Kto się bardziej wydurnił w tegorocznej edycji eliminacji do pucharów: Lech Poznań, który przegrał dwumecz ze Spartakiem Trnawa różnicą jednego gola czy Pogoń Szczecin, która zebrała niemiłosierny oklep od Gentu? Jeśli nasuwa wam się na myśl ta bardziej z oczywistych odpowiedzi, czyli „Portowcy”, to chcemy zasiać w was ziarno wątpliwości. No bo… Czy aby na pewno? Póki co to chyba Lech jest największym przegranych polskich drużyn w kwalifikacjach do LKE.
No bo Pogoń, umówmy się, porażkę z belgijską ekipą raczej musiała kalkulować. Legia z kolei po szalonym rewanżu jednak wyeliminowała Austrię Wiedeń. A Lech… Jakby to powiedział Zbigniew Lach: Lech się, kurwa, skompromitował. Przed tygodniem przy Bułgarskiej miał swojego rywala jak na tacy. Pisaliśmy wówczas, że trzeba było zamknąć losy tego dwumeczu na stadionie w Poznaniu, przewieźć rywala trójeczką, a nie dawać sobie wbijać niepotrzebnego gola i kończyć mecz z rezultatem 2:1, który dawał Spartakowi tlen.
Wtedy Słowacy wyglądali, jakby na tle Lecha stać ich było co najwyżej na średnio intensywną przebieżkę. A dziś po prostu dali radę. Ekipa odrzutów z Ekstraklasy – z Danielem, Prochazką, Mikoviciem czy Bukatą – nie tylko była równorzędnym rywalem dla polskiego pucharowicza, który w zeszłym sezonie dotarł do 1/4 LKE. Była też jedynym zespołem na boisku, który miał na siebie jakikolwiek pomysł.
Lech? Trochę pograł w pierwszej odsłonie główkami, ale obrońcy drużyny z Trnawy mogli zapomnieć o Ishaku na zawsze, a ten i tak nie zdołałby celnie uderzyć na bramkę. Notorycznie brakowało napastnikowi „Kolejorza” celności. Niby jego zespół utrzymywał się przy piłce, ale była to taka pozorna inicjatywa. Wiecie: coś tam sobie kopiemy, ale w zasadzie to nie czynimy żadnych starań, by zbliżyć się do bramki przeciwnika.
Wystarczyło to wykorzystać.
Zaczął Ofori. Andersson zaprosił na wykład pt. „pozorowanie krycia”, biegając gdzieś bez mapy, piłkarz z Ghany miał masę miejsca: zszedł sobie do środka, zablokował rozpaczliwie wracającego Anderssona, spokojnie sobie pocelował. Następny w kolejce był Erik Daniel. Chryste, ile błędów przy tym trafieniu popełnili lechici. Dagerstal stracił piłkę. Murawski jej nie przeciął. Blazić i Pereira zachowali się w swoim polu karnym nieporadnie jak słoń w składzie porcelany.
ZAKŁADY BEZ RYZYKA DO 500 ZŁOTYCH i DARMOWE 20 ZŁOTYCH NA LA LIGA W FUKSIARZ.PL!
Nadzieję dał Velde, który strzelił na 2:1, co oznaczałoby dogrywkę. Gol Norwega wcale nie był ukoronowaniem lepszego okresu Lecha. Ot, zwykły błysk indywidualny: dostał piłkę na szesnastym metrze i świetnie przymierzył. Nawet jeśli wcześniej polskiemu klubowi powinęła się noga, to przecież jeszcze mógł wrócić do tego spotkania. Ale nie. Dalej oglądaliśmy to samo. Bezproduktywne podania. Kompletny brak pomysłu. Poruszanie się jakby z odważnikami na nogach. Absolutną bierność.
Efekt? Stetina strzelił na 3:1 przewrotką.
Nawet i to nie wstrząsnęło „Kolejorzem”.
Nie wiemy, co się stało z brązowym medalistą z zeszłego sezonu. Naprawdę nie wiemy. Przecież Lech nieźle rozpoczął ligowe zmagania. W poprzedniej rundzie na luzie ogolił swoje rywala. Także i mecz w Poznaniu nie zwiastował (mimo wszystko), że rewanż może wyglądać właśnie tak.
Szkoda, Lechu. Myśleliśmy, że już odkręciliśmy się z tych niepotrzebnych eurowpierdoli…
Spartak Trnawa 3:1 Lech Poznań
37’ Ofori, 50’ Daniel, 74’ Stetina – 63’ Velde
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Floyd Patterson – ostatnia nadzieja… białych
- „Bałabym się prób genetycznego ulepszania człowieka”. Wywiad z prof. Ewą Bartnik
- Ligi regionalne. Dlaczego zawsze kończy się tylko na ekscytujących pomysłach?
- Gdzie tłumy, a gdzie pustki? Frekwencja na europejskich stadionach [ANALIZA]
Fot. newspix.pl