To miało być wielkie piłkarskie święto dla Legii Warszawa – 50-lecie „Żylety”. Kibice wypełnili stadion przy Łazienkowskiej po same brzegi, uszykowali wyjątkową oprawę i głośno dopingowali swoją ukochaną drużynę. Fani zrobili wszystko, żeby uczcić ten wyjątkowy jubileusz, a piłkarze… nieco to popsuli i zremisowali z Wartą Poznań.
“Nie ma Legii bez Żylety”, “tysiąc lat przeminie, Żyleta nie zginie”, „Żyleta jest zawsze z wami”. „Żyleta” to wyjątkowe miejsce dla zagorzałych kibiców Legii Warszawa i nieodłączna część wieloletniej klubowej historii. Wszystko zaczęło się w 1973 roku, gdy nad jednym z sektorów pojawiła się reklama żyletek Polsilver-Iridium. Dwanaście lat później ten baner zniknął z trybuny, ale tak bardzo kojarzył się z Legią i spodobał się kibicom, że „Żyleta” dalej jest bardzo istotną częścią tego klubu, a dziś świętowała 50. urodziny.
„Mam tak samo jak Ty…” #LEGIA #LEGWAR #Ultras pic.twitter.com/z0gwdSNiEJ
— FumenLL (@FumenLL) November 25, 2023
Żyleta#Legia #żyleta #LEGWAR pic.twitter.com/xYszYLyCTl
— Kamil Marciniak (@KamilMRC) November 25, 2023
Legia Warszawa – Warta Poznań 2:2. Lepszy remis niż… kolejna porażka
Faktem jest, że Legia Warszawa ostatni raz przed własną publicznością w Ekstraklasie wygrała 24 września z Górnikiem Zabrze. Od tamtego czasu zdążyła przegrać przy Łazienkowskiej ze Stalą Mielec (1:3), Rakowem Częstochowa (1:2) i zremisować (0:0) z Lechem Poznań. Dziś ta niemoc miała zostać przełamana, bo też okazja do tego była wyśmienita – 50-lecie „Żylety”. Kibice uszykowali idealny podkład pod trzy punkty, dostarczyli też fajerwerki – za które zapewne Legia zapłaci karę w najbliższym czasie – których jednak zabrakło w wykonaniu samych piłkarzy Kosty Runjaicia.
I tak naprawdę to niewiele brakowało, żeby Warta Poznań całkowicie popsuła jubileusz gospodarzom. Podopieczni Dawida Szulczka wyszli zwarci i niezwykle zmotywowani na to spotkanie. Byli świetnie zorganizowani w defensywie i skoncentrowani na szybkich kontratakach. I właśnie po jednym z nich wyszli na prowadzenie. Szmyt ograł jak dziecko Pankova w środkowej strefie boiska, wypuścił podaniem Żurawskiego, który dośrodkował do Prikryla, a ten na raty pokonał Kacpra Tobiasza.
Warta szybko osiągnęła swój cel – zdobyła gola i cofnęła się do defensywy i weszła w tryb „bronimy 1:0”. Mecz jednak ułożył się tak, że dzięki Pankovowi, który stwierdził, że walnie z łokcia Tiru w polu karnym, „Zieloni” mieli świetną okazję do podwyższenia wyniku z jedenastu metrów, co uczynił Marton Eppel. Wydawało się, że podopieczni Dawida Szulczka dowiozą ten wynik do przerwy i biorąc pod uwagę ich dyscyplinę w defensywie, wywiozą z Łazienkowskiej trzy punkty. Pachniało niespodzianką.
Na kłopoty Ernest Muci
Przed tą serią gier bilans Dawida Szulczka z Legią wynosił dwa zwycięstwa (z czego jedno przy Łazienkowskiej) i jedna porażka. Ten młody trener potrafił w tamtych meczach zaskoczyć rywala i sposobem wyłuskać trzy punkty. I tak samo miało być dziś. Plany „Zielonym” popsuł nieco Ernest Muci. Fakt, ta sytuacja z karnym dla Legii była dość przypadkowa, bo Szymonowicz niechcący wpadł na Albańczyka i spowodował jego upadek, ale od tego zaczęła się ta pogoń gospodarzy.
Gol w doliczonym czasie gry pierwszej połowy okazał się butlą z tlenem dla aktualnych wicemistrzów Polski. W drugiej odsłonie spotkania na boisku pojawił się dawno niewidziany Bartosz Kapustka, który od razu po wejściu, posłał kapitalne dośrodkowanie do Muciego, a Albańczyk zamienił je na gola. Stadion na chwilę wpadł stan euforyczny, gdyż był przekonany, że na tym ich ulubieńcy nie poprzestaną i odwrócą losy spotkania z 0:2 na 3:2.
Jednak tak się nie stało i nie było ku temu nawet wielu okazji. To nie było tak, że Adrian Lis musiał stawać na głowie, żeby obronić strzały „legionistów”, a obramowanie jego bramki co jakiś czas się trzęsło od uderzeń piłki. Legia grała długimi fragmentami bardzo powoli i nie była w stanie przebić się przez mur „Warciarzy”. To nie był dobry mecz w wykonaniu wicemistrzów Polski i biorąc pod uwagę to, co się działo na trybunach, powinni się wstydzić, że nie dostarczyli kibicom odpowiedniego widowiska godnego jubileuszu.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Koczerhin – dyskretny lider Rakowa, który wyrwał się z „Klubu Kokosa” w Zorii
- Hansen: Frustrowałem się w Widzewie. Wiedziałem, że dobre dni przyjdą [WYWIAD]
- Krakowski kryptonit cały czas działa na Raków
Fot. FotoPyk