Reklama

Co ma Poznań do Berlina? Nenad Bjelica znów musi przekonywać

Bartek Wylęgała

Autor:Bartek Wylęgała

27 listopada 2023, 13:53 • 8 min czytania 11 komentarzy

Czy Nenad Bjelica w jakimkolwiek klubie zostawił za sobą pasmo sukcesów? Mówimy o trenerze, którego pech wzbudzał wręcz współczucie. Wyczyny w Lechu pozostają owiane legendami, bo nikt do teraz nie odkrył, jakim cudem Arka Gdynia zdołała go ograć w finale Pucharu Polski, ani jakim prawem zdołał utracić mistrzostwo na rzecz Legii rok później. W Dinamie Zagrzeb tracił fazę pucharową Ligi Mistrzów w ciągu dwóch minut, w Osijeku – gol w ostatniej minucie dogrywki pozbawił klub szans na pierwsze od 20 lat trofeum. Dlaczego Union Berlin chciałby zatrudnić kogoś takiego?

Co ma Poznań do Berlina? Nenad Bjelica znów musi przekonywać

Bo to zwyczajnie niezły trener.

Wszędzie, gdzie pracował, pozostawił za sobą jakiś jeden konkretny moment, w którym wbrew wszelkim zasadom logiki poległ. Brakowało w tym jakiegokolwiek sensu, wydawać by się mogło, że przeciw przykładowej Arce Gdynia i Smuda by podołał. Jakby w cyklu powtarzała się historia o zawodzie i złamanym zaufaniu kibiców, którym Nenad Bjelica pozwalał uprzednio marzyć o złotych górach.

Ale nikt tak jak on nie pozwalał uwierzyć w klub. Może i Smuda mógłby ograć Arkę, jednak najpierw musiałby do finału się doczłapać. Nenad Bjelica wszędzie, gdzie się pojawiał, dawał kibicom jakiś powód, by na nowo zainteresować się losami wspieranej drużyny.

Rozbrat z Poznaniem

Oczywiście, że zaczniemy w Poznaniu. Nenad Bjelica wchodził do drużyny pozostawionej po kadencji Jana Urbana w dość grobowych nastrojach. Jasne, w gablotach przy Bułgarskiej pojawił się Superpuchar, jednak okupiony został europejskimi pucharami, do których wielkopolanie się nie dostali. Sympatycy Kolejorza oglądali miesiącami męczenie buły substytuujące styl gry, a na mecze przychodzili tylko z przyzwoitości. I choć Jan Urban potrafi wzbudzać sympatię, to też nie potrafił kibiców nigdy porządnie zagrzać na konferencji prasowej.

Reklama

Chorwat to zmienił. Kibice od początku zobaczyli przyjemny dla oka styl, bo Kolejorz wreszcie się otworzył, sezon kończąc z trzecią najlepszą ofensywą ligi. W składzie pojawili się wychowankowie i pełnili ważne funkcje – w ataku Dawid Kownacki odzyskał stłamszony wcześniej blask, pracując na nadchodzący transfer do Sampdorii, Jan Bednarek został ogłoszony jasnym numerem 1 na pozycji środkowego obrońcy a Robert Gumny czy Kamil Jóźwiak zaliczali pierwsze przetarcia w seniorskiej drużynie, mając odegrać ważniejsze role w przyszłości. Sezon wcześniej Lech kończył na 7. miejscu w tabeli, z Chorwatem u sterów udało się zakończyć na trzecim miejscu, dostając się do eliminacji Ligi Europy.

Nenad Bjelica był dla poznaniaków trenerem, któremu zależało. Być może pierwszym skojarzeniem będzie przegrany finał Pucharu Polski, gdy trofeum skradła Arka Gdynia. W finale Lech znalazł się jednak po serii dobrych meczów, nie bazując ani trochę na szczęściu. Drużyna progresowała i jeżeli ktoś od niej oczekiwał więcej, to stało się to wyłącznie dzięki dobremu wrażeniu, jakie zaczęła sprawiać ekipa bałkańskiego szkoleniowca.

I drugi sezon przez długi czas podtrzymywał to uczucie. Zespół pechowo poległ w eliminacjach do Ligi Europy z Utrechtem, jednak w ich trakcie prezentował się naprawdę przyzwoicie, a do przejścia do IV fazy eliminacji zabrakło lepszego wykończenia Denissa Rakelsa, który nie wstrzelił się w pustą bramkę. W trakcie rozgrywek ligowych znowu natomiast widzieliśmy moc Lecha, który na kilka spotkań przed końcem sezonu 2017/2018 został liderem Ekstraklasy. Niespodziewanie miał wszystkie karty w swoich rękach, by wygrać mistrzostwo. Tę partię jednak przerżnął koncertowo, gdy wygrał tylko jeden mecz w grupie mistrzowskiej.

W efekcie Nenad Bjelica został zwolniony na chwilę przed końcem sezonu, a klub pozostał na 3. miejscu w tabeli. Za swojej kadencji nic nie wygrał, ale nie można mówić, by była ona całkowitą porażką. Sezon później Lech kończył na 8. miejscu w sezonie przepełnionym chaosem i to pomimo wzmocnień, które na Bułgarskiej się pojawiły. Chorwat rozbudził w zarządzie marzenia o mistrzostwie, kiedy jednak wywalczył sobie szansę ich realizacji, ta wymknęła mu się z rąk, za co zapłacił własną posadą.

“VAR je cirkus”

Zwolniony z Lecha Poznań trafił do Dinama Zagrzeb, najsilniejszej chorwackiej ekipy.

Po pierwszym sezonie w nowym klubie zameldował się w Lidze Mistrzów, gdzie szło mu naprawdę nieźle. Do decydującego spotkania z Szachtarem Donieck drużyna przystępowała z drugiego miejsca grupie, myślami wybiegając już do fazy pucharowej. Mistrzowie Chorwacji kontrolowali cały mecz, w 90. minucie prowadząc aż 3:1, a kibice w duszy już modlili się o korzystną drabinkę po wyjściu z grupy. Wszystko to poszło jednak w piach, gdy ukraińska drużyna w doliczonym czasie gry władowała dwie bramki, wyrównując wynik spotkania. Z grupy wyszły Manchester City i Atalanta, do rozgrywek Ligi Europy dołączył Szachtar, a drużyna z Zagrzebia wróciła do domu.

Reklama

Menedżer widział jednego winnego.

– VAR to zwykły syf. Zabija emocje, zabija pasję, zabija grę. VAR to cyrk, skandal – grzmiał po spotkaniu.

Dinamo prezentowało atrakcyjny futbol, a europejska przygoda została zakończona przez błędy arbitra Felixa Brycha, który zupełnie zignorował popełniony wcześniej na gospodarzach faul. Co to jednak miało zmienić? Kibice musieli przeżyć niezasłużoną, poniesioną w ostatnich minutach porażkę. Nikt przed tą edycją Ligi Mistrzów od Dinama awansu do fazy pucharowej nie oczekiwał, ale postawa stołecznej drużyny rozbudziła nadzieję, tylko po to, by ją chwilę później brutalnie zdeptać.

Wkrótce został pożegnany. Zbyt wysokie wymagania finansowe Chorwata skonfliktowały go z zarządem klubu, co miało się okazać trendem na najbliższe lata jego kariery.

Nowym pracodawcą został NK Osijek, bliski sercu chorwackiego trenera. Ofertę przyjął wbrew zainteresowaniu mocniejszych zespołów, takich jak Fenerbahce. Chciał pomóc klubowi, który wprowadził go do futbolowego świata i przywrócić nadzieję na przywrócenie dawnej świetności. Przed przyjściem Bjelicy największym sukcesem Osijeku był Puchar Chorwacji zdobyty w 1999 roku, poza tym w gablocie świeciła pustka.

Począł robić to, co umiał najlepiej. Kibice drżeli z ekscytacji na myśl o drugim sezonie pod wodzą charyzmatycznego trenera, gdy ten swój pierwszy rok pracy kończył na drugim miejscu w lidze, co stanowiło najlepszy wynik w historii klubu znad Drawy. Realna wydawała się walka o jakieś trofeum.

Najbliżej było w pucharze kraju, gdzie w półfinale toczył wyrównany bój z Rijeką. Ale wtedy znowu złapał go pech. Na dwie minuty przed końcem doliczonego czasu do piłki dopadł Michaił Merkulov, który ustalił wynik spotkania na 3:2, domykając tym samym cykl życia Nenada Bjelicy, znowu rozpalającego emocje, by chwilę później je zgasić. Drugi sezon miał być wielkim triumfem szkoleniowca, postawieniem sobie pomnika przed zasłużonym klubem, a skończyło się na pustej gablocie i przegranym w ostatniej chwili pucharze.

– Wszyscy tracili w tym sezonie punkty i my także. Wiedzieliśmy, że jeśli chcemy walczyć o mistrzostwo kraju, to musimy wygrać, ale się nie udało. Każdy chciał je bardziej niż my. Osijek to dobry kandydat, ale żeby sięgać po trofea potrzeba czegoś więcej. Jeśli chcemy pracować razem, to nie mogą dawać z siebie wszystkiego tylko zawodnicy, kibice i trenerzy, ale też wszyscy ludzie, którzy pracują w tym klubie i w ogóle ci, którzy są z nim związani. Może w przyszłym sezonie powalczymy o tytuł.

Nie powalczył. Zarząd nie odbierał zbyt dobrze kolejnych wypowiedzi trenera, nawołując do większego zaangażowania w życie klubu. Rozwiązano z nim kontrakt we wrześniu, na chwilę po rozpoczęciu nowego sezonu. Trener nie podjął jednak od razu pracy, bo najpierw udał się na kilkumiesięczny urlop,

Droga do Berlina

Kiedyś jednak do piłki musiał wrócić. Najsensowniejszą ofertę przedstawił Trabzonspor. Wydawało się, że mariaż z mistrzem Turcji jest rozsądnym wyborem, gwarantującym szansę na walkę o najwyższe cele, jednak kilka miesięcy spędzone w Anatolii okazały się najgorszym okresem w karierze Chorwata.

Motywem przewodnim jego dotychczasowych wojaży była nadzieja, ale tej jednak zupełnie nie dał tureckim kibicom. Zamiast radości i obietnic na wyrost dał miałkość, marazm i przeciętność. W każdym miejscu pracy z czegoś go pamiętano, zawsze pozostawał charakterystyczną postacią tam, gdzie się akurat pojawił. W Turcji mogą go zapamiętać najwyżej z kolejnych konfliktów z zarządem.

Zwolniony został we wrześniu, na stanowisku utrzymał się ledwie pół roku. Po porażce raczej należałoby się spodziewać zejścia pięterko niżej, obniżenia oczekiwań i odbudowy reputacji.

Ale tak się nie stało – trafił do Unionu.

Co ma Poznań do Berlina? Społeczność klubu z niemieckiej stolicy potrzebuje teraz bardziej niż kiedykolwiek odrobiny nadziei, chce widzieć na ławce kogoś, kto na konferencji prasowej z kamienną twarzą spojrzy jej w oczy, by skłamać i wmówić, że ma ekipę, która pozwala na walkę o najwyższe cele. Urs Fischer, dotychczasowy trener Unionu, nigdy tak nie mówił. Zawsze tonował nastroje, wolał spokojnie budować ekipę, która jak burza wspinała się w ligowej hierarchii. Ta metoda działała, Szwajcar już na zawsze pozostanie w sercach sympatyków Die Eisernen, wprowadzając klub od 2. Bundesligi do Ligi Mistrzów, ale choć napisał filmowy scenariusz, to rzeczywistość w Berlinie jest brutalna.

Nenad Bjelica musi klub wyprowadzać z strefy spadkowej. Union nie wygrał od czternastu meczów, a pierwszym spotkaniem Chorwata będzie konfrontacja o byt w Europie przeciw znajdującej się w wyśmienitej formie Bradze. Dotychczas za trenerem urodzonym w Osijeku ciągnęło się pasmo złamanych serc klubów, które uwierzyły, że stać je na więcej niż było naprawdę. W Niemczech natomiast nikomu to nie będzie przeszkadzać, jeżeli ktoś im wmówi, że stać ich na więcej niż w rzeczywistości. Każda alternatywa, choćby fałszywa, jest lepsza niż smutny marazm w jakim zakopała się stołeczna ekipa.

I nie ma lepszego trenera, by wyrwać klub z takiej monotonii niż ten Chorwat.

WIĘCEJ NA WESZŁO:

fot. Fotopyk

Nie Real, nie Barcelona, a Jordan-Sum Zakliczyn. Szczerze wierzy, że na około stumiejscowy stadion z atrakcyjnym dojazdem zawita jeszcze kiedyś Puchar Mistrzów. Do tego czasu pozostaje mu oglądanie hiszpańskiej i portugalskiej piłki. Czasem lubi także dietę wzbogacić o sporty walki, a numerowane gale UFC są dla niego świętem porównywalnym z Wielkanocą. Gdyby mógł, to powiesiłby nad łóżkiem plakat Seana Stricklanda, ale najpierw musi wymyśleć jak wytłumaczy się z tego znajomym.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Media: Zadebiutował w Ekstraklasie w wieku 15 lat. Teraz może trafić do Włoch

Bartosz Lodko
1
Media: Zadebiutował w Ekstraklasie w wieku 15 lat. Teraz może trafić do Włoch

Niemcy

Piłka nożna

Media: Zadebiutował w Ekstraklasie w wieku 15 lat. Teraz może trafić do Włoch

Bartosz Lodko
1
Media: Zadebiutował w Ekstraklasie w wieku 15 lat. Teraz może trafić do Włoch

Komentarze

11 komentarzy

Loading...