Reklama

László Papp. Mistrz, który przegrał z systemem

Szymon Szczepanik

Autor:Szymon Szczepanik

16 października 2023, 18:45 • 21 min czytania 9 komentarzy

Wiedeń, rok 1964. W stolicy Austrii László Papp przygotowuje się do najważniejszej walki w swojej zawodowej karierze. Jest niepokonany – w dwudziestu dziewięciu stoczonych pojedynkach sędzia unosił w jego rękę w górę dwadzieścia siedem razy. Pozostałe dwa starcia zakończyły się remisem, choć rywale bardziej mogli zawdzięczać taki werdykt jego zdrowiu, niż swoim własnym umiejętnościom. Z Germinalem Ballarinem walczył ze złamanymi kośćmi dłoni przez siedem rund – eksperci byli przekonani, że gdyby nie kontuzja, Papp rozszarpałby Francuza na jego własnym terenie.

László Papp. Mistrz, który przegrał z systemem

Poniższy artykuł ukazał się pierwotnie na portalu KierunekTokio, tworzonym przez Weszło przed igrzyskami olimpijskimi w Tokio.

***

Ale europejska dominacja w wadze średniej nie przekonywała Amerykanów. Kolebka boksu zawodowego zwykła traktować profesjonalistów ze Starego Kontynentu jako swoistą ciekawostkę, a w domyśle – bokserską drugą ligę. Wielcy amerykańscy mistrzowie jeździli do Europy w ramach tournée, motywowani chęcią pokazania reszcie świata jak boksuje się za Oceanem oraz zainkasowania sporych gaż za pojedynki. Tak zrobił Sugar Ray Robinson, który ostatni eurotrip odbył rok przed planowanym wyjazdem Pappa w przeciwnym kierunku.

Przeciwnikiem wąsatego Węgra w walce o mistrzostwo świata miał być Joey Giardello. Bokser z pewnością bardzo solidny, ale bynajmniej nie z takich, którzy mogliby stoczyć z Pappem wyrównany pojedynek. Zresztą, Amerykanin w 1960 roku walczył w Europie z Niemcem Peterem Muellerem i przegrał to starcie na punkty. Tenże Niemiec niecały rok później dwukrotnie wyszedł do ringu z Pappem. Został pokonany w ósmej i czwartej rundzie.

Reklama

Dlaczego László walczył w sąsiedniej Austrii? Otóż na Węgrzech boks zawodowy był nielegalny. Sport w państwach bloku wschodniego był amatorski – oczywiście tylko z nazwy. Każdy z bokserów w trakcie swojej kariery posiadał etat, jednak zwykle były to fikcyjne zatrudnienia, a zawodnicy na co dzień zajmowali się treningami. To właśnie László Papp był pierwszym pięściarzem z państwa socjalistycznego, który oficjalnie stał się zawodowcem. Może Amerykanie wówczas nie doceniali klasy László , ale w Europie był chodzącą legendą – trzykrotnie zdobywał złoty medal igrzysk olimpijskich i sześć razy obronił tytuł zawodowego mistrza kontynentu.

Międzynarodowy debiut z przypadku

Na świat przyszedł 25 marca 1926 roku w seklersko-romskiej rodzinie zamieszkałej w Angyalföld – ubogiej, typowo robotniczej dzielnicy Budapesztu. Jak każdy węgierski chłopiec, László na początku garnął się do piłki nożnej. Wszak Węgrzy byli jednymi z prekursorów futbolu na kontynencie i czołową reprezentacją w przedwojennych czasach.

Jednak ojciec zapoznał Laciego – jak zdrobniale nazywała go rodzina – ze sztuką bokserską, zabierając go na mecze. Sam również trenował, do czasu swojej śmierci w 1937 roku. Zatem nasz bohater musiał bardzo szybko dorosnąć. Już w wieku jedenastu lat wraz z siostrą pomagał mamie w utrzymaniu rodzinnego biznesu, którym był niewielki sklepik z przyprawami.

Chociaż mało brakowało, a przyszły mistrz odbiłby się od boksu. Jeszcze przed wojną udał się wraz z kolegami na siłownię, w której odbywały się zajęcia szermierki na pięści. Nie zachowały się dokładne informacje o tym, jak przebiegał jego pierwszy trening. Natomiast pewne jest jedno – młody chłopiec zebrał solidne manto od bardziej doświadczonych adeptów, czym omal nie zniechęcił się do tej dyscypliny.

SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ

Reklama

Po wojnie zaczął pracować w węgierskich kolejach państwowych, które również posiadały swój klub bokserski. To tam Papp zdobywał pierwsze szlify. Do kadry narodowej dostał się już po swojej drugiej oficjalnej walce. W październiku 1945 roku bokserki klub kolejowy rozgrywał mecz z drużyną zakładów Csepel – węgierskiego producenta motocykli. László pojawił się na tym turnieju jako widz. Wtedy nastąpił szczęśliwy zbieg okoliczności – bokser, który miał reprezentować kolejarzy w wadze średniej, nie pojawił się na zawodach. Zatem trener poprosił Laciego, by ten zawalczył jako zmiennik.

Wstawienie Pappa na zmianę było przeprowadzone bardziej z myślą o przygotowaniu jego przeciwnika, Gyuli Bicsaka, do międzynarodowego meczu Węgrów z Austrią, który miał odbyć się cztery dni później. Chciano, by młokos nieco rozgrzał reprezentanta Madziarów przed bardziej prestiżowym starciem. Ale dziewiętnastolatek zaskoczył wszystkich, kiedy znokautował Bicsaka kombinacją sześciu ciosów. Nie znamy nazwiska pięściarza, którego Laci wówczas zastępował, ale Węgry jak i cały świat boksu mogą mu podziękować – przez tę nieobecność objawił się jeden z najwybitniejszych bokserów w historii.

Wygrana przed czasem z reprezentantem kraju skutkowała tym, że to Papp pojechał na mecz z Austriakami w jego miejsce. A tam powtórzył swoją kombinację, nokautując Ivana Nesladka. Tym samym w cztery dni Węgier przeszedł drogę od nikomu nieznanego do nastolatka do jednego z najbardziej rozpoznawalnych bokserów w kraju.

Węgierski Tyson?

Publiczność od razu pokochała László za jego styl walki. Był niskim człowiekiem – mierzył około 168 centymetrów wzrostu. Ale takie warunki fizyczne wymusiły na nim wypracowanie niezwykle efektownego (oraz efektywnego) stylu walki. By dobrać się do przeciwnika, musiał cały czas skracać dystans i wyrobić sobie idealny timing uderzenia. Ponadto dysponował tym, co kibiców przyciąga najbardziej – miał nokautujący cios.

– Przede wszystkim posiadał potworną siłę uderzenia z obu rąk. Był niski, ale jeżeli ktoś jest wybitny, to może błyszczeć nawet w erze olbrzymów. Tyson mierząc 178 centymetrów wzrostu wygrywał z ludźmi, którzy mieli po dwa metry. Papp dysponował świetnym balansem ciała. W dodatku był fałszywym mańkutem. Troszkę przypominał naszego Mariana Kasprzyka, którego zresztą nazywano „Małym Pappem” z uwagi na podobieństwo stylu boksowania oraz charakterystyczny wąsik – zdradza nam Janusz Pindera, ekspert i komentator bokserski.

Porównania László Pappa do Mike’a Tysona nasuwają się same. Oczywiście, różnica wzrostu znacznie efektowniej wyglądała w walkach Żelaznego Mike’a. Występował w kategorii ciężkiej, więc siłą rzeczy miał naprzeciwko siebie większych przeciwników niż Węgier boksujący w wadze do 73, a następnie do 71 kilogramów. Ale styl walki Węgra to wypisz-wymaluj Tyson.

Rzecz jasna, za stylem szły niesamowite wyniki. W trakcie kariery amatorskiej Papp stoczył 319 walk, a jego rekord to 301 zwycięstw, 6 remisów i zaledwie 12 porażek. Dla porównania, nasz najwybitniejszy bokser – Jerzy Kulej – legitymuje się rekordem 348: 317-6-25. Jednak w przypadku Węgra wrażenie robi liczba walk zakończonych przed czasem. A tych według źródeł było równo sto. Jak na boks amatorski, w którym wówczas walki trwały zaledwie trzy rundy, to bardzo duży procent.

Niepokonany

Choć Madziar zaznał dwunastu porażek w swojej karierze, jego rodacy nadali mu wiele mówiące przezwisko „Niepokonany”. Wybaczcie nam ten truizm, ale nie ma niepokonanych bokserów. Jak wspomnieliśmy, Papp poniósł dwanaście porażek – z czego trzy przed czasem. I tu pojawia się polski akcent w tej opowieści.

László stoczył wiele walk z polskimi bokserami, zaliczającymi się wówczas do ścisłej czołówki światowego pięściarstwa. W szczególności do historii przeszły starcia z naszymi dwoma reprezentantami. Pierwszym był Antoni Kolczyński. Polak był prawdziwym weteranem ringu – w 1939 roku, parę miesięcy przed wybuchem II wojny światowej, zdobył tytuł mistrza Europy. Wojna zabrała mu sześć lat kariery i nigdy nie powrócił już do tak wysokiego poziomu. Ale w dalszym ciągu był solidnym pięściarzem, obdarzonym sporą siłą ciosu, co w walce z Pappem stwarzało świetne widowiska. Widowiska, z których to Węgier wychodził zwycięsko.

Jednak naszym najsłynniejszym rodakiem z którym przyszło mu walczyć, był Zbigniew Pietrzykowski. Laci trzykrotnie zmierzył się z polskim bokserem, a do historii w szczególności przeszła ich walka z 9 września 1956 roku, stoczona w ramach towarzyskiego turnieju o Puchar Warszawy. Odbyła się ona na niecałe dwa miesiące przed turniejem olimpijskim i można było traktować ją jako główny sprawdzian przed igrzyskami. Sprawdzian, który omal nie zakończył się tragicznie dla wybitnego Węgra. Pietrzykowski, który był mistrzem Europy w wadze lekkośredniej, postawił ówczesnemu dwukrotnemu mistrzowi olimpijskiemu bardzo ciężkie warunki.

To była ringowa wojna w której – jakby to powiedział Andrzej Kostyra – spadały bomby wielkiego kalibru. Pietrzykowski starał się kontrolować rywala prawym prostym. Jednak ten skutecznie przechodził do półdystansu i w pierwszej rundzie posłał naszego rodaka na deski, po dobrej kombinacji prawy-lewy. Zbigniew zdołał się otrząsnąć po tym ciosie, a w drugiej rundzie sam zaskoczył Pappa krótkim prawym sierpowym, po czym wyprowadził świetną kombinację i tak w nokdaunach było 1:1. Końcówka rundy była jazdą bez trzymanki w której obaj pięściarze wyprowadzali oraz inkasowali potężne uderzenia. Z tej wymiany lepiej wyszedł Pietrzykowski, który zdołał drugi raz powalić Laciego a kiedy ten wstał, przyparł go do narożnika, gdzie wyprowadzał celne ciosy z dołu. Ringowy, obserwując stan Madziara, postanowił przerwać walkę, czym zaoszczędził mu sporo zdrowia.

Janusz Pindera: – Rozmawiałem na ten temat z Pietrzykowskim, który w pamiętnej walce w Warszawie mógł go ciężko znokautować, ale sędzia uratował Pappa i przerwał pojedynek. Po tak ciężkim nokaucie Węgier nie pojechałby do Melbourne.

Zatem dobra praca ringowego przyczyniła się do tego, że Papp miał w ogóle możliwość obrony tytułu mistrza olimpijskiego w Australii. Pietrzykowski odniósł bardzo prestiżowe zwycięstwo, ale – oczywiście, niczego nie ujmując naszemu mistrzowi – skupmy się na tym, jak Węgrzy tłumaczą porażkę swojego idola.

Otóż László w okresie swojej kariery nie raz był eksploatowany ponad miarę. To była chodząca wizytówka Węgier, która musiała reprezentować kraj niezależnie od swojej dyspozycji. Działacze węgierskiego związku bokserskiego wręcz zmuszali go do niektórych walk, pomimo protestów zarówno jego trenera Zsigmonda Adlera, jak i sztabu medycznego. Tak stało się również podczas warszawskiego turnieju, do którego Papp przystępował po dopiero co przebytym zapaleniu płuc.

Być może w tej wersji jest sporo prawdy, gdyż László skutecznie zrewanżował się Pietrzykowskiemu za warszawską porażkę. Obaj pięściarze ponownie spotkali się na ringu w półfinale turnieju olimpijskiego w Melbourne. Tym razem role się odwróciły – Polak w Australii nie błyszczał formą i musiał zbijać wagę. W przeciwieństwie do Węgra, który był bardzo dobrze przygotowany i wyciągnął wnioski z ich poprzedniego starcia. Trener Feliks Stamm tak wspomina ten pojedynek w swojej autobiografii:

Zbyszek wygrywa pierwszą rundę, gdyż istotnie Papp walczy ostrożnie. Pietrzykowski utrzymuje go na dystans i punktuje prostymi.

– Tak musisz nadal walczyć. Obyś tylko nie wdał się w jakąś niebezpieczną bijatykę – proszę Zbyszka po pierwszym starciu.

W złą minutę mówię te słowa. Papp wkrótce prowokuje wymianę ciosów i walka zmienia charakter. […] Pietrzykowski nie znajduje się w szczytowej formie, jego ciosy straciły precyzję i moc. A więc zrodził się węgierski plan: wymęczyć w drugiej rundzie Polaka, aby w trzeciej przejąć inicjatywę.

Papp ma rację. Ciosy Zbyszka są anemiczne i nie czynią wrażenia na przeciwniku. Nagle, pod koniec rundy, László „wychodzi z uniku” i trafia celnie Zbyszka. Pietrzykowski przysiadł, wyraźnie odczuwa uderzenie. Sędzia liczy. Na szczęście rozlega się gong.

W trzeciej rundzie Pietrzykowski oddycha z trudem. Jest zmęczony. Papp dąży do zwarć, bije w tułów, demoluje. W pewnej chwili Zbyszek wychodząc ze zwarcia uderza głową nacierającego przeciwnika. Jest to wyraźny faul. Takie odruchy zdarzają się, gdy bokser nie ma kondycji i broni się instynktownie. Sędzia udziela napomnienia.

Piękne sny o złotych medalach skończyły się…

Jak wspomnieliśmy, pomimo dwunastu porażek na amatorskich ringach, Węgrzy nazywają Pappa niepokonanym. I w pewnym sensie mają rację – Laci jest niepokonany na najważniejszych zawodach w amatorskim boksie, jakimi są igrzyska olimpijskie. Występował na nich trzykrotnie – w Londynie, Helsinkach i wspomnianym Melbourne. Łącznie stoczył trzynaście pojedynków, z czego sześć wygrał przed czasem. Do dziś żaden bokser nie pobił wyniku zdobycia trzech złotych medali olimpijskich. Wyrównaniem tego rekordu może pochwalić się zaledwie dwóch innych zawodników – są to Kubańczycy Teofilo Stevenson i Felix Savon.

László zawodowiec

Po australijskim finale oraz zdobyciu trzeciego złota, Papp ogłosił zakończenie amatorskiej kariery. Jednak nie oznaczało to definitywnego rozbratu z boksem. László miał trzydzieści lat i chociaż zagwarantowana praca w kolejach państwowych dawałaby mu utrzymanie, to Węgier wiedział, że prawdziwe pieniądze leżą na zawodowych ringach. Lecz ten rodzaj boksu był zakazany w państwach bloku wschodniego.

Laci miał dwie opcje. Mógł po prostu uciec z kraju, przyjąć obywatelstwo któregoś z zachodnich państw i w ten sposób zarabiać na ringu. Ale to wiązałoby się z wrogim przyjęciem przez węgierskie władze, które z pewnością wyciągnęłyby surowe konsekwencje względem potencjalnej zdrady kraju. Jeżeli nic złego nie spotkałoby samego Pappa, to skutki takiego czynu mogłyby dosięgnąć jego rodziny i bliskich. A miał już wtedy żonę oraz małe dziecko.

Przybliżmy również sytuację społeczno-polityczną w jakiej znajdowały się wtedy Węgry. Na przełomie października i listopada 1956 roku na wybuchła tam rewolucja, związana z trudną sytuacją ekonomiczną w kraju oraz sprzeciwem wobec komunistycznemu reżimowi. Powstanie zostało krwawo stłumione przez władze, które wspierało radzieckie wojsko – śmierć poniosło kilka tysięcy ludzi. To wszystko miało miejsce na niespełna trzy tygodnie przed olimpijskim turniejem bokserskim.

Nowym sekretarzem generalnym, mianowanym przez Kreml, został János Kádár. Za szeroko pojęty dział sportu odpowiadał Gyula Egri, a György Marosan był zastępcą Kadara. Obaj byli wobec Pappa bardzo życzliwymi ludźmi. Zatem kiedy po powrocie z Melbourne bokser zapytał wujka Gyulę – jak pieszczotliwie zwracał się do swojego przełożonego – czy może zostać zawodowcem, ten odpowiedział mu : – Laci, wygrałeś już trzy igrzyska, możesz być, kimkolwiek zechcesz.

Po trzech dniach Marosan osobiście wręczył swojemu ulubieńcowi pozwolenie na walki zawodowe. Takie, a nie inne podejście do prośby Pappa było podyktowane również tym, że po krwawym rozprawieniu się z protestami w kraju węgierscy komuniści potrzebowali poprawy wizerunku państwa na arenie międzynarodowej. Trzykrotny mistrz olimpijski idealnie nadawał się do tego zadania.

Boks zawodowy w kraju wciąż był zabroniony, ale Pappowi wydano wizę, by ten mógł walczyć poza granicami Węgier. W ten sposób pięściarz osiedlił się we Wiedniu, który stał się jego drugim domem, a sami Austriacy pokochali go jak swojego własnego zawodnika. Ponadto walki Laciego nie były transmitowane w jego rodzinnym kraju. Dostęp do nich mieli wyłącznie ci, którzy mieszkali blisko granicy, a ich odbiorniki zdołały złapać sygnał z austriackiej telewizji.

Ale przynajmniej mógł walczyć pod węgierską flagą. I, jak wspomnieliśmy na wstępie, robił to bardzo skutecznie. Pomimo, że na Węgrzech nie było możliwości obejrzenia jego walk, sukcesy Pappa obijały się szerokim echem. W kraju dalej był jednym z największych sportowych idoli, stając w jednym szeregu obok piłkarskich gwiazd złotej jedenastki, takich jak Ferenc Puskás czy Sándor Kocsis.

Ale jego ambicje sięgały poza Europę – chciał zdobyć mistrzostwo świata. W trakcie kariery amatorskiej był dwukrotnym mistrzem Starego Kontynentu, lecz o mistrzostwo globu nie dane było mu zawalczyć. Po prostu w tamtych czasach jeszcze nie organizowano mistrzostw świata w boksie amatorskim. Wyprawa za Ocean i zdobycie zawodowego tytułu najlepszego pięściarza na świecie miała to zrekompensować. Wszystko było na najlepszej drodze do finalizacji walki w Stanach Zjednoczonych. Aż przyszedł 1964 rok.

Przegrana walka z systemem

Na wieść o tym, że jedna z największych węgierskich gwiazd ma zamiar zawalczyć o wielkie pieniądze w znienawidzonej, imperialistycznej Ameryce, Pappowi natychmiastowo cofnięto wizę. Jako oficjalny powód podano, że walka za dużą kwotę nie przystoi zawodnikowi reprezentującemu chlubne wartości dumnego, socjalistycznego państwa. Choć samej stawki nie ujawniono, możemy się domyślać, że dla Pappa istotnie byłaby to wypłata życia. Mało tego, kiedy Laci powrócił w celu wyjaśnienia sytuacji, otrzymał jasny komunikat o zakazie opuszczania kraju. W ten sposób nie pozostawało mu nic, poza zawieszeniem rękawic na kołku. W wieku trzydziestu ośmiu lat, bez porażki na zawodowym ringu.

A jaki był prawdziwy powód zakończenia kariery? Żeby go poznać, musimy powrócić do roku 1956. Jak wspomnieliśmy, na Węgrzech wybuchła wtedy rewolucja, nastroje społeczne były bardzo napięte. I chociaż Papp żył w dobrej komitywie z niektórymi działaczami partyjnymi, to utożsamiał się z demonstrantami.

Tuż przed podróżą do Australii Węgier dowiedział się, że wraz z reprezentacją będzie podróżować reporter sportowy György Szepesi – późniejszy prezes Węgierskiego Związku Piłki Nożnej. Nieprzypadkowo zrobił on oszałamiającą karierę. Już od zakończenia wojny był agitatorem nowego systemu, który w 1956 roku otwarcie krytykował rewolucjonistów w swoich przemówieniach.

– Zrozumcie, że ci, którzy teraz niszczą, zabijają, rabują, którzy chcieli zamienić wasze pokojowe demonstracje w krwawą łaźnię, próbują zrujnować przyszłość węgierskiej młodzieży. Nie pozwólcie im na to! – grzmiał Szepesi w jednej ze swoich audycji radiowych.

Wraz z komunistyczną tubą propagandową jechał też Istvan Kutas. Wybaczcie ten prymitywny żart, ale polskie znaczenie tego nazwiska wiele mówi o prominentnym działaczu. To był wierny człowiek systemu, bezgranicznie popierający nie tyle węgierskich komunistów, co wręcz Związek Radziecki. Już rok wcześniej popadł w konflikt z Pappem, kiedy to za jego sprawką bokser miał pojechać na mistrzostwa Europy do Berlina Zachodniego bez swojego trenera, Zsigmonda Adlera. Obaj tworzyli zgrany duet, a Laci bezgranicznie ufał Adlerowi. Niestety, ten został uznany za wroga systemu. Pewien bokserski szpicel doniósł kierownictwu, że trener już w Londynie przekonywał Pappa do pozostania na Zachodzie. Skończyło się na tym, że największa gwiazda boksu, solidaryzując się z trenerem, również nie pojechała do Berlina. To była kompromitacja działacza, którego pomysł do tego doprowadził. Obiecał sobie wtedy, że zniszczy Pappa jeżeli tylko będzie miał ku temu sposobność.

Zsigmond Adler i Laszlo Papp. Fot. Wikimedia Commons

Tymczasem przed igrzyskami w Melbourne László, widząc obu panów zmierzających do węgierskiego autokaru, postawił sprawę jasno. Orzekł, że do Australii pojadą oni albo on, ale na pewno nie znajdą się tam wszyscy razem. Wujek Gyula częściowo posłuchał swojego podopiecznego. Szepesi, jako przedstawiciel mediów, pojechał na zawody. Zależny od szefa działacz pozostał w domu – oczywiście, ku swojemu niezadowoleniu.

Ale w 1964 roku sytuacja w gabinetach uległa dramatycznej zmianie na niekorzyść Pappa. Dwa lata wcześniej Györgi Marosan został usunięty z Komitetu Partii. W dodatku, choć Gyula Egri pozostał na stanowisku, to Istvan Kutas awansował na jego bezpośredniego następcę. Do władzy doszli również tacy ludzie jak Béla Biszku, odpowiadający za represje wobec ludności podczas węgierskiego powstania (za co po latach został skazany), czy też Sándor Gáspár – absolwent Wyższej Szkoły Partyjnej w Moskwie. To właśnie tę trójkę Papp obwiniał o zakończenie swojej kariery.

Pan Istvan nadzorował całą operację od strony formalnej. Z kolei Gaspar był odpowiedzialny za rozkręcenie nagonki medialnej przeciwko bokserowi. Gazety raz za razem rozpisywały się o wielkich zarobkach Pappa i głosiły teorie o niesprawiedliwości społecznej, gdyż prosty robotnik miesięcznie inkasował ułamek kwoty László za jedną walkę. W dodatku to Gaspar wpadł na pomysł, by w mediach używano argumentu, jakoby Papp był już za stary na wystąpienia na ringu. Oczywiście, miał trzydzieści osiem lat i nie był młodzieniaszkiem, ale wciąż był niepokonany. Zarzut o zardzewiałym mistrzu, ryzykującym własne zdrowie oraz honor Węgier dla pieniędzy, był zatem niedorzeczny. Całość podsumował Béla Biszku, z którym Papp spotkał się osobiście w nadziei na to, że powyższe decyzje da się odwrócić. Towarzysz niemalże napluł pięściarzowi w twarz, mówiąc do niego: – Zarabiasz za dużo. W Związku Radzieckim nie ma nawet takiego statusu, jak bokser zawodowy.

– Od stycznia 1965 do wiosny 1967 nie uprawiałem sportu. Po dwudziestu latach regularnych ćwiczeń siedziałem w biurze, niczym lew zamknięty w klatce od 8:30 do 16:00. Kiedy koledzy rozmawiali o sporcie, w duchu błagałem, aby przestali – wspominał po latach Papp.

Uwielbiany…

Przymusowe zakończenie kariery zostało podsumowane absurdalnym oświadczeniem, wypuszczonym do mediów przez komunistów. László twierdzi w nim, iż pęka z dumy na samą myśl o rozwoju boksu amatorskiego w jego kraju. Co, delikatnie mówiąc, nie przebija się w jego późniejszych wypowiedziach. Ale istotnie, legendarny pięściarz zajął się szkoleniem młodszych pokoleń bokserów. Choć najpierw musiał otrząsnąć się z decyzji władz.

Zaczynał od pracy w stołecznych klubach: Fradi i Honvédzie. I bardzo dobrze odnalazł się w nowych obowiązkach. Już w 1971 roku poproszono go o poprowadzenie reprezentacji. Być może posiadał niewielkie, zaledwie kilkuletnie doświadczenie w trenerce, ale nadrabiał to ogromną wiedzą wyniesioną z kariery zawodniczej. Można z przekąsem stwierdzić, że komuniści dotrzymali słowa danego za Pappa w pożegnalnym oświadczeniu.

Węgier pełnił funkcję trenera kadry aż przez dwadzieścia jeden lat.  W tym czasie spod jego skrzydeł wyszedł szereg pięściarzy, którzy zdobywali medale na największych bokserskich imprezach. Gedó György, Tibor Badari, Sándor Hranek, Ferenc Somodi, István Lévai – to tylko część medalistów igrzysk olimpijskich lub mistrzostw Europy, którzy trenowali pod okiem Pappa. Pod koniec swojej trenerskiej kariery doprowadził Istvána Kovacsa do tytułu amatorskiego mistrza świata – pierwszego w historii zdobytego dla węgierskiego pięściarstwa. Dodajmy, że nierzadko konsultował się z Zsigmondem Adlerem, co również świadczy o ich relacji oraz chęci rozwoju swoich umiejętności szkoleniowych Pappa.

Laszlo Papp jako trener reprezentacji Węgier. Fot. Newspix

Laciemu pomagała również estyma, jaką cieszył się w środowisku. Chociaż był bardzo surowym szkoleniowcem, to żaden z bokserów nie śmiał kwestionować jego zdania. Jeżeli bokserzy nie stosowali się do jego uwag lub walczyli poniżej swoich umiejętności, Papp nieraz ich poddawał, rzucając ręcznik. To, że wygrywali daną walkę, nie miało dla niego znaczenia. Oni sami musieli prezentować wysoki poziom, zamiast liczyć na zwycięstwo tylko dlatego, że akurat trafił się jeszcze słabszy przeciwnik.

Natomiast prywatnie był zupełnie innym człowiekiem. Miał kochającą żonę oraz syna. Zawsze otwarty na ludzi, serdeczny i skory do pomocy nawet nieznajomym osobom. Poza kilkoma komunistycznymi działaczami o których wspomnieliśmy, uwielbiali go dosłownie wszyscy. Na Węgrzech był wręcz postacią pomnikową, do której tłumy lgnęły na długo po zawieszeniu rękawic na kołku. Jedną z takich historii opowiedział nam Janusz Pindera, który miał okazję poznać Pappa osobiście:

– W roku 1981 rozegraliśmy z Węgrami dwa mecze – w Salgotarjan i Debreczynie. To były pierwsze mecze Polska – Węgry po ponad dwudziestu latach przerwy, a ja jechałem razem z obiema reprezentacjami do Debreczyna.  Zatrzymaliśmy się w przydrożnej czardzie, żeby zjeść posiłek. Kiedy w tej mieścinie dowiedziano się, że przyjechał Papp, wiadomość rozeszła się lotem błyskawicy. Po kilkunastu minutach przed czardą zgromadził się tłum ludzi, chcący poznać idola. Pojawiła się nawet cygańska orkiestra, która zaczęła grać dla niego ludowe pieśni. Wtedy Laci powiesił marynarkę na krześle, wyszedł do ludzi, rozmawiał ze wszystkimi i nawet zatańczył jeden z ich tańców w rytm muzyki.

Historia, którą w każdym innym przypadku można by podsumować stwierdzeniem „a  kierowca autobusu wstał i zaczął klaskać”, tu wydarzyła się naprawdę. Trzykrotny mistrz olimpijski, w małej miejscowości wśród dziesiątek gapiów, tańczy ludowe tańce do akordów przygrywanych przez cygańską kapelę. Jak można było nie uwielbiać tego gościa?

Jego osobowość urzekała każdego, z kim tylko miał kontakt. Kubański dyktator Fidel Castro otwarcie przyznawał, że jest wielkim fanem Węgra. Po pierwszej zawodowej walce we Francji gratulował mu Jean-Paul Belmondo, jedna z największych gwiazd ówczesnego kina. W Hiszpanii gościł u gwiazd Realu Madryt i Barcelony. Utrzymywał również dobre relacje ze swoimi byłymi przeciwnikami z ringu. Po zakończeniu kariery nieraz odwiedzał Polskę, gdzie spotykał się ze Zbigniewem Pietrzykowskim. Relacja obu pięściarzy była na tyle mocna, że w 2004 roku – rok po śmierci Pappa – jego żona i syn pojawili się na gali zorganizowanej z okazji siedemdziesiątych urodzin naszego mistrza.

…ale czy najwybitniejszy?

Chociaż Laci nigdy nie został mistrzem świata, po latach został należycie doceniony przez środowisko bokserskie. W 1989 roku federacja WBC przyznała mu tytuł honorowego mistrza świata, a dwa lata później określiła go najlepszym amatorskim i zawodowym pięściarzem wagi średniej w historii. Z kolei w 2001 roku jego nazwisko trafiło do Międzynarodowej Bokserskiej Galerii Sławy – miejsca zarezerwowanego wyłącznie dla najwybitniejszych bokserów w dziejach tego sportu. I choć ze względu na przerwaną karierę zawodową trudno go porównywać do profesjonalistów, to takie wyróżnienie pozwala zadać nieco inne pytanie. Czy László Papp jest najlepszym bokserem amatorskim w historii?

W dyskusjach o to miano jego najpoważniejszymi konkurentami jest dwóch innych pięściarzy, których wspomnieliśmy w tekście. To Kubańczycy Tefilo Stevenson oraz Félix Savón. Obaj walczyli w wadze ciężkiej i obaj dokonali niezwykłej sztuki zdobycia trzech złotych medali na trzech kolejnych igrzyskach olimpijskich. Pod względem bilansu walk w karierze amatorskiej, wszyscy idą łeb w łeb:

  • László Papp: 319 walk, 301 zwycięstw, 12 porażek, 6 remisów;
  • Teófilo Stevenson: 332 walki, 302 zwycięstwa, 22 porażki, 8 remisów;
  • Félix Savón: 383 walki, 362 zwycięstwa, 21 porażek.

Liczba zwycięstw i stoczonych walk przemawia za Savónem, ale już procent wygranych pojedynków Felixa i Laciego jest praktycznie identyczny – wynosi nieco ponad 94. Za drugim z Kubańczyków stoją również sukcesy na mistrzostwach świata – zdobywał ten tytuł sześciokrotnie, przy „zaledwie” trzech sztukach Stevensona.

Lecz jak wspomnieliśmy, Papp nawet nie miał możliwości walki o to trofeum, a i sam Stevenson wygrywał swoje medale jeszcze w okresie, kiedy ten turniej był rozgrywany co cztery lata, nie jak miało to później miejsce – co dwa. Zatem siłą rzeczy miał on mniej okazji do skolekcjonowania tytułów od swojego rodaka.

Ale każdy z nich ponosił też porażki. Papp miał wybitnego pecha do Warszawy – powiedzieliśmy już o walce z Pietrzykowskim, jednak w 1953 roku przegrał w ćwierćfinale mistrzostw Europy z Borisem Tiszynem – pomimo, że wcześniej pokonywał go dwukrotnie. Podobno i w tym przypadku jego zdrowie przed walką pozostawiało wiele do życzenia. Stevenson sensacyjnie odpadł w ćwierćfinale mistrzostw świata w Monachium w 1982. Savón potrafił zostać znokautowany przez zawodnika z Korei Północnej.

Sam László po latach z uśmiechem podchodził do takich porównań. Zresztą dobrze znał się również ze Stevensonem, a i o potencjale Savóna zdawał sobie sprawę. W 1996 roku tak wspominał spotkania z Teófilo: – Ten dzieciak, Stevenson, to wielki koleś. Gdziekolwiek się nie spotykamy, od razu pada mi na szyję. Wiem, że na Kubie jest bohaterem narodowym, zasłużył na to, w końcu wygrał trzy igrzyska olimpijskie… Kilka razy zdarzyło mi się stać w narożniku, kiedy walczył z jednym z moich chłopaków. W tamtych momentach miał ten błysk w oku, kiedy do mnie przychodził. Po Moskwie podaliśmy sobie dłonie – wiedzieliśmy, że nasz duet [potrójnych mistrzów olimpijskich] może się rozwinąć tylko w trójkę – i to na bardzo długi czas.

Janusz Pindera: – Mimo wszystko, w wyborze najlepszego boksera amatorskiego stawiałbym na Stevensona. Dokonał czegoś niesamowitego – ważył dziewięćdziesiąt parę kilogramów, a walczył w czasach przed podziałem kategorii na ciężką i super ciężką. Taki podział pojawił się dopiero od 1984 roku, a więc na igrzyskach, na których Kuba nie startowała. Ale nie ulega wątpliwości, że Papp był postacią absolutnie wybitną. Nie zdziwiłbym się, gdyby ktoś to jego postawił na pierwszym miejscu, a Stevensona czy Savóna na kolejnych pozycjach.

Takie podejście wydaje się najbardziej zdroworozsądkowe. Każdy z wymienionej trójki był znakomitym pięściarzem, a ich poziom jest tak zbliżony do siebie, że nadanie któremuś tytułu najlepszego boksera amatorskiego wszechczasów wynika z sympatii do stylu danego zawodnika. Zatem pozwolimy sobie pozostawić zadane pytanie bez odpowiedzi.

SZYMON SZCZEPANIK

Fot. główna Wikimedia Commons

Czytaj więcej o boksie:

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

Boks

Boks

Usykowi może brakować centymetrów, ale nie pięściarskiej klasy [KOMENTARZ]

Szymon Szczepanik
26
Usykowi może brakować centymetrów, ale nie pięściarskiej klasy [KOMENTARZ]
Boks

Pięściarze dali radę, transmisja nie. “Niestety, ten DAZN to wielki shit”

Błażej Gołębiewski
15
Pięściarze dali radę, transmisja nie. “Niestety, ten DAZN to wielki shit”
Boks

Olbrzym nie dogonił króliczka. Usyk ponownie pokonał Fury’ego!

Szymon Szczepanik
31
Olbrzym nie dogonił króliczka. Usyk ponownie pokonał Fury’ego!

Komentarze

9 komentarzy

Loading...