Legia Warszawa nie przyniosła wstydu w Alkmaar, do pewnego momentu za sporo rzeczy mogliśmy ją chwalić, ale koniec końców zasłużenie przegrała z AZ, które przez blisko pół godziny musiało sobie radzić w dziesiątkę. I poradziło. Pozostał niedosyt.
Wojskowi po pokonaniu Aston Villi nie mieli powodu, żeby czuć jakieś kompleksy względem Holendrów, którzy dopiero co we frajerski sposób przegrali ze Zrinjskim Mostar i od początku grali z nimi jak równy z równym. Też potrafili zastosować wysoki pressing, też potrafili utrzymać się przy piłce i czasem ładnie rozegrać akcję od swojej bramki. Różnica polegała tylko – i aż – na tym, że gospodarze wypracowali sobie kilka dobrych sytuacji i jedną wykorzystali, a Legii w ostatniej fazie zawsze czegoś brakowało.
Najczęściej po prostu zdecydowania, podjęcia szybkiej decyzji. Inna sprawa, że taki Marc Gual dla odmiany chwilami miał klapki na oczach, przez co nie dostrzegał swoich kolegów i ciągle szukał strzałów, nawet z mało komfortowych pozycji. Wszystkie cztery próby Hiszpana zostały zablokowane.
AZ Alkmaar – Legia Warszawa 1:0. Holendrzy konkretniejsi
Alkmaar natomiast do paru konkretnych szans doszło. Przed przerwą Tobiasz odbił nogami mocny strzał Mollera Wolfe w bliższy róg. Po przerwie bramkarz Legii czujnym wyjściem zatrzymał uderzającego z dość ostrego kąta Daniego de Wita. Sędziowie odgwizdali spalonego, ale powtórki pokazały, że mogło go nie być i w razie gola istniałoby ryzyko jego uznania.
No i przede wszystkim Alkmaar strzeliło gola. Element zaskoczenia wprowadził stoper Wouter Goes, który zaskakująco łatwo przedarł się środkiem i po jego podaniu na skrzydło Wszołek miał w obronie granie 1 na 2. Dzięki temu Van Brederode mógł sobie odważnie podryblować, aż wreszcie dośrodkował – Kun dał się przeskoczyć De Witowi, a Pankov nie upilnował dokładającego nogę Pavlidisa. Bardzo ładna akcja, trzeba przyznać.
Gra w 11 na 10 nic nie dała
Niedługo potem Mayckel Lahdo idiotycznym faulem wyleciał z boiska (nawet nie protestował) i Legia zaczęła grać w przewadze. Nic z tego faktu nie wyniknęło. Podopieczni Kosty Runjaica rozgrywali wolno i przewidywalnie, praktycznie zawsze adresatem podania był najbliższy zawodnik od piłki. Stemplowanie każdej akcji przez Josue w tym przypadku było bardziej problemem niż atutem.
Tak naprawdę najlepszy fragment Legii w ofensywie dotyczy pierwszego kwadransa drugiej połowy. Przed utratą bramki dwa razy z prawej strony miejsce i czas na dogranie zyskał Paweł Wszołek, ale nie zrobił z tego należytego użytku. Z kolei już przy stanie 0:1 Kun nie sięgnął dośrodkowania Josue z rzutu rożnego, co zmusiło Mathewa Ryana do największego wysiłku w tym meczu, a to wiele mówi o skali jego zapracowania.
Legii na tle dobrze zorganizowanego przeciwnika, który w wielu aspektach grał podobnie do niej, zabrakło czegoś ekstra od któregoś z piłkarzy. Mocno rozczarowali rezerwowi. Ernest Muci nie mógł poszaleć, skoro AZ już głównie się broniło. Zastanawia nas Gil Dias: CV ma zacne, ale piłkę przyjmował tak obszernie, że przecieraliśmy oczy ze zdziwienia.
Szkoda tej porażki, nie odnosiło się wrażenia, że Legia, grając swój najlepszy futbol, nie byłaby w stanie dziś czegoś wyszarpać. Sytuacja w grupie stała się szalona, obecnie wszystkie drużyny mają po trzy punkty. Kluczowe dla grupowych losów wicemistrzów Polski będą oba starcia ze Zrinjskim Mostar. Zaraz po losowaniu na tę nazwę wzruszano ramionami, jednak widzimy już, że to też nie będą przelewki.
AZ Alkmaar – Legia Warszawa 1:0 (0:0)
- 1:0 – Pavlidis 52′
Fot. FotoPyK