Wszystko czego dotknie Daniele Santarelli, zamienia się w złoto – mogą powiedzieć fani siatkówki. Włoski szkoleniowiec w ciągu trzech ostatnich lat wygrał Ligę Mistrzów, mistrzostwo świata, Ligę Narodów oraz mistrzostwo Europy. Na dodatek prowadząc przy tym trzy różne drużyny. To jedna z najbardziej spektakularnych trenerskich karier, jakie pamiętamy. Zadajmy sobie zatem pytanie: jacy jeszcze trenerzy w mgnieniu oka zamieniali swoje zespoły w maszynki do wygrywania?
Turczynki nie tak dawno temu nie były największą potęgą kobiecej siatkówki, ale wszystko zmieniło się, kiedy trafił do nich właśnie Santarelli. Ten sam człowiek, który w 2022 roku poprowadził Serbki do mistrzostwa świata. A wcześniej osiągał niezliczone sukcesy z Imoco Volley Conegliano, czyli drużyną Joanny Wołosz.
Santalerii trenerem włoskiego klubu jest zresztą do dzisiaj (łączy pracę w siatkówce klubowej oraz reprezentacyjnej). Sięgał z nim po Ligę Mistrzów, pięć mistrzostw kraju czy dwa klubowe mistrzostwa świata. Jego przygoda w reprezentacjach zaczęła się natomiast od słabszej Chorwacji (lata 2018-2022), gdzie naturalnie nie mógł celować w najcenniejsze laury. Już z Serbią oraz Turcją błyskawicznie sięgnął jednak gwiazd.
W tym wszystkim najciekawsze są dwie rzeczy. Po pierwsze, Włoch ma dopiero 42 lata, więc jak na trenerskie realia jest młodzieniaszkiem. A po drugie, Santarelli mógł być… selekcjonerem reprezentacji Polski. Znalazł się nawet w grupie czterech kandydatów, których pod koniec 2021 roku rozpatrywał PZPS. Jak wiemy: ostatecznie władze naszej siatkówki postawiły na jego rodaka i dobrego znajomego, Stefano Lavariniego.
Co jeszcze kryje historia Santarellego? Zanim poszedł w trenerkę, przez lata grał w siatkówkę, ale na nieco niższym poziomie – był libero wielu drużyn w Serie B. Po skończeniu kariery asystował bardziej doświadczonym trenerom, aż w 2017 roku (gdy miał 36 lat) dostał okazję do prowadzenia Imoco Volley Conegliano. Reszta, jak to mówimy, jest historią.
– Uważam, że mam sporo szczęścia, jako człowiek i trener, bo mogę pracować z najlepszymi zawodniczkami na świecie. Łatwo było wygrywać, prowadząc drużyny, w których one grają. To co ja mogę im zaoferować, to że będę pracować najciężej, jak się da. Staram się przesyłać moim zawodniczkom pozytywną energię. Chcę podążać za marzeniami i chcę, aby moje zawodniczki mi w tym towarzyszyły – opisywał Santarelli, pytany o tajemnicę swojego sukcesu.
Spektakularne zawojowanie siatkarskich salonów przez Włocha skłoniło nas do przemyśleń. Jacy jeszcze trenerzy w krótkim czasie podbili swoją dyscyplinę?
Efekt nowej miotły działa w siatkówce
Wiele o tym, ile młody (albo po prostu debiutujący) trener może dać swojemu zespołowi, przekonali się kibice polskiej siatkówki. Tak zwany “efekt nowej miotły” zadziałał w przypadku naszej reprezentacji wielokrotnie.
Na dobrą sprawę cofnąć możemy się aż do lat siedemdziesiątych, bo przecież legendarny Hubert Wagner miał doprawdy spektakularny początek trenerskiej kariery – od kiedy w 1973 roku przejął Biało-Czerwonych, w kolejnych trzech sezonach zdobywał kolejno mistrzostwo świata, wicemistrzostwo Europy oraz mistrzostwo olimpijskie. Potem jego metody nie przynosiły już takich efektów. I choć do kadry wracał wielokrotnie, to nigdy nie nawiązał do sukcesów ze swoich szkoleniowych początków.
W XXI wieku w reprezentacji Polski nadeszła natomiast era obcokrajowców, bo to wyłącznie oni od 2005 roku byli jej trenerami. Sytuacji nieco nawiązujących do czasów Wagnera, w których nowy szkoleniowiec miał “złoty dotyk”, było jednak kilka.
Daniel Castellani ostatecznie pracował w naszej kadrze nieco ponad rok, ale już po kilku miesiącach od jej przejęcia poprowadził ją do historycznego (bo pierwszego w naszych dziejach) złotego medalu mistrzostw Europy. Był to tym bardziej imponujący i niespodziewany wynik, biorąc pod uwagę liczne absencje, z którymi zmagał się Argentyńczyk. Na zawody do Izmiru nie przylecieli w końcu m.in. Mariusz Wlazły, Sebastian Świderski oraz Michał Winiarski.
To w tamtym czasie gwiazdą reprezentacji stawał się Bartosz Kurek, a swój łabędzi śpiew w biało-czerwonych barwach miał Piotr Gruszka. Castellani mógł uważać się za cudotwórcę, ale jak to już bywa: oczekiwania w reprezentacji Polski są olbrzymie. Dlatego kolejnego sezonu, w którym Polacy zawiedli zarówno w Lidze Światowej (10. miejsce), jak i na mistrzostwach świata (13. miejsce), nikt nie zamierzył mu wybaczyć. Daniel w mgnieniu oka stracił posadę.
Bardzo dobre wyniki początkowo notował jego następca, czyli Andrea Anastasi, ale największej sztuki z tej trójki dokonał Stephane Antiga (na zdjęciu głównym). Francuz selekcjonerem Biało-Czerwonych został pod koniec października 2013 roku i już niecały rok później mógł nazwać się “trenerem mistrzów świata”. Te okoliczności były tym bardziej niesamowite, że w sezonie 2013/2014 Antiga był przecież jeszcze… aktywnym siatkarzem.
A jednak – jako kompletny debiutant poprowadził reprezentację Polski do złotego medalu globalnego czempionatu. Ostatecznie w naszej kadrze pracował do 2016 roku i po latach jest wspominany… różnie. Wyniki to bowiem jedno, bo po spektakularnym początku Antiga nic większego z Polakami nie osiągnął, ale też z Francuzem po prostu nie każdemu było po drodze. Mówimy tu choćby o Marcinie Możdżonku oraz Bartoszu Kurku, który miał znajdować się z Antigą w sporym konflikcie, po tym, jak nie otrzymał powołania na MŚ (po latach panowie trafili na siebie w siatkówce klubowej i podobno nie było już między nimi złej krwi).
W 2018 roku historia znowu zatoczyła koło. Vital Heynen podpisał kontrakt PZPS i można powiedzieć, że z miejsca (bo po ledwie siedmiu miesiącach) wygrał mistrzostwo świata. Nawet ten szkoleniowiec nie przebił jednak ściany, jaką jest ćwierćfinał igrzysk olimpijskich. I znowu mogliśmy powiedzieć, że najlepiej było na początku. A potem się posypało.
Wielu selekcjonerów naszej reprezentacji pokazało zatem, co to znaczy “wejść z buta” do siatkarskiej drużyny. Mało który (najbliżej tego był pewnie Heynen) mógł jednak powiedzieć, że owocnie przepracował kilka lat. Z tego też powodu w siatkarskim świecie jeszcze bliżej historii Santalleriego od naszych trenerów jest nie kto inny jak Bernando Rezende.
Legendarny szkoleniowiec reprezentację Brazylii przejął w 2001 roku. I po sześciu latach miał w gablocie… złoto igrzysk i mistrzostwo świata, sześć triumfów w Lidze Światowej oraz dwa w Pucharze Świata. Dopiero od 2008 roku na jego “Kanarki” inne reprezentacje zaczęły znajdować sposób. Choć Rezende oczywiście wciąż sporo wygrywał, w końcu w 2016 roku Brazylia ponownie została mistrzem olimpijskim. To był zresztą jego ostatni sukces w roli selekcjonera, bo po igrzyskach w Rio de Janeiro rozstał się z brazylijską kadrą.
Wielkie sukcesy w świecie wielkiego sportu
Przejść możemy też do środowiska NBA, w którym znakomicie jako trener odnalazł się Steve Kerr. Człowiek nieprzypadkowy, bo Amerykanin trofea kolekcjonował już jako zawodnik – w latach dziewięćdziesiątych i na początku XXI wieku. Potem przez lata pracował jako komentator, miał też epizod w roli generalnego menadżera Phoenix Suns. Aż w końcu, w 2014 roku, przyszło mu zadebiutować w roli szkoleniowca. Jego usługami zainteresowali się bowiem Golden State Warriors.
Kerr miał wręcz piorunujący początek trenerskiej kariery. Już w sezonie 2014/2015 sięgnął z Warriors po mistrzostwo, co powtórzył też w 2017 i 2018 roku. Jak przegrywał, to natomiast głównie w finałach najlepszej ligi świata: w 2016 roku od Warriors lepsi okazali się Cleveland Cavaliers, a w 2019 roku Toronto Raptors. Potem, przez problemy zdrowotne czołowych zawodników, zespół Kerra popadł w kryzys (choć odbudował się w sezonie 2021/22 i znów sięgnął po mistrzostwo), ale jeszcze do maja 2023 roku 57-latek mógł pochwalić się doprawdy kosmiczną statystyką. Otóż jego Warriors… nigdy nie przegrali serii play-offs z zespołem z Zachodu. To zmieniło się dopiero za sprawą Los Angeles Lakers, którzy pokonali Stepha Curry’ego i spółkę w półfinale konferencji.
Za swoje wyniki w szeregach Warriors Kerr został niejako “nagrodzony” posadą trenera kadry Stanów Zjednoczonych – wkrótce przekonamy się więc, czy do reprezentacyjnej koszykówki również wejdzie “z futryną”. Amerykanie obecnie znajdują się w półfinale mistrzostw świata, a za rok przyjdzie im bronić tytułu na igrzyskach.
Kto jeszcze w świecie NBA z miejsca zaczął odnosić sukcesy? Wspomnieć można o postaci, którą miłośnicy sportu mogą obecnie obserwować w drugim sezonie serialu “Lakers: Dynastia zwycięzców”. Pat Riley trenerem zespołu z Los Angeles został w 1981 roku. Niespełna rok później świętował pierwsze mistrzostwo w tej roli. A w kolejnych sześciu sezonach… jego Lakers tylko raz nie awansowali do finału NBA, wygrywając go aż trzykrotnie. Pat Riley jako szkoleniowiec miał do dyspozycji legendy NBA jak Magica Johnsona czy Kareema Abdula-Jabbara, ale to również za jego sprawą Miasto Aniołów w latach osiemdziesiątych było miastem koszykówki.
SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ
Trzymając się jeszcze basketu: imponująca jest historia postaci, która niedawno ukazała się naszych łamach. Željko Obradović (wkrótce będzie prowadził Mateusza Ponitkę) karierę trenerską rozpoczął w wieku zaledwie 31 lat. Był 1991 rok, kiedy niespodziewanie powierzono mu zadanie prowadzenia Partizana Belgrad. Serb nie miał większego doświadczenia, ale już w swoim pierwszym sezonie w roli szkoleniowca… wygrał najważniejsze, co było do wygrania, czyli koszykarską Euroligę. Dokładnie tej samej sztuki – triumfu w europejskich rozgrywkach w debiutanckim sezonie w nowym klubie – dokonywał jeszcze trzykrotnie. Jako trener Juventutu Badalona (1994 rok), Realu Madryt (1995 rok) oraz Panathinaikosu (2000 rok).
Wcale nie przesadą byłoby zatem nazwać Obradovicia “koszykarską wersją Danielle Santarelliego”. Albo w drugą stronę.
Być w odpowiednim momencie w odpowiednim czasie
W przypadku kolejnej prawdziwie globalnej dyscypliny, jaką jest piłka nożna, do głowy przychodzi nam oczywiście przykład Pepa Guardioli, który już w swoim pierwszym sezonie w roli głównego trenera sięgnął po tak zwane “sextuple”, czyli sześć najważniejszych trofeów. Jedenaście lat później tego samego dokonał Hansi Flick z Bayernem Monachium, a jeśli chodzi o potoczne “wejście z przytupem” nie do podważenia są też dokonania Zinedine’a Zidane’a – trzy triumfy w Lidze Mistrzów w ciągu pierwszego okresu pracy w Realu Madryt (2016-2018).
Tu znowu możemy zresztą zrobić powrót na siatkarskie i polskie podwórko, bo ZAKSĘ Kędzierzyn-Koźle do sukcesów w ostatnich latach również prowadzili “nowi” trenerzy. Gheorghe Crețu w 2021 roku zawitał w województwie opolskim, a w 2022 roku wygrał siatkarską Ligę Mistrzów (nie mówiąc o mistrzostwie i Pucharze Polski). Potem zastąpił go Toumas Sammelvuo i… też zatriumfował w najbardziej prestiżowych europejskich rozgrywkach.
W tym wszystkim oczywiście znowu musimy pamiętać, że nie tylko trener decyduje o sukcesach zespołu. Czasem gdy trafisz na wybitny materiał ludzki, to najważniejsze jest po prostu nie psuć tego, co działa bez zarzutu. Albo poniekąd… starać się nie przeszkadzać. Dlatego też pewnie nie powinniśmy narzekać, że Danielle Santarelli nie trafił do polskiej reprezentacji. Z napakowanych gwiazdami zespołów Serbii i Turcji uczynił najmocniejsze drużyny na świecie, ale czy w naszej kadrze faktycznie byłby w stanie dokonać więcej w ciągu niespełna dwóch lat niż chwalony Stefano Lavarini? Nie jesteśmy przekonani, bo jednak drużyna Biało-Czerwonych wciąż poniekąd jest w budowie i prawdziwie wielka ma być za parę lat. A wielcy trenerzy – jak to już bywa – potrzebują też wielkich zawodników.
Czytaj też:
Fot. Newspix.pl