Każdy widzi i słyszy, że w ostatnich miesiącach we Wrocławiu dzieją się rzeczy doprawdy niebywałe. Gdyby szukać idealnego przykładu do rozprawki o metamorfozach bohaterów, niegłupie byłoby wskazanie właśnie na Śląsk, który z pośmiewiska całej ligi przeobraził się w szanowanego gracza dziś broniącego podium. To miła odmiana względem dwóch ostatnich lat, kiedy wrocławianie na najlepszych patrzyli z samego dołu. Odmiana, która oczywiście nie miała prawa wziąć się znikąd. Nie mogła być dziełem przypadku. W klubie, nawet jeśli wciąż cierpiącym na różne mankamenty, doszło do zmian, które nie ograniczają się tylko do warstwy sportowej.
Boisko i tablica taktyczna – to nie wszystko. Od pewnego momentu można było się zastanawiać, co już w samym zarodku wpłynęło na lepszą atmosferę w całym klubie. Ta bowiem, jak słyszeliśmy bezpośrednio od pracowników klubu, w przeszłości stała na poziomie adekwatnym do wydarzeń na murawie. Śląsk przygasł jako cały organizm i nikt nie ukrywał, że wyniki są jak pętla na szyi, której zwyczajnie nie dało się pozbyć. Ba, ludzie wewnątrz czuli tak dużą presję i niechęć kibiców, że aż bali się pokazywać pozytywne emocje.
Pół roku temu Śląsk do ostatnich chwil sezonu walczył o utrzymanie w Ekstraklasie. Drugi rok z rzędu szurał po dnie i wytworzył wokół siebie taką aurę, że przy każdym kontakcie z klubem nie dało się jej nie zauważyć. Nie chodzi o to, że ludzie byli opryskliwi czy w inny sposób nieprzyjemni. W klubowych gabinetach zwyczajnie brakowało uśmiechu, a wszelkie przejawy optymizmu raczej były brane na duży kredyt. Dominował strach i niepewność, co przyznawali nie tylko piłkarze. Rzecz normalna, gdy stoisz nad przepaścią, owszem, ale wraz z trwaniem kadencji Jacka Magiery to zmieniło się o 180 stopni.
Oczywiście nie chcemy przeceniać wkładu 46-letniego szkoleniowca i robić z niego futbolowego boga. Po prostu próbowaliśmy znaleźć odpowiedź na pytanie, co konkretnie zmieniło się w funkcjonowaniu Śląska, że udało mu się zwalczyć depresyjne tony i wyjść na względną prostą. I tak się składa, że postać Magiery ma kluczowe znaczenie.
Morowa metamorfoza Śląska. Co było punktem zwrotnym?
Najprościej byłoby powiedzieć: wyniki. Okej, ale na osi czasu one najpierw są skutkiem i dopiero później mogą stać się przyczyną. – Nie da się wskazać jednej rzeczy, to składowa wielu elementów, która zagrała ze sobą w odpowiednim momencie – usłyszałem najpierw na Oporowskiej. Ale im więcej zadawałem pytań, tym lepiej udawało się interpretować konkretne puzzle ze złożonej całości przy pomocy pracowników klubu, którzy poprosili o anonimowość.
Jakość pracy – to rzecz, która wyłania się jako jedna z kluczowych składowych metamorfozy. Ludzie, którzy pracują w Śląsku od dłuższego czasu, dostrzegają wyraźny krok naprzód, a może bardziej przywrócenie wysokich standardów. Padły zdania w stylu: – Teraz pracujemy na poziomie Ekstraklasy, nie ma lekko, choć nie robimy wyjątkowych rzeczy na treningach. Chodzi o to, że trener Magiera przekonał zespół do dodatkowej pracy poza właściwym treningiem. Od pół roku zawodnicy bardziej polegają na samym aspekcie przygotowania nie tylko fizycznego, ale też mentalnego. Są bardziej profesjonalni. “Zobaczyli efekty i uwierzyli”.
Magiera: – Nauczyłem się mieć gdzieś to, co ktoś sobie pomyśli
Na tę kwestię trzeba jednak spojrzeć jeszcze szerzej. W klubowych kuluarach usłyszałem ważne zdanie: – Trener w klubie wreszcie ma mocną pozycję. Piłkarze to czują i wiedzą, że nie mogą się opierd*lać, bo inaczej wylecą oni, a nie trener. Tu należy się dobre słowo i Jackowi Magierze, że zdobył zaufanie, i klubowi, że tak mocno na niego postawił, nawet jeśli już raz w przeszłości we Wrocławiu go pożegnano.
Wobec tego zastanawiałem się nad kolejnym istotnym wątkiem, to znaczy: jak zmienił się trener Śląska względem pierwszej kadencji, o ile w ogóle? Dostałem odpowiedź: – W kwietniu były mieszane uczucia, ale okazało się, że jest trochę innym człowiekiem. Do pewnych aspektów podchodzi inaczej, wyciągnął wnioski.
Wyjście z mentalnego marazmu, Erik kapitan, cenne transfery
Ostatnio w wywiadzie z Piotrem Samcem-Talarem usłyszeliśmy, że zespół Śląska realnie bał się degradacji i mocno przygniatała go presja okoliczności. Gdy zapytałem o te przeżycia jednego z członków sztabu, jeszcze lepiej zdałem sobie sprawę, jak nisko pod względem mentalnym upadła szatnia za kadencji trenera Djurdjevicia:
– Pół roku temu niektórzy z nas naprawdę zaczęli oswajać się z myślą, że spadniemy i nie ma dla nas ratunku. Nawet najwięksi optymiści mieli problem, żeby wykrzesać z siebie dobre emocje. Porażki stały się dla nas czymś naturalnym, byliśmy w takim dołku. Gdy przyszedł Jacek Magiera, z tygodnia na tydzień tej wiary w końcówce sezonu przybywało. Ważnym momentem był mecz z Radomiakiem [0:1, przyp. red.]. Trener zawsze po spotkaniu bierze nas do kółka, wtedy to zrobił i powiedział: “Na tym stadionie już nikt nie wierzy, że się utrzymamy. Tylko od was zależy, czy będziemy wierzyć w to samo, czy jednak damy radę”. Wtedy coś w chłopakach ruszyło. Wiara w przekaz trenera była coraz większa.
Po tamtej kolejce Śląsk zremisował z Jagiellonią, wygrał z Wisłą Płock oraz Miedzią Legnica. I na ostatni mecz z Legią mógł już jechać bez noża na gardle, by potem wejść w nową erę. Erę Erika Exposito.
Sprawa jest prosta – Exposito to MVP lata w Ekstraklasie
Kiedyś w Śląsku był taki jeden piłkarz-symbol z zagranicy, który nie słowem, a robotą na boisku pozytywnie wpływał na szatnię. To Ryota Morioka. Inni zawodnicy śmiali się z Japończyka, gdy w pierwszych tygodniach przychodził do klubu z damską torebką. Ale po kilku meczach już nikt nie ważył się z niego szydzić. Wszyscy przekonali się, że ten gość pomaga wygrywać i podnosić pieniądze z boiska. Miał duży wpływ na zespół, zdobył szacunek. Tak jak Erik Exposito, z którego zdaniem liczy się dzisiaj absolutnie każdy. Kogo bym nie zapytał, piłkarzy czy trenerów, zawsze pojawia się szeroki uśmiech na twarzy, a także stwierdzenie typu “nasz wódz!”. – Decyzja o uczynieniu go kapitanem była bardzo ważna. To strzał w dziesiątkę trenera Magiery – dostaję na odchodne w jednym z gabinetów.
Ale w klubie podkreślają też, że nie wszystko opiera się na hiszpańskim napastniku. Ważnym elementem przemiany Śląska było ściągnięcie dwóch piłkarzy o dobrej jakości mentalnej i piłkarskiej, którzy wypełnili luki: Petra Pokornego i Aleksa Petkova. Ten drugi, przyznam szczerze, swoją solidnością zamknął mi usta. Nie wierzyłem w momencie transferu, że ktoś z takim CV może stać się ważnym trybikiem w ekipie trenera Magiery. A jednak daje radę.
“Wstyd było mówić, że jest się pracownikiem Śląska. Dziś to znów duma”
Jakiś czas temu jedno z dzieci pracowników klubu dostało list od innego dziecka z przedszkola, oczywiście do przekazania rodzicowi. W liście prośba: “Czy jest szansa, żeby przywieźli państwo na moje urodziny Erika Exposito?”. W wersji polskiej i hiszpańskiej. Mega urocze. – Teraz ludzie inaczej do nas podchodzą. Ten herb już tak nie ciąży, nie jest powodem do szyderstwa. Zasłużyliśmy sobie na to, nie ma co się oszukiwać, ale w tym sezonie reakcje są zupełnie inne. Ciągle ktoś o coś prosi, jakiś bilet czy koszulkę. Zwykłe wyjście na spacer może przynieść miłe pozdrowienia od kibica – słyszę w klubie.
Nie ma co się dziwić – wróciła moda na Śląsk. Z drugiej strony, warto takie takie sytuacje doceniać. One dobrze obrazują, jak losy klubu potrafią wpływać na nastroje społeczne. Wielu słabiej przywiązanych kibiców mogłoby się przecież obrazić na WKS bezpowrotnie albo z trudem wykrzesywać z siebie energię do czynienia miłych gestów. Dobrze pamiętam, jak w przeszłości za byle detal pojawiała się nagonka w mediach społecznościowych, ale dzięki wynikom i pracy klubowego marketingu można powiedzieć, że otoczka wokół klubu wróciła do normy. Idealnie nie będzie nigdy, jednak to, co dzieje się obecnie, wręcz musi przyprawiać wrocławian o satysfakcję: – Wcześniej praca w Śląsku mogła kojarzyć się ze wstydem, ale w tym sezonie znów można poczuć dumę.
Renesans Śląska. Odżyli kibice, odżył stadion
Szczęście, pokora i syndrom wyparcia
Mimo dobrej atmosfery wewnątrz klubu, nie odniosłem wrażenia, żeby ktokolwiek latał tam w chmurach. A to o tyle warte podkreślenia, że w przeszłości to był problem wśród ludzi zarządzających Śląskiem. Gdy w jakimś okresie zespół znajdował się na wysokich lokatach w tabeli, przeceniano jego siłę. Teraz jest inaczej. Ba, nawet w tym sezonie w szatni potrafiły wrócić stare demony, a swoje robiły też syndromy deprecjacji i wyparcia.
Jeden z członków sztabu przyznał: – 10 kolejek temu byliśmy na ostatnim miejscu. Szczerze mówiąc, po wyjeździe do Mielca niektórzy z nas zastanawiali się, jak szybko spadniemy z ligi. Te złe myśli wracały bardzo szybko. Myślę, że kibice potrafią to zrozumieć. Ale teraz jest inaczej, mamy mentalność na innym poziomie i może jest na tej drodze trochę szczęścia, ale tylko dzięki niemu nie byłoby nas w tym miejscu. Wcześniej sami przyznawaliśmy, że mamy dużo szczęścia, ale ludzie z innych drużyn mówili nam, że nie, że zdecydowanie trudniej się z nami gra, bo jesteśmy lepiej zorganizowani. To rywale szybciej dostrzegali naszą większą wartość niż my sami, bo do pewnego momentu wciąż siedziały w nas te dwa ostatnie sezony. Nawet przed Legią były obawy w stylu: no nie, jest za pięknie, to musi się w końcu zepsuć.
Jak wiemy, Legia dostała okrutne lanie przy 40 tysiącach kibiców i magicznej atmosferze na stadionie we Wrocławiu. Wtedy w Śląsku dostali kolejny dowód, że szczęście szczęściem, swój wkład oczywiście ma, ale nie można też w nieskończoność wątpić w swoją siłę. Mimo to, po korytarzach nadal chodzą chłodne głowy i… chyba dobrze: – Dzisiaj nie jesteśmy jeszcze w pełni przekonani, na co tak naprawdę nas stać. Nie ma też takiej myśli, że będziemy ciągle wygrywać. I nikt raczej nie rozmawia o mistrzostwie Polski. Jesteśmy po prostu ciekawi, gdzie nas to wszystko zaprowadzi.
WIĘCEJ O ŚLĄSKU WROCŁAW:
Fot. Newspix