Reklama

Nie krzyżujmy Jorginho i Romero, czyli o urokach i mrokach futbolu

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

24 września 2023, 18:31 • 4 min czytania 6 komentarzy

Jorginho przydarzyła się strata. Kompletnie zgłupiał w pozornie banalnej sytuacji. Zamiast jednej z kilku opcji prostego podania wybrał straceńczy drybling. Już w tym momencie Mikel Arteta złapał się za głowę. Wiedział, że Arsenal zaraz straci gola na 2:2 – piłkę przejął James Maddison, obsłużył idealnym podaniem Sona i David Raya był bezradny. Chwilę później Emirates Stadium skandowało: „Jorginho, Jorginho, Jorginho!”.

Nie krzyżujmy Jorginho i Romero, czyli o urokach i mrokach futbolu

Nie było w tym cienia szyderstwa. Ironia mas to narzędzie głupców. Kibice Kanonierów szczerze wspierali przybitego Jorginho. Nie przeszkadzało im, że Włoch fatalnym kiksem właśnie niweczył cały trud wywalczania prowadzenia w meczu z Tottenhamem, odwiecznym rywalem w derbach północnego Londynu. Po tym kapitalnym geście wsparcia dla zawodzącego 31-letniego pomocnika mogliby przybić piątkę z Angelosem Postecoglou, który nie tak dawno wygłosił przecież piękny wykład o wymaganiu czułości i poszanowania dla zdrowia psychicznego piłkarzy. Jorginho doskonale wiedział, że spierdzielił sprawę. Nie trzeba było dodatkowo na niego gwizdać.

Arsenal – Tottenham 2:2. Pressing!

Dlaczego też jakoś szczególnie się tu irytować, skoro długimi momentami absolutnie fenomenalny był to mecz. Arsenal prawie nigdy nie schodzi poniżej 50% posiadania piłki, a z Tottenhamem wykręcił marne na swoje standardy 46%, bo musiał za futbolówką biegać dużo częściej niż zwykle.

W pressingu banda Artety wyznaczała jednak nowe standardy jakości. Podchodziła, naciskała, wybijała, przejmowała, zamykała przestrzenie, wkładała kij w szprychy. Hiszpan wcale nie musiał jak Franz Smuda albo Peter Hyballa drzeć się „press” czy tam „gengepressing”. Nacisk jego podopiecznym wychodził niezwykle naturalnie. Każde przyjęcie Yvesa Bissoumy i Pape Matara Sarra wyglądało, jakby miało skończyć się brzemienną w skutkach stratą. Najlepiej przekonał się o tym zresztą James Maddison, który cofnął się pod własne pole karne i naciął na pressing, co mogło i powinno skończyć się golem, ale fatalnie przestrzelił Gabriel Jesus.

W tym okresie najlepszy na murawie był Bukayo Saka, który śrubuje klubowy rekord pod względem liczby rozegranych występów z rzędu w Premier League, na razie doszedł do 86. Ma przy tym 22 lata i ponad 210 meczów w seniorskiej piłce na koncie. Anglicy liczą, że to więcej, a często dużo więcej niż w jego wieku przekopali Ryan Giggs, Michael Owen, Wayne Rooney, no i świeższy przykład, starszy o rok Phil Foden.

Reklama

Współczesny futbol to kult młodości, więc młodość eksploatuje się do cna, wszyscy pamiętamy zapadniętą twarz Pedriego w finale igrzysk olimpijskich, kiedy z Brazylią przekraczał barierę 5000 minut na boisku w jednym sezonie. Saka to oczywiście nie ten przypadek, w tej chwili jest nie do zdarcia, z Tottenhamem błyszczał najjaśniejszym światłem – najpierw jego strzał Cristian Romero zamienił na samobója, następnie jego dośrodkowanie przerodziło się w chaos, z którego po ręce tego samego  Romero (pechowiec i kolejny kandydat do wspierającego skandowania) wykluł się rzut karny, zamieniony przez 22-letniego Anglika na gola.

Karma wraca!

Skoro jednak ten mecz ochrzciliśmy mianem wykładu o urokach i mrokach futbolu, to nie może być tylko tak pięknie: Saka nabroił przy pierwszym golu dla Tottenhamu. Zastawił Maddisona, którego cieszynkę parodiował wcześniej przy samobóju Romero (karma wraca!), od niewłaściwej strony, a Son po mistrzowsku odnalazł się w polu karnym Arsenalu, zupełnie nic sobie nie robiąc z asysty trzech defensorów Kanonierów.

Wygrać mógł i Arsenal, i Tottenham. Lepsze lub gorsze szanse marnowali Eddie Nketiah, Martin Odegaard, Kai Havertz i Gabriel Jesus, a David Raya w jakiś absolutnie magiczny sposób wyjął nieco koślawe, bo nieco koślawe, ale jednak uderzenie Brennana Johnsona, którego xG – niech sceptycy zaawansowanej futbolowej statystyki na chwilę przymkną oczy – wynosiło najpewniej blisko 1,00. W ogóle: w Tottenhamie podobać mogła się konsekwencja w operowaniu piłką przy największym nawet pressingu (szkoła Postecoglou), a w Arsenalu plan taktyczny, który wymagał wyjścia ze strefy komfortu i oddania inicjatywy prowadzenia gry rywalowi. „Football, bloody hell”, chciałoby się powiedzieć, nawet jeśli autor cytatu nie spod londyńskiego adresu.

Arsenal 2:2 Tottenham

Romero 26′ sam., Saka 54′ z karnego – Son 42′, 55′

Czytaj więcej o Premier League:

Reklama

Fot. Newspix

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Boks

Pięściarze dali radę, transmisja nie. “Niestety, ten DAZN to wielki shit”

Błażej Gołębiewski
4
Pięściarze dali radę, transmisja nie. “Niestety, ten DAZN to wielki shit”
Boks

Olbrzym nie dogonił króliczka. Usyk ponownie pokonał Fury’ego!

Szymon Szczepanik
15
Olbrzym nie dogonił króliczka. Usyk ponownie pokonał Fury’ego!

Komentarze

6 komentarzy

Loading...