W przeszłości Kenneth Zohore miał papiery, żeby na długie lata zostać dobrym napastnikiem na poziomie Championship, a może nawet solidnym w realiach Premier League. W Danii określano go dużym talentem, który może podbić Europę, jednak czas pokazał, że dziś 29-letni napastnik Śląska Wrocław tylko przez kilka sezonów potrafił grać na miarę swoich możliwości. Był jednym z liderów Cardiff pod wodzą Neila Warnocka. Miał zostać gwiazdą West Bromu. Ale coś poszło nie tak.
W naszej rozmowie Zohore tłumaczy, dlaczego jego kariera nie potoczyła się zgodnie z przewidywaniami. Opowiada m.in. o kontuzjach, trudnościach z adaptacją we Włoszech, nadszarpniętej psychice, debiucie na Camp Nou, wpływie trenera Warnocka i różnicach między topowymi ligami w Anglii. Zapraszamy.
Twoja kariera jest naznaczona kontuzjami. Z czego to wynika?
Jeśli mam być szczery, nie mam zielonego pojęcia. Czasami się nad tym zastanawiałem, ale nie znalazłem właściwej odpowiedzi. Nigdy nie odniosłem poważniejszej kontuzji, ale co jakiś czas, tak jak przed przyjściem do Śląska, musiałem borykać się z nawrotami podobnych urazów. Musiałem bardziej pracować nad wytrzymałością mięśni, bo wszystko kręciło się wokół nich. Mógłbym nawet przyznać, że przyzwyczaiłem się do bólu, choć oczywiście nie jest to nic miłego.
SUPER PROMOCJA W FUKSIARZ.PL! MOŻESZ ODEBRAĆ 100% DO 300 ZŁ
Twoje CV mówi jasno: bardzo często miałeś problemy z łydkami.
Tak, choć powiedziałbym, że częściej ze ścięgnami podkolanowymi.
Może to błędy w regeneracji? Rzadko kiedy sportowcy mają powtarzalne urazy bez konkretnego powodu.
Zastanawiałem się nad tym, ale gdyby tak było, rozwiązałbym problem i zapewne byłbym w innym miejscu kariery. Nie wiem. Naprawdę nie wiem. To taka zagadka w mojej przygodzie z piłką.
A jak w ogóle zaczęła się twoja przygoda z piłką?
W sumie nie było w tym nic specjalnego. Po prostu zacząłem kopać piłkę na podwórku, zapisałem się do jednej z drużyn w rodzinnych stronach, a po kilku latach zauważyła mnie FC Kopenhaga. Decyzja była prosta – jako mały chłopiec chciałem grać z najlepszymi. Rodzice opiekowali się mną na tyle, że mogłem skupiać się tylko na piłce. Mówiono mi, że mam talent. Dalszą historię pewnie już znasz. Ledwo skończyłem 18 lat, kiedy wyruszyłem do Włoch. Za prawie milion euro wykupiła mnie Fiorentina.
Twój idol?
Didier Drogba. Jesteśmy dalekimi krewnymi!
Zanim wyjechałeś do Fiorentiny, w wieku 16 lat zadebiutowałeś w meczu Ligi Mistrzów z Barceloną.
Zgadza się. To było tylko 14 minut z ławki, ale mogłem zobaczyć na żywo Messiego, Xaviego czy Iniestę. Kiedy widziałem ich nazwiska na koszulkach kilka metrów przed sobą, szczypałem się w rękę, bo nie mogłem uwierzyć, że znalazłem się w takich okolicznościach i to na Camp Nou. Piękne wspomnienie. Chyba jedno z najlepszych w moim życiu. Wtedy trudno było skupić się na samej piłce i odrabianiu wyniku. Co prawda do 90. minuty przegrywaliśmy tylko 0:1, ale patrząc na mecz boku, można było odnieść wrażenie, że jeśli nie zrobisz czegoś w ciągu kilku sekund i kilku podań, za chwilę znów będziesz biegał za futbolówką. Tamta Barcelona to było coś niewiarygodnego pod względem kontroli meczu.
Jak wspominasz czas we Włoszech? To był twój pierwszy wyjazd i skok na głęboką wodę. Hajpowano cię.
Jedno słowo: straszny. Trudno mi było się wtedy zaadaptować do innej kultury i języka. Byłem bardzo młody i tego nie uniosłem. Nie czułem radości z życia. Miałem wrażenie, że jestem na jakiejś wycieczce szkolnej, ale z zupełnie obcymi osobami, z którymi nie mogę złapać porozumienia. A z takich wycieczek chce się jak najszybciej wracać, ale zacisnąłem zęby i zostałem, choć długo nie wytrzymałem
Przez dwa sezony grałeś w Primaverze. Nie przebiłeś się do pierwszego zespołu w Serie A.
Byłem nieszczęśliwy.
A potem?
Potem były różne historie. Byłem młody, niedojrzały, popełniałem błędy. Słyszałem, że mam wielki potencjał, ale mój rozwój nie przebiegał tak, jak ludzie wokół mogli się tego spodziewać.
A kiedy poczułeś, że jesteś na dobrej drodze?
Dopiero w Odense, w 2015 roku. Regularnie strzelałem bramki, grałem wiele minut co tydzień i nie mogłem narzekać na żadne urazy. W połowie sezonu 2015/2016 przeszedłem do Cardiff i tam dalej szło mi dobrze. Te lata, 2015-2018, generalnie są moim najlepszym okresem. Możesz zresztą zobaczyć, że w trzech sezonach z rzędu miałem po około 10 bramek, a już w Championship zacząłem też więcej asystować.
Wpływ Neila Warnocka?
Zdecydowanie. To on nauczył mnie naprawdę ciężkiej pracy i oddawania serducha dla zespołu. Sporo wymagał, ale był w tym uczciwy.
Była taka historia, że podczas pewnego meczu zabrał cię do toalety i zrobił przemowę, zanim wszedłeś z ławki.
To prawda. Graliśmy wtedy z Wolverhampton i przegrywaliśmy 0:1. Trener Warnock nigdy nie widział mnie w akcji, znał mnie tylko z treningu. I rzeczywiście zabrał na bok, a potem powiedział coś w stylu: “Chłopie, to jest kluczowy moment twojej kariery. Możesz albo stąd wyjechać, żebym nie musiał cię więcej oglądać, albo możesz mi pokazać, co potrafisz. Teraz albo nigdy”. Oczywiście padło trochę przekleństw, ale rozmowa podziałała. Wyszedłem na drugą połowę spotkania, a w końcówce asystowałem przy zwycięskiej bramce. Po tym epizodzie wykręciłem swój najlepszy rok pod względem liczb. Mam dużą pewność siebie, ale potrzebuję zaufania. Wtedy je dostałem, dlatego poszło mi tak dobrze.
Jaki jest Neil Warnock?
To świetny menedżer, który sprawia, że chcesz umrzeć za niego na boisku. Bardzo dobrze traktuje ludzi wokół siebie, choć potrafi spowodować smutek, ale zasłużony. Kiedy ktoś się do czegoś nie przykładał, po prostu dostawał burę, ale nie było tak, że u trenera Warnocka nie można dostać drugiej szansy. Nie wiem, jaki jest teraz, jednak wtedy byłem gotów zrobić wszystko, o co poprosił. I to samo powiedziałem mu po odejściu z Cardiff.
West Brom kupił cię za prawie 9 mln euro. Powiedzmy sobie szczerze: tam okazałeś się totalnym niewypałem.
Nie będę zaprzeczał, ale wytłumaczę, skąd to wynika. Złapałem kontuzję, a potem nie mogłem wrócić do optymalnego rytmu. Wróciłem za szybko na większe obroty – znowu uraz. I tak kilka razy, aż w końcu złamałem się mentalnie. Doszło do tego, że kiedy wychodziłem na trening czy mecz, myślałem o tym, kiedy znowu coś mi się przydarzy, a nie kiedy i jak strzelę gola.
Głowa zatruta złymi myślami, rozumiem.
Musiałem skorzystać z pomocy trenera mentalnego. To wszystko było trudniejsze do przeżycia o tyle, że ciągle czułem presję. Klub wydał na mnie niemałe pieniądze. Wiedziałem, że zawodzę, ale nie byłem w stanie tego zmienić i nie wyszedłem z tej spirali, mimo że próbowałem.
Co jeszcze chcesz sobie udowodnić, mając 29 lat i będąc na takim zakręcie?
Mam świadomość, że nie jestem już najmłodszym piłkarzem, ale chcę grać jak najdłużej. Nie jestem skończony. Nie jestem „piłkarskim trupem” i uważam, że potrafię nawiązać do moich najlepszych czasów w Cardiff. Zobaczymy, co przyniesie los.
Kibice w Anglii twierdzili, że już się nie odbijesz.
To normalne. Dawno przyzwyczaiłem się do tego, że jak nie strzelasz goli, to jesteś słaby, a jak strzelasz, to cię kochają. Ale nic nikomu nie muszę udowadniać. Patrzę na siebie, rozliczam się za to wszystko i nie potrzebuje opinii innych, żeby wiedzieć, co zrobiłem źle lub dobrze.
Jaka jest różnica między poziomem Championship a Premier League z perspektywy napastnika? W angielskiej elicie miałeś okazję zagrać 19 spotkań.
Poziom czysto piłkarski jest oczywiście lepszy w Premier League, jednak moim zdaniem intensywność jest nawet wyższa w Championship. To samo tyczy się starć fizycznych. W Premier League masz odrobinę więcej czasu na podjęcie decyzji z piłką przy nodze, ale uważam, że bardziej wymagającą ligą jest Championship. Tam jest też o wiele więcej meczów w sezonie, które mocno odbijają się na piłkarzach pod względem siły i wydolności. Ciągła walka, pojedynki, pojedynki i jeszcze raz pojedynki. W Premier League można pozwolić sobie na krótkie momenty spokoju.
Kto zrobił na tobie największe wrażenie w Premier League?
Zdecydowanie Eden Hazard.
A w Championship?
Matheus Pereira i Eberechi Eze.
W Championship wydawało się, że twoja przygoda z piłką wreszcie zaczyna zmierzać w dobrym kierunku. Ale teraz jesteś w Śląsku. Po dwóch latach, w których prawie nie grałeś w piłkę.
To jest właśnie życie. Dlatego teraz nie pozostaje mi nic innego, jak znowu potwierdzić, że mam umiejętności i mogę grać na wysokim poziomie. Życie prywatne mam poukładane, mam żonę i dzieci, inwestuję. Ale w życiu piłkarskim mam jeszcze wiele do zrobienia. Nie poddaję się.
Więcej o Ekstraklasie:
- Wyluzowany, pewny siebie, odporny na stres. Jak Zwoliński dorastał do gry w mistrzu Polski
- Janczyk: Moskal i ŁKS się zmienili. Problem leży gdzie indziej
- Gdy słuszne sprawy mieszają się z głupotą i pieniactwem
Fot. Newspix