Reklama

Trela: Szóstka w totka. Dlaczego tak trudno o kompletnych defensywnych pomocników

Michał Trela

Autor:Michał Trela

26 września 2023, 10:36 • 11 min czytania 13 komentarzy

Bohaterami trzech najdroższych transferów 2023 roku byli gracze, którzy w dawnych czasach nosiliby wodę za Erikiem Cantoną. Także w Polsce do tego lata rekord transferowy należał do defensywnego pomocnika. Niegdyś ich nie doceniano, dziś płaci się za nich fortuny. Dlaczego popyt tak mocno przewyższa podaż i jak światowe tendencje odbijają się w Ekstraklasie?

Trela: Szóstka w totka. Dlaczego tak trudno o kompletnych defensywnych pomocników

Didiera Deschampsa, który grał na tej pozycji, Eric Cantona określał pieszczotliwie jako „nosiwodę”. U Billa Shankly’ego też nosili, tyle że nie wodę, a fortepian. Florentino Perez nie doceniał ich roli, oddając lekką ręką Claude’a Makelele, by zrobić miejsce dla kolejnego galactico. Ale czasy, gdy defensywni pomocnicy byli ludźmi od czarnej roboty, już dawno minęły. Dziś są jednym z najbardziej pożądanych towarów na rynku, a wielkie kluby są skłonne płacić za nich nawet ponad sto milionów euro. Bo pakiet cech wymaganych od „szóstki” we współczesnym futbolu czyni z piłkarzy grających na tej pozycji bodaj najbardziej kompletnych na boisku.

Trzy najwyższe transfery 2023 roku? Enzo Fernandez, Moises Caicedo, Declan Rice. Cała trójka z miejsca wskoczyła do dziesiątki najdroższych transakcji w historii futbolu, co już kilka tygodni temu skłoniło „The Athletic” do przygotowania obszernej analizy przyczyn, dla których za defensywnych pomocników zaczęto płacić tak dużo.

Zdaniem amerykańskiej redakcji złożyło się na to wiele czynników. Także prozaicznych, takich jak skłonność nowego właściciela Chelsea do przepłacania. Skoro był gotów w zimie uruchomić klauzulę w kontrakcie Fernandeza z Benficą i zapłacić za niego 120 milionów euro, argentyński mistrz świata stał się punktem odniesienia dla kolejnych transakcji graczy z tej pozycji. Jeśli Fernandez kilka miesięcy temu był wart taką sumkę, Brighton czy West Ham czuły się uprawnione, by za swoje gwiazdy na tej pozycji też żądać ponad sto milionów.

Doszło więc do zaskakującej sytuacji, w której Jude Bellingham, pokoleniowy talent, ale grający na bardziej ofensywnej pozycji numer osiem, kosztował Real Madryt mniej. A inni – Sandro Tonali, Mason Mount, James Maddison czy Alexis MacAllister – szli mniej więcej za połowę kwot, jakie wołano ostatnio za szóstki.

Reklama

Strach przed lataniem. Dlaczego polskie kluby nie potrafią w transfery?

Szerszy zakres zadań defensywnych pomocników

Oprócz powodów typowo negocjacyjnych są też jednak kwestie rynkowe dotyczące popytu i podaży. W futbolu opartym na posiadaniu piłki środkowi pomocnicy ustawieni tuż przed linią obrony stali się kluczowymi zawodnikami swoich zespołów. A nie ma wcale tak wielu, którzy wnoszą wszystkie niezbędne do gry na tej pozycji cechy. W tej sytuacji wychodzi zresztą ubóstwo polskiego słownika piłkarskiego. Kto nie chce używać mglistej i niejasnej dla wszystkich nomenklatury liczbowej typu „sześć” i „osiem”, po polsku musiałby Caicedo czy Rice’a określić jako defensywnych pomocników.

To jednak bardziej pasowałoby do Makelele czy Gennaro Gattuso albo w naszych warunkach Radosława Sobolewskiego, czy Mariusza Lewandowskiego, których zadaniem 20 lat temu była ochrona gwiazd, odebranie piłki rywalom i błyskawiczne podanie jej do bardziej kompetentnych technicznie partnerów.

Od czasów Pepa Guardioli właściwie zniknęli ze środkowych stref zawodnicy, których jedynym zadaniem jest destrukcja. Współczesne „szóstki” potrafią oczywiście odbierać piłkę, ale jednocześnie są zawodnikami zaliczającymi najwięcej kontaktów z piłką, dyktującymi tempo gry, rozrzucającymi piłkę od prawej do lewej i na tyle dobrzy technicznie, że nawet pod presją niemal nigdy nie tracą piłki. A ludzi, którzy potrafią to wszystko, w idealnym świecie będąc jeszcze silnymi fizycznie i szybkimi nie tylko w głowie, ale i w mięśniach, jest bardzo niewielu.

Niemiecka tęsknota za szóstką

Szóstki też są zresztą różne. To od ustawienia zespołu, wizji danego trenera i umiejętności konkretnego piłkarza zależy, jak zostaną podzielone zadania w kluczowej środkowej strefie boiska. W niemieckiej nomenklaturze funkcjonuje zresztą określenie „Doppelsechs”, czyli podwójna szóstka. Nie jest bowiem powiedziane, że wszystkie te skomplikowane zadania trzeba powierzyć jednej osobie. Bayern Monachium Juppa Heynckesa podbił świat w dużej mierze dzięki świetnej współpracy Bastiana Schweinsteigera z Javim Martinezem, czyli modelowego przykładu „podwójnej szóstki”.

Właściwie od czasu zakończenia kariery przez Schweinsteigera trwa zresztą w niemieckim futbolu gorączkowe poszukiwanie kogoś, kto potrafiłby zagrać na tej pozycji. Wielokrotnie już bowiem Niemcy przekonywali się, że wszelkie konfiguracje między wcześniej Tonim Kroosem i Samim Khedirą, a obecnie Ilkayem Guendoganem, Joshuą Kimmichem i Leonem Goretzką są zbyt ofensywne. Każdy z nich to piłkarz światowej klasy, ale lubiący zapędzić się do przodu, grać czasem ryzykownie w sytuacji, gdy trzeba postawić na bezpieczeństwo. Także dlatego obie niemieckie eksportowe drużyny w ostatnich latach tak łatwo dawały się zaskakiwać po kontratakach. Brakowało im równowagi między ofensywą a defensywą. Po stracie odsłaniały miękkie podbrzusze, które właśnie szóstka ma zasłaniać.

Reklama

Thomas Tuchel przeprowadził zresztą w lecie właśnie tego typu wywód, by przekonać szefów, że ściągnięcie światowej klasy szóstki tego lata to konieczność, jeśli problemy monachijczyków mają zostać rozwiązane. Jedenaście lat temu też w Niemczech dziwiono się, że Heynckes uparł się, by pobić klubowy rekord transferowy na defensywnego pomocnika Athletiku Bilbao, ale dziś wspomina się ten ruch w jego hagiografiach. Martinezem Tuchela miał w końcówce okna transferowego być Joao Palhinha z Fulham. Londyńczycy nie znaleźli jednak odpowiedniego następcy, więc zawrócili Portugalczyka z lotniska w Monachium. Tylko dlatego nie doszło w lecie do kolejnego wielomilionowego transferu defensywnego pomocnika do czołowego klubu świata. A Tuchel został z problemem przerobienia Kimmicha, czyli światowej klasy ósemki, na odpowiedzialną szóstkę.

Szukanie następcy Grzegorza Krychowiaka

W Polsce też ten problem istnieje, choć zwykle sprowadza się go po prostu do kwestii personalnych, czyli: co kolejni selekcjonerzy widzą w Grzegorzu Krychowiaku? Reprezentant Polski był niegdyś wysokiej klasy szóstką raczej starszego typu, w szczytowym okresie odgrywając rolę ochroniarza Evera Banegi. By wejść na wyższy poziom, czyli na przykład utrzymania miejsca w Paris Saint-Germain, zabrakło mu bardziej nowoczesnej interpretacji tej roli, a więc lepszych umiejętności z piłką przy nodze.

Kadra nie musiała jednak za wszelką cenę grać bardzo nowocześnie, więc większym kłopotem było zwykle znalezienie odpowiedniej ósemki do pary z Krychowiakiem, co najlepiej wychodziło w duecie z Krzysztofem Mączyńskim. Wraz jednak ze słabnięciem Krychowiaka pojawił się też problem szóstki. Naturalnym następcą na tej pozycji wydawał się Krystian Bielik, który jednak nie rozwinął się tak, jak się zapowiadał. Rozwiązania w stylu Damiana Szymańskiego czy Rafała Augustyniaka, którego sprawdził Paulo Sousa, gdy jeszcze grał w klubie w tej roli, nigdy nie przekonały na tyle, by uznać je za coś więcej niż eksperymenty. Czesław Michniewicz raz powołał Jakuba Piotrowskiego, nie zdążył go jednak nawet przetestować.

To wszystko sprawia, że w poszukiwaniu nowych rozwiązań trzeba siłą rzeczy spoglądać w kierunku Ekstraklasy. Tutaj nacisk na grę pozycyjną jest oczywiście mniejszy niż w najsilniejszych ligach zagranicznych, więc i pakiet cech wymaganych od szóstki nie jest aż tak rozbudowany, jak na Zachodzie. Ale i w naszej lidze zdarza się, że pojawienie się odpowiedniego gracza na tę pozycję potrafi zmienić cały zespół. Trudno sprowadzać dobrą formę Śląska Wrocław tylko do pojawienia się w nim Petera Pokornego, bo jego imponująca seria zwycięstw nie byłaby możliwa bez Erika Exposito, dozy szczęścia i wielu innych czynników.

Wrocławski strzał w szóstkę

Nie sposób jednak nie zauważyć, że we Wrocławia już od wielu miesięcy mieli problem z pozycją numer sześć. Patrika Olsena trzeba uznawać za wartościowego piłkarza w naszych warunkach. Im bliżej własnej bramki jednak gra, tym bardziej jego skłonność do posyłania podań zdobywających teren i ryzykownych rozwiązań, działała na niekorzyść zespołu. Grając jako szóstka, częściej powodował problemy, niż stanowił wzmocnienie zespołu. Pojawienie się Słowaka jako „defensywnego rygla” przed obroną pozwoliło bardziej uwolnić ofensywne zapędy Olsena czy Petra Schwarza i przenieść je do stref, w których są bezpieczniejsze dla zespołu.

Seria zwycięstw Śląska rozpoczęła się w momencie, gdy Pokorny wskoczył do składu. A najbardziej zagrożona była, kiedy pauzował za kartki, a Olsen, Schwarz i Michał Rzuchowski musieli w meczu z Puszczą Niepołomice znów rozdzielić między siebie zadania, od których odciążył ich nowy kolega.

W ligowych warunkach przez lata wyznacznikiem gry na tej pozycji był Damian Dąbrowski, pasujący do tej roli zarówno pod względem umiejętności czytania gry bez piłki, jak i odpowiedniego rozgrywania w drużynach opartych na ataku pozycyjnym. Do zrobienia większej kariery, oprócz zdrowia, zabrakło mu szybkości – zarówno w decyzjach, jak i w działaniach. Można go jednak przyjąć jako modelową szóstkę nowoczesnego typu – tyle że w naszych krajowych warunkach.

Zresztą, jeśli w platformie StatsBomb stworzyć statystyczny radar, uwzględniający najważniejsze wskaźniki na tej pozycji – liczba podań, ich celność, celność zagrań pod presją, odbiory i przechwyty, liczba strat wymuszonych i niewymuszonych, czy udział w budowaniu akcji – okaże się, że zawodnik Zagłębia Lubin niemal w każdym aspekcie wypada w skali Ekstraklasy dobrze lub bardzo dobrze. Pasuje więc do uznania go za ligowy archetyp na tej pozycji i porównanie do niego innych szóstek.

Kluczowe dla szóstek statystyki Damiana Dąbrowskiego z poprzedniego sezonu w barwach Pogoni Szczecin. Już rzut oka na radar pokazuje, w jak wielu aspektach obecny pomocnik Zagłębia Lubin robił dobrze rzeczy ważne dla graczy na jego pozycji.

Interpretacja Slisza

Jeśli pojawiają się w kontekście reprezentacji kandydatury na tej pozycji, zwykle najczęściej wymienia się obecnie już nie 31-letniego Dąbrowskiego, a Bartosza Slisza z Legii Warszawa, Radosława Murawskiego z Lecha Poznań i Patryka Dziczka z Piasta Gliwice. Bardzo wysoko stoją ostatnio zwłaszcza akcje Slisza, który ma już za sobą debiut w reprezentacji i był powołany na ostatnie zgrupowanie, nie znajdując jednak uznania w oczach Fernando Santosa. W jego przypadku wybijają się na pierwszy plan fizyczne możliwości.

Slisz jest maszyną do biegania. Wydolnościowo przewyższa większość ekstraklasowych konkurentów na tej pozycji, a przykład meczu z Aston Villą pokazał, że nie odstaje także na międzynarodowym poziomie. Znakomicie wypada pod względem celności podań – w tym sezonie zagrywa z 89% skutecznością, a co ważne, nawet pod presją utrzymuje wynik 80%. Posyła statystycznie bardzo dużo podań w tercję ofensywną, czyli potrafi grać także do przodu.

Bartosz Slisz – najdroższy odkurzacz w Polsce

Zwraca natomiast uwagę niepokojąca na tej pozycji liczba strat – zarówno w starciach z rywalami, jak i niewymuszonych. Pod tymi względami lepsza jest od niego ponad połowa zawodników grających na tej pozycji. Wspomniany Dąbrowski jest dla swoich drużyn znacznie bezpieczniejszą opcją, jeśli chodzi o utrzymanie drużyny w posiadaniu piłki. Wynika to oczywiście także z tego, że podaje mniej ryzykownie. Ale akurat na tej pozycji skłonność do ryzyka nie jest atutem.

Tu wchodzimy jednak w interpretację roli konkretnego zawodnika na danej pozycji. Granice między tym, czym jest szóstka, a czym ósemka, bywają nieostre. Slisz, dysponując lepszymi walorami biegowymi, jest graczem znacznie bardziej ruchliwym niż typowa szóstka, co sprawia, że w wielu meczach można w nim widzieć bardziej ósemkę. Wpływa na to także ustawienie Legii. Wystawiając w środkowej strefie dwóch graczy, Kosta Runjaić, podobnie jak ma to miejsce w Rakowie Częstochowa, obarcza ich zadaniem podzielenia się ofensywą i defensywą. O stereotypowe szóstki łatwiej w systemach 4-2-3-1, 4-3-3, czy 4-1-4-1, w których od lat funkcjonuje Dąbrowski.

Slisza od podręcznikowej szóstki różni także to, że nie stroni od tłoku. Czasem nie jest łatwo oduczyć zawodników konkretnych nawyków. W czasach, gdy prowadził Cracovię, Michał Probierz musiał kiedyś w jednym meczu zastąpić niedysponowanego Janusza Gola i przestawić na jego pozycję Milana Dimuna, najczęściej grającego u jego boku. Z perspektywy laika – żadna różnica i tak Dimun był przecież środkowym pomocnikiem. Na zajęciach Probierz jednak regularnie upominał go, by po zagraniu piłki nie ruszał natychmiast do przodu, ale trzymał pozycję i pilnował, by cały czas mieć odpowiedni ogląd sytuacji na boisku.

Dąbrowski robi to dobrze – zawsze daje wsparcie temu zawodnikowi z własnej drużyny, który ma akurat piłkę na własnej połowie. Zawsze daje mu opcję rozegrania, zwykle mając już w głowie następne zagranie.

Ekstremum z Warty

Bardziej klasyczną szóstką niż Slisz jest chyba Murawski, który znacznie przewyższa zawodnika Legii pod względem unikania strat i utrzymania się przy piłce. Gorzej wypada jednak z piłką przy nodze. Wykazuje się niższą celnością podań, która drastycznie spada przy presji rywala (do 65%), co w jego przypadku pewnie jest największym problemem, utrudniającym karierę międzynarodową.

Dziczek jest od obu konkurentów bardziej nierówny. Ma aspekty, w których zdecydowanie ich przewyższa, ale Slisz i Murawski sprawiają wrażenie bardziej kompletnych na tej pozycji. Przy tej okazji warto wspomnieć o ekstraklasowym ekstremum, czyli Mateuszu Kupczaku z Warty Poznań, którego pod większością względów trudno porównywać z najlepszymi graczami ligi na tej pozycji, ale w dwóch aspektach zdecydowanie się wyróżnia.

Statystyki wskazują, że praktycznie nie zalicza strat – zarówno własnych, wynikających ze złego przyjęcia czy nieudanego dryblingu, jak i wymuszanych przez rywali poprzez odbiór. Zagranie do niego piłki jest jak zamknięcie jej w sejfie. Łatwiej mu ją zabrać, odcinając go od podań, niż podczas bezpośredniej próby pozbawienia go posiadania. Choć trzeba oczywiście brać pod uwagę, że występując w drużynie, która rzadko utrzymuje się przy piłce, ma znacznie mniej okazji, by ją tracić.

Porównanie Slisza i Murawskiego. Jeden i drugi ma obszary, w których wyraźnie przewyższa konkurenta.

Jest w lidze kilku zawodników występujących na tej pozycji, którzy nie wybijają się ponad poziom Ekstraklasy, ale odgrywają kluczowe role w swoich klubach. Do takich należy zaliczyć Michała Mokrzyckiego z ŁKS-u, Damiana Rasaka z Górnika Zabrze, Jakuba Serafina z Puszczy Niepołomice, Tarasa Romanczuka z Jagiellonii Białystok czy właśnie Kupczaka z Warty.

Co nie takie częste w dzisiejszych realiach, w większości klubów role szóstek przypadają polskim piłkarzom, choć zagraniczne przykłady też się pojawiają, by wspomnieć o Marku Hanousku z Widzewa Łódź, Christosie Donisie z Radomiaka, Pokornym ze Śląska czy przede wszystkim Jesperze Karlstroemie z Lecha.

Duet Murawski – Karlstroem pod wieloma względami, zachowując proporcje, przypominał w ostatnich sezonach to, co tak dobrze funkcjonowało w podwójnej szóstce Bayernu Heynckesa – wsparcie zespołu w rozegraniu, przy jednoczesnym zabezpieczeniu ofensywnych gwiazd drużyny. Znaleźć kogoś, kto jednoosobowo łączyłby wszystkie cechy potrzebne na tej pozycji, nie jest łatwo nie tylko w Polsce. Ale przecież tutaj za defensywnych pomocników płacono sporo, zanim stało się to modne na świecie. Przecież aż do tego lata przeprowadzka Bartosza Slisza z Zagłębia Lubin do Legii Warszawa była najdroższym transferem przychodzącym w historii ligi.

WIĘCEJ O POLSKIEJ PIŁCE:

MICHAŁ TRELA

fot. FotoPyK

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

13 komentarzy

Loading...