Reklama

Trela: Unikanie autodestrukcji. Największym sukcesem Rakowa jest to, że nie zepsuł się sam

Michał Trela

Autor:Michał Trela

15 sierpnia 2023, 11:25 • 12 min czytania 67 komentarzy

Kibice Legii i Lecha po ostatnich latach nie mogą już słuchać pochwał pod adresem Rakowa Częstochowa. Ale Legia i Lech wciąż nie mogą być dla Rakowa punktem odniesienia. Pod wieloma względami nadal grają w innej lidze. Na tle wszystkich innych klubów, które marzą o powtórzeniu jego drogi i przebiciu się do polskiej czołówki, najważniejszym osiągnięciem mistrzów Polski jest to, że przez siedem lat sami nie wysadzili swojego projektu w powietrze. Przykłady świeże i dawniejsze pokazują, że w polskim futbolu nie jest to normą. A wręcz, że jest to ewenementem.

Trela: Unikanie autodestrukcji. Największym sukcesem Rakowa jest to, że nie zepsuł się sam

Przy okazji niedawnego meczu Rakowa Częstochowa z Wartą Poznań miałem okazję pospacerować trochę po dzielnicy, której nazwę drużyna piłkarska rozsławiła na cały kraj, a teraz powoli buduje świadomość o niej w Europie. To była pouczająca przechadzka, bo pozwala rzucić trochę szerszy kontekst na temat stadionu Rakowa i w ogóle relacji pomiędzy Częstochową a jej najlepszym klubem piłkarskim. Nie chcę kreślić tutaj żadnych naturalistycznych obrazów, które pewnie i tak byłyby przesadzone. Zwyczajnie, chodząc po dzielnicy Raków, łatwiej zrozumieć, że miasto ma pilniejsze wydatki, niż stawianie nowego stadionu dla klubu piłkarskiego.

Stadion na szczycie piramidy

Łatwo uderzać we władze Częstochowy, że to wstyd na całą Polskę, że mistrz kraju musi grać na takim stadionie i za chwilę będzie musiał mecze w europejskich pucharach rozgrywać w Sosnowcu. Ale da się też zrozumieć kogoś, kto podniesie argument, że najpierw przydałoby się odnowić trochę kamienic, wyremontować parę chodników i dróg, podnieść generalny standard życia w mieście oraz jego wygląd. Aleja prowadząca na Jasną Górę jest naprawdę schludna i zadbana. To jednak nie jest cała prawda o Częstochowie. Piramida potrzeb Maslowa używana jest zwykle w kontekście jednostki, ale spokojnie można ją też odnosić do szerszych grup. I dla mieszkańców miasta stadion piłkarski byłby gdzieś w okolicach szczytu piramidy.

Nawet nie sam obiekt, a jego bezpośrednie otoczenie, przypomina jeszcze raz, o jak niezwykłej historii mówimy w kontekście klubu, który już jest w fazie grupowej Ligi Konferencji, znajduje się o jeden mecz od fazy grupowej Ligi Europy i o trzy mecze od fazy grupowej Ligi Mistrzów. To wciąż jest sfera marzeń, ale jednak majaczących już gdzieś na horyzoncie. W ostatnich latach Raków dostał w mediach tak wiele pochwał, że już spora część piłkarskiej Polski ma tego dość. Myślę, że wynika to jednak w dużej mierze z niezrozumienia, do czego pewne sprawy są porównywane i dlaczego są uznawane za imponujące.

Legia Warszawa i Lech Poznań jako inna liga

Raków, choć pokonywał w ostatnim czasie na różnych frontach Legię Warszawa i Lecha Poznań, nie zrobił jeszcze niczego aż tak imponującego w porównaniu do nich. Został mistrzem, ale one też nim zostawały. Zdobył Puchar Polski, które one już też nie raz wsadzały do gabloty. Wszedł do fazy grupowej Ligi Konferencji, ale Lech był w jej ćwierćfinale. Może wejść do Ligi Europy, ale Legia też tam była, całkiem niedawno. Nawet jeśli wejdzie do Ligi Mistrzów, wyrówna jedynie osiągnięcie Legii.

Reklama

Legia i Lech też ściągały do Polski niezłych piłkarzy, też zatrudniały dobrych trenerów. Sprzedawały graczy drożej i mają lepsze akademie. Mają nieporównanie więcej kibiców, tworzą zupełnie inną atmosferę na meczach. Odnoszę jednak wrażenie, że większość chwalących Raków, nie robi tego na zasadzie kontrastu do Legii i Lecha. A większość słuchających tych pochwał, myśli, że Raków jest chwalony za rzeczy, które w przypadku Legii i Lecha są zbywane wzruszeniem ramion. Tak pewnie po części jest. Świadczy to o wielkości Legii i Lecha. O oczekiwaniach, jakie wobec nich się ma. I świadczy o tym, że Raków wciąż jest klubem na dorobku, który wywołuje zdziwienie tym, jak dobrze mu w niektórych sprawach idzie.

Ja sam historię Rakowa traktuję nie na tle największych w lidze, a na tle wszystkich innych projektów, które chciały być wielkie, a takie się nie okazały. W odróżnieniu od wszystkich marzycieli, którzy dostawali od piłkarskiej rzeczywistości po nosie. Do wszystkich innych miast, które myślą sobie, że skoro w Częstochowie się udało, to nie ma powodu, by nie udało się też u nich. W ostatnim czasie wiele pojawiło się jeszcze historii, które pokazują, że to, co wydarzyło się w ostatnich latach w Rakowie, nie powinno być traktowane jako coś normalnego. To anomalia. Przypadki innych klubów uwydatniają, w ilu momentach coś w Rakowie mogło się wykoleić.

Motor Lublin jako tykająca bomba

Wystarczy spojrzeć na częstotliwość, z jaką w ciągu ostatnich kilku miesięcy w negatywnym kontekście mówiło się w skali ogólnopolskiej o Motorze Lublin. Goncalo Feio stał się najbardziej rozpoznawalnym trenerem drugo- a potem I-ligowym nie tylko dlatego, że wykonuje na Lubelszczyźnie dobrą pracę, lecz dlatego, że ma niebywałą łatwość wywoływania afer i wplątywania w nie klubu, w którym pracuje. W Lublinie Feio pracuje niespełna rok. Wcześniej spędził w Rakowie dwa i pół roku. Oczywiście, że na mniej eksponowanym stanowisku, gdzie miał znacznie mniej władzy. Ale przy jego temperamencie, który w Częstochowie był przecież dokładnie taki sam, uchodził wówczas za mądrego i przenikliwego trenera, o ciekawych przemyśleniach i wschodzącą gwiazdę szkoleniową w polskiej piłce.

Nagle, z dnia na dzień, niespodziewanie znalazł się poza klubem. Dopiero po czasie wyszło na jaw, że jego nietrzymanie emocji i tam dało o sobie znać. Ale nie było już doniesień o aferach związanych z Rakowem, Portugalczyk znajdował się już w tym czasie poza klubem. Raków potrafił trzymać go w ryzach, eksponując tylko jego lepsze oblicze.

Wszystkie odloty Goncalo Feio

Motor już od kilku lat ma zamiar pójść drogą Rakowa, czyli przebić się z niższych lig do czołówki polskiej piłki. Ma bogatego właściciela, który w wielu sprawach konsultuje się z Michałem Świerczewskim. Zatrudnił trenera, który prawdopodobnie był jakiś czas temu szykowany na następcę Marka Papszuna w Rakowie. Nie potrafił go jednak trzymać w ryzach. Sprawił, że wymknął się spod kontroli. Wypuścił dżina z butelki i nie ma sposobu, by wsadzić go do niej z powrotem.

Reklama

Aktualnie Motor nie ma już szans na zostanie wzorem zarządzania. Radzi sobie świetnie sportowo. Być może za kilka miesięcy będzie w Ekstraklasie. Ale jednocześnie jest wciąż tykającą bombą i nigdy nie wiadomo, kiedy Feio oraz jego zwiększająca wpływy w klubie partnerka, znów rozsławią go na pół Polski w sposób, jaki właścicielowi pewnie niespecjalnie pasuje.

Jest w Lublinie spory potencjał. Mowa o mieście wojewódzkim, największym w tej części Polski, spragnionym futbolu, większym od Częstochowy, mającym znacznie lepszy stadion. Już jednak widać, że będzie tam bardzo trudno prowadzić spokojny, długofalowy projekt, wzrastający organicznie, sezon po sezonie wchodzący na coraz wyższy poziom pod każdym względem. To szalona jazda, w której na razie udaje się jakoś wychodzić z wiraży, ale nigdy nie wiadomo, co będzie za następnym zakrętem. Takie szalone jazdy jednak zwykle kończą się na jakimś drzewie.

Michał Świerczewski i Zbigniew Jakubas, właściciel Motoru Lublin

Liga Mistrzów w Rzeszowie

Nowym Rakowem tytułowana była już kilka lat temu także Stal Rzeszów, przebijająca się z III ligi z bogatym właścicielem, wpatrzonym w to, co Świerczewski zbudował w Częstochowie. Janusz Niedźwiedź jeszcze jako trener tego klubu snuł wizje na temat Ligi Mistrzów. Kilka miesięcy później już go nie było. Że mowa o utalentowanym trenerze, pokazały kolejne lata, w których najpierw uzyskał awans do I ligi z Górnikiem Polkowice, później do Ekstraklasy z Widzewem, prowadząc go do w miarę spokojnego utrzymania i nieźle zaczynając nowy sezon. Na pewno wyrobił sobie na najwyższym poziomie taką markę, by już uznawać go za ekstraklasowego trenera. Wbrew obawom, zwolnienie go nie wykoleiło projektu Stali.

Zatrudniony został kolejny młody i utalentowany trener, który wreszcie wywalczył awans do I ligi i doprowadził beniaminka do baraży o Ekstraklasę. W momencie, gdy Stal wciąż miała jeszcze szansę powrócić do elity po ponad 40 latach przerwy, ogłoszono rozstanie z Danielem Myśliwcem, który z miejsca stał się obiektem pożądania połowy I-ligowców oraz kilku klubów z Ekstraklasy. Uznawany za wizjonera, mający rozpoznawalny, ofensywny styl gry. No i wyniki, bez wielkich transferów po awansie. Wydawało się, że rzeszowianie znaleźli w nim swojego Marka Papszuna. Ale wystawili go za drzwi.

Szczerość, odwaga i konsekwencja. Daniel Myśliwiec, trener warty uwagi

Zatrudnili blisko 60-letniego Marka Zuba, który w Polsce nie sprawdził się jeszcze nigdzie. Zdobyli jeden punkt w czterech meczach, trzy razy przegrywając u siebie. W międzyczasie pozwolili też na odejście sporej części składu, który w zeszłym sezonie zajął szóste miejsce. Marzenia o Ekstraklasie raczej trzeba będzie na razie odłożyć.

Łódzka walka o przetrwanie

Wracając do samego Niedźwiedzia. Gdy Widzew zeszłej jesieni zachwycał intensywnością działań, odwagą na boisku, Michał Żewłakow, oczywiście mając na myśli wyłącznie sposób gry, a nie format klubu, nazwał tę drużynę „małym Rakowem”. Kiedy kilka miesięcy później Papszun ogłosił odejście z Częstochowy, doniesień o tym, że zastąpi go trener łodzian, było tak wiele, że aż w końcu dział komunikacji Rakowa wrzucił na Twittera mem z podpisem „Niedźwiedź w Rakowie!” i wklejonym na stadion zwierzem.

Od tamtych wydarzeń minęły cztery miesiące. Niedźwiedź walczy o przetrwanie w Widzewie. Za sprawą serialu CANAL+ „Razem Tworzymy Siłę” cała Polska usłyszała, że dokończenie poprzedniego sezonu na stanowisku zawdzięcza wyłącznie rajdowi Dominika Kuna w ostatnich minutach meczu z Miedzią Legnica. Kiedy następny sezon zaczął od zwycięstwa i porażki, przed wyjazdem do Białegostoku musiał już odpowiadać na pytania dotyczące gry o posadę.

A według doniesień medialnych, gdyby przegrał w weekend derby Łodzi, już byłby poza klubem.

Odwleka ten moment, ale kto zna ekstraklasowe realia, wie, że w takiej sytuacji chodzi już nie o to, czy, tylko kiedy. Trener, który w każdym sezonie spędzonym w Widzewie osiągał cel, momentami nawet w efektowny sposób, za chwilę zostanie wystawiony za drzwi. A w Łodzi zacznie się kolejny projekt, który ma doprowadzić ten klub do czołówki.

Jagiellonia – klub jednego trenera

A Jagiellonia Białystok? Przed kilkoma laty medialny pupilek. Wzór dla wszystkich klubów, jak można w krótkim czasie dołączyć do walki o najwyższe cele. Sprzedająca piłkarzy za miliony i utrzymująca wysoki poziom sportowy. Szybko okazało się jednak, że cały wzlot podlaskiej piłki opierał się na jednej osobie. Bez Michała Probierza udało się Jagiellonii skończyć ligę w czołowej szóstce tylko raz w ostatnich piętnastu latach. W sezonie następującym bezpośrednio po odejściu Probierza, ze składem budowanym w dużej mierze przez niego.

W pewnym sensie wciąż jest sprawą otwartą, czy Raków też nie okaże się klubem zbudowanym na plecach jednego świetnego trenera. To pokaże dopiero czas. Ale są powody, by sądzić, że będzie inaczej. Odejście Papszuna nie sprawiło, że z Rakowa jako organizacji zeszło powietrze, tylko zmotywowało właściciela do jeszcze większej aktywności. No i już wiadomo, że klubowi udało się bez Papszuna osiągnąć coś, co nigdy nie udało się z nim: pucharową przygodę trwającą dłużej niż kilka tygodni.

Racovia lepsza niż Cracovia

Na Raków z zazdrością muszą też patrzeć fani Cracovii, której teoretycznie nie brakuje niczego, by być jak Raków, a jednak mimo dwóch dekad prób, wciąż nawet nie jest blisko. Jeszcze kilka lat temu, gdy Mateusz Wdowiak zamieniał Cracovię na Raków, jeden z agentów łapał się przy mnie za głowę, jak można się zdecydować na taki ruch. Okazało się jednak, że wychowanek Pasów wiedział, co robi. W ciągu trzech lat pod Jasną Górą zdobył pięć razy więcej trofeów niż przez całe życie w kolejnych projektach uruchamianych przez Janusza Filipiaka. Teraz Jacek Zieliński przyjąłby z otwartymi rękami jakiegoś rezerwowego Rakowa, żeby mieć w swojej drużynie jakiekolwiek pole manewru. A częstochowianie sposobią się do wyciągania od Cracovii kolejnych jej wychowanków.

Tego typu przykłady można mnożyć, wszyscy widzieliśmy już teoretycznie wielkie potęgi, które rozsypywały się przy najmniejszym podmuchu. Wisłę Kraków notorycznie trwoniącą potencjał. Lechię Gdańsk obsuwającą się w kilka lat z poziomu walki o mistrzostwo do walki o awans w I lidze. Miedź Legnica, która za każdym razem, gdy wchodzi do Ekstraklasy, wydaje się dobrym kandydatem do stania się stabilnym klubem z pomysłem na siebie, ale nie jest w stanie przetrwać w elicie dłużej niż sezon. Polonię Warszawa, która zasypywała rynek pieniędzmi, lecz potem wygrzebywała się z niższych lig przez dekadę. Bruk-Bet Termalicę Nieciecza, który nijak nie potrafi przekuć bogactwa właściciela w pozycję na mapie polskiej piłki.

Nie ma tu mowy o klubach miejskich, z natury rzeczy zarządzanych w inny sposób, inaczej gospodarujących i mających mniejsze możliwości podbijania świata, a większe stabilnego trwania w tym samym miejscu. Mowa wyłącznie o klubach znajdujących się w prywatnych rękach, za którymi stali właściciele mający mocarstwowe plany. I zwykle rozbijających się o pierwszą przeszkodę.

Wiele przeszkód

Czasem to kwestia ego. Właściciela albo trenera. Czasem nadmiernych ambicji prezesa, który chciałby szybciej przeskakiwać kolejne szczeble rozwoju. Albo przeciwnie, ambicji trenera, który chciałby obrać drogę na skróty. Nierzadko ogólnego zmęczenia materiału. Z licznych historii o Papszunie słychać, że praca z nim nie była łatwa dla otoczenia. Rakowowi, czyli tak naprawdę jego właścicielowi, udawało się jednak zawsze mieć spojrzenie na większą całość. I podejmować decyzje tak, by korzystał na tym klub, a nie tak, by wszystkim milej się pracowało. Nie jest zresztą wykluczone, że ta formuła też się wyczerpie. Że do innych trenerów właściciel nie będzie miał tyle zaufania, cierpliwości i wyczucia.

Kruchość wszystkich innych projektów każe sądzić, że w Rakowie też kiedyś pojawią się zgrzyty i tarcia, które zaczną wpływać na jego rozwój, a nawet go sabotować. Ale póki to się nie dzieje, trzeba go traktować jako ewenement. Zdecydowana większość z tych, którzy dziś mówią, że chcieliby w ciągu kilku następnych lat pójść drogą Rakowa, nigdy do samego końca jej nie przejdzie. Ba, byłbym nawet w stanie sądzić, że całej trasy od niższych lig do mistrzostwa Polski i fazy grupowej europejskich pucharów nie pokona w najbliższym czasie nikt z pretendentów.

Próbowano czasem w ostatnich latach zbywać osiągnięcia Rakowa kwestią pieniędzy. Bogatego właściciela. I choć bez pieniędzy Świerczewskiego na pewno sukcesy w Częstochowie nie byłyby możliwe, z samymi jego pieniędzmi także nie. To nie jest największy wyróżnik między Rakowem a klubami, które chciałyby być jak on. Najważniejszą cechą Rakowa, bardzo rzadką w innych miejscach, jest konsekwentne unikanie przez lata decyzji autodestrukcyjnych. Strzelania sobie samemu w stopę. Niedoceniania tego, co się ma. Dlatego dla mnie wciąż możliwość zobaczenia Rakowa w fazie play-off eliminacji Ligi Mistrzów jest wizją z gatunku niesamowitych i bardzo trudnych do powtórzenia. A nie taką, którą można by łatwo zbić argumentem, że Legia czy Lech kiedyś też tam były i nie obsypywano ich pochwałami.

Raków jest dla wielu polskich klubów mających nie mniejszy od niego potencjał jak pusta kartka obita ramą i zawieszona jako dzieło sztuki w cenionym muzeum sztuki współczesnej. Staje się przed nim i myśli: „phi, też mogłem coś takiego zrobić”. Mogłeś. Ale nie zrobiłeś.

EKSTRAKLASA W FUKSIARZ.PL!

WIĘCEJ O RAKOWIE CZĘSTOCHOWA:

MICHAŁ TRELA

fot. Newspix

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

67 komentarzy

Loading...