Bartosz Zmarzlik jest wciąż przed trzydziestką, ale w swojej karierze odniósł już tyle sukcesów, że zazdrościć ma prawo mu wielu wybitnych żużlowców z przeszłości. A wkrótce Polak może być po prostu największym z największych. Dziś w Toruniu zrobił to, co zapowiadało się od dawna. Czyli już po raz czwarty w karierze został mistrzem świata w swojej dyscyplinie!
Zmarzlik na podium indywidualnych mistrzostw świata melduje się nieprzerwanie od 2016 roku. Gdyby zresztą nie triumf Artioma Łaguty, który zdołał zdetronizować w 2021 roku Polaka, ten walczyłby w tym sezonie o już swój… piąty złoty medal z rzędu. Trudno nie mówić o dominacji i o tym, że „Zmarzol” kompletnie odstaje od reszty żużlowej stawki. Szczególnie jeśli przyjrzymy się temu, jak łatwo przychodziło mu w niektórych sezonach zdobywanie tytułu.
W ostatnich miesiącach Zmarzlik zresztą też nie pozostawiał wątpliwości. Jego przewaga nad goniącym go w generalce Fredrikiem Lindgrenem była bardzo komfortowa. Sporo zmieniło dopiero ostatnie Grand Prix, w którym Bartek nie wystartował przez dyskwalifikację. Skąd się ona wzięła? Sędziowie zwrócili uwagę, że Polak w trakcie próby czasowej wystąpił w innym kevlarze, niż wymagał tego organizator.
To oczywiście otworzyło sporą szansę przed Lindgrenem. Szwed co prawda nie wykorzystał jej w stu procentach, bo nie zdobył w zawodach w duńskim Vojens 20 punktów, a 18 (za drugie miejsce), ale to i tak był dobry wynik. Taki, który sprawiał, że rywalizacja o mistrzostwo świata wciąż mogła przynieść nam trochę emocji. Zmarzlik przed ostatnim Grand Prix, rozgrywanym w Toruniu, miał bowiem nad Lindgrenem sześć oczek przewagi. Wszystko leżało w jego rękach, ale nie mógł stracić koncentracji.
Jak łatwo było obliczyć: przy ewentualnym zwycięstwie Szweda w Toruniu Zmarzlik musiał zająć drugie albo trzecie miejsce, aby z miejsca zapewnić sobie mistrzostwo świata. Czwarta lokata natomiast gwarantowała mu tylko „dogrywkę”, czyli bieg dodatkowy.
Te wszystkie analizy nie miały jednak dzisiaj znaczenia. Polak prezentował się świetnie jeszcze przed decydującymi fragmentami Grand Prix, bo wygrał fazę zasadniczą. W jej trakcie miał tak naprawdę tylko jeden słabszy moment – w biegu ósmym niespodziewanie przegrał z Kaiem Huckenbeckiem oraz Lukiem Beckerem, zgarniając wówczas tylko punkt. Inna sprawa, że na koniec Grand Prix mogliśmy to traktować wyłącznie jako ciekawostkę. Bo Zmarzlik po prostu pozamiatał.
SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ
Ale od początku. Przed półfinałem Polak jako zwycięzca fazy zasadniczej wybrał pierwsze pole startowe. A potem odniósł bardzo, a to bardzo komfortowe zwycięstwo, awansując do decydującego biegu. To oznaczało jedno: Lindgren koniecznie musiał w swoim półfinale zająć jedno z pierwszych dwóch miejsc, a następnie, już w finale, finiszować pierwszy. I liczyć na to, że Zmarzlik będzie ostatni. Cóż, był to scenariusz, w który raczej nikt nie wierzył.
No i faktycznie: Szwed przedłużył swoje nadzieje, bo też w kapitalnym stylu awansował do finału. Ale ten już nie poszedł po jego myśli. Był co prawda drugi, ale to niewiele mówiło. Bo nawet na chwilę nie zbliżył się do dominującego bieg Zmarzlika. A więc tym samym, tak jak w 2019, 2020 i 2022 roku: to Polak został mistrzem świata w żużlu! Srebro trafiło do Lindgrena, dla którego to i tak największy sukces w jego długiej karierze. Brązowym medalistą został natomiast Słowak Martin Vaculik, który zresztą po polsku podziękował za doping kibicom w Toruniu.
Dla nas najważniejsze było jednak to, że Bartosz Zmarzlik podtrzymał swoją dominację. Czwarty złoty medal indywidualnych mistrzostw świata w żużlu to wynik, który stawia go na równi choćby z Gregiem Hancockiem i Hansem Nilsenem. A przed nim w historycznych tabelach są już tylko Ove Fundin oraz rekordziści wszech czasów w liczbie tytułów (6), czyli Ivan Mauger i Tony Rickardsson.
Za kilka sezonów od Zmarzlika już może jednak nie być lepszego.
Czytaj też:
- Alaska, Hawaje i… Zielona Góra. Kamaka Hepa i jego koszykarska podróż
- Sen i trening z zaklejonymi ustami, czyli co kombinują Haaland i Świątek?
- Czekaliśmy na najlepszego Wilfredo. I warto było
- Mistrzostwa Europy 2009, czyli zbieranina, która zdobyła siatkarski szczyt
- Jumbo-Visma i dominacja. Takiej drużyny kolarstwo jeszcze nie widziało
Fot. Newspix.pl