Na pełnowymiarowych boiskach piłkarskich stoją bramki szerokie na 7,32 m i wysokie na 2,44 m. Czy można o nich powiedzieć, że są duże? Wszystko jest kwestią miary, jaką do nich przyłożymy. Jeśli oczekujemy, że w każdym meczu zawodnicy powinni strzelać dziesięć goli: nie, nie są duże. Jeśli chcemy, by bramkarze wyciągali piłkę z siatki średnio dwa czy trzy razy na ligowe spotkanie: są wystarczające.
Jeżeli z kolei wymagamy, by przynajmniej jeden z jedenastu piłkarzy danego zespołu trafił w ten prostokąt piłką chociaż raz w ciągu 90 minut: są bardzo, bardzo, bardzo duże. I w te bardzo, bardzo, bardzo duże bramki Górnik Zabrze nie potrafi wycelować. Po dwóch meczach ma na swoim koncie tylko jeden celny strzał (oczywiście niegroźny). Oddał go w doliczonym czasie meczu z Wartą Poznań, gdy już wszyscy wiedzieli, że drużyna Jana Urbana wyjedzie z Grodziska z niczym.
To kompromitacja. Drużyna z Zabrza była najgorszą drużyną całej poprzedniej kolejki. W tej serii gier zagrała na porównywalnym poziomie do ŁKS-u. Weszła w sezon naprawdę fatalnie. Znając życie już za niedługo w zabrzańskim ratuszu zacznie się dyskutować o tym, ile w tym winy trenera Urbana i czy ktoś inny mógłby dać tej drużynie trochę świeżości. Odpowiadamy: winy Urbana w tym niewiele i apelujemy o to, by rządzącej Górnikiem pani prezydent nie wpadł do głowy żaden głupi pomysł.
Najwięcej o pomyśle klubu z Zabrza mówi to, że wraz z kolejnym sezonem jego podstawowym napastnikiem jest Piotr Krawczyk. Z całym szacunkiem: wszyscy wiedzą, że to mizerny napastnik. Wie to nawet Lukas Podolski, który dziś nie podał mu ani razu (i słusznie), co trochę mówi o tym, jak marna jest współpraca na linii reżyser gry – egzekutor. Kiedyś Krawczyk przynajmniej dochodził do sytuacji, ale je seryjnie marnował. A teraz? Nic. Duch. Snuje się na boisku bez celu. Zaraża kolegów apatią. Jako trzeci czy czwarty do rotacji pewnie by się obronił na tym poziomie, ale do pierwszego składu? Niech was ręka boska broni przed takimi pomysłami. Cztery sezony w Ekstraklasie i czternaście goli na koncie. Naprawdę oszałamiający bilans napastnika na wyjściowy skład.
PROMOCJA W FUKSIARZU – ZWROT 100% DO 300 ZŁOTYCH
Górnik nie stworzył sobie w zasadzie żadnej okazji. Okazuje się, że winni takiego stanu rzeczy są także reporterzy Canal+, którym zawodnicy odmówili krótkiej rozmówki w przerwie. Istnieją dwa scenariusze. Albo piłkarze Górnika myślą, że pieniądze na ich kontraktach pochodzą ze sprzedaży biletów i koszulek, a kontrakt telewizyjny to jakieś ogryzki na opłacenie sprzątaczek, co świadczyłoby o tym, że żyją w dużym błędzie. Albo są zwykłymi niegodziwcami, dla których dwuminutowa rozmówka przed kamerą to obraza majestatu.
Ludzie kochani, jak wy chcecie walczyć o utrzymanie w Ekstraklasie, skoro nie macie nawet jaj, by wydusić z siebie dwa słowa o meczu? Żeby jeszcze reporterzy zadawali pytania, którymi dewastują piłkarzy. Ale nie: są dla was tak łagodni, jak tylko się da. A wy macie wywalone na stację, która płaci za pokazywanie ligi kolosalne pieniądze. Myślicie, że ona płaci za to, by pokazywać kiksy Szcześniaka? Nawet gdyby którykolwiek z was powiedział w przerwie “musimy powiedzieć sobie w szatni kilka męskich słów”, to i tak byłoby ciekawsze niż wasza gra w pierwszych 45 minutach, co jest wystarczającym komentarzem do tego, ile proponujecie hojnej telewizji C+ w zamian.
Dla przypomnienia: od rozgrywek 23/24 osiemnaście klubów Ekstraklasy dzieli między siebie tort o wartości średnio 285 milionów. Co sezon. Kontrakt z Canal+ jest więc dziewiątym największym kontraktem telewizyjnym w Europie.
Czy Ekstraklasa jest dziewiątą ligą w Europie pod względem jakości sportowej?
Z tym pytaniem zostawimy już was samych.
(Nie jest)
(Bardzo nie jest)
Warta z kolei trzyma się naprawdę dzielnie. Dziś zagrała dokładnie to, z czego ją znamy i co już od trzech lat daje jej świetne rezultaty. Defensywa? Po prostu monolit. Wszyscy zorganizowani, zdyscyplinowani, stoją tam gdzie trzeba, doskakują kiedy jest taka konieczność, asekurują się nawzajem. Ofensywa? Czekanie na błąd rywala (to pierwszy gol) i sprawnie rozegrany stały fragment gry (drugi).
Błąd rywala, a w zasadzie to dwa.
Szcześniak próbował przeciąć długą piłkę (klasyczną niegroźną lagę, którą w zasadzie mógł zostawić bramkarzowi), ale skiksował, a do piłki dopadł Savić. No nic, trudno, świat się przecież nie skończył. Szcześniak tak bardzo chciał jednak naprawić swój błąd, że jeszcze zdążył tego Savicia sfaulować w szesnastce swoją pokraczną i spóźnioną interwencją. Absurdalna pierdołowatość. Karnego wykorzystał Szmyt, który powiedział w przerwie (on akurat pojawił się przed kamerami), że na kadrze, na którą jeździ z Lukoszkiem, zawsze strzela w lewy róg, a że dostrzegł jak piłkarz Górnika przekazuje wskazówki bramkarzowi, to dla zmyłki zmienił swój koronny sposób.
I brawo, Warto Poznań. Nikt nie wymaga przecież od „Zielonych” cudów. Czekamy na transfer do środka obrony, może uda się przeprowadzić jeszcze inne, i z taką grą nie przewidujemy wielkich ciężarów w walce o utrzymanie. Zwłaszcza, że oprócz trzech punktów kibice Warty odebrali dziś jeszcze dwie inne bardzo dobre informacje: w końcówce meczu na boisko weszli Zrelak i Stavropoulos, którzy zaczęli sezon z kontuzjami.
Czytaj więcej o polskim futbolu:
- Dlaczego Maxime Dominguez tak szybko opuszcza Raków?
- W pogoni za 22. miejscem, czyli rankingowe światełko w tunelu świeci coraz mocniej
- Trela: Dżemik nie musi być z importu. Weterani niższych lig z szansami w Ekstraklasie
Fot. newspix.pl