Gdybyśmy powiedzieli, że Legia Warszawa dysponuje obecnie najlepszą linią ataku w Ekstraklasie, raczej nie wzburzylibyśmy powszechnego oburzenia. Raków ma co najwyżej porządną, Lech trochę stracił na jakości przez zapaść Mikaela Ishaka, a Pogoni, nawet z greckim napadziorem, wciąż brakuje kilku kroków do świetności.
Dodatkowym atutem Legionistów jest wszechstronność ataku złożonego z kilku piłkarzy o odmiennych profilach. To broń, która na razie sprawdza się na każdym froncie, a co najważniejsze: potrafi w dużym stopniu zasłonić mankamenty na tyłach.
Całościowo atak Legii robi w Europie dobrą robotę
Kluczowym odniesieniem są kwalifikacje do Ligi Konferencji. W Ekstraklasie do tej pory Legia miała dwa spacerki z beniaminkami, moment zadyszki z Puszczą jak u każdego pucharowicza, a ostatnio zwycięskie starcie z kandydatem do spadku, Koroną. Żadna z dotychczasowych ekip nie była w stanie przetestować Legii tak jak rywale w Europie, stąd bilans bramkowy 8:1 po czterech kolejkach. Z kolei po dwumeczach z Kazachami i Austriakami – 11:9.
Nie trzeba być specjalistą, żeby zrozumieć różnicę w straconych bramkach, choć dopóki z przodu nic nie zacina się w kluczowym momencie, nie razi to aż tak bardzo. Owszem, jest problematyczne i wymaga poprawy, natomiast to właśnie gra ofensywna, nie defensywna, jest obecnie najważniejszym narzędziem Legii do wygrywania spotkań. Nie strzeli jeden, strzeli drugi. Nie dowiezie drugi, naprawi trzeci. Zepsuje trzeci, nadrobi czwarty. Tak to w Legii wygląda, jeśli chodzi o napastników, a symboliczny pod tym względem był rewanż z Austrią Wiedeń.
Najpierw na listę strzelców wpisał się Gual. Później Pekhart. Swoje po wejściu z ławki dołożył Rosołek, a gdy ważyły się losy całego dwumeczu, też rezerwowy Muci w ostatnich sekundach meczu dał Legii awans do ostatniej rundy kwalifikacji. Ten mecz był porąbanym rollercoasterem i mógł potoczyć się w różne strony, ale gdy odłożymy emocje na bok, nie sposób przejść obojętnie obok nakreślonego faktu, że zespół trenera Runjaicia ma w ofensywie ogromne możliwości. A że w piłce chodzi głównie o strzelanie goli, wszystko staje się prostsze, gdy masz takich zawodników.
A przecież jest jeszcze Kramer, który w Wiedniu czekał w gotowości przez całe spotkanie. Na boisko co prawda nie wszedł, ale i tak trzeba mu oddać, że już wcześniej dołożył swoją cegiełkę na drodze eliminacji. Ważnego trafienia z Ordobasami nikt mu nie odbierze. Pokazał przydatność nawet jako piąty piłkarz do gry w linii ataku.
Biorąc pod uwagę wszystkie fronty, statystyki na razie rozkładają się następująco:
- Thomas Pekhart: 634 minuty, siedem goli i asysta,
- Ernest Muci: 434 minuty, dwa gole,
- Marc Gual: 420 minuty, dwa gole i dwie asysty,
- Maciej Rosołek: 356 minut, gol i dwie asysty,
- Blaz Kramer: 103 minuty, gol.
A więc 13 na 19 goli strzelonych przez Legię to sprawka tych pięciu jegomości. Dodając asysty do innych piłkarzy, mowa wręcz o 15. Dla przykładu: w Rakowie napastnicy strzelili 7 na 18 goli zespołu przy trzech meczach więcej.
Rozłożone akcenty i mądra rotacja – rzeczy warte posiadania
W porównaniu do poprzedniego sezonu to całkiem ciekawa odmiana. Pamiętamy przecież, ile w ofensywie, nawet w fazie wykończenia, kręciło się wokół Josue, który dobił do piętnastu bramek i dziewięciu asyst. To robiło wrażenie i niewątpliwie pomogło drużynie w zdobyciu wicemistrzostwa Polski, jednak przy rozwoju projektu Kosty Runjaicia w Legii trudno sobie wyobrazić, żeby zespół dalej był tak uzależniony od bramek jednego piłkarza i to z linii pomocy. Patrząc na początek tego sezonu, wydaje się, że niemiecki trener dąży do balansu. Jasne, Josue wciąż strzela (dwa gole na koncie), ale nie ma się już takiego uczucia, że spoczywa na nim największa odpowiedzialność strzelecka. Teraz jest ona rozproszona.
Rotacje składem to rzecz obowiązkowa, kiedy gra się w kilku rozgrywkach jednocześnie. I trzeba przyznać, że Legia, nawet jeśli skorzystała już z opcji przełożenia meczu w Ekstraklasie, nie może narzekać w tym aspekcie. Może natomiast wymienić jedno ogniwo na drugie czy to z powodu zmęczenia, czy pobudek taktycznych, bo wiadomo, że na innego rywala wystawisz Pekharta z Gualem, na innego Pekharta z Mucim, a jeszcze innego – w rzadszych przypadkach – Rosołka z Mucim. To znaczy nie musisz, ale możesz. Dość powiedzieć, że od początku sezonu 2023/2024 zobaczyliśmy już trochę konfiguracji linii ataku w wyjściowym składzie Legionistów (chronologicznie):
- Pekhart & Muci,
- Pekhart & Muci,
- Pekhart & Gual,
- Pekhart & Muci,
- Pekhart & Rosołek & Gual,
- Pekhart & Gual,
- Rosołek & Muci,
- Pekhart & Gual,
- Pekhart & Rosołek & Muci.
Dziewięć meczów, pięć ustawień. Nie powiedzielibyśmy, że to efekt poszukiwań najlepszego wariantu, bo trener Runjaić na pewno już go znalazł. To po prostu wykorzystywanie najfajniej obstawionej kadrowo strefy na boisku. W takim układzie Carlitos byłby totalnie zbędnym balastem, szóstym pasażerem do pięcioosobowej fury. Tym bardziej dobrze, że obie strony szybko doszły do porozumienia w sprawie odejścia pod koniec lipca.
Istnieje opcja, że wachlarz możliwości się skurczy…
Istnieje oczywiście scenariusz, wedle którego ktoś z obecnej piątki odejdzie, kiedy wyklaruje się przyszłość Legii w pucharach po dwumeczu z Midtjylland. Brak awansu do fazy grupowej Ligi Konferencji to ewentualnie większa potrzeba sprzedaży, a wtedy nie trudno byłoby znaleźć kandydata do wyjazdu. Pierwszym z brzegu jest Ernest Muci, o którym niedawno nawet mówiło się w kontekście zmiany klubu. Ta sprawa wisi w powietrzu i Jacek Zieliński nie mógłby dzisiaj wyjść do mediów z gwarancją, że nie dopuszcza żadnych transferów wychodzących wśród istotnych zawodników do końca letniego okienka.
A zatem może i za kilka tygodni napad Legii nie będzie wyglądał już tak okazale. Może też ktoś się przyczepić, że Kramer ze swoimi problemami zdrowotnymi to tak naprawdę “połowa piłkarza”. Albo że nie każdy z wymienionej piątki w rzeczywistości gra na szpicy, bo nie jest klasycznym napastnikiem a uzupełnieniem Pekharta. Ale raz, że mowa o chwili obecnej po miesiącu rozgrywek, który jest już jakimś polem do interpretacji. Dwa: bramka Kramera w Kazachstanie była kluczowa dla pozycji wyjściowej przed rewanżem, nawet jeśli wszystko odbyło się w kontrowersyjnych okolicznościach po błędzie sędziego. No i trzy: piłka nożna coraz bardziej polega na wszechstronności, więc różne typy strzelców to norma, a często wręcz przywilej.
… Ale póki jest, trzeba z niego korzystać
Czy fakt, że Legia zależnie od potrzeb i wydarzeń meczowych może wymieniać działa w arsenale, jest w stanie pomóc w starciu z Midtjylland? Na pewno. Szczerze mówiąc, skoro problemów z grą defensywną i tak nie da się rozwiązać tu i teraz (do tego trzeba transferów), a lepsi przeciwnicy to wykorzystują, może lepiej będzie jeszcze mocniej przechylić wajchę na ofensywę. To zdecydowanie największa wartość Legii podparta kreatywnością Josue, dobrymi wahadłami w postaci Wszołka i Kuna oraz trzymaniem środka pola przez Slisza. To zestaw, który dał już wiele goli w kwalifikacjach. Na ich finiszu nie powinno być inaczej.
Zachowawczość w tym dysbalansie między defensywą a ofensywą mogłaby przynieść negatywne skutki. Nie wiemy, jak Legia podejdzie do meczu w Danii, ale już mecz Rakowa z FC Kopenhagą pokazał, że zbyt duży respekt nie jest wskazany. Lepiej podkręcić tempo, postraszyć, wykorzystać pełnię możliwości z przodu, a na tyłach… Cóż, modlić się, że nie będzie gorzej niż do tej pory. Legia musi zakryć słabe strony atutami, a że jednym z nich jest coś, czego może pozazdrościć Raków, nic, tylko atakować Duńczyków i liczyć na serwis Pekharta, Guala, Rosołka czy Muciego.
CZYTAJ WIĘCEJ PRZED MECZEM LEGII Z MIDTJYLLAND:
- Jak wygląda FC Midtjylland od środka? Polski skaut odsłania kulisy pracy w klubie
- Josue: – Legia umarła? Przesyłam je***ne pozdrowienia
- NIEPRAWDOPODOBNY MECZ LEGII W PUCHARACH. Co więcej – ZWYCIĘSKI!
Fot. Newspix