Wyspy Owcze mogą sobie pluć w brodę: to jedyna drużyna w grupie, której nie udało się pokonać Polski (nic straconego, jeszcze rewanż). Farerzy wiedzą więc, co czuli zawodnicy San Marino w eliminacjach mistrzostw świata 2010. Przypomnę tylko, że wówczas to małe księstwo znalazło się za nami w tabeli, a przed była Słowacja, Słowenia, Czechy i Irlandia Północna. Niby nie czas na wspominki, ale oglądając dzisiaj pożegnalny (?) mecz Fernando Santosa, trudno było nie mieć przed oczami pożegnalnego meczu Leo Beenhakkera. Nawet PZPN-owska otoczka jakaś taka podobna, tak jak wiele jest podobieństw między Grzegorzem Latą i Cezarym Kuleszą.
Miało w tych eliminacjach coś się na spokojnie i bez presji zbudować, tymczasem wszystko się doszczętnie zawaliło i nie został nawet kamień na kamieniu. Drużyny w zasadzie nie ma, jest za to coś w rodzaju narodowego memu. Może przedawkowałem internet, ale czasami czuję, że ludzie tłumnie zaczęli wręcz kibicować przeciwnikom biało-czerwonych, bo uważają, że tym chłopakom z tym trenerem w tym momencie już się nie da. Reprezentacja Polski nie tylko więc przerżnęła z kretesem te eliminacje, to jeszcze da się uratować barażami. Wydarzyło się coś znacznie gorszego: ta drużyna stała się niechcianym pośmiewiskiem we własnym kraju. Straciła prestiż i szacunek. Stała się czymś na kształt Rafała Brzozowskiego w konkursie Eurowizji – obejrzymy, formalnie to w końcu nasz przedstawiciel, ale nie będziemy się specjalnie do niego przyznawać. No i szkoda, że nie można rzucać pomidorami.
Dzisiaj nikt (prawie nikt?) nie patrzy na piłkarzy reprezentacji Polski jak na sportowców, którym należy współczuć w chwili słabości. Nie wiem, czy w ogóle wiele osób widzi w nich sportowców. Niby nimi są, trudno na bazie logiki odebrać im to miano, ale w oczach Polaków stali się przebierańcami. Sami są sobie winni – i nie chodzi o wyniki. Mam wrażenie, że to przestała być drużyna sportowa. Tam na co dzień nikt nie rozmawia o sporcie. Nie wokół sportu wszystko się kręci. Jeśli wczytamy lub wsłuchamy się w wywiady, w nich nie ma prawie nic o sporcie – za co oczywiście można winę zrzucić na zadających pytania dziennikarzy, ale to piłkarze i trenerzy wytworzyli taką narrację i aurę, jakby wszystko było bardziej interesujące niż sport. Fernando Santos nie odpowiada z należytą starannością na pytania dotyczące sportu, bo pytania są albo zbyt banalne, albo zbyt szczegółowe, w każdym razie zawsze nienależyte, a piłkarze nie są w stanie nikogo zainteresować niczym, co mówią na temat futbolu, bo nie mają niczego do powiedzenia. Można nawet odnieść wrażenie, że futbol ich nie interesuje. Dzisiaj grają w kadrze, za dwa dni mogą być w trzeciej lidze.
Mamy kapitana, który koncentruje się na tym, by nikt nie pomyślał, że cokolwiek kiedykolwiek mogłoby być jego winą i gdyby wszyscy to wreszcie zaakceptowali – że nic nigdy nie jest winą Lewandowskiego – to mógłby w spokoju zakończyć karierę. A tak nie może, bo ciągle trzeba coś wyjaśniać. W każdym razie dobrze, że wymyślono te przerwy na kadrę, wtedy można się trochę powybielać. Mamy też symbol tej kadry, dycha na plecach, sto meczów na liczniku (czternaście udanych). Wprawdzie czasami coś spieprzy z tyłu, ale za to nie daje niczego do przodu. On z kolei się nie wybiela, jest ponad to, nie dyskutuje z durniami, bo mu krem z brokułów w Paryżu stygnie. Mamy jakieś mniejsze lub większe ciamajdy, które już na konferencjach są w defensywie i próbują nieporadnie przekazać, że nie są aż tacy słabi, jak się wydaje. I tłum gości, którzy się przewijają i nikt do końca nie wie po co. Zbieranina ludzi mająca jeden wspólny cel: żeby się wszyscy wreszcie odczepili.
Kapitan o osobowościach i ich braku, lekarz i pomocnik o spółkach z ograniczoną odpowiedzialnością, prezes o alkoholu, korupcji i ochroniarzach, bramkarz o premiach, rzecznik PZPN o tym, kto zapłacił rachunek w knajpie. I trener, który na pierwszej konferencji mówił akurat pięknie i wszystkich kupił, ale potem się okazało, że to tylko i wyłącznie dlatego, że kłamał.
No nie poszło to w dobrą stronę.
To w ogóle szokujące, że w internecie nie tylko kadra w całości stała się memem – to się w przeszłości zdarzało. Szokujące jest to, jak w mema przeobraził się sam Lewandowski, który im bardziej próbuje odzyskać powagę herosa, tym bardziej memowy się staje. Szokujący jest brak wyczucia co i kiedy, bo trudno nie odnieść wrażenia, że przez ostatnie kilka lat ani razu nie udało się Lewandowskiemu powiedzieć czegokolwiek w odpowiednim momencie z odpowiednim sensem, mimo że obsesyjnie stara trafić się z timingiem. Z perspektywy czasu należy uznać, że jego najsłynniejszym przemówieniem było to, kiedy akurat przez kilka sekund milczał, ale dziś – gdy jesteśmy bogatsi doświadczeniem – trudno to uznać za sprytny zabieg, raczej wygląda to na niemożność zebrania myśli na czas.
W sam środek tego pierdolnika wpadł Fernando Santos, który zrobi porządek, jak tylko dopali papierosa. No ale na razie jeszcze pali. A pali też PZPN – pieniędzmi w kominku. Sam przyjąłem zatrudnienie Portugalczyka z uznaniem, trudno było ten pomysł uznać na wstępie za zły, ale dziś jednak trudno uznać za dobry. Taka przewaga dziennikarza nad prezesem, że ten pierwszy ocenia kiedy mu wygodnie i może zmienić zdanie, no ale co – mam ten komfort i z niego korzystam. Santos chociażby miał najlepsze CV jakie mogliśmy sobie wymarzyć, dzisiaj jest raczej Olegiem Salenko z czasów Pogoni Szczecin. Było miło przy podpisywaniu kontraktu, ogrzaliśmy się we wspólnym blasku, a teraz znajdźmy jakieś rozwiązanie tej sytuacji. Niestety, podejrzewam, że jedynym rozwiązaniem – bez względu na to, co zostanie publicznie zakomunikowane, bo tu wersje mogą być różne – jest wypłata całego kontraktu. Ale jak trzeba to trzeba. Skoro już musimy płacić komuś, kto nie wykonuje swojej pracy, to mimo wszystko warto też znaleźć kogoś, kto wykona.
No cóż, muszą się w tym PZPN zebrać i coś ustalić. I jeszcze zapamiętać, co ustalili. Jak na boisku: będzie trudno, ale może się uda.
KRZYSZTOF STANOWSKI
Czytaj więcej o reprezentacji Polski:
- Upiór uciekł z piekła. Futbol w szponach Envera Hodży [REPORTAŻ]
- Król disco błysko. W poszukiwaniu klasy Cezarego Kuleszy [REPORTAŻ]
- Ucieczka od odpowiedzialności. Afera premiowa pokazała prawdę o kadrze
- Krychowiak – symbol minimalizmu. Jak mówi, tak gra
Fot. FotoPyk