Reklama

Kopanina z elektryzującą końcówką. Wisła Kraków lepsza od Lechii Gdańsk w Pucharze Polski

redakcja

Autor:redakcja

29 września 2023, 00:11 • 4 min czytania 20 komentarzy

Naprawdę ciekawie zapowiadało się dzisiejsze starcie Wisły Kraków z Lechią Gdańsk w Pucharze Polski. Niby to tylko konfrontacja dwóch pierwszoligowców, ale jednak w obu przypadkach mówimy o zespołach, które zdecydowanie celują w awans do Ekstraklasy, w której zresztą nie tak znowu dawno występowały. Jednak dzisiaj ani jedni, ani drudzy nie zaserwowali nam wielkiego spektaklu. Dopiero sama końcówka spotkania, a także dogrywka, wynagrodziły do pewnego stopnia długi okres nudy i kopaniny.

Kopanina z elektryzującą końcówką. Wisła Kraków lepsza od Lechii Gdańsk w Pucharze Polski

Fatalna pierwsza połowa

21 minut czekali sympatycy Wisły na otwierające trafienie w dzisiejszym spotkaniu. Dawid Olejarka kapitalnie zabrał się z piłką przed polem karnym biało-zielonych, wykorzystał bierność obrońców gości i bardzo mocnym, precyzyjnym strzałem skierował futbolówkę do siatki. No i, wierzcie lub nie, ale na tym moglibyśmy w zasadzie… zakończyć podsumowanie pierwszej połowy. Naprawdę w tym momencie nie przesadzamy – choć mecz, jako się rzekło, zapowiadał się bardzo ciekawie, to w praktyce przyszło nam obserwować regularną kopaninę bez jakichkolwiek konkretów pod obiema bramkami.

Mnóstwo fauli, strat, kopnięć w aut. Rety, ależ źle się to oglądało.

Rozczarowywała przede wszystkim Lechia, której kompletnie, ale to kompletnie nic się nie kleiło w ofensywie. Trener Szymon Grabowski dał szansę występu na szpicy Łukaszowi Zjawińskiemu i coś nam się wydaje, że już po paru chwilach gry żałował tej decyzji. Ale nie tylko napastnik – wiemy, duże słowo – biało-zielonych całkowicie zawiódł. Niewiele wynikało również z akcji oskrzydlających gości, środek pola przypominał lej po bombie. Generalnie – bida z nędzą.

Przez dobrą godzinę gry wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że trafienie Olejarki w zupełności wystarczy wiślakom do przyklepania awansu do kolejnej rundy. Ciekawiej zrobiło się dopiero wówczas, gdy Grabowski oddelegował na boisko swoje najpotężniejsze armaty.

Reklama

Do dwóch razy sztuka

Mamy tu przede wszystkim na myśli Luisa Fernandeza, który pojawił się na murawie w 60. minucie spotkania, a trybuny stadionu w Krakowie przywitały go gromkimi gwizdami i litanią wyzwisk. Hiszpan niewiele sobie jednak z tego robił, no i trzeba przyznać, że – do spółki z Conrado i Bobcekiem – rozruszał trochę ofensywę drużyny przyjezdnej. Choć wciąż nie przekładało się to na czyste sytuacje strzeleckie. Lechia szarpała, Lechia starała się zdominować gospodarzy, ale żadna to szuka często atakować, jeśli nie potrafi się tych ataków kończyć groźnymi strzałami. “Biała Gwiazda” w defensywie prezentowała się pewnie.

No, przynajmniej do czasu.

W polu karnym Wisły zaczęło się bowiem nieoczekiwanie kotłować w doliczonym czasie gry, co zaowocowało aż dwoma rzutami karnymi dla Lechii. Nagle mecz nudny jak flaki z olejem przerodził się zatem w niezwykle elektryzujące widowisko. Tym bardziej że w obu przypadkach sędzia Jarosław Przybył nie podjął właściwej decyzji w pierwsze tempo i dopiero długie konsultacje z VAR-em umożliwiały mu właściwą ocenę spornych sytuacji. Wielkich kontrowersji nie było – biało-zielonym obie jedenastki się zwyczajnie należały, zarówno ta po faulu, jak i ta po zagraniu ręką. Do piłki ustawionej na jedenastym metrze dwukrotnie podszedł nie kto inny, tylko Fernandez. Najpierw się pomylił, ale za drugim razem był już skuteczny, zapewniając swojemu zespołowi remis i dogrywkę.

Pokazał cojones gwiazdor biało-zielonych. Wytrzymał presję.

Dominacja Wisły

Na niewiele się to jednak zdało, ponieważ w dogrywce Lechia ewidentnie opadła z sił, a Wisła natychmiast rzuciła się oponentom do gardła, podrażniona frajersko wypuszczonym prowadzeniem. Początkowo zawodnikom “Białej Gwiazdy” brakowało wprawdzie skuteczności, ale już w 106. minucie Angel Baena Perez trafił do siatki po dobitce, co – jak się okazało – było golem na wagę zwycięstwa dla krakowskiego zespołu. Zwycięstwa zasłużonego, ponieważ Wisła w dogrywce porozstawiała Lechię po kątach. Gdańszczanie kończyli zresztą mecz w dziesiątkę, a sędzia Przybył spokojnie mógł pokazać im jeszcze jeden czerwony kartonik.

Widać było w krakowskiej ekipie – i mówimy tu zarówno o piłkarzach, sztabie, jak i działaczach – mieszaninę ulgi i euforii po końcowym gwizdku arbitra. Najpierw triumf w starciu z Motorem Lublin, teraz zwycięstwo z Lechią… czyżby “Biała Gwiazda” najgorsze miała już w tym sezonie za sobą?

Reklama

CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:

fot. NewsPix.pl

Najnowsze

Komentarze

20 komentarzy

Loading...