Reklama

Warta nieco popsuła jubileusz „Żylety”. Legia znowu nie wygrywa u siebie

Arek Dobruchowski

Autor:Arek Dobruchowski

25 listopada 2023, 23:19 • 4 min czytania 61 komentarzy

To miało być wielkie piłkarskie święto dla Legii Warszawa – 50-lecie „Żylety”. Kibice wypełnili stadion przy Łazienkowskiej po same brzegi, uszykowali wyjątkową oprawę i głośno dopingowali swoją ukochaną drużynę. Fani zrobili wszystko, żeby uczcić ten wyjątkowy jubileusz, a piłkarze… nieco to popsuli i zremisowali z Wartą Poznań.

Warta nieco popsuła jubileusz „Żylety”. Legia znowu nie wygrywa u siebie

“Nie ma Legii bez Żylety”, “tysiąc lat przeminie, Żyleta nie zginie”, „Żyleta jest zawsze z wami”. „Żyleta” to wyjątkowe miejsce dla zagorzałych kibiców Legii Warszawa i nieodłączna część wieloletniej klubowej historii. Wszystko zaczęło się w 1973 roku, gdy nad jednym z sektorów pojawiła się reklama żyletek Polsilver-Iridium. Dwanaście lat później ten baner zniknął z trybuny, ale tak bardzo kojarzył się z Legią i spodobał się kibicom, że „Żyleta” dalej jest bardzo istotną częścią tego klubu, a dziś świętowała 50. urodziny.

Reklama

Legia Warszawa – Warta Poznań 2:2. Lepszy remis niż… kolejna porażka

Faktem jest, że Legia Warszawa ostatni raz przed własną publicznością w Ekstraklasie wygrała 24 września z Górnikiem Zabrze. Od tamtego czasu zdążyła przegrać przy Łazienkowskiej ze Stalą Mielec (1:3), Rakowem Częstochowa (1:2) i zremisować (0:0) z Lechem Poznań. Dziś ta niemoc miała zostać przełamana, bo też okazja do tego była wyśmienita – 50-lecie „Żylety”. Kibice uszykowali idealny podkład pod trzy punkty, dostarczyli też fajerwerki – za które zapewne Legia zapłaci karę w najbliższym czasie – których jednak zabrakło w wykonaniu samych piłkarzy Kosty Runjaicia.

I tak naprawdę to niewiele brakowało, żeby Warta Poznań całkowicie popsuła jubileusz gospodarzom. Podopieczni Dawida Szulczka wyszli zwarci i niezwykle zmotywowani na to spotkanie. Byli świetnie zorganizowani w defensywie i skoncentrowani na szybkich kontratakach. I właśnie po jednym z nich wyszli na prowadzenie. Szmyt ograł jak dziecko Pankova w środkowej strefie boiska, wypuścił podaniem Żurawskiego, który dośrodkował do Prikryla, a ten na raty pokonał Kacpra Tobiasza.

Warta szybko osiągnęła swój cel – zdobyła gola i cofnęła się do defensywy i weszła w tryb „bronimy 1:0”. Mecz jednak ułożył się tak, że dzięki Pankovowi, który stwierdził, że walnie z łokcia Tiru w polu karnym, „Zieloni” mieli świetną okazję do podwyższenia wyniku z jedenastu metrów, co uczynił Marton Eppel. Wydawało się, że podopieczni Dawida Szulczka dowiozą ten wynik do przerwy i biorąc pod uwagę ich dyscyplinę w defensywie, wywiozą z Łazienkowskiej trzy punkty. Pachniało niespodzianką.

Na kłopoty Ernest Muci

Przed tą serią gier bilans Dawida Szulczka z Legią wynosił dwa zwycięstwa (z czego jedno przy Łazienkowskiej) i jedna porażka. Ten młody trener potrafił w tamtych meczach zaskoczyć rywala i sposobem wyłuskać trzy punkty. I tak samo miało być dziś. Plany „Zielonym” popsuł nieco Ernest Muci. Fakt, ta sytuacja z karnym dla Legii była dość przypadkowa, bo Szymonowicz niechcący wpadł na Albańczyka i spowodował jego upadek, ale od tego zaczęła się ta pogoń gospodarzy.

Gol w doliczonym czasie gry pierwszej połowy okazał się butlą z tlenem dla aktualnych wicemistrzów Polski. W drugiej odsłonie spotkania na boisku pojawił się dawno niewidziany Bartosz Kapustka, który od razu po wejściu, posłał kapitalne dośrodkowanie do Muciego, a Albańczyk zamienił je na gola. Stadion na chwilę wpadł stan euforyczny, gdyż był przekonany, że na tym ich ulubieńcy nie poprzestaną i odwrócą losy spotkania z 0:2 na 3:2.

Reklama

Jednak tak się nie stało i nie było ku temu nawet wielu okazji. To nie było tak, że Adrian Lis musiał stawać na głowie, żeby obronić strzały „legionistów”, a obramowanie jego bramki co jakiś czas się trzęsło od uderzeń piłki. Legia grała długimi fragmentami bardzo powoli i nie była w stanie przebić się przez mur „Warciarzy”. To nie był dobry mecz w wykonaniu wicemistrzów Polski i biorąc pod uwagę to, co się działo na trybunach, powinni się wstydzić, że nie dostarczyli kibicom odpowiedniego widowiska godnego jubileuszu.

 

WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:

Fot. FotoPyk

Entuzjasta młodzieżowego futbolu. Jest na tym punkcie tak walnięty, że woli oglądać Centralną Ligę Juniorów niż Ekstraklasę. Większą frajdę sprawia mu odkrywanie nowych talentów niż obserwowanie cały czas tych samych twarzy, o których mówi się, że są „solidnymi ligowcami”. Twierdzi, że szkolenie dzieci i młodzieży w Polsce z roku na rok się prężnie rozwija, ale niestety w Ekstraklasie dalej są trenerzy, którzy boją się stawiać na zdolnych młodych chłopaków. Aczkolwiek nie samą juniorską piłką człowiek żyje - masowo pochłania również mecze Premier League, a w jego żyłach płynie niebieska krew sympatyka londyńskiej Chelsea.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

61 komentarzy

Loading...