Reklama

Hiszpańskie transfery? Nędza i rozpacz. LaLiga się broni: „Perspektywy są znakomite”

Jakub Kręcidło

Autor:Jakub Kręcidło

04 września 2023, 16:11 • 9 min czytania 22 komentarzy

Podsumowanie okna transferowego w LaLiga to proszenie się o depresję. Jasne – jest mnóstwo nieoczywistych piłkarzy, którzy wzbudzają podekscytowanie, jednak złote czasy już minęły. Liczby są dla Hiszpanów bezlitosne. Kluby z Primera División wydały na wzmocnienia najmniej od dekady i nie tylko nie wytrzymują konkurencji z Premier League, ale też z innymi konkurencyjnymi ligami.

Hiszpańskie transfery? Nędza i rozpacz. LaLiga się broni: „Perspektywy są znakomite”

To było rekordowe lato pod względem wydatków w Anglii, Francji i Niemczech. We Włoszech, osiągnięto jeden z najlepszych wyników w historii. W Hiszpanii… Cóż, w Hiszpanii było biednie. Choć od wybuchu pandemii minęły trzy lata, LaLiga ciągle nie stanęła na nogi, a kluby mają duże problemy z restrykcjami Finansowego Fair Play. Bilans wydatków w hiszpańskiej ekstraklasie budzi politowanie. Na 178 transferów przeznaczono blisko 440 milionów euro. Sama Chelsea wydała więcej (464 mln). Ale to też suma trzykrotnie niższa, niż latem 2019 roku (1,54 miliarda) oraz aż sześciokrotnie mniejsza niż w ostatnim oknie w Premier League (2,79 miliarda), gdzie sprowadzono 168 zawodników. A gdybyśmy z zestawienia wyłączyli Real Madryt i jego 103 miliony euro zainwestowane w Jude’a Bellinghama, otrzymalibyśmy obraz nędzy i rozpaczy.

Słowo-klucz: rentowność

I choć nie oznacza to sportowej tragedii, o czym więcej za chwilę, to LaLiga za punkt honoru postawiła sobie zachowanie ekonomicznej stabilizacji. Dobrze świadczy o tym scenka z programu transferowego, który realizowano w jej siedzibie w ostatnich godzinach okna. Przez kwadrans, szefowie np. departamentu ekonomicznego LaLiga tłumaczyli zasady Finansowego Fair Play, ale powiedzmy sobie wprost: jeśli potrzebujesz piętnastu minut, by coś wytłumaczyć, to być może nadmiernie to skomplikowałeś? Tym bardziej, że i tak mało kto rozumie zawiłości Finansowego Fair Play, bo w Europie jest ono znacznie łagodniejsze, co dyrektorom Primera División się nie podoba. Oskarżają oni Anglików o psucie rynku. – Sami sobie szkodzą, w długofalowej perspektywie drużyny nie będą rentowne – argumentują Hiszpanie, dodając: – Dziś, nasze kluby inwestują długoterminowo wydając pieniądze na stadiony, ośrodki treningowe czy rozwój marketingowy. Ale najważniejsza jest stabilizacja i uniknięcie wydawania ponad stan.

Szefowie LaLiga cieszą się, że po zamknięciu okna jej kluby są na plusie o blisko 117 milionów euro i przekonują, że po pandemii tradycyjny mechanizm kupna i sprzedaży przestał dobrze działać, bo znacznie trudniej jest dobrze sprzedać piłkarza. I, niestety, mają rację, ale sami do takiej sytuacji doprowadzili. W związku z restrykcjami FFP większość ekip z Półwyspu Iberyjskiego negocjuje z pozycji biedaków. Sprzedaje nie z rozsądku, tylko z desperacji, o czym wie każdy w Europie. Zawodnicy z Primera División są tani, bo kluby potrzebują sprzedawać, by móc samemu się rozwijać. – Jak chcemy gonić Premier League, skoro sprowadzamy graczy odstrzelonych przez Anglików, a sami sprzedajemy gwiazdy, bo musimy rozwijać młodych piłkarzy, by sprzedać ich, gdy tylko nabiorą jakiejś wartości? – zastanawiał się Rafa Benítez, trener Celty.

Dwa kluby z kasą

Gwiazdą początku sezonu w LaLiga jest Bellingham, autor czterech goli w pierwszych trzech kolejkach. – Zachwycamy się Jude’em, ale on kosztował ponad 100 milionów euro. My w tym samym czasie musimy debatować z władzami rozgrywek, czy możemy wydać na kogoś 100 tysięcy euro – rozkładał ręce Benítez. W Primera División mamy dwóch krezusów – Real i należącą do saudyjskiego ministra Turkiego Al-Sheikha Almeríę. Reszta klubów nie ma kasy. Dobrze świadczy o tym lista najdroższych transferów w Hiszpanii. Bellingham kosztował ponad 100 milionów euro. Drugim najdroższym piłkarzem sprowadzonym na Półwysep Iberyjski był Arda Güler, za którego Real wydał 20 milionów euro. Trzecim – César Montes, który do Almeríi trafił za 14 milionów.

Reklama

Poza Bellinghamem, w LaLiga nie było ani jednego transferu za ponad 20 milionów euro. W samej Premier League było ich 52. Piłkarzy za co najmniej 10 milionów euro w Hiszpanii pojawiło się dziewięciu. W Anglii – osiemdziesięciu dwóch. To kosmiczna różnica. Jeśli spojrzymy na tabelę porównującą wydatki hiszpańskich ekip z ich vis-à-vis z Wysp, to zobaczymy, że tylko jedna drużyna z Półwyspu Iberyjskiego wydała więcej, niż jej rywal – to Almería.

W czasach ograniczeń i transferowej biedy, Hiszpanom pozostało poszukiwanie rynkowych okazji. Wyspecjalizowała się w tym Barcelona, która latem wydała 3,4 miliona euro na sprowadzenie Oriola Romeu, a bezgotówkowo pozyskała İlkaya Gündoğana, Iñigo Martíneza, João Cancelo czy João Féliksa. W ten sam sposób funkcjonował np. Real Betis, który za 50 proc. praw do Eza Abde zapłacił 7,5 miliona euro, ale „za darmo” pozyskał Marca Rocę, Marca Bartrę, Ayoze Péreza, Héctora Bellerína czy Isco, MVP pierwszych trzech spotkań Los Verdiblancos. Inni też oszczędzali każde euro, a zdecydowanie wzrosła liczba wypożyczeń – biednych drużyn nie stać na transfery definitywne, bogate zespoły mają problem z kosztami amortyzacji, więc jest to jakieś rozwiązanie pośrednie.

Śmierć wewnętrznego rynku

– Jesteśmy na dobrej drodze, perspektywy na przyszłość są znakomite – przekonują dyrektorzy LaLiga na łamach „El País”. Ile w tym prawdy, przekonamy się za jakiś czas. Być może Javier Tebas ma rację i niedługo pompowany do granic możliwości balonik z potęgą finansową Premier League pęknie? Być może do gry wkroczą FIFA lub UEFA i postarają się ograniczyć ekonomiczne dysproporcje między europejskimi i saudyjskimi zespołami? Hiszpanie bez wątpienia na to liczą, ale dziś ich wizerunek jest smutny, szczególnie, że obumarł wewnętrzny rynek w LaLiga, bo każdy wie, iż jeśli chce sprzedawać, to lepiej zagranicę.

Reklama

Kibice śmieją się z Barcelony, kolejnych dźwigni i gwarancji bankowych, jakie musiał składać Joan Laporta, by zarejestrować nowych zawodników, ale smutne jest to, że nie tylko Katalończycy mają takie problemy. Podobnie działać musiał np. Ángel Haro z Realu Betis, nawet mimo trzech kolejnych kwalifikacji do europejskich pucharów. Diego Simeone pół okna prosił o pomocnika, ale nie było szans na jego pozyskanie, nawet mimo odejścia Féliksa i wielce prawdopodobnego transferu Yannicka Carrasco. Grający w Lidze Mistrzów Real Sociedad nie mógł pozwolić sobie na sprowadzenie piłkarza za ponad 15 milionów euro. Villarreal, który posprzedawał gwiazdy za ponad 100 milionów, wydał ledwie 10 proc. tej kwoty na wzmocnienia, by być „stabilnym” klubem. I moglibyśmy tak długo wymieniać.

Negocjacje z Tebasem

Hiszpania jest krajem kontrastów. Tam nie ma stanów środkowych. Albo coś jest białe, albo czarne. Przez lata, na rynku transferowym nie było hamulców. Chciałeś-kupowałeś. Wspomniany Real Betis, Sevilla czy inne kluby wydawały ogromne pieniądze na wzmocnienia, żyjąc w przeświadczeniu, że czas hossy, czas dostatku się nie skończy. Pandemia to zweryfikowała. Od tego czasu, LaLiga chcąc uniknąć powtórki z przełomu XX i XXI wieku, gdy masa ekip popadła w gigantyczne długi, dokręciła śrubę w Finansowym Fair Play, jednak być może przesadziła, bo praktycznie każda ekipa z Primera División ma jakieś „ale” do Finansowego Fair Play.

– Rozumiem ideę LaLiga i chęć osiągnięcia stabilizacji, ale przepisy są tak restrykcyjne, że przestajemy być konkurencyjni – rozkładał ręce Victor Orta, nowy dyrektor sportowy Sevilli. Władze Primera División przed letnim oknem transferowym ugięły się i nieco złagodziły przepisy, ale dla klubów to i tak za mało. W najbliższych tygodniach działacze mają negocjować z Tebasem zmianę przepisów. Zobaczymy, co to da.

Jest na kim zawiesić oko

Wróćmy jednak na boiska, bo choć w gabinetach jest biednie, to na murawach bywa naprawdę ciekawie. Królem polowania trzeba określić Barcelonę. Na papierze, świetnych transferów dokonały Real Betis, RCD Mallorca (Sergi Darder, Cyle Larin) i Real Sociedad (Kieran Tierney, Hamari Traoré, Arsen Zacharian), choć te dwie ostatnie ekipy słabo rozpoczęły sezon. Początek okna należał do Atlético. Na finiszu, do roboty wzięła się Sevilla. Trudno spodziewać się, by Mariano Díaz był zbawicielem ekipy José Luisa Mendilibara, ale Boubakary Soumaré i Djibril Sow mogą stworzyć bardzo ciekawy środek pola. W Celcie, która dokonywała transferów last-minute podczas meczu z Almeríą (3:2), warto przyglądać się przede wszystkim znanemu z Lille Jonathanowi Bambie i greckiemu snajperowi Anastasiosowi Douvikasowi, autorowi 19 goli dla Utrechtu w poprzednim sezonie Eredivisie.

W LaLiga, zawsze warto oglądać Gironę, w meczach której padało w poprzednim sezonie najwięcej goli. Bardzo ciekawym snajperem jest Artem Dowbyk, w roli defensywnego pomocnika zobaczymy Erica Garcíę, a rewelacją początku sezonu jest Savinho, którego Hiszpanie określają mianem „Viníciusa dla ubogich”. W Almeríi zobaczymy znanego z rezerw Realu Sergio Arribasa czy Césara Montesa. Na weteranów postawiła Granada, ściągając np. solidnego Lucasa Boyé, a jej były obiecujący napastnik, Samuel Omorodion, został wypożyczony z Atlético do Deportivo Alavés. Zaskoczeniem był z kolei wybór Máximo Perrone, defensywnego pomocnika Manchesteru City, który na wypożyczenie przeniósł się do trzeciego z beniaminków, UD Las Palmas, gdzie przyglądać się będziemy rozwojowi kariery imponującego wyprowadzeniem piłki stopera Miki Marmóla.

Ciąg dalszy exodusu

Innym zespołem, na który trzeba zwrócić uwagę, będzie Getafe, które dokonało najbardziej szokującego transferu lata – sprowadziło Masona Greenwooda. W związku z, delikatnie mówiąc, aferą obyczajową, Anglik nie grał przez półtora roku, ale niegdyś zapowiadał się na spektakularnego zawodnika. To samo można powiedzieć o Maxim Gómezie, który nie spełnił oczekiwań i który będzie chciał przypomnieć o sobie światu strzelając gole w barwach Cádizu. Jego były klub, Valencia, jak zwykle trudno zrozumieć. Nietoperze oddały jedenastu piłkarzy, a sprowadziły ledwie czterech. Mają 9 milionów euro zapasu w budżecie płacowym, ale właściciel Peter Lim nie chciał inwestować w drużynę, która – z perspektywy LaLiga – na pewno będzie „stabilna ekonomicznie”. W ostatnim dniu okna Valencia pozyskała za to snajpera, Romana Jaremczuka, który był numerem trzy na jej liście życzeń, bo Rafa Mir okazał się zbyt drogi, a w wyścigu o podpis Sergio Camello szybsze okazało się Rayo Vallecano, które na czysto wydało blisko 12 milionów euro.

Letnie okno dostarczyło LaLiga kilku ciekawych piłkarzy, na czele z Bellignhamem, Gündoğanem, Zacharianem czy Cancelo. W Hiszpanii, talentów nie brakuje, dlatego praktycznie w każdej kolejce ktoś wypłynie na powierzchnię (rewelacjami startu sezonu są np. Savinho czy Bryan Zaragoza), ale potencjał a jakość to dwie różne rzeczy. I choć najmocniejsze kluby wciąż wyglądają solidnie, to LaLiga jako całości trudno będzie się otrząsnąć. Tylko w ciągu ostatniego kwartału Hiszpanie stracili Karima Benzemę, Sergio Canalesa, Joaquína, Sergio Busquetsa, Jordiego Albę, Ansu Fatiego, Gabriego Veigę, Ousmane Dembélé, Yassine’a Bounou, Marco Asensio, Kang-ina Lee, Nicolasa Jacksona, Pau Torresa, Davida Silvę, El Bilala Touré czy Sergio Canalesa. Te nazwiska łatwo jest wypisać, ale zastąpić będzie piekielnie trudno.

Czytaj więcej o LaLiga:

Fot. Newspix

Dziennikarz Canal+

Rozwiń

Najnowsze

Hiszpania

Komentarze

22 komentarzy

Loading...