Czy na Wyspach Owczych prawo jazdy się dostaje? Dlaczego nikt tutaj nie kradnie i nie zbacza na złą drogę? Jak wygląda nauka w farerskiej szkole? Michał Przybylski od ponad dwudziestu lat mieszka w jednym z najbardziej fascynujących krajów w Europie i zabierze was w podróż po nim. Od pierwszych kroków w futbolu po założenie rodziny, ubieganie się o farerski paszport i turystykę. Zapraszamy.
Jak zostać piłkarzem na Wyspach Owczych?
Jestem tutaj od zawsze, więc było mi łatwiej. Gdy miałem pięć, sześć lat, zaczęliśmy grać w klubach. Początkowo jest to zabawa, tak nas uczono. Dopiero w wieku 15 lat wyglądało to profesjonalniej. Treningi rano, przed szkołą, ale też później, po szkole. Teraz jest też szkoła sportowa, akurat otworzyli ją, gdy już nie łapałem się na nią wiekowo. Ale od 13. do 15. roku życia możesz uczyć się w klasie piłkarskiej.
Miałeś trochę inne warunki.
Teraz młodzież ma lepiej, na pewno. Jest więcej boisk, ale też więcej wykształconych trenerów, z licencjami.
A ty swojego pierwszego trenera pamiętasz?
Pamiętam, wszystkich zresztą. Większość to ojcowie chłopaków z drużyny. Miałem szczęście, bo ojciec jednego z moich kolegów grał na dobrym poziomie, był reprezentantem Wysp Owczych. Dobrze trafiłem.
Twój tata też pomagał?
Było trochę tego trenowania w domu. Od małego jeździłem z nim na treningi, zostawałem i kopałem o bandę czy strzelałem na bramkę. Tak to pamiętam.
Pogoda ci nigdy nie przeszkadzała?
Nie odczuwałem tego. Przyzwyczaiłem się. Tutaj mówi się, że nie ma złej pogody, są tylko źle ubrani ludzie!
Zaczynając karierę na Wyspach Owczych macie świadomość, że ciężko się wybić?
Jest ciężej, to na pewno. Nie ma co ukrywać. Teraz jest trochę inaczej, bo wideo z meczów jest łatwo dostępne, każdy może to obejrzeć. Trudnością jest to, że nie każdy bierze ligę farerską na serio. W sumie tylko Dania, Norwegia i Szwecja interesują się tym, co się u nas dzieje. Coraz więcej chłopaków wyjeżdża, w coraz młodszym wieku. Wszystko się rozkręca.
W piłce młodzieżowej byłeś tutaj gwiazdą. Wygrałeś tytuł młodzieżowca roku.
Właśnie nie, gwiazdą nie. Gdy patrzę na to teraz, to w wieku 15-16 lat było wielu zdecydowanie lepszych ode mnie chłopaków, którzy dzisiaj nie grają w piłkę. Miałem jednak chęci do trenowania, zawsze mnie to kręciło. Chciałem być lepszym z każdym dniem, a rówieśnicy mieli inne zainteresowania.
Inne zainteresowania? Tutaj też można poszaleć?
Życie towarzyskie tutaj jest, wiadomo. Niektóre mniejsze miasteczka są trochę nudne, ale niektórzy poszli bardziej w alkohol. Ciężej jest wyjść na miasto, bo imprezy są w większości w stolicy. W mniejszych miejscowościach chodzi się po domach, do znajomych.
Z czym kojarzy ci się dorastanie na Wyspach Owczych?
Jednym słowem? Z wolnością. Rodzice nigdy się o mnie nie martwili, nie obawiali się, że coś mi się stanie, że coś się wydarzy. Jest tutaj bardzo spokojnie. Zero włamań, zero rozrób. Wychodziliśmy na piłkę, na FIFĘ i czy wracałem o 22, czy o północy, czy o pierwszej, to nie było się o co martwić.
Nie ma tu jak skręcić na złą drogę.
Można tak powiedzieć. Czasami się śmiejemy, że nie ma tu nawet gdzie uciec. Jak coś przeskrobiesz, to i tak się nie schowasz. To mały kraj, każdy się zna i każdy wszystko widzi.
Kiedy uświadomiłeś sobie, że możesz grać w piłkę profesjonalnie?
Gdy miałem 15-16 lat, jak było widać, kto chce grać w piłkę, a kto nie za bardzo. Myślę, że po mnie było widać, że bardzo chcę. Późno zacząłem dojrzewać, byłem bardzo mały i początkowo miałem z tym problemy. Gdy jednak zaczynałem grać w Ekstraklasie, wiedziałem już, że sobie poradzę.
Nadrabiałeś techniką?
Tak. Ojciec zawsze ze mną nad tym pracował. Lewa, prawa, przyjęcia. Takie były nasze treningi.
A ci, którzy grać nie chcieli, rezygnowali z futbolu, bo widzieli, że pieniędzy z tego nie będzie?
Też. Tutaj mało kto stawia wszystko na jedną kartę. Wszyscy chcą najpierw ukończyć szkołę, zdobyć jakiś zawód. Każdy wie, jak to jest w piłce. Nie musisz mieć długiej i udanej kariery. Wszyscy, którzy grają w piłkę, dodatkowo pracują. Chociaż nie każdy musi.
Skończyłeś farerski system edukacji. Tutejsza szkoła jest łatwa, trudna?
Łatwa. Nie ma wielkiej presji na uczniach, nie ma egzaminów, kartkówek. Pod koniec roku są jakieś testy, ale w trakcie roku był luz. Miałem dobre oceny, ale nie było o to trudno. Wystarczyło uważać na lekcjach, nie rozrabiać, przyłożyć się do zadań. I tyle.
Nauka farerskiego była dla ciebie naturalna?
Nie pamiętam nawet momentu w życiu, w którym miałbym problem rozmawiając w języku farerskim. Ojciec opowiadał mi tylko, że gdy szedłem do przedszkola, to dawali mi kartkę z kilkoma prostymi słowami po polsku i farersku. “Jeść”, “pić”, “siku” – żeby wszyscy wiedzieli, o co chodzi. Dogadam się także po duńsku, którego obowiązkowo uczymy się w podstawówce. Norweski, szwedzki – to również podobne języki.
Jak wygląda wejście w dorosłość na Wyspach Owczych?
Nic szczególnego, poza tym, że wiele osób w dniu 18. urodzin dostaje prawo jazdy.
Moment, dostaje? Tak po prostu dają papierek, że potrafisz jeździć?
Kursy są, ale przed ukończeniem 18. roku życia. Dlatego w dniu urodzin często dostajesz już prawo jazdy.
W sumie co może być trudnego w jeżdżeniu samochodem po Wyspach Owczych.
Właśnie! Nie ma autostrad, jest łatwo. Ograniczenie prędkości do 80 km/h poza miastem, do 50 km/h w mieście. Jeździłem po Polsce i muszę przyznać, że tam jest zdecydowanie trudniej.
Wyspy Owcze zwiedziłeś już jako nastolatek, czy masz jeszcze jakieś nieodkryte miejsca?
Jest parę takich miejsc. Trochę inaczej to wygląda, gdy tutaj mieszkasz, a nie przyjeżdżasz coś zobaczyć. Większość popularnych atrakcji zaliczyłem, ale paradoksalnie w 20 lat widziałem mniej niż niektórzy w tydzień. Trudno znaleźć czas, bo jest praca i piłka. Myślałem o lecie, ale wtedy gramy w pucharach i też brakuje dni wolnych.
Przeżyłeś kryzysy pogodowe na Wyspach Owczych?
Co roku! Człowiek w takim czasie myśli: co ja tutaj robię? Teraz zaczyna się okres, w którym słońce świeci przez 6-8 godzin. Jest mokro, zimno, wieje, trzeba chodzić na treningi, można złapać lekkiego doła. Zdarzają się ciężkie zimy, ale nie co roku. Rok temu śniegu było bardzo dużo, ale on też leży tylko przez kilka dni, bo wielkich mrozów nie ma.
Zdarzyło ci się, że poleciałeś na inną wyspę i tam ugrzązłeś?
Nie. Mamy jeden wyjazd ligowy, na który trzeba płynąć statkiem, ale zawsze robimy to dzień wcześniej i śpimy w hotelu. Wiem jednak, że inne drużyny miewały sytuację, że musiały zostać tam na dłużej, bo pogoda była taka, że promy nie pływały.
Farerskie smaki nie są dla ciebie niczym szczególnym?
Większości potraw już spróbowałem, bo po prostu zawsze gdzieś stoją na stole. Wieloryb, baran, ryby… Chyba nic mi nie smakuje! Chciałem jednak spróbować, zobaczyć, jak to jest. Niektóre rzeczy dało się zjeść, niektóre trzeba było dyskretnie wypluć pod stołem…
Jak w ogóle smakuje tutejsza kuchnia?
Przeważnie jest to baranina, często fermentowana. Czasami też wieloryb, inne ryby.
Brałeś udział w polowaniu na grindwale?
Nie i nie zamierzam, ale widziałem, jak to wygląda. Czasami nie da się tego nie zauważyć, nawet w trakcie jazdy. Ale byłem też zobaczyć grindadrap z bliska, gdy byłem młodszy. Nie jestem wielkim fanem.
To prawda, że na Wyspach Owczych wszyscy się znają?
Zawsze jest ktoś, kogo się zna. Albo sąsiad, albo kolega kolegi, albo rodzina. W naszym zespole gra Aron Knudsen, syn słynnego bramkarza z czapką, który z kolei był moim trenerem. Czasami na urodzinach u kolegi spotkasz legendę tutejszej piłki. Nie ma zdziwienia, że tacy ludzie są w pobliżu.
Skoro wszyscy się znacie, to pewnie nigdy nie usłyszałeś słowa krytyki od kibica.
Czasami można usłyszeć jakieś negatywne komentarze, ale nic więcej. Żadnych gróźb, żadnego zagrożenia. Ludzie tutaj są otwarci, podchodzą do ciebie, po dobrych meczach też pogratulują. Gdy przechodziłem z HB do B36 były jakieś komentarze na Facebooku, ale nie było to nic, co mnie ruszyło. Nie wiem, czy jeszcze raz bym się na to zdecydował, natomiast nie ma tu wielkiego wyboru. Jestem w najlepszych klubach na Wyspach Owczych od lat, a czołówka się nie zmienia. Czyli jeśli zmieniasz zespół, to i tak padnie na kogoś z czołówki. Tak się złożyło, że wtedy HB bardzo mnie chciało.
A czym w ogóle różnią się te kluby między sobą?
Nie ma wielkiej różnicy. Trzy, cztery kluby grające w pucharach mają fajny budżet, gwarantują dobre kontrakty. Do tego na wyższym poziomie jest otoczka: siłownia, boiska, infrastruktura. Trenerzy czołowych zespołów są na pełnym etacie, w innych zdarza się, że trenerzy pracują. Czołówka ma lepszych obcokrajowców. To największe różnice. Gdy przechodziłem do HB Torshavn, mieli Duńczyków i trenera z Niemiec. Wszystko było profesjonalne, trenowaliśmy na wyższej intensywności, w kadrze było wielu reprezentantów.
Jak wyglądają realia funkcjonowania farerskich klubów? Znasz kulisy budżetów?
Dwieście, trzysta tysięcy euro gwarantowane za grę w Europie robi różnicę. Gdy awansujesz do kolejnych rund, tak jak my, zarabiasz jeszcze więcej. Na dole tego zastrzyku finansowego brakuje, więc jeśli ktoś nie ma dobrego sponsora prywatnego, wychodzi na zero.
A o sponsorów jest ciężko?
Nie, nie, bardzo łatwo. Być może trudniej jest uzyskać od nich duże kwoty, ale każdy interesuje się piłką, daje coś od siebie. Czy to na klub, czy na młodzież, czy na sprzęt – każdy coś dołoży. Kluby sprzedają też losy na loterię, firmy je kupują. Zero problemu.
Na co pozwala wam ten większy budżet? Jakimi warunkami dysponujecie?
Mamy dwóch trenerów na pełnym etacie. Trener bramkarzy i trener przygotowania fizycznego mają własne firmy, więc mają komfort w życiu prywatnym i są cały czas w klubie. Treningi są codziennie, trwają po dwie, trzy godziny, więc trzeba na to poświęcić część dnia. Jest bardzo dużo analiz, coraz więcej obozów, więc to nie tak, że przychodzimy z butami pod pachą, żeby pokopać piłkę. Wyżej jest zarząd, który łączy pracę w klubie z pracą prywatną i dyrektor sportowy, także na pół etatu. Poza nim za transfery odpowiada także pierwszy trener i jeszcze jedna osoba, gdy jest tak potrzeba.
Farerski klub ściągając piłkarza załatwia mu od razu pracę, czy sam kontrakt?
Różnie. Niektórzy chcą iść do pracy, niektórzy tylko grać w piłkę. Większości obcokrajowców wystarcza sam kontrakt, bo klub dodaje do tego mieszkanie i samochód, więc o nic nie trzeba się martwić. Nikt nie musi iść do pracy, w B36 jest trzech obcokrajowców – siebie liczę jako miejscowego – którzy nie pracują.
Valerijs Sabala pracę jednak rozważa, bo dochodzi do podobnych wniosków, co ty: nie ma tu co robić.
Rozmawialiśmy o tym parę tygodni temu. Sabala ma za sobą dwa lata na Wyspach Owczych, wie, jak to jest nie pracować. Miałem taki okres, w którym sam nie pracowałem i można się zanudzić. Trenuje się popołudniami, zbiórkę mamy o 16.30, więc przez resztę dnia trzeba coś robić. Bywa, że niektóry pracują po 2-4 godziny, inni po 6-8, bo po prostu nie chcą się nudzić.
Jak wygląda twój zwykły dzień na Wyspach Owczych?
Pracuję jako przedstawiciel handlowy, mam swoje punkty do odwiedzenia każdego dnia. Jeżdżę od jednego do drugiego, mogę to zrobić bardzo szybko, mogę też powoli. Zależy to ode mnie. To bardzo fajna praca w porównaniu do innych.
Są jeszcze piłkarze, którzy wykonują cięższe prace, czy większość preferuje pracę biurową?
Większość chłopaków wybiera łatwiejszą pracę, ale są np. stolarze, którzy pracują po osiem godzin w każdej pogodzie, a potem przychodzą na treningi. Mamy także elektryków. Mentalność tutejszych zawodników jest taka, że oni wiedzą, że najpierw trzeba się zająć pracą. Są tego uczeni od małego.
Jak w B36 Torshavn patrzycie na sukces KI Klaksvik?
Jest lekka zazdrość, ale to dlatego, że wiemy, ile zarobią i jak trudno będzie z nimi walczyć o mistrzostwo. Mają bardzo dobrych sponsorów prywatnych, miasto Klaksvik wykłada duże pieniądze na klub. Właśnie zdobyli tytuł po raz trzeci z rzędu, teraz będzie jeszcze ciężej z nimi rywalizować. Od pewnego czasu KI zapowiadał, że chce awansować do fazy grupowej, że ma na to budżet. Każdy rozumie, że są trochę lepsi od innych.
Byłeś na historycznym, pierwszym meczu fazy grupowej europejskich pucharów na Wyspach Owczych?
Jak wiecie tutaj obok siebie są trzy boiska – stadion narodowy, nasz stadion i jedno treningowe. Kiedy był mecz akurat mieliśmy trening, więc niestety nie byłem, ale przynajmniej wszystko słyszałem! Drugą połowę obejrzeliśmy już w szatni. Byłem natomiast na kilku eliminacyjnych spotkaniach. Liczyłem, że może się uda, zwłaszcza że przyjechało Lille, czyli fajny zespół, z europejskiej czołówki, ale cóż – mamy swoją robotę do zrobienia.
KI odzywało się z ofertą?
Nie, nie. To znaczy: kiedyś pytali, ale to było wiele lat temu. Inne czasy.
Słyszeliśmy jednak, że pracujesz nad nowym kontraktem z B36.
Rozmawiamy, zobaczymy, jak to będzie. Jest chęć ze strony klubu.
Marzysz jeszcze o wyjeździe z Wysp Owczych?
Chciałbym jeszcze zobaczyć, czy stać mnie na coś więcej. Czy umiejętności pozwolą mi grać na wyższym poziomie. Jestem jednak świadomy tego, że mam tutaj swoje życie. Mam dziewczynę, pracę, w grudniu urodzi nam się synek, więc nie myślę tylko o sobie, bo będę miał rodzinę, o której muszę myśleć, której muszą zapewnić lepsze życie. Nie myślę już tak, jak wtedy, gdy byłem młody. Żeby tylko wyjechać, zobaczyć, spróbować. Nie pojadę nigdzie za mieszkanie i jedzenie.
Niezły rok ci się szykuje. Zostaniesz tatą, odbierzesz farerski paszport…
Mam nadzieję, że obydwie rzeczy się udadzą, ale… nie wiem, jak będzie z tym obywatelstwem. To skomplikowana sprawa, która ciągnie się już trzeci rok. Odpowiedź z Danii, która o tym decyduje, dostaje się dwa razy w roku – w maju lub teraz. Nie mam żadnej informacji o tym, czy będzie ona pozytywna.
I nie chcesz sobie robić nadziei?
Nie, bo parę razy już się przejechałem. Myślałem, że dostanę obywatelstwo rok temu, myślałem, że w maju. Czasami mam takie myśli, że już nawet mi się nie chce, ale wiem, że będę tutaj mieszkał, że urodzi mi się syn i przyda się spokój. Świadomość, że mogę tu zostać do końca życia i nie będę miał problemów.
To zaskakujące, że osobie, która od trzeciego roku życia mieszka na Wyspach Owczych, tak ciężko jest otrzymać paszport.
Też jestem tym zdziwiony. Problemem jest to, że wszystko idzie przez Danię. Miejscowi nie mają na to wpływu. Gdyby mieli, to pewnie dostałbym paszport na drugi dzień, bo jestem w miarę rozpoznawalny, mieszkam tutaj całe życie, mam prawo jazdy, PESEL, skończoną szkołę. Wiele osób myśli zresztą, że mam w sobie farerską krew, wydaje im się, że mama pochodzi z Wysp Owczych. Żeby otrzymać paszport trzeba odbyć nawet rozmowę z policją. Prześwietlili mnie od małego, czy dostawałem mandaty, czy miałem problemy z kraju, na co wydaję pieniądze. Wszystko wygląda dobrze, więc mówią mi, że powinno się udać, ale zobaczymy.
A ten mandat kiedykolwiek dostałeś?
Nie! Za parkowanie dostałem, za prędkość nie. A słyszałem od innych, że gdybym dostał, to proces mógłby się wydłużyć nawet o rok.
Wyjazd z farerskiej ekstraklasy to duże wydarzenie?
Zależy gdzie. Trudno jest z ligi farerskiej dostać się od razu do duńskiej czy norweskiej ekstraklasy. Przeważnie wyjeżdża się do pierwszej ligi. Miejscowi eksperci nie zawsze rozumieją, że te ligi także są dobre. Dla Farerów to dobre rozwiązanie, bo mogą zobaczyć, jak to jest w innym miejscu, spróbować sił.
Ty byłeś kiedyś w Polsce, próbowałeś sił w Wiśle Płock i Widzewie Łódź. Żałujesz, że nie wyszło i że nie zostałeś w ojczyźnie?
Przeważnie mówię, że niczego nie żałuję, bo czasu nie cofnę, a w danej chwili coś mnie do takiej decyzji tknęło, ale trochę żałuję, że nie zostałem w Płocku. Byłem na testach u trenera Jerzego Brzęczka, pokazałem się z dobrej strony. Szatnia fajnie mnie przyjęła, byłem zaskoczony, bo dla mnie to były duże nazwiska, które znałem z telewizji. Trener chciał, żeby został, widział, że się poprawiałem z każdym treningiem. Nie dogadaliśmy się jednak w tematach finansowych. Nie mogłem się zgodzić na warunki, które mi zaproponowali. Pytałem chłopaków w szatni o to, jak to wygląda na miejscu, mówili mi, jakiej oferty oczekiwać i byłem trochę zdziwiony, że dostałem tak niską propozycję, bo nie miałem menedżera, nie byłem wielkim wydatkiem. Nie wiadomo, jakby to się potoczyło, gdyby się udało. Może grałbym w Ekstraklasie.
Grasz jednak w europejskich pucharach. U was wygląda to tak, że jak jest losowanie, to wszyscy siadają przed telewizorem i trzymają kciuki za łatwego rywala, żeby zbyt szybko nie odpaść?
Zależy od rundy. Siadamy razem, oglądamy i faktycznie w pierwszej czy drugiej rundzie chcemy trafić na jak najsłabszy zespół, żeby przejść dalej. Zarabia klub, zarabiamy my, bo mamy swoje bonusy. Później oczekujemy już kogoś lepszego. Gdy wypełnimy plan minimum i dotrzemy do trzeciej rundy, to tam nie ma już przypadkowych drużyn. Belgia, Szwajcaria. W tym roku trafiliśmy na chorwacką Rijekę. Fajny wyjazd, świetne przeżycie. Zdarzyła się też Maccabi Hajfa, był Besiktas. Jesteśmy świadomi tego, że w dwumeczu nie mamy szans — trzeba to wprost powiedzieć. Nie jesteśmy na poziomie Klaksvik. Jest to jednak odskocznia, bo cały tydzień chodzisz do pracy, a tu nagle grasz przed 30 tysiącami ludzi.
Jak się zmotywować na mecz, w którym nie ma się większych szans?
Czasami gra się łatwiej, bo nie ma presji na wynik. W tym roku czuliśmy presję, żeby przejść dwie rundy, musieliśmy się męczyć w dogrywce. Gdy przyjechała do nas Rijeka, grało się trochę lepiej. Nie było wybijanki, próbowaliśmy rozgrywać, szukać okazji po stałych fragmentach gry. Prowadziliśmy 1:0, przegraliśmy 1:3. Zdarza się. Wyjazd to już inna sprawa. Mieszkaliśmy w Chorwacji na trzy dni przed meczem, kawałek od plaży, więc wyszliśmy na nią na dwie godziny. Można było nawet odpocząć.
Łączycie piłkę nożną z turystyką.
Tak to zabrzmiało, ale przeważnie robimy tak, że lecimy na mecz kilka dni wcześniej. Nie wszyscy tak robią, natomiast nam bardzo zależy na tym, żeby odpowiednio się przygotować. Latem w Chorwacji jest zupełnie inna pogoda, chcieliśmy się zaaklimatyzować, przyzwyczaić do naturalnej murawy. Czasami latamy w poniedziałek rano, czasami w niedzielę. Myślę, że skoro znowu doszliśmy do trzeciej rundy, to ma to wpływ. Akurat na plażę wyszliśmy dlatego, że wiedzieliśmy, że losy dwumeczu są już rozstrzygnięte, ale nie są to wakacje.
Czyli wszystko, co zarobicie w Europie, wydajecie na organizację wyjazdów!
Trochę to kosztuje, wiadomo. Bilety lotnicze z Wysp Owczych są drogie, czasami zdarzają się nawet czartery. Sporo wydajemy, ale awanse sprawiają, że to się zwraca.
Historie o tym, że ktoś nie możecie lecieć na mecz, bo nie ma wolnego, to prawda czy legenda?
Trochę nieprawda. Gdy ktoś gra w reprezentacji czy w europejskich pucharach, to nie ma problemu z dniem wolnym. Pracodawcy wiedzą, jak wygląda sytuacja. Przykładowo: zadzwoniłem zaraz po meczu, w czwartek, że w poniedziałek lecę do Chorwacji. Sytuacja, gdy ktoś nie mógł polecieć na mecz, zdarzyła się tylko raz. Jeden z zawodników miał nową pracę, dobrą posadę, a to był nasz trzeci wyjazd, więc nie mógł wykorzystać kolejnych dni urlopu.
Reprezentacja Wysp Owczych — łatwo się do niej załapać, skoro wybór zawodników jest niewielki?
Często śmiejemy się z chłopakami, że ciężej jest wylecieć z kadry niż się do niej dostać. Jak ktoś dostanie powołanie i zagra dwa, trzy dobre spotkania, to potem może zagrać piętnaście słabych, ale i tak zostanie powołany. Czasami tak to wygląda. Chłopaki z lepszych, zagranicznych lig, mają „darmowy” bilet. Nawet gdy grają mniej, są powoływani
WIĘCEJ O PIŁCE NOŻNEJ NA WYSPACH OWCZYCH:
- Wieloryby, nepotyzm, futbol i krajobrazy. Wszystkie twarze Wysp Owczych
- Zmiana planów! Reprezentacja Polski przyspieszy wylot
- Hegemon z Klaksvik, Polak na podium. Oto futbol kobiet na Wyspach Owczych [REPORTAŻ]
- Wielki sen małej mieściny. O sukcesie KI Klaksvik
fot. Adam Zoszak