27 lipca Legia Warszawa zerwała stosunki dyplomatyczne ze stałymi fragmentami gry i konsekwencje ekipa ze stolicy ponosi przede wszystkim w eliminacjach Ligi Konferencji. Trzeba to nazwać wprost – SFG zdecydowały się na blitzkrieg.
Długo, w zasadzie przez całą kadencję trenera Kosty Runjaica w Warszawie, stałe fragmenty były sojusznikiem legionistów. Strzelili po nich 20 goli, co stanowiło drugi wynik w Ekstraklasie w sezonie 2022/23, a stracili ledwie sześć bramek i nikt nie bronił w polskiej lidze równie dobrze. W zasadzie jeśli rywale mieli rożnego lub aut, zawodnicy z Łazienkowskiej mogli zbijać piątki i zastanawiać się, co zrobić po odbiorze, bo poza nielicznymi wyjątkami nic im nie groziło. Kontratak skrzydłami? A może spokojny atak pozycyjny? Albo dalekie podanie na wolne pole?
Słowem – było miło.
Było miło, ale się skończyło w czwartek 27 listopada w Szymkencie na Stadion Kazhimukan Munaytpasov. Tego dnia z jakichś powodów zerwano stosunki dyplomatyczne między Legią a SFG, które błyskawicznie zaatakowały.
W pięciu meczach eliminacji Ligi Konferencji po stałych fragmentach straciła pięć bramek, a dodatkowo jeszcze jedną w Ekstraklasie z Puszczą Niepołomice. Tak, tak, w miesiąc drużyna z Warszawy poniosła takie same straty, jak przez całe poprzednie rozgrywki.
Dramatyczny regres.
Drugi gol Ordabasów w Szymkencie, pierwszy i drugi gol Ordabasów w Warszawie, gol Puszczy w Krakowie i dwa kolejne strzelone przez Midtjylland – oto lista strat.
Oczywiście, latem Legia generalnie zrobiła się kłótliwa i pożarła się z całą defensywą, stąd aż dwanaście bramek w plecy w kwalifikacjach do europejskich pucharów, ale ze stałymi fragmentami – przynajmniej teoretycznie – powinno być najłatwiej o zgodę, bo i najprościej to przećwiczyć. Dlatego brak efektów w tym elemencie musi niepokoić, a już szczególnie, że każdy w miarę zorientowany wiedział, że Duńczycy w ten sposób uwielbiają atakować.
I nic z tą wiedzą nie zrobiono.
Tego lata wicemistrzów Polski postronnemu widzowi ogląda się świetnie, jako że ofensywa w pocie czoła stara się naprawiać to, co spartoli defensywa i mamy hokejowe wyniki, ale daleko się tak nie zajedzie. Kto nie wierzy, niech przypomni sobie wycieczkę krajoznawczą Pogoni Szczecin do Gandawy, gdzie gospodarze bawili się niczym na paintballu na wieczorze kawalerskim. Portowcy też radośnie podchodzili do obowiązków we własnej szesnastce, oj radośnie. I jeżeli Legia awansuje do fazy grupowej – a mimo obrony szczelnej jak burta Titanica po zderzeniu z górą lodową to ciągle możliwe – w końcu pewnie dostanie przeciwnika na poziomie Gent (ani Ordabasy, ani Austria Wiedeń, ani Midtjylland takimi nie byli) i skończy się podobnie. Jednostronnym mordobiciem.
Nie zawsze Josue, Paweł Wszołek, Marc Gual, Ernest Muci czy Tomas Pekhart będą walić po kilka goli.
Dlatego na początek poprawić te nieszczęsne stały fragmenty gry, by znowu piłka na rożnym nie budziła trwogi w kibicach, ponieważ za momencik taka sytuacja będzie niewiele gorzej postrzegana niż karny. Róg? O losie, koniec! Przepadliśmy!
A po SFG idźmy dalej – ot, rozegranie od własnej bramki. Bo jak nie Juergen Elitim poda do przeciwnika z Austrią, to dzisiaj Rafał Augustyniak tak dogra do Kacpra Tobiasza, że ten spanikowany odda niechlujnie piłkę Arturowi Jędrzejczykowi, który wybiegnie na róg, a obecnie róg przeciwko Legii to wiadomo, jak dżuma dla europejczyka w XIV wieku.
Ponieważ, cholera, bardzo szkoda by było, gdyby taki atak nie wystarczył do fazy grupowej (a kto wie, może do czegoś więcej), w związku z tym, że defensywa prezentuje się, jakby miała permanentne wolne.
WIĘCEJ O EUROPEJSKICH PUCHARACH:
- Groźne stałe fragmenty gry i bolesne problemy kadrowe. Jak gra FC Midtjylland?
- Test dojrzałości dla obrony Legii. Dotychczas w Europie zawodziła
- Jak wygląda FC Midtjylland od środka? Polski skaut odsłania kulisy pracy w klubie
foto. FotoPyk