Po wczorajszej wygranej z Argentyna scenariusz dla polskich siatkarzy był już ustalony: wygrana dziś z Holandią lub jutro z Chinami, dawała nam awans na igrzyska olimpijskie w Paryżu. Wszyscy jednak chcieli, by stało się to już w sobotę. I choć Polacy zaczęli nieco ospale, to ostatecznie dopięli swego, po czterech setach pokonując rywali. Przypieczętowali tym samym sezon idealny, w którym wygrywali Ligę Narodów, mistrzostwo Europy, a teraz spokojnie weszli na igrzyska. Z tego ostatniego nie cieszyli się jednak szaleńczo. Bo to tylko krok na drodze do innego celu.
Polacy o awans, Holendrzy o nic
Z Belgią po horrorze, 3:2. Potem łatwo z Bułgarią, 3:0, ale z Kanadą dostaliśmy sequel pierwszego meczu – znów tie-break, znów walka do ostatnich punktów, ale też znów zwycięstwo. Meksyk nie stanowił żadnej przeszkody, z kolei Argentyńczycy postawili się, ale ugrali tylko jednego seta. Pięć meczów i pięć zwycięstw – to dotychczasowy bilans Polaków w kwalifikacjach olimpijskich. Bilans, który pozwolił im na zachowanie wielkiego spokoju przed ostatnimi spotkaniami. Bo nawet gdyby dziś nie ograli Holendrów – choć byli wielkimi faworytami tego spotkania – pozostawał im mecz z Chinami, jedną z dwóch najsłabszych ekip naszej grupy.
Innymi słowy: Paryż był już tak blisko, że Polacy śmiało mogli kupować bilety do Luwru czy na Wieżę Eiffla.
Holendrzy z kolei na razie mogli co najwyżej kupić bagietki na pocieszenie, bo ich sytuacja wyglądała zupełnie inaczej – przed dwoma ostatnimi meczami nie mieli już szans na to, by na igrzyska dostać się przez turniej kwalifikacyjny. W Chinach przegrali bowiem wcześniej z Kanadą (2:3), Belgią (0:3), a nawet Bułgarią, która również ograła ich do zera. Radzili sobie więc kiepsko i mogliśmy co najwyżej obawiać się mitycznego luzu, który mógł wkraść się w ich poczynania, gdy już o nic nie walczyli. Ale podopieczni Nikoli Grbicia, niepokonani od ponad 20 spotkań, obawiać tak naprawdę nie mogą się żadnego rywala, tym bardziej klasy Holendrów. Zresztą w tym sezonie ogrywali ich już dwukrotnie – w fazie zasadniczej Ligi Narodów (3:2) i w mistrzostwach Europy (3:1).
Dziś, jak się okazało, mieliśmy powtórkę z drugiego z tych wyników.
Niemrawy początek, ale to już norma
Polacy wyszli w mocnym składzie, na przyjęciu do boju ruszyli więc Wilfredo Leon i Bartosz Bednorz. Początkowo jednak na niewiele się to zdało. Holendrzy – mimo braku Nimira Abdela-Aziza, swojego lidera – grali naprawdę dobrą siatkówkę i skutecznie wybijali naszych reprezentantów z uderzenia. To Oranje jako pierwsi odskoczyli na kilka punktów, a Nikola Grbić o przerwę na żądanie poprosił już przy stanie 8:11. Miał ku temu zresztą dobre powody, jego podopieczni grali stosunkowo kiepską siatkówkę.
Tyle tylko, że to… nie pierwszy raz w tym turnieju. Po długim sezonie, ze zwycięstwami w dwóch wielkich turniejach, Polacy w Chinach wydają się już nieco zmęczeni i momentami potrzebują albo chwili, by rozruszać mięśnie i pokazać swoją siatkówkę, albo po prostu grają na tyle dobrze, by rywale im nie odskoczyli, a oni mogli w kluczowych momentach przejąć inicjatywę i pokazać, że są lepsi od teoretycznie słabszych czy mniej doświadczonych reprezentacji. Sety tracili już przecież z trzema innymi ekipami, ale – co ważne – zawsze wychodzili z tych spotkań zwycięsko.
Pozostawało liczyć, ze dziś też tak będzie. Bo Biało-Czerwoni nie odbudowali się wystarczająco szybko i zaczęli od przegranej partii. W tym okresie świetnie u Holendrów grał Thijs Ter Horst, a różne rozwiązania proponowane przez Polaków nie przynosiły efektu.
Aż nagle wszystko zaskoczyło w drugiej partii, gdy świetnie kilka razy zachował się Norbert Huber, asa serwisowego dołożył Łukasz Kaczmarek i Polacy wyszli na prowadzenie 14:9. A gdy już złapali wiatr w żagle, to pognali po igrzyska, jak przed laty Mateusz Kusznierewicz po olimpijskie medale. Wszystko w naszej grze zaczęło się zgadzać. Zagrywki, które wcześniej nie pomagały, teraz zaczęły to robić. Dobrze pokazywał się blok. Poprawiliśmy przyjęcie. W ataku było tylko lepiej z każdą akcją.
Efektem był wysoko, bo do 17, wygrany drugi set. Zdawało się, że Biało-Czerwoni szybko i pewnie wygrają też kolejne dwie partie.
Ostatni zryw Holendrów
Tak jednak nie było. W trzecim secie gra długo toczyła się w schemacie punkt za punkt. U Holendrów swoje robili Wouter Ter Maat i wspomniany Thijs Ter Horst, którzy pewnie i skutecznie omijali polski blok. Ale podopieczni Grbicia niespecjalnie się tym przejmowali, wychodząc z prostego założenia, że ten w końcu zadziała.
I faktycznie zadziałał, w końcówce seta. Kilka razy dobrze zaskoczyliśmy przy siatce Holendrów, świetnie w tym okresie spisywał się też Wilfredo Leon (w ostatnich tygodniach prawdziwy lider kadry). Roberto Piazza, trener naszych rywali, poprosił jeszcze w reakcji na problemy swoich podopiecznych o przerwę, ale ta niewiele wniosła. Polacy wygrali seta do 22 i byli o jeden mały kroczek od igrzysk olimpijskich. A przynajmniej tak się nam zdawało.
CZYTAJ TEŻ: Czekaliśmy na najlepszego Wilfredo. I warto było
Bo krok okazał się być jednak całkiem sporym.
Choć początkowo Polacy przejęli w czwartym secie inicjatywę i szybko wyszli na kilkupunktowe prowadzenie. Zdawało się już nawet, że Holendrzy są nieco zrezygnowani, że odpuszczają. Ale gdy na zagrywkę wszedł Bennie Tuinstra, nagle odrobili straty. W jednym ustawieniu zdołali nawet wyjść na prowadzenie. Biało-Czerwoni co prawda się ocknęli, ale teraz to oni musieli gonić wynik, a nawet bronić kilku piłek setowych. Zrobili to skutecznie, w dużej mierze za sprawą fenomenalnego w kluczowych momentach Leona.
Spotkanie ostatecznie zamknął niecelny atak Maartena Van Garderena. To po nim Polacy mogli się ucieszyć z awansu do Paryża.
Radość stonowana, bo cel jest większy
Nawet po reakcji naszych siatkarzy było jednak widać, że awans na igrzyska uważali za obowiązek, a do tego pewnie mieli z tyłu głowy świadomość, że nawet gdyby nie powiodło się w Chinach, to najpewniej pojechaliby na tę imprezę za sprawą rankingu. To nie reprezentacja siatkarek, która na olimpijskie areny wróci w przyszłym roku po 16 latach przerwy i wcale nie była faworytem do awansu. Biało-Czerwoni goszczą tam regularnie i co najmniej od 2008 roku w roli faworytów do medali. Tyle tylko, że w tym czasie nie przywieźli do kraju żadnego olimpijskiego krążka.
I to właśnie będą chcieli zmienić w Paryżu.
SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ
Nie da się w ich przypadku “pompować balonika”, bo ich wyniki jasno o tym mówią. W tym sezonie wygrali wszystko. Mają serię ponad 20 zwycięstw z rzędu, którą jutro pewnie jeszcze przedłużą. Wilfredo Leon zostawał MVP mistrzostw Europy. W turniejach zasadniczych Ligi Narodów radził sobie nawet nasz drugi garnitur. Nasza głębia składu i siła ognia są ogromne. Na igrzyska pojedziemy po medal, a nawet – napiszmy to wprost – po złoto. Historia uczy nas, oczywiście, że może się to skończyć inaczej (czyli ćwierćfinałem), ale przed Paryżem oczekiwania będą jasno określone.
Polscy siatkarze doskonale o tym wiedzą. Stad dziś cieszyli się umiarkowanie. Bo owszem, osiągnęli dziś ostatni cel na ten sezon. Ale przed sobą mają znacznie większy.
Polska – Holandia 3:1 (21:25, 25:17, 25:22, 29:27)
Fot. Newspix
Czytaj więcej o siatkówce: