W lutym zmierzyli się na UFC 284 w walce wieczoru. Lepszy – po pięciu rundach znakomitego pojedynku – był Isłam Machaczew, który obronił wówczas pas wagi lekkiej. Dziś miał walczyć z tym, któremu go zabrał – Charlesem Oliveirą. Brazylijczyk doznał jednak kontuzji, a na jego miejsce wskoczył Alexander Volkanovski, by spróbować zrewanżować się Dagestańczykowi. A przy okazji zdobyć pas w drugiej kategorii wagowej.
Udany rewanż czy potwierdzenie mistrzostwa?
Na papierze Alexander Volkanovski był w tej walce na idealnej pozycji. Gdyby przegrał, mógłby powiedzieć, że wziął ten pojedynek za pięć dwunasta, z powodu kontuzji Charlesa Oliveiry. Tym bardziej, jeśli mimo porażki dałby wyrównaną walkę z jednym z najlepszych mistrzów, jakich UFC aktualnie ma w swojej organizacji. I to w kategorii wagowej wyższej od tej, w której na ogół walczy.
Australijczyk jednak nie zgadzał się z takim postawieniem sprawy.
– Ta cała narracja, że nie mam nic do stracenia, jest głupia. Nie zrozumcie mnie źle, wciąż duża presja spoczywa na Islamie, rozumiem to. Ale ja musiałem przyjąć ten rewanż, którego tak chciałem, jest to pojedynek o pas wagi lekkiej – tutaj mowa o dziedzictwie mojej kariery. Gdybym przegrał, moje dziedzictwo przyjmie spory cios. Nie dostałbym kolejnej szansy na walkę z nim, prawdopodobnie nie dostałbym już szansy na walkę o pas wagi lekkiej w ogóle. Ile czasu mi jeszcze zostało? Tego nigdy nie wiemy, więc na pewno mam do stracenia całkiem dużo – powiedział Volkanovski na konferencji prasowej [tłumaczenie za mmarocks.pl].
SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ
Faktycznie, mógłby zostać piątym człowiekiem w dziejach, który nosiłby równocześnie dwa pasy mistrzowskie. A poprzedni to fenomenalna galeria mistrzów. Amanda Nunes, Conor McGregor, Daniel Cormier i Henry Cejudo – wszystkie te nazwiska to prawdziwe gwiazdy, w najlepszym okresie geniusze MMA, którzy w klatce roznosili rywali w sposób wręcz fantastyczny. Volkanovski też jest powszechnie uważany za jednego z najlepszych fighterów w organizacji. W kategorii piórkowej nie ma sobie równych, pas trzyma od grudnia 2019 roku, wręcz wyczyścił tę wagę.
Pięciokrotnie bronił w tym czasie tytułu mistrzowskiego. Tylko Max Holloway – w pierwszej obronie Australijczyka – był bliski tego, by mu zagrozić. W dwóch innych pojedynkach z Amerykaninem wygrywał jednak jednogłośnie. Machaczew z kolei od zdobycia pasa wagi lekkiej – po zwycięstwie w drugiej rundzie nad Oliveirą – walczył tylko z Alexandrem. Wygrał jednogłośnie, ale pojedynek był stosunkowo równy.
W UFC Dagestańczyk ogółem jest fantastyczny. Przegrał raz, w swojej drugiej walce w organizacji, osiem lat temu (i to jedyna porażka w jego karierze, ma bilans 24-1). Potem pokonywał każdego rywala. Na różne sposoby. Decyzją na pełnym dystansie, różnorodnymi poddaniami (dźwignia na staw łokciowy, kimura, duszenia) czy nawet nokautami. Nie było na niego mocnych.
Volkanovski, mimo że wskoczył do karty na ostatnią chwilę, chciał to zmienić.
Dagestan vs Reszta Świata
Dzisiejsza gala – nawet na kartach wstępnych – wyglądała nieco jak pojedynek fighterów z jednego z regionów Rosji – Dagestanu – z rywalami z całego świata. Nic dziwnego, Dagestańczycy to w większości wyznawcy islamu, z kolei gala odbywała się w Arabii Saudyjskiej. Szybkie połączenie kropek powie nam, jaki miało to mieć efekt. Zresztą dla Dagestańczyków była to też dobra gala z powodu tego, jakie padały na niej wyniki.
DAGESTAN – KAUKASKA WYLĘGARNIA WOJOWNIKÓW MMA
Biorąc pod uwagę wyłącznie kartę główną: Said Nurmagomiedow jednogłośną decyzją pokonał Tadżyka Muina Gafurova. Znacznie szybsza była kolejna walka, w której Iskram Daliskerow potrzebował ledwie 2 minut i 7 sekund, by odprawić Warlleya Alvesa z Brazylii. W wielkim stylu i w pełni kontrolując wydarzenia na macie, triumfował też jeszcze niepokonany w swojej karierze Chamzat Czimajew, który mierzył się z Kamaru Usmamem, do niedawna postrachem wagi półśredniej.
Humory Dagestańczykom mogła jedynie popsuć walka Magomieda Ankalajewa z Johnnym Walkerem, zakończona no contest – bez wyniku. Choć prawda jest taka, że wygrać powinien Brazylijczyk.
Ankalajew trafił bowiem Walkera kolanem w parterze, ale wtedy, gdy sam jeszcze stał. Generalnie powinno to być zakwalifikowane jako nieprzepisowe kopnięcie, dyskwalifikacja i koniec walki, do widzenia. Nic takiego tymczasem się nie stało, a Walker zamiast tego był oglądany przez lekarza. Ten stwierdził, że… Brazylijczyk nie może kontynuować pojedynku, na co wściekał się on sam. Zresztą całkiem słusznie, bo nie było widać niczego, co sugerowałoby, że walka powinna zostać przerwana. Johnny’ego uspokoił dopiero sam Dana White, a walkę ostatecznie uznano za no contest z powodu nieumyślnego faulu.
Czy miejsce rozgrywania gali miało z tym coś wspólnego?
Nie wiemy, choć się domyślamy. Fakty były jednak takie, że na karcie głównej przed walką wieczoru, Dagestańczycy mieli trzy wygrane na cztery pojedynki. Dopisać im porażkę do tego bilansu mógł już tylko Alexander Volkanovski.
Szybciej niż się spodziewaliśmy
Nie zrobił tego. Ba, nie był nawet blisko. O ile w pierwszej walce faktycznie stawił twardy opór Machaczewowi, tak dziś rozstrzygnięcie było dla niego chyba najgorsze z możliwych. Przegrał już w pierwszej rundzie pojedynku, dopiero drugi raz w karierze odnosząc porażkę przed czasem (ogółem to trzecia w jego bilansie), a pierwszy od maja 2013 roku. Właściwie w momencie, w którym Volk oberwał, jeszcze żaden z fighterów nie zdołał zaznaczyć swojej przewagi.
Ale tak to w sportach walki jest. Jeden cios może zmienić wszystko. Machaczew trafił kopnięciem, które… Alexander ewidentnie widział. Ba, zasłaniał się ręką, uchylał głowę. Tyle że noga rywala prześlizgnęła się po jego rękawicy, sięgnęła czubka czaszki i na chwilę ogłuszyła Australijczyka. Ciosy ręką w parterze, przed którymi nawet się nie bronił, zmusiły sędziego do interwencji.
The beginning of the end #UFC294 pic.twitter.com/KmDUktujOh
— UFC (@ufc) October 21, 2023
Niestety, było po walce. Niestety, bo pojedynek tych dwóch gości zapowiadał się na kapitalne widowisko na pełnym dystansie. Zamiast tego dostaliśmy – owszem, fantastyczny – szybki nokaut, który prędko zabrał nam emocje i po części nadzieję, że ktoś tego gościa w najbliższym czasie doprowadzi do granic możliwości i powalczy z nim o wygraną. Charles Oliveira – który pierwotnie miał z nim dziś walczyć – też w końcu oberwał solidnie, gdy tracił pas. Inni rywale? W rankingu dalej są Justin Gaethje, Dustin Poirier, Beneil Dariush, Michael Chandler czy nawet Mateusz Gamrot… który dziś pełnił rolę zawodnika rezerwowego na wypadek, gdyby w ostatniej chwili któremuś z głównych aktorów widowiska stało się coś w ostatniej chwili przed walką. Oni wszyscy obrywali jednak już w swojej karierze od rywali klasy niższej niż Machaczew.
Jasne, walka walce nierówna, widzieliśmy to nawet dziś. Zdaje się jednak, że UFC ma nowego dominatora. I to takiego, co w klatce potrafi wszystko. Tego wieczoru też to pokazał.