Reklama

Play-in, limit meczów czy dodatkowy turniej. Jak zmienia się NBA?

Kacper Marciniak

Autor:Kacper Marciniak

13 listopada 2023, 16:43 • 9 min czytania 4 komentarze

Florentino Pérez nie pierwszy już raz pochlebnie wypowiedział się na temat amerykańskiego sportu. Wszystko dlatego, że zespoły z NFL czy NBA zaczęły górować nad piłkarskimi pod względem wartości klubu w rankingu Forbesa. – Amerykanie muszą robić coś dobrze – mówił. Postanowiliśmy zatem sprawdzić, co dokładnie.

Play-in, limit meczów czy dodatkowy turniej. Jak zmienia się NBA?

Najnowsze słowa prezesa Realu Madryt odnoszą się oczywiście do kontrowersyjnego pomysłu utworzenia Superligi (alternatywy dla Ligi Mistrzów), która według Péreza może jeszcze mocniej spopularyzować rozgrywki piłkarskie i umocnić pozycję futbolu na sportowym rynku. Fakt, że drużyny jak właśnie Real, ale też Barcelona czy Manchester City stają się mniej wartościowe od Golden State Warriors czy Dallas Cowboys, ma natomiast świadczyć o tym, że sprawy nie zmierzają w dobrym kierunku.

– Jako kluby piłkarskie przestaliśmy liderować rankingowi Forbesa z wyceną klubów sportowych, bo znacząco wyprzedziły nas amerykańskie kluby z innych dyscyplin. [..] W pierwszej dziesiątce rankingu Forbesa zawsze były przynajmniej trzy kluby piłkarskie i zawsze pierwszym był Real Madryt. Teraz ciągle przewodzimy w futbolu, ale spadliśmy na 11. miejsce w rankingu […] Jak mówiłem rok temu, Amerykanie muszą robić coś dobrze, a my w Europie musimy robić coś źle – mówił Pérez (cytat za realmadryt.pl).

Nie ma co ukrywać, że w XXI wieku środowisko piłkarskie było jednym z bardziej konserwatywnych, niechętnych do większych zmian. Dopiero od kilku lat we wszystkich istotnych rozgrywkach istnieje system wideoweryfikacji. Od przyszłego sezonu zmieni się natomiast format rozgrywek w Lidze Mistrzów, ale to niejako zostało sprowokowane przez nieudaną próbę stworzenia Superligi, o którą zabiegały czołowe kluby Europy, z Realem Madryt na czele.

W każdym razie: czy Florentino Pérez faktycznie ma rację i Amerykanie lepiej wiedzą, co robią? Postanowiliśmy przyjrzeć się temu, jak w ostatnich latach zmieniały się najbardziej globalne rozgrywki w Stanach Zjednoczonych, czyli NBA.

Reklama

Nie tylko play-offy

Dość częstą opinią w przypadku kibiców NBA jest to, że „prawdziwa gra zaczyna się dopiero w play-offach”. Cóż, nie da się ukryć, że właśnie wtedy dokonują się najważniejsze rozstrzygnięcia. Po długich miesiącach „maluczcy” zostają oddzieleni od największych gigantów, którzy biją się o tytuł. Boiskowe potyczki nabierają też charakteru, choćby przez agresywniejszą i bardziej intensywną grę w obronie.

To w dużej mierze naturalna kolej rzeczy, z którą nikt nic nie zrobi. Władzom NBA nie spodobało się jednak coś innego: otóż coraz więcej klubów zaczęło odpuszczać sezon regularny na rzecz play-offów, skupiając się po prostu na tym, żeby wygrać wystarczającą liczbę meczów i do nich awansować. Popularne stało się też to, co zapoczątkował Gregg Popovich – czyli dawanie odpoczynku swoim gwiazdom (do czego potem przejdziemy).

SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ

Amerykańska liga zaczęła walczyć ze zjawiskiem odpuszczania rozgrywek regularnych na wiele sposobów, ale śmiało można powiedzieć, że kilka miesięcy temu doszło do przełomu. Wszystko przez stworzenie dodatkowego wewnętrznego turnieju (In-Season-Tournament), który zdążył już wystartować. Aż do 9 grudnia niektóre ze spotkań sezonu regularnego mają zatem dodatkową wartość – bo zaliczają się jednocześnie do wspomnianych rozgrywek.

Na czym one polegają? Zespoły z największą liczbą zwycięstw w meczach „In-Season-Tournament” awansują w końcu do fazy pucharowej, a w niej „dodatkowy” będzie tylko mecz o tytuł (9 grudnia), który nie zostanie wliczony w ogólny bilans wygranych i przegranych drużyny. A jaka jest stawka? Zawodnicy oraz członkowie sztabu szkoleniowego… dostaną pieniądze. W przypadku zwycięzcy turnieju sprawa rozbija się o pół miliona dolarów.

Reklama

Nie jest to porażająca kwota, ale – choćby przez specjalny wygląd parkietu w trakcie meczów turniejowych – da się odczuć istnienie tej dodatkowej stawki. To, czy „In-Season-Tournament” finalnie okaże się sukcesem, będzie jeszcze okazja ocenić, ale na pewno mówimy o ciekawym i odważnym działaniu NBA.

Gwiazdy muszą grać więcej

Jak wspominaliśmy: popularnym zabiegiem w najlepszej lidze świata stało się dawanie odpoczynku swoim najlepszym zawodnikom. Co to w praktyce oznacza? Niektóre gwiazdy – jak Kawhi Leonard czy Joel Embiid – wielokrotnie nie wychodziły w ostatnich latach na parkiet w przypadku meczów, które były rozgrywane dzień po dniu. Czasem trenerzy nieco odpuszczali też starcia ze słabszymi zespołami, szczególnie pod koniec sezonu – dając wtedy szansę do gry rezerwowym.

Oczywiście, to wszystko miało swój cel, czyli jak najlepsze przygotowanie się do play-offów oraz próbę uniknięcia kontuzji. Ale też nie mogło podobać się władzom NBA. Te doskonale wiedziały, że na odpoczynku gwiazd cierpi produkt i pogarsza się pozycja negocjacyjna w sprawie sprzedaży praw transmisyjnych. Osobną kwestią jest też oczywiście rozczarowanie kibiców – którzy mogą pojawić się na meczu NBA i… nawet nie zobaczyć w akcji swojego ulubieńca (a chyba nie musimy tłumaczyć, że niektórzy w tym celu pokonują tysiące kilometrów)

Co zatem z tym problemem zrobiły władze najlepszej ligi świata? Od bieżących rozgrywek wprowadziły limit 65 meczów, który jest potrzebny, aby wygrać jedną z nagród za sezon regularny, albo uzyskać nominację do All-NBA czy All-Defensive Team. Te wyróżnienia oczywiście dotyczą tylko najlepszych zawodników w lidze, ale w końcu: właśnie oni bywali objęci „load-management”, czyli dostawali od trenerów dni wolne.

Pies pogrzebany w tym przypadku leży w tym, że nominacje do All-NBA (a także nagroda MVP oraz DPOY) przekładają się na większe pieniądze – zawodnicy, którzy je uzyskują, mogą podpisać wyższy kontrakt. O ile wyższy? Dla przykładu: Trae Young w 2022 roku otrzymał umowę wartą 207 milionów – zamiast 172.5 milionów, które przysługiwałyby mu, gdyby nie załapał się do jednej z drużyn All-NBA.

Mówimy zatem o naprawdę potężnych pieniądzach. Nic dziwnego, że władze ligi uwierzyły, że uda im się w ten sposób zmotywować zawodników do gry w sezonie regularnym. Jak to jednak na razie wychodzi? Cóż, Joel Embiid, Zion Williamson czy Jimmy Butler zdążyli ominąć w bieżącym sezonie pojedyncze spotkanie ze względu na potrzebę „odpoczynku”. Inna sprawa, że wysypu tego typu absencji jak na razie faktycznie nie obserwujemy.

„Tankowanie” nie zostało wyparte, ale była próba

NBA cierpi, kiedy drużyny oszczędzają swoich zawodników, a także kiedy… celowo przegrywają. Tak zwany „tanking”, czyli celowanie w słaby bilans wygranych i porażek w celu uzyskaniu jak najlepszej pozycji przed draftem, od wielu lat denerwował Adama Silvera. Komisarz NBA wielokrotnie powtarzał, że nie podoba mu się, kiedy poszczególne zespoły po prostu nie starają się wygrywać.

Najgorszy przykład dawała swego czasu Philadelphia 76ers, która przed wybuchem talentu Joela Embiida nawet nie kryła się z tym, że myśli tylko i wyłącznie o drafcie oraz budowaniu zespołu pod przyszłość. Trudno zresztą było tego nie dostrzec, skoro w latach 2013-2017 ekipa zarządzana przez Daryla Moreya za każdym razem dysponowała jednym z trzech najwyższych wyborów w drafcie.

Adam Silver i spółka w końcu jednak wzięli się do roboty. W 2019 roku celowe przegrywanie spotkań stało się mniej opłacalne, ponieważ drużynie z najgorszym bilansem meczów zaczęło przysługiwać już tylko 14 procent na wylosowanie pierwszego numeru w drafcie – podczas gdy od 1994 do 2018 roku prawdopodobieństwo wynosiło aż 25 procent.

Czy jednak ta korekta faktycznie coś zmieniła? Nie do końca, bo jeszcze w sezonie 2022/2023 popularne stało się hasło „Tank for Wemby”, odnoszące się do tego, że przegrywanie meczów może koniec końców doprowadzić do pozyskania w drafcie Victora Wembanyamy, najlepszego zawodnika z rocznika 2004.

Na końcu najważniejsza kwestia jest taka, że najsłabsze zespoły… po prostu nie mają innego wyboru. Muszą myśleć o drafcie, bo nawet gdyby chciały, nie zdołałyby za żadne skarby świata awansować do play-offów. Choć oczywiście procenty też nie kłamią: dzięki zmianom wprowadzonym w 2019 roku drużyna z najgorszym bilansem w NBA nie jest już tak często nagradzana po zakończeniu sezonu (zdarza się, że nawet nie uzyskuje jednego z trzech pierwszych numerów w drafcie).

Na ratunek Weekendowi Gwiazd

Kolejna rzecz, którą NBA od dłuższego czasu stara się udoskonalić. Weekend Gwiazd ma kilkudziesięcioletnią historię i swego czasu kojarzył się jako najlepsze, co koszykówka za oceanem ma do zaoferowania. Te czasy już jednak dawno minęły. Dziś ten event średnio ekscytuje nie tylko kibiców, ale i samych zawodników, którzy przede wszystkim kojarzą okres w połowie lutego jako okazję do zrobienia sobie krótkiego urlopu (kiedy nie zostaną wyselekcjonowani do gry albo udziału w konkursach).

Najwięcej uwagi w trakcie Weekendu Gwiazd oczywiście przykuwają dwa wydarzenia: konkurs wsadów oraz Mecz Gwiazd. Pierwszy krytykowany jest praktycznie co roku (z wyjątkami, bo zdarzało się, że Zach Lavine i Aaron Gordon tworzyli prawdziwe show). A NBA robi z tym… niewiele. Swego czasu w środowisku pojawił się pomysł dopuszczenia do udziału w konkursie profesjonalnych „dunkerów”, ale widocznie nie przekonało to Adama Silvera i spółki.

Jeśli jednak chodzi już o Mecz Gwiazd – ten NBA stara się uatrakcyjniać regularnie. W 2018 roku zrezygnowano ze starej formuły Wschód vs Zachód na rzecz zespołów wybieranych w drafcie przez kapitanów (czyli dwóch zawodników, którzy otrzymali największą liczbę głosów kibiców). Pojawiła się też nowość w samych spotkaniach: te kończą się w momencie, gdy jedna z drużyn zdobędzie określoną liczbę punktów (suma oczek drużyny liderującej po trzech kwartach plus dwadzieścia cztery).

Jakie to wszystko przyniosło korzyści? Pod koniec meczu rywalizacja gwiazd zdaje się faktycznie nieco bardziej zacięta, choć cały czas mówimy o festiwalu braku obrony, serii trójek oraz wsadów. Cóż, trudno będzie zmienić naturę tego wydarzenia – szczególnie że z roku na rok wyniki są wyższe, a zawodnicy biją rekordy punktowe (Jayson Tatum w 2023 roku zanotował aż 55 oczek).

Władze najlepszej ligi świata wciąż jednak kombinują. Dlatego od bieżącego sezonu w Meczu Gwiazd ponownie zobaczymy starcie Wschodu z Zachodem.

Play-in już się sprawdziło

Nie wszystko działa, tak jak NBA to planowało. Ale jedna zmiana, jaką wprowadziły władze amerykańskiej ligi, spotkała się praktycznie z tylko pozytywnym odzewem. Mowa o fazie play-in, poprzedzającej właściwe play-offs. Drużyny, które w sezonie regularnym zajęły od siódmego do dziesiątego miejsca w konferencji grają ze sobą od jednego do dwóch dodatkowych meczów, aby finalnie wywalczyć awans do rozgrywek „posezonowych”. Do tej pory play-in rozegrano trzy razy i za każdym razem mieliśmy okazję obserwować emocjonujące spotkania.

Jakby nie patrzeć: mówimy o starciach o wszystko. Drużyny, które sobie nie poradzą, są wyeliminowane z całej rywalizacji – nawet po zaledwie jednej porażce, jak w przypadku dziewiątej lub dziesiątej drużyny konferencji. Wysoka stawka to jedno, a drugim są ciekawe historie, jakie się tworzą. W poprzednim sezonie Miami Heat w play-in przegrali z Atlantą Hawks, przez co ewentualna porażka z Chicago Bullls kończyła ich sezon. Koszykarze Erika Spoelstra zdołali się jednak uratować, po czym… wygrali trzy kolejne serie play-offs i awansowali do wielkich finałów NBA.

Generalnie: sporo plusów, zero minusów (bo czy ktoś narzeka, że siódme miejsce w konferencji nie gwarantuje już pewnego biletu do play-offs?). NBA z poszerzeniem tego, co dzieje się po sezonie regularnym, trafiło w dziesiątkę. A jakie jeszcze zmiany też muszą być wyłącznie pozytywnie oceniane? Oczywiście rozgrywanie meczów poza granicami Stanów Zjednoczonych oraz Kanady. W tym roku mecze najlepszej ligi świata zawędrowały już do Meksyku oraz Paryża. Swego czasu gościły też w Londynie. To zresztą kierunek, który musi podobać się wspomnianemu Florentino Pérezowi, bo przecież ten sugerował w przeszłości, że marzy mu się… koszykarski Real Madryt grający w NBA.

Bardziej zaangażowane ekspansje na inne kraje to pewnie kierunek rozwoju amerykańskich rozgrywek, na który musimy jeszcze trochę poczekać (szczególnie że obecnie więcej mówi się o nowych drużynach w Seattle oraz Las Vegas). W każdym razie: po dość spokojnym początku kadencji Adama Silvera (komisarzem został w 2014 roku), w ostatnich sezonach NBA faktycznie zaczyna odważnie stawiać na nowe pomysły i rozwiązania.

Jeśli więc piłkarskie rozgrywki mają się na kimś wzorować, to powinny wychylić głowę aż za Ocean.

Czytaj więcej o NBA:

Fot. Newspix.pl

Na Weszło chętnie przedstawia postacie, które jeszcze nie są na topie, ale wkrótce będą. Lubi też przeprowadzać wywiady, byle ciekawe - i dla czytelnika, i dla niego. Nie chodzi spać przed północą jak Cristiano czy LeBron, ale wciąż utrzymuje, że jego zajawką jest zdrowy styl życia. Za dzieciaka grywał najpierw w piłkę, a potem w kosza. Nieco lepiej radził sobie w tej drugiej dyscyplinie, ale podobno i tak zawsze chciał być dziennikarzem. A jaką jest osobą? Momentami nawet zbyt energiczną.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka ręczna

Thriller w Lidze Mistrzów! Kielczanie odpadają po rzutach karnych

redakcja
2
Thriller w Lidze Mistrzów! Kielczanie odpadają po rzutach karnych

Koszykówka

Koszykówka

10 lat na wygnaniu. Dlaczego nikt nie tęskni za Donaldem Sterlingiem?

redakcja
10
10 lat na wygnaniu. Dlaczego nikt nie tęskni za Donaldem Sterlingiem?
Koszykówka

Czy Warriors zeszli już na dobre z parkietu? O przyszłości Golden State

redakcja
3
Czy Warriors zeszli już na dobre z parkietu? O przyszłości Golden State

Komentarze

4 komentarze

Loading...