiej Lipiński.
– Trzeba się odbić. Takie życie jest w sporcie. Raz lepiej, raz gorzej – mówi Jakub Bednaruk.
Odbicie nastąpiło w ostatniej kolejce, gdy nikt się tego nie spodziewał. Przed spotkaniem do listy niezdolnych do gry dopisany został środkowy Mateusz Poręba. Żółto-czarni mimo to pokonali u siebie 3:1 faworyzowany Projekt Warszawa. Bohaterem meczu był weteran Dawid Konarski, zdobywca 25 punktów.
– Konarski jest bardzo doświadczonym zawodnikiem. Jak jest mecz wyższego ryzyka, to w Skrze tę jakość mają. Potrafią grać takie mecze – mówi Piotr Gruszka, który w trakcie swojej długiej kariery zaliczył trzy sezony w Bełchatowie.
Dawid Konarski. Fot. Newspix
Być może to początek dłuższej serii zwycięstw. Eksperci są zgodni i uważają, że Skra powinna w tym sezonie być w ósemce. – Jeśli będzie zdrowie – podkreśla Gruszka. Czy gdyby teraz osiągnęli strefę play-off, to w przyszłej kampanii może nastąpić atak na strefę medalową? Trudno powiedzieć. Trener Gardini ma umowę do końca tego sezonu i raczej ją wypełni, ponieważ nie ma w niej zapisu o wypowiedzeniu. Zerwanie współpracy byłoby nieopłacalne dla trzymającego dyscyplinę finansową klubu. Być może z przyczyn politycznych dojdzie do zmian w zarządzie? Czy pociągnie to za sobą zmiany w składzie? Klub już teraz mocno penetruje rynek w poszukiwaniu jakościowego, stałego zastępstwa dla kontuzjowanych zawodników.
Odyseusz wracał do domu przez prawie dziesięć lat. Możliwe, że jesteśmy więc na półmetku ligowej tułaczki Skry. Wiele powiedzą nam jej najbliższe mecze. Każde zwycięstwo niezależnie od okoliczności przybliża ich do Itaki. Szansa na następne już w ten weekend w klasyku z Asseco Resovią.
ŁUKASZ POZNAŃSKI
Fot. Newspix