Reklama

Trela: „Kiereś won” jako symbol niepotrzebnie kreowanej dramaturgii

Michał Trela

Autor:Michał Trela

26 listopada 2023, 09:57 • 11 min czytania 16 komentarzy

W samych tylko ostatnich tygodniach Polskę obiegły: konferencja, na której trener Kamil Kiereś pouczał młodego dziennikarza; wywieszony na stadionie transparent nawołujący do zmiany szkoleniowca; i doniesienia o tym, że Pavol Stano jest już praktycznie dogadany jako nowy trener Stali Mielec. Tymczasem sytuacja, w której jeden z najbiedniejszych klubów w lidze po letniej rewolucji transferowej ani na jedną kolejkę nie wylądował w strefie spadkowej, zasługiwałaby chyba na trochę więcej spokoju.

Trela: „Kiereś won” jako symbol niepotrzebnie kreowanej dramaturgii

Każda dobra historia potrzebuje odrobiny dramaturgii. Pokonywania przeciwności, odbijania się od dna, przekonywania sceptyków. Mistrzostwo Polski dla Piasta Gliwice nie byłoby tak piękne, gdyby rok wcześniej nie stał na krawędzi spadku. Leicester City nie porwałoby kibiców z całego świata, gdyby chwilę przed zdobyciem mistrzostwa Anglii było po prostu zespołem przeciętnym, a nie jednym z najsłabszych w lidze. Legendę sir Aleksa Fergusona niewątpliwie umacnia to, że przez pierwsze sześć lat niczego nie wygrał i niejednokrotnie apelowano o jego zwolnienie. Praktycznie każdy klub ma taki swój moment-symbol, od którego zaczynają się wszystkie artykuły opisujące później jego sukces. Jeśli Pogoń zdobędzie z Jensem Gustafssonem jakieś trofeum, narracja będzie się zaczynać w momencie wywieszenia na szczecińskich trybunach biletu powrotnego dla niego. Kamil Kiereś ze Stalą pewnie trofeum nie zdobędzie. Ale ci, którzy w Mielcu wywiesili kilka tygodni temu transparent wyganiający go z klubu, mimowolnie zafundowali trenerowi symbol, do którego będzie się można odnosić po każdym bardziej udanym wyniku.

Jak może niektórzy czytelnicy tego portalu pamiętają, nie byłem entuzjastą wiosennej decyzji Jacka Klimka, prezesa Stali, o zwolnieniu Adama Majewskiego. Do dziś nie jestem. Uważam, że Stal pozbyła się dobrego trenera, który wykonywał tam dobrą pracę. Nigdy tego nie sprawdzimy, ale wciąż twierdzę, że gdyby wtedy nie zareagowała, dziś też grałaby w Ekstraklasie. To już jednak tylko publicystyka. W Mielcu uznali, że zmiana jest niezbędna. Postawili na Kamila Kieresia i mają prawo opowiadać swoją wersję historii, w której wszystko w tamtym momencie zrobili dobrze. Bo jeśli oceniać decyzję po jej efektach, te są dla Stali wręcz bardzo dobre. Nowy trener utrzymał zespół w lidze, wypełnił limit minut młodzieżowców i także w nowym sezonie ma widoki na pozostanie w lidze. Ocena pracy Kieresia nie musi zależeć od oceny zasadności zwolnienia jego poprzednika. Jedna historia w tamtym momencie się zakończyła, zaczęła się pisać inna.

TRENER JEDNOOSOBOWEGO GATUNKU

Kiereś to na polskim rynku trener specyficzny. Gatunek właściwie jednoosobowy. Otaczają go w lidze koledzy po fachu z zupełnie różnych kategorii. Zdecydowanie nie należy do nowej fali, która coraz odważniej rozpycha się na ekstraklasowych ławkach. Nie pasuje do niej metryką, nie pasuje sposobem mówienia o futbolu. Po prostu nie jest trenerem młodego pokolenia. Jednocześnie nie jest też jednak trenerem z karuzeli, dyżurnym kandydatem przy każdej zmianie trenera. Za zatrudnieniem Waldemara Fornalika, Piotra Stokowca, Jana Urbana czy Jacka Zielińskiego, a nawet młodszych, ale już mających tytuł mistrza Polski Aleksandara Vukovicia i Jacka Magiery, idzie historia różnych miejsc w Ekstraklasie, w których sobie poradzili. Kilkaset meczów doświadczenia w najwyższej lidze sprawia, że co roku znajduje się ktoś chętny na ich usługi.

Kiereś wciąż ma jako trener więcej spotkań w niższych ligach niż w Ekstraklasie. Nie grał w niej jako piłkarz. Przebił się do niej tylko dlatego, że GKS Bełchatów, w którego strukturach spędził ponad trzynaście lat, cały ten okres spędził akurat w Ekstraklasie. Był miejscowym asystentem dokładanym do sztabów kolejnych trenerów z zewnątrz – Rafała Ulatowskiego, Macieja Bartoszka, czy Pawła Janasa. A w którymś momencie uznano, że jest gotowy i postawiono na kogoś swojego. Do 41. roku życia pracował tylko w tym klubie. Spadł z nim z ligi. Awansował i znowu spadł. Siła nazwiska, które sobie wyrobił, pozwoliła mu pójść na swoje zaledwie na poziom II ligi, do GKS-u Tychy. Walka o przetrwanie w Stomilu Olsztyn poprzedziła najlepszy okres w karierze, czyli dwa awanse z Górnikiem Łęczna. To wtedy drugi raz pojawił się w Ekstraklasie. I tylko dzięki tamtej przygodzie dostał później szansę od Stali Mielec.

Reklama

KARUZELA DLA UBOGICH

Jest jednak wyraźna różnica między jego dwoma poprzednimi klubami na poziomie Ekstraklasy a obecnym. W pierwszym, czyli GKS-ie Bełchatów, był traktowany jako swój człowiek, wychowanek. Miejscowy. Wprowadzając ten klub ponownie do najwyższej ligi, zyskał też więcej zaufania do swoich kompetencji. W Górniku Łęczna stało za nim wspomnienie niespodziewanych sukcesów. Nawet gdy w najwyższej lidze mu nie szło, trudno było go zwolnić, po tym, co zrobił tam chwilę wcześniej. W Mielcu nie działa żaden z tych czynników. Nie jest ani miejscowy i swój, ani tamtejsze środowisko nie wiąże z nim żadnych odczuwanych na własnej skórze sukcesów. Przychodził tam jako niebudząca entuzjazmu opcja budżetowa. Trener z karuzeli, tyle że dla ubogich klubów. Taki, którego będzie można pożegnać bez większego żalu, gdy akurat wyniki przestaną się układać.

Zatrudnienie go akurat na szczeblu Ekstraklasy sprawiało, że naprawdę trudno było kibicom Stali powiązać go z jakimś sukcesem na tym szczeblu. Ostatni i jedyny sezon spędzony przez niego w Ekstraklasie, który nie zakończył się spadkiem, miał miejsce dawno, bo dziesięć lat temu. Kolejne to już spadek z GKS-em, kolejny spadek z GKS-em, choć przypieczętowany przez innego trenera, spadek z Górnikiem Łęczna. Nie ma tu jak w przypadku innych trenerów uznawanych za strażaków, przykładu obronienia miejsca w najwyższej lidze, mimo posiadania mniejszych możliwości od rywali. Nie ma tu zajęcia miejsca wyższego niż 13. Nie ma też kreowanego w mediach wizerunku świetnego fachowca, autorytetu, lidera, innowatora. Nie ma punktu zaczepienia, który sprawiałby, że kibic Stali Mielec mógłby spać spokojnie, wiedząc, że jego zespół jest w dobrych rękach.

Co innego jednak nastawienie, z którym podchodziło się do jego zatrudnienia, a co innego realna ocena jego pracy. Jak co roku, patrząc, co się działo w lecie w Mielcu, można było zakładać, że Stal czeka bardzo trudny sezon. Nic zresztą w tej kwestii jeszcze się nie zmieniło. Niech nikogo nie zmyli aktualnie zajmowane miejsce w górnej połowie tabeli. 21 punktów to dopiero trochę ponad połowa drogi do utrzymania, a kilka punktów przewagi nad strefą spadkową to nie moment, by rozkładać leżaki. Rok temu o tej porze Stal miała pięć punktów więcej, kręcąc się w okolicach podium, a i tak utrzymała się w ostatniej kolejce. Dwa lata temu miała dokładnie tyle punktów, ile dzisiaj i też do samego końca drżała. Tak, wtedy następowała wiosną totalna zapaść, której tym razem może uda się uniknąć. Wtedy jednak też nikt nie przewidywał, że dysproporcja między jedną a drugą rundą będzie tak słaba.

PODUSZKA NA GORSZE CZASY

Niewykluczone więc, że Stal zdobywa teraz punkty, które mają stanowić poduszkę bezpieczeństwa na gorsze czasy. Jest wręcz bardzo możliwe, że tak będzie. Niezależnie od tego, jak brzmią deklaracje prezesa, jeśli w klubie formatu Stali występuje czołowy napastnik ligi, nie można przesądzać, że dogra tam sezon. Niezależnie od tego, jak by nie zaklinać rzeczywistości, że szczęście sprzyja lepszym, Stal pod względem bilansu goli oczekiwanych jest najgorszą drużyną jesieni. To znaczy, dopuszcza rywali do najgroźniejszych sytuacji, samemu słabo kreując. Strzeliła 20 goli z sytuacji, które StatsBomb wycenił na jedenaście. Tego typu odchylenia od rzeczywistości rzadko utrzymują się na dłuższym dystansie. Stal też o tym się przekonała, bo w dwóch poprzednich rundach jesiennych statystyki wyglądały podobnie. A wiosną nadchodziło bolesne wyrównanie: bramkarze przestawali wyciągać beznadziejne sytuacje, napastnikom przestawało wpadać wszystko, co mieli. I problemy gotowe.

Te statystyki każą wstrzymywać konie, jeśli chodzi o wynoszenie Kieresia pod niebiosa za wyniki, które osiąga w tym sezonie. Wygrana w Szczecinie była tyleż efektowna, ileż zawdzięczana niebywałej wręcz indolencji Pogoni, która przed przerwą mogła i nawet powinna była prowadzić kilkoma bramkami. W Warszawie Stal zagrała bardzo konkretnie, ale strzeliła trzy gole z xG 0,47. Jeśli spojrzeć na cały ten sezon, okaże się, że nie było jeszcze ani jednego meczu, w którym Stal stworzyłaby groźniejsze sytuacje niż rywale. Nawet jeśli ktoś jest wielkim sceptykiem w kwestii goli oczekiwanych, trudno przekonywać, że wyniki Stali nie są lepsze niż jej gra.

Reklama

SOLIDNY KRĘGOSŁUP

Jednocześnie nie można jednak abstrahować od tego, jak wygląda sytuacja kadrowa tego klubu. Owszem, w Mielcu dorobili się stabilnego, solidnego i niedocenianego w skali ligi kręgosłupa, który pozwala im się utrzymywać w kolejnych sezonach, mimo sporych turbulencji. Składają się na niego dobry bramkarz – najpierw był to Rafał Strączek, później Bartosz Mrozek, obecnie Mateusz Kochalski, stoper Mateusz Matras, wahadłowy Krystian Getinger, środkowy pomocnik Piotr Wlazło, ofensywni pomocnicy Maciej Domański oraz Koki Hinokio i porządny napastnik – najpierw Fabian Piasecki, później Said Hamulić, teraz Ilja Szkuryn. To sprawia, że w każdym pięterku ustawienia 3-4-2-1, którym Stal gra regularnie od kilku sezonów, znajduje się przynajmniej jeden rzetelny w skali ligi zawodnik. Parę już razy w trakcie tego sezonu złapałem się podczas meczów Stali na myśli, że w drużynie, w której środku pola gra czwórka Michał Trąbka – Wlazło – Hinokio – Domański naprawdę ma podstawy, by całkiem nieźle grać w piłkę.

Mogłoby się wydawać, że to dużo. Wymieniając solidnych ligowców Stali, wymieniłem ponad połowę wyjściowego składu, czyli naprawdę nieźle. W futbolu nie do końca tak to jednak działa. Drużyny są tak silne, jak ich najsłabsze ogniwa. A najsłabsze ogniwa Stali są naprawdę słabe. Najbardziej spadek poziomu widać na środku obrony, po partnerach Matrasa. Zeszłoroczny zestaw Marcin Flis, Arkadiusz Kasperkiewicz, Kamil Kruk zdecydowanie przerastał następców, czyli Marco Ehmanna, Berta Esselinka i – grającego tylko na początku sezonu – Kamila Pajnowskiego. Nie ma przypadku w tym, że Leandro, który w zeszłych rozgrywkach z rzadka pojawiał się na boisku, teraz tydzień w tydzień gra w podstawowym składzie. Z jednej strony świadczy to o tym, że 39-latek świetnie się trzyma, a Kiereś potrafi z niego korzystać. Z drugiej o tym, że konkurencja w zespole znacząco spadła. Prawa strona, czy gra na niej Łukasz Gerstenstein, czy Mateusz Stępień, czy Alvis Jaunzems, też nie stanowi w skali ligi atutu Stali. Rywale mają więc wystarczająco wiele obszarów, którymi można ukąsić mielczan.

MIZERNE POLE MANEWRU

Osobną kwestię stanowi jakość ławki. Kiereś skorzystał w tym sezonie z najmniejszej liczby graczy spośród wszystkich trenerów w lidze. Gracze wchodzący z ławki strzelili w tym sezonie dwa gole. Tylko trzy drużyny w Ekstraklasie wyglądają pod tym względem gorzej. Wypadnięcie niemal każdego z kluczowych ogniw byłoby bardzo trudne do zrekompensowania. To także każe się spodziewać, że przyjdzie moment w sezonie, w którym Stal będzie miała problemy. A trener musi naprawdę mocno rzeźbić, by zestawić sensowny skład i przy tym mieć jeszcze kogo wpuścić z ławki. W miarę regularnie korzysta raptem z osiemnastu piłkarzy. Przy pięciu możliwych zmianach w meczu, to nie jest szerokie pole manewru.

Stal, pod wodzą Klimka, od dwóch lat prowadziła politykę daleko posuniętych oszczędności. W raportach finansowych po poprzednim sezonie Ekstraklasy wyszła na zespół, który wydaje na pensje najmniej – ledwie około 30% przychodów. Nie jest to cała prawda o zarobkach graczy z Mielca, bo na ich pensje składają się także niewliczane w tę pulę miejskie stypendia. Nawet jednak doliczając je, Stal wciąż będzie pod względem płacowym w ogonie ligi. Dobrze widać to także po rynku transferowym, na którym w lecie nie udało się zatrzymać Marcina Flisa, gdy ten dostał ofertę z ŁKS-u. Rzeczywistość przyznaje prezesowi rację, bo Stal wyszła z długów, które jeszcze nie tak dawno zagrażały jej istnieniu i racjonalnie gospodarując, ma szansę coraz mocniej stawać na nogi. Ale taka polityka nie ułatwia zadania trenerom. Nie przez przypadek w futbolu istnieje bardzo wyraźna korelacja między wydatkami na pensje a miejscem w tabeli. Jeśli Stal płaci najmniej albo prawie najmniej, nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby była najsłabsza lub prawie najsłabsza w lidze. Praca w Mielcu to dla trenera nieustanna walka o przetrwanie.

ODBUDOWANI LIDERZY

Tym bardziej warto docenić, że po niektórych z wieloletnich piłkarzy Stali też widać efekty jego pracy. Maciej Domański przebłyski sporych umiejętności miewał w każdym sezonie gry w Ekstraklasie, ale gdy Kiereś przychodził do Mielca, ofensywny pomocnik notował serię siedmiu miesięcy bez gola i dziewięciu meczów bez choćby jednej asysty. Teraz stanowi część sekretu dobrej formy Szkuryna, któremu asystował przy trzech trafieniach i którego trzy decydujące podania wykończył. Sześć wypracowanych wspólnie goli czyni ich najwydajniejszym duetem w lidze. Krystian Getinger miesiącami nie mógł trafić do siatki ani zaliczyć asysty, co kazało sądzić, że wraz z wiekiem bezpowrotnie zanikły jego atuty ofensywne. Tymczasem w ostatnich tygodniach strzelił trzy gole i zaliczył cztery asysty. Hinokio udowadnia natomiast, że może grać dobrze nie tylko u Majewskiego. W ostatnich 12 meczach strzelił w Ekstraklasie więcej goli niż we wcześniejszych 44 razem wziętych. To nie jest więc tylko tak, że Kiereś zastał dobry kręgosłup i z niego korzysta. Część z liderów przywrócił bowiem do dobrej formy.

Nie chodzi więc o to, by Kamilowi Kieresiowi oferować nowy kontrakt albo dawać mu gwarancję nietykalności do końca sezonu. Trzeba reagować na bieżąco i trzymać wszystkie furtki otwarte. Ani trener nie dał powodu, by ufać mu bezgranicznie, ani nie jest dla Stali na tyle wielką postacią, by ryzykować spadek w imię uniknięcia zmiany trenera. Ale dziewięcioma miesiącami pracy w tym klubie trener jednak chyba zasłużył, by mieleckie środowisko obdarzyło go przynajmniej minimalnym kredytem zaufania. Wydaje się, że tej jesieni najwięcej nerwowości otoczenie Stali wywołało samo – Polskę obiegły nagrania z konferencji rozpoczętej przez trenera od „słuchaj no, młody człowieku”, obiegły transparenty z napisem „Kiereś won”, obiegły spekulacje o nieuchronnej zmianie na ławce. Tymczasem trener, który z jednym z najuboższych klubów w lidze, po wymienieniu w lecie połowy drużyny, ani razu nie był jeszcze w strefie spadkowej i ciągle trzyma nad nią w miarę bezpieczny dystans, zasługiwałby chyba na trochę inną narrację.

WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:

Fot. FotoPyk

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

16 komentarzy

Loading...