Trudno było emocjonować się dzisiejszym Grand Prix USA ze względu na sytuację w klasyfikacjach generalnych. W końcu oba mistrzowskie tytuły zgarnął już Red Bull. Jednak czy w samym wyścigu wiało nudą? Nie do końca, a liczne gwiazdy, które dziś pojawiły się w padoku toru w Austin, takie jak Anthony Joshua, Adam Driver czy Elon Musk, mogły być ukontentowane tak spędzonym popołudniem w Teksasie.
***
AKTUALIZACJA: Sędziowie już po GP USA zdyskwalifikowali Lewisa Hamiltona i Charlesa Leclerca ze względu na zbyt zużyte podłogi w ich bolidach. Drugie miejsce w wyścigu ostatecznie zajął więc Lando Norris, a trzeci był Carlos Sainz. W konsekwencji dyskwalifikacji Brytyjczyka i Monakijczyka do najlepszej dziesiątki wszedł też Logan Sargeant, tym samym zapisując na swym koncie pierwszy punkt w karierze.
***
Nie dziwimy się tym kibicom, którzy zaczynają psioczyć na dominację Red Bulla. W końcu losy mistrzowskiego tytułu wśród kierowców rozstrzygnęły się już w ubiegłej rundzie Grand Prix w Katarze. Max Verstappen rozniósł konkurencję do tego stopnia, że nawet walka o mistrza z Sergio Perezem, czyli drugim najlepiej punktującym kierowcą w stawce, była mocno iluzoryczna. A jako że Meksykanin także zasiada za kierownicą bolidu spod znaku czerwonego byka, zmagania o mistrzostwo wśród konstruktorów były równie nieciekawe. W zasadzie to wśród zespołów Red Bull zagwarantował sobie wygraną jeszcze szybciej, bo w Grand Prix Japonii.
Tym sposobem, na pięć wyścigów (a w zasadzie sześć, bowiem Holender w Katarze zagwarantował sobie tytuł w sobotnim sprincie) do końca, wszystko było jasne. A to… spory problem. W końcu przez ponad jedną czwartą sezonu fani będą oglądali rywalizację, w której najważniejsze kwestie zostały rozstrzygnięte.
RED BULL I VERSTAPPEN, CZYLI DOMINACJA. SKĄD SIĘ WZIĘŁA I JAK DŁUGO POTRWA?
Czy takim razie Grand Prix USA wywołało jakiekolwiek emocje? Tak. Być może zabrzmi to nieco idealistycznie, ale głównie można było cieszyć się radością ze ścigania samego w sobie. A ciekawie było już od początku, chociażby przez spory tłok, który na starcie panował w alei serwisowej. Z niej startowały oba bolidy Haasa i Astona Martina. Wyniki tej drugiej ekipy zaliczyły w ostatnim czasie spory regres, co zresztą doprowadzało do szewskiej pasji Fernando Alonso.
Z przodu zaś… nie było Maxa Verstappena. Holender – który triumfował w sprincie – podczas kwalifikacji zajął dopiero szóste miejsce. Z pierwszego pola ruszał Charles Leclerc, a za nim znalazło się dwóch Brytyjczyków – Lando Norris i Lewis Hamilton. Cóż, taki układ oznaczał, że przynajmniej na początku wyścigu będziemy obserwować sporo mijanek. W których oczywiście to obecnie panujący mistrz będzie kierowcą wyprzedzającym.
Ostatecznie wyścig był przewidywalny i nudny pod tym względem, że wygrał go kierowca Red Bulla. Jednak na torze sporo się działo. Wspomniany Alonso, startujący z samego końca stawki, radził sobie na tyle dobrze, że nawet jechał na punktowanej pozycji. Szkoda, że ostatecznie musiał wycofać się ze względu na uszkodzenie bolidu. Ale punkty dowiózł drugi z kierowców brytyjskiego zespołu, Lance Stroll.
Dobre zawody jechał Hamilton, który długo był na trzecim miejscu. Wydawało się nawet, że zespół Mercedesa zagra all-in i nakaże Brytyjczykowi jechać tylko na jeden pit-stop, lecz ostatecznie Toto Wolff doszedł do słusznego wniosku, że takie zagranie przyniesie więcej strat, niż korzyści. Przed Hamiltonem znajdowali się tylko Max i Lando Norris, który do połowy wyścigu dzielnie bronił się przed atakami mistrza.
SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ
Ale nawet w przypadku obsady pierwszego miejsca, tym razem było ciekawiej, niż zwykle. Samochód Verstappena miał spory problem z hamulcami, przez co Max na ostatnich okrążeniach bardzo stracił tempo. Za nim w ostatnim okrążeniu z zaledwie 1,8 sekundy straty czaił się Hamilton, który wyprzedził Norrisa. Na szczęście dla Holendra, na ostatnim okrążeniu dysponował on DRS-em, jednak to i tak była znakomita walka. Tym samym Verstappen zanotował jubileuszową, pięćdziesiątą wygraną w karierze.
Skoro w powyższym opisie nie wspomnieliśmy nic o Ferrari, to możecie domyślać się, który zespół może być niezadowolony z przebiegu Grand Prix USA. Owszem, Leclerc na starcie dał się ograć Norrisowi, ale najbardziej w poczynaniach Monakijczyka zawiodła – a jakże – grande strategia. Ekipa z Maranello zbyt długo trzymała swojego kierowcę na jednym komplecie opon, przez co Charles zupełnie stracił tempo. I doprawdy marne to pocieszenie, że podobnego błędu nie popełniono w przypadku Carlosa Sainza. Szczytem kierownictwa Ferrari w stosunku do Monakijczyka było pytanie go, czy woli trzymać się planu B, czy jednak próbować wdrożyć w życie plan C. Na ten komunikat Leclerc dał do zrozumienia, że już nie bardzo obchodzą go plany, bo „góra” kolejny raz skopała mu wyścig.
I jakoś specjalnie mu się nie dziwimy.
Fot. Newspix
Czytaj więcej o Formule 1: