W serii filmów Oszukać Przeznaczenie (o, tak trochę halloweenowo) bohaterowie unikali ostatecznego losu w jednej sytuacji, ale kostucha nie odpuszczała, by potem i tak zabrać wszystkich albo większość do siebie. Zagłębie Sosnowiec dzisiaj też chciało przeznaczenie oszukać, ale podobnie jak w kinie, nie dało rady. Górnik Zabrze mimo wszystko spuścił na nie gilotynę.
„Mimo wszystko”, bo wydawało się, że zabrzanom ta druga bramka jednak nie jest pisana. Mieli na przykład rzut karny – za idiotyczny stempel Ryndaka – ale Nascimento uderzył tylko w słupek. Mieli też gola za sprawą Musiolika, natomiast został on cofnięty przez VAR, spalony. Zapewne powinni też mieć drugą jedenastkę, za wejście Machały w Kapralika, ale Jarzębak z ekipą zastanawiał się długi czas, by ostatecznie powiedzieć: gramy dalej.
I na teraz kompletnie tego nie rozumiemy. Tak, Machała trąca piłkę po wślizgu (skrajnie głupim, dodajmy), ale zupełnie nie przejmują nad nią kontroli. Gdyby Kapralik mógł biec dalej, byłaby cały czas w jego posiadaniu, ale biec nie mógł, bo Machała tym samy wślizgiem go wyciął. Zatem: dlaczego nie było wskazania na wapno? Można sobie lekko dziubnąć futbolówkę, a poza tym powalać rywala i wszystko jest w porządku?
Oczywiście, że nie można. Jeśli więc Jarzębak z ekipą podjęli decyzję tylko na podstawie tego zagrania, a nie dopatrzyli się wcześniej przewinienia czy spalonego – raczej nie, bo zaczęto od autu – to po prostu popełnili błąd.
Niemniej Górnik swoje dwie sztuki i tak upolował. Najpierw stan meczu na 1:1 wyrównał wszędobylski Kapralik, który uciekł gospodarzom i nie dał szans Sorcanowi, a w dogrywce po rykoszecie od rywala wynik ustalił Olkowski.
Zabrzanie podeszli do tego meczu mocno przemeblowani w porównaniu do rozniesienia ŁKS-u: tamten pojedynek gołej dupy z batem i dzisiejsze starcie zaczynało tylko trzech tych samych zawodników. Szcześniak, Siplak i Czyż. A to po pierwsze było zaskakujące (że Górnik ma w ogóle tylu zawodników), a po drugie musiało wpłynąć na poczynania w meczu, nawet jeśli rywalem było marne Zagłębie (przedostatnie miejsce na zapleczu).
Gospodarze radzili sobie całkiem nieźle, zresztą wyszli na prowadzenie za sprawą Ryndaka i Szcześniaka. Ryndak trafił, a Szcześniak umożliwił całą akcję, kiedy chciał odprowadzić piłkę na aut bramkowy, tyle że robił to pokracznie i nie było wznowienia od bramki, tylko wznowienie od środka. Niby było z tym chłopakiem ostatnio lepiej, ale – obrazując – po prostu wyszedł z piwnicy na parter. Teraz znowu stara się sprawdzić, co tam w tej piwnicy słychać. Naprawdę, Kryspin, nic ciekawego, postaraj się znów wejść po schodach.
Niemniej Zagłębie mimo swojej waleczności i też paru szans (na przykład poprzeczka Boneckiego) nie dało rady dojechać najpierw z prowadzeniem do końca meczu, a potem z remisem do końca dogrywki.
Odpada bez wstydu, z charakterem, ale jednak – zasłużenie.
ZAGŁĘBIE SOSNOWIEC – GÓRNIK ZABRZE 1:2
Ryndak 23′ – Kapralik 37′ Olkowski 104′
CZYTAJ WIĘCEJ O POLSKIEJ PIŁCE:
- Philip Platek i przejęcie ŁKS. Czy Amerykanie w końcu kupią polski klub?
- Syn prezesa Puszczy z historycznym debiutem. “Nigdy nie zasugerowałbym tego trenerowi”
- Ilja Szkurin latem będzie wolnym piłkarzem. Stal Mielec: Jesteśmy przekonani, że zostanie
Fot. FotoPyk