Koniec złudzeń. Jeżeli jakimś cudem zagramy na Euro 2024, to tylko dzięki barażom. Przed dzisiejszym meczem mogliśmy się jeszcze czarować, że jeśli to czy tamto, to mimo tylu wpadek zajmiemy drugie miejsce. Punktem wyjścia było jednak pokonanie Czechów, którzy podobnie jak my, nie są obecnie na fali wznoszącej. Nie udało się, bo chyba po prostu udać się nie mogło. Jesteśmy słabi.
Wyjściowy skład biało-czerwonych nie pozostawiał wątpliwości, jak będziemy grali. Bez chorującego Piotra Zielińskiego wystawiliśmy zabetonowany środek pola z wahadłowymi, czyli sygnał był jasny: atakujemy skrzydłami i szukamy dalekich podań. Wielkiego rozgrywania tu nie będzie, nie oczekujcie wyrafinowanego futbolu.
Polska – Czechy 1:1. Krótka radość z prowadzenia
Do przerwy takie założenia nawet zdawały się mieć rację bytu. Pomijając nerwowy początek, gdy szybko straciliśmy piłkę i przez minutę z trudem broniliśmy swojego pola karnego (na koniec Czesi oddali niecelny strzał), raczej trzymaliśmy rywala na dystans, zagrożenie pod bramką Wojciecha Szczęsnego przeciwnik stwarzał rzadko. My w ofensywie również nie błyszczeliśmy, w okolicach dwudziestego metra zaczynał się problem, ale w końcu nam wpadło. Najlepszy na boisku Nicola Zalewski przedarł się lewą stroną, dobrze dośrodkował, Stanek zdołał jeszcze uchronić przed samobójem wykonującego wślizg Holesa, jednak przy poprawce Piotrowskiego nie dał rady.
Wynik się zgadzał, nieźle wyglądaliśmy w tyłach, można było być delikatnym optymistą przed drugą połową. Ale wszystko szlag trafił.
Goście po zmianie stron szybko wyrównali. Obejrzeliśmy klasyczny wylew w polskiej defensywie. Zamieszanie po wrzutce, piłka odbiła się od Bochniewicza, a Soucek uderzył precyzyjnie. Tyle z prowadzenia, tyle z naszej pewności siebie.
Wstyd jak za Beenhakkera
Potem waliliśmy głową w mur, męcząc się w ataku pozycyjnym. Jak już otarliśmy się o konkretną sytuację, to dlatego, że Lewandowski zabrał piłkę Holesowi w polu karnym. “Lewy” powinien też znacznie groźniej uderzyć z rzutu wolnego (tu przydałby się Wdowik) i dopiero w doliczonym czasie po główce Bednarka powiało poważniejszym zagrożeniem. Czesi za to w końcówce zmarnowali trzy bardzo dobre okazje. To oni powinni wygrać, zwłaszcza że przecież wcześniej po kiksie Kiwiora znakomitej sytuacji nie wykorzystał David Zima.
Kuriozalne zakończenie kuriozalnych eliminacji. Symbolem zmiana Patryka Pedy, który wszedł w 58. minucie za kontuzjowanego Bochniewicza, a zszedł w 85., gdy zmieniliśmy ustawienie.
11 punktów w grupie eliminacyjnej z Albanią, Czechami, Mołdawią i Wyspami Owczymi. Koszmar. Wstyd jak za późnego Leo Beenhakkera, gdy wyprzedziliśmy jedynie San Marino. Całościowo to najgorsze chwile polskiego futbolu od czasów selekcjonerskiej kadencji Waldemara Fornalika. Niestety nie mamy przekonania, że zaraz nadejdą lepsze czasy. Być może właśnie takie mecze za chwilę staną się biało-czerwonym standardem. Nasze zęby już zgrzytają.
A Mołdawii życzymy, żeby wygrała w Pradze i awansowała z drugiego miejsca. Czesi też nie zasłużyli.
Polska – Czechy 1:1 (1:0)
- 1:0 – Piotrowski 38′
- 1:1 – Soucek 49′
CZYTAJ WIĘCEJ O MECZU Z CZECHAMI:
- Mazurek ze Stadionu Narodowego: Ból po polsku
- Nicola Zalewski. Jedyny, którego można pochwalić [NOTY]
Fot. FotoPyK