Raków od pewnego czasu jest – szczególnie – w Europie wolny, nudny, ociężały, bez życia, coraz częściej trochę bez sensu. Nie sądziliśmy jednak, że jest aż tak wolny, nudny, ociężały, bez życia i coraz częściej trochę bez sensu, żeby jednego zawodnika ściągać, a drugiego wpuszczać przez prawie 10 minut.
Było tak – Arsenić ucierpiał przez wejście rywala i musiał zejść z boiska. W jego miejsce desygnowany został Jean Carlos. Niby nic szczególnego, nic nowego, tym bardziej dla Rakowa, którego zawodnicy ciągle łapią urazy, ale jednak okazało się to historią na miarę wejścia na K2 w sandałach zimą.
Ponieważ:
- Arsenić był faulowany w 4. minucie i 49. sekundzie.
- tenże Arsenić udał się do szatni w dziewiątej minucie i 50. sekundzie.
- z kolei Jean Carlos pojawił się na murawie w 13. minucie i piątej sekundzie.
Wszystko macie udokumentowane na skrinach:
4:50 – kontuzja Arsenicia
9:50 – Arsenic schodzi do szatni
13:05 – wchodzi Jean CarlosPrzeciez to jest kompromitacja sztabu Rakowa pic.twitter.com/tUTqr938dY
— Michał (@majkeI1999) October 26, 2023
Cała procedura zajęła więc OSIEM MINUT I SZESNAŚCIE SEKUND. Tyle czasu potrzebował mistrz Polski, uczestnik Ligi Europy, żeby jeden zawodnik zszedł, a drugi wszedł. Nie mówimy więc o wydobywaniu uranu, o równaniu z trzema niewiadomymi, o fizyce kwantowej. Nie, mówimy o czymś wyjątkowo prostym, czymś, co się odbywa na takich samych zasadach w Lidze Mistrzów i A-klasie.
Jeden schodzi. Drugi wchodzi. Cała filozofia.
I oczywiście można było jeszcze liczyć, że Arsenić się jakoś z kontuzji wygrzebie, rozbiega, więc należało choć chwilę na niego poczekać (tym bardziej że to kapitan). Ale przecież wciąż – gdy było wiadomo, że Arsenić jest już w szatni, to Carlos potrzebował na wejście TRZY MINUTY I 15 SEKUND.
To jest absolutna kompromitacja, bo jeśli rywal ze zdecydowanie wyższej półki daje ci taką okazję, że dostaje czerwoną kartkę, to trzeba ją wyciskać jak cytrynę – łapać każdą minutę z przewagą, czyli generalnie: wykorzystywać wszystkie okazje. A Raków nieee, on machnął ręką, jak wejdzie, to wejdzie, nie ma co się spieszyć. I nie, że brakowało przerw w grze, tylko zawodnik nie był przygotowany do wejścia (komentatorzy mówili o łańcuszku), a sztab jakoś specjalnie go nie pośpieszał.
Rozgrzej się, spokojnie, mamy czas. Sorry – co on robił przed meczem? Wiadomo, że pierwsza jedenastka przygotowuje się inaczej, ale przecież Carlos też nie pstrykał sobie zdjęć i nie grał w karty. Gdyby to była roszada, strzelamy, w 30. minucie, paradoksalnie bardziej dałoby się to zrozumieć – szczególnie, że chłop jest jeszcze po kontuzji.
A tak – absurd.
Co śmieszniejsze, Carlos wszedł na murawę na rzut rożny, po którym Raków stracił bramkę. Nie powiemy, że to dlatego się stało, absolutnie, ale złośliwie wytkniemy, iż stara piłkarska prawda prawi – nie rób zmian przed swoim kornerem, pogubisz krycie. No i częstochowianie wyglądali tak, jakby w szesnastce ustawić przypadkowych ludzi zebranych z przystanku autobusowego.
Można było więc zmianę przeprowadzić, ale – najwyraźniej – gospodarze mieli czas.
Latem Raków w Europie oglądało się świetnie. Jesienią ta sama drużyna najczęściej nie potrafi zrobić nic. Nawet zmiany.
WIĘCEJ O RAKOWIE CZĘSTOCHOWA: