Reklama

Gdzie jest granica pomiędzy przedłużaniem, a przeciąganiem meczów?

Paweł Ożóg

Autor:Paweł Ożóg

14 sierpnia 2023, 14:44 • 6 min czytania 49 komentarzy

Doliczanie trzech, czterech, pięciu minut do gry było przez lata normą. Jeśli sędziowie doliczali więcej, to oznaczało, że na boisku lub na trybunach działo się coś nieoczekiwanego. A teraz? Mecze trwają dłużej i dłużej. Wczoraj arbiter Cesar Soto Grado praktycznie doliczył dogrywkę do spotkania Getafe z FC Barceloną,  co sprawia, że zaczęliśmy się zastanawiać, czy sprawy nie zaszły za daleko i mecze nie stały się już zbyt długie. A więc pomyślmy i przeanalizujmy.

Gdzie jest granica pomiędzy przedłużaniem, a przeciąganiem meczów?

Sama idea skrupulatnego podejścia do przedłużania spotkań miała i ma swoje podstawy. Chodziło o to, żeby oddać piłkarzom czas, który z różnych powodów został im skradziony, ale wydaje nam się, że wszystko zaczęło zmierzać w niepokojącym kierunku. Już na mundialu dużo mówiło się o tym, że sędziowie zaczęli przepompowywać mecze doliczonymi minutami. Pierluigi Collina tłumaczył, że takie są zalecenia i wynikają z tego, że celebracja bramek, oczekiwania na decyzję VAR-u, zwlekanie z pokazaniem kartki i podjęciem decyzji zabierało zbyt dużo czasu. Coś w tym jest.

Wtórował temu podejściu choćby Jamie Carragher. Legenda Liverpoolu rozpisywała się na Twitterze, że zmiany wspomniane przez Collinę są potrzebne, bo w piłce marnuje się zbyt dużo czasu. Ok, założenia można zrozumieć. To całkiem logiczny argument, ale powoli te dobre idee stają się kłopotliwe i odkrywane jest ich drugie dno.

Przykład pierwszy z góry to wczorajszy mecz FC Barcelony. Dobry, bo w Hiszpanii już od dawna przeciągają mecze. Łącznie arbiter doliczył — wybaczcie wielkie litery — DWADZIEŚCIA SZEŚĆ MINUT. Na dobrą sprawę to tak, jakby do meczu ligowego dorzucono dogrywkę. Jasne, przerwy były. Było ich nawet sporo, ale sprawa zaczyna wyglądać groteskowo.

Podsumujmy (dane opublikowane przez Gerarda Romero):

Reklama
  • 116 minut meczu
  • 56 minut efektywnego czasu gry i 60 minut przerw.
  • 15 minut – tyle doliczono do drugiej połowy, z czego w niej było pięć minut i 25 sekund efektywnego czasu gry. Mało.

Wnioski przychodzą same. To, że się dolicza czas, nie znaczy, że te minuty będą w efektywny sposób wykorzystywane. Przecież nie raz gra się w końcówce na chaos, na aferę. Szarpnięcie za szarpnięcie. Dlatego sztuczne przedłużanie nie wnosi nic. Tylko szkodzi.

Broń obosieczna

Instrukcje narzucone sędziom powoli zaczynają odbijać się czkawką. Stały się wręcz bronią obosieczną. Mecze rozciągane są do karykaturalnych rozmiarów i to nie wpływa na atrakcyjność widowiska. Tych kilka minut wpływa na intensywność i płynność meczu. Dopóki w miarę pełne są akumulatory, to nie jest najgorzej. Ale każda kolejka ze zbyt optymistycznie doliczoną porcją czasu dokłada zmęczenia i dusi potencjał meczu.

Nie jest tajemnicą, że uważność ludzi z roku na rok spada. Wiedzą o tym wszyscy. Coraz częściej sięga się po szybką rozrywkę, która zapewni błyskawiczny wystrzał dopaminy. Stąd popularność Tik Toków, rolek i innych tego typu krótkich formatów wideo. Ludzie sportu też o tym wiedzą. Niektóre dyscypliny już testują nowe formaty dopasowane do tendencji dotyczących spadku koncentracji wśród widzów. W Formule 1 obok tradycyjnych wyścigów zaczęto rozgrywać sobotnie sprinty na trzykrotnie krótszym dystansie. Jest w tym oczywiście trochę pazerności telewizji i organizatorów, ale w dużej mierze chodzi o to, żeby dostarczyć format dopasowany do kibica XXI wieku. W każdym razie tak to się często tłumaczy.

Futbol idzie w innym kierunku. W kierunku coraz dłuższego widowiska i przy tym zapomina się trochę o skutkach takich pomysłów. W ten sposób długookresowo kusi się los. Natłok spotkań i to coraz dłuższych nie może przynieść nic dobrego. Mamy na myśli zwłaszcza urazy. Przykładowo części z was może znane jest pojęcie złamania zmęczeniowego. To nie jest tak, że ono powstaje nagle. Powoli ciało zaczyna się poddawać, nie zawsze daje tego oznaki, i nagle: trach, czas na przerwę. To jest obrazowe podejście, ale dobrze ukazuje kumulację drobnych rzeczy. Pozornie nieistotnych. A futbol to gra detali. A tu dość łatwo się ich doszukać.

Warto też zwrócić uwagę na temat koncentracji samych piłkarzy i sędziów. Gdy masz już w nogach sporo minut, to łatwiej o błąd. Piłkarz może się potknąć i sknocić na przykład interwencję w polu karnym, co doprowadzi do utraty gola. Sędzia może ze zmęczenia nie dostrzec ewidentnego przewinienia. Głośno o tym nie powie, bo zaraz pojawią się głosy, że pewnie nie był dostatecznie dobrze przygotowany. I tak spirala się nakręca. Niby wiele osób wie o problemie, ale jednak zamiatany jest pod dywan. Niesłusznie.

Tu osiem, tu dziesięć, tam dziewięć, a innym razem dwanaście dodatkowych minut. I tak to się zbiera, dokłada, nawarstwia. Narzućmy długookresową perspektywę zawodnika. Na papierze masz 20 rozegranych spotkań, a minutowo może ci wyjść, że jednak 22. Niby tylko dwa mecze, ale to jest spora różnica. Niestety często bagatelizowany jest temat efektu skali. Niektórzy wręcz szczycą się podejściem, że skoro piłkarze mają wysokie pensje, to mają za*ierdalać i nabrać wody w usta. Jasne, przykładać się trzeba, ale forsowanie ma przełożenie na wzrost prawdopodobieństwa skrócenia kariery i spadku formy. Tego nie chce ani piłkarz, ani trener, ani widz.

Reklama

Premier League podąża za trendami

Ostatnio ogłoszono, że w Premier League też będą trzymali się mundialowych zaleceń. To nie spodobało się kilku piłkarzom i kilku z nich wyszło przed szereg. W tym Raphael Varane, który na swoich profilach wyraził niezadowolenie. Stwierdził, że to pomysł, który nie sprzyja piłkarzom, trenerom i kibicom. Konkludował: – To ważne, by piłkarze i trenerzy zwracali uwagę na pewne ważne kwestie. Chcemy chronić grę, którą kochamy, i dawać kibicom to, co najlepsze.

Trafił w sedno.

Protest Varane’a nie sprawił jednak, że ktoś wycofał się ze zmian. Przeciwnie. Efekt jest taki, że mecze w Anglii się wydłużyły. Wczoraj Maciej Łuczak z „Meczyków” pisał, że w dziewięciu meczach Premier League sędziowie łącznie doliczyli 104 minuty. Średni czas doliczony na jedno spotkanie wyniósł 11 minut i 34 sek. Sporo. Natomiast przedstawiciele angielskiej piłki tłumaczą, żeby się nie martwić, bo jeszcze sędziowie nie mają wyczucia i z czasem będą rozważniej, ale wciąż skrupulatnie doliczać czas. Sęk w tym, że w Hiszpanii mówiło się tak samo, a efekt jest taki, że nadal mecze są przeciągane.

A gdyby tak zmienić podejście? A może, zamiast tak skrupulatnie doliczać czas, skupić się na lepszym zarządzaniu meczem przez sędziów? Szybszym podejmowaniu decyzji, zadbaniem o to, żeby piłka częściej była w grze. Prosty przykład: gdy sędzia panuje nad meczem, nie ma tylu burd, protestów, przewinień, sprzeczek i chamskich zagrywek. W tym właśnie widzę rezerwy, żeby nie trzeba było drastycznie przedłużać spotkań. Zwłaszcza w Hiszpanii, ale nie tylko.

Dodatkowe minuty też mają swój urok, ale zachowajmy umiar

Doliczony czas gry też ma w sobie sporo magii, więc nie chodzi o to, że mówimy, żeby go kompletnie usunąć z przepisów. To byłoby po prostu nierozsądne i uderzyłoby w ten sport. Każdy chyba kojarzy taki mecz, który został rozstrzygnięty po 90. minucie i wspomina się go latami. Choćby słynny finał Ligi Mistrzów z 1999 roku, w którym Teddy Sheringham i Ole Gunnar Solskjaer zapewnili Manchesterowi United triumf w finale Ligi Mistrzów.

Teraz doliczony czas zaczął już się przejadać, bo jest go za dużo. Towarzyszą temu raczej kąśliwe uwagi, wtrącenia i westchnięcia. Natomiast 10 minut dodatkowego czasu nie robią już na nikim wrażenia. Dochodzimy do momentu, w którym będziemy prowadzić dialogi na tej zasadzie:

– Ej, a pamiętasz, jak w 105. minucie gola strzelił X. Ale huknął…

– Jasne, ale mi i tak zapadł w pamięci bardziej gol Y w 115. minucie. Prawdziwa wirtuozeria.

Kiedyś to było, trzy minuty doliczali. Nie to, co teraz.

Słowem: niech ten doliczony czas będzie tylko przyprawą do dania głównego nie zabijającą podstawowego smaku spotkania. We wszystkim trzeba znać umiar.

WIĘCEJ O LALIDZE:

Fot. Newspix.pl

Redakcyjny defensywny pomocnik z ofensywnym zacięciem. Dziennikarski rzemieślnik, hobbysta bez parcia na szkło. Pochodzi z Gdańska, ale od dziecka kibicuje Sevilli. Dzięki temu nie boi się łączyć Ekstraklasy z ligą hiszpańską. Chłonie mecze jak gąbka i futbolowi zawdzięcza znajomość geografii. Kiedyś kolekcjonował autografy sportowców i słuchał do poduchy hymnu Ligi Mistrzów. Teraz już tylko magazynuje sportowe ciekawostki. Jego orężem jest wyszukiwanie niebanalnych historii i przekładanie ich na teksty sylwetkowe. Nie zamyka się na futbol. W wolnym czasie śledzi Formułę 1 i wyścigi długodystansowe. Wierny fan Roberta Kubicy, zwolennik silników V8 i sympatyk wyścigu 24h Le Mans. Marzy o tym, żeby w przyszłości zobaczyć z bliska Grand Prix Monako.

Rozwiń

Najnowsze

Hiszpania

Komentarze

49 komentarzy

Loading...