Reklama

Sztuka poświęcenia. Matej Mohorić i łzy, które definiują kolarstwo

Maciej Szełęga

Autor:Maciej Szełęga

25 lipca 2023, 10:20 • 10 min czytania 5 komentarzy

Etapowe zwycięstwo zadedykował przyjacielowi, który zmarł w trakcie wyścigu dookoła Szwajcarii. Pierwszą łzę uronił z myślą o swoim rywalu. Drugą, w trakcie opowieści o rozłące z rodziną. Trzecią zaczął ocierać, gdy pomyślał o skali swojego poświęcenia. Po 19. etapie Tour de France, kanał “Lanterne Rouge” zapowiedział wywiad Mateja Mohoricia w odważny sposób – jako najlepszą, najbardziej poruszającą sportową wypowiedź ostatnich lat. Dla wielu jest to spora przesada, jednak łzy 28-latka błyskawicznie stały się symbolem, który pozwala nam spojrzeć na kolarstwo od zupełnie innej, ludzkiej strony.

Sztuka poświęcenia. Matej Mohorić i łzy, które definiują kolarstwo

KREW, POT I ŁZY

Bergen jest drugim co do wielkości miastem w Norwegii. Symboliczną “Bramą fiordów”, a jednocześnie miejscem, w którym potrafi soczyście padać przez 80 dni z rzędu. To siedziba klubu Brann Bergen, europejska stolica kultury od ponad dwóch dekad. Raj dla rybaków, a także fanów klimatu portowego. Jest to również miejsce, w którym rozpoczyna się biografia Petera Sagana.

Końcówka września 2017 roku. Najważniejszy dzień prestiżowych mistrzostw świata w kolarstwie szosowym. Wyścig ze startu wspólnego. Niepowtarzalna szansa na wygarnięcie z rąk poprzednika tęczowej koszulki. Koszulki, która od dwóch lat przylegała do skóry tylko jednego kolarza. Petera Sagana. Tym razem miało być jednak zupełnie inaczej.

Słowak przyleciał do Bergen odwodniony, po blisko dwóch tygodniach zmagań z grypą żołądkową i przeziębieniem. W pierwszym rozdziale swojej autobiografii, 33-latek napisał wprost: “Nie powinno mnie tam być. Po prostu nie i kropka. Nie w takim stanie, nie po tak wyczerpującym sezonie. Powinienem odpuścić i zostać w Monako”.

Reklama

Ale tego nie zrobił. I wygrał, pokonując na ostatnich metrach ulubieńca lokalnej publiczności – norweskiego sprintera, Alexandra Kristoffa. Poświęcenie zazwyczaj ma w sobie coś z szaleństwa. Szczególnie w sporcie.

Matej Mohorić:

– Zawodowy kolarz doświadcza wielu wyrzeczeń, cierpienia, rozłąki. Na trasie poświęcasz swoje życie prywatne oraz rodzinne. Miesiące przygotowań, a potem zaczynasz wyścig i okazuje się, że reszta stawki jest tak cholernie silna… Czasami po prostu czujesz, że nie możesz “złapać koła”, tak jakbyś kompletnie tutaj nie pasował. To okropne uczucie. Podobnie było dzisiaj. Aż do samego końca wiedziałem, że to Kasper Asgreen był silniejszy. Wygrał już poprzedni etap, a teraz miał siły na jeszcze jeden atak. To jest niesamowite. Wygrywając czułem się, jakbym go zdradził- opowiadał Słoweniec po zakończeniu jednego z ostatnich etapów TdF.

Pomimo tego, że miał już na swoim koncie zwycięstwa na dwóch odcinkach (7. i 19. etap w 2021 roku), ten jeden smakował zupełnie inaczej. 28-latek tłumaczył wcześniej, że podczas wyścigu czuł się zupełnie pusty. Był w trakcie kryzysu. I szukał sensu w swej branży na nowo.

[avatar size=”original” align=”center” link=”

Reklama

O wyrzeczeniach w trakcie sezonu opowiada także serial “Tour de France: Unchained”, czyli kolarski odpowiednik hitowego “Drive to Survive”. Produkcja została przyjęta niezwykle ciepło, dzięki czemu zapowiedziano już prace nad drugim sezonem. I bardzo dobrze, bo wspomnianych bolączek jest całkiem sporo.

 

TYLKO DLA TWARDZIELI

– W trakcie kariery zmagałem się z depresją. Żałuję, że zdecydowałem się na terapię tak późno – opowiadał w 2019 roku Phillip Gaimon, emerytowany już cyklista ze Stanów Zjednoczonych. Do wyznania skłoniła go dopiero samobójcza śmierć Kelly Catlin, koleżanki z kadry i pięciokrotnej medalistki torowych mistrzostw świata. Jak sam przyznał, pierwsze stany lękowe oraz migreny zauważył u siebie już w czasach podstawówki. Podczas wyścigów dobijała go presja, którą spotęgowała śmierć ojca. Myślał o odebraniu sobie życia. Cierpiał.

[avatar size=”original” align=”center” link=”

Kompletnie wypadł także z rytmu treningowego, który – jak wspominał Mohorić – bywa bardzo rygorystyczny. Przebieżka o szóstej rano, kilka godzin jazdy, regeneracja, analiza trasy do późnego wieczora. Margines błędu? nie istnieje. Szacuje się, że podczas jednego dnia wyścigowego, przeciętny kolarz spala na Tour de France około pięć tysięcy kalorii. I tak dzień w dzień przez bite trzy tygodnie.

Olbrzymie zapotrzebowanie energetyczne potrafi być z kolei przyczyną rozmaitych zaburzeń odżywiania. Efekt domina. Dietetyczka sportowa Renee McGregor przyznała, że zauważyła pięciokrotny wzrost problemów tej natury u profesjonalnych kolarzy. Badania portalu “The Journal of Eating Disorders” precyzują, że mowa o 17,1% zawodowców.

Co oznacza to w praktyce? Tylko spójrzcie – tegoroczna edycja Tour de France zgromadziła na starcie aż dwustu osiemnastu kolarzy. Potencjalnie,  trzydziestu siedmiu  z nich mogło w tym samym czasie walczyć z zaburzeniami odżywiania. Tak jak Janez Brajković – dwukrotny mistrz Słowenii w jeździe indywidualnej na czas.

Były zawodnik Astany zmagał się ze skrajnym przypadkiem bulimii. Miał niedowagę. Wymiotował po każdym etapie. Z desperacji uwikłał się nawet w aferę dopingową (za sprawą metyloheksanaminy, która znajdowała się w składzie suplementu diety, jaki stosował podczas walki z chorobą). Był wrakiem człowieka, a co dopiero zawodowego sportowca. Miał jednak odwagę przyznać, że nie był w tym sam:

– Z moich obserwacji wynika, że w każdym zespole znajdzie się pięciu, sześciu zawodników z zaburzeniami odżywiania. Media ignorują ten problem, a jak już przyjdzie co do czego, drużyna bądź sam zawodnik ukrywa ten fakt przed wszystkimi. To cholernie smutne – przyznał w sierpniu 2019 roku. Mniej więcej w tym samym czasie, internet obiegły zdjęcia jego nóg, zrobione tuż po ukończeniu standardowego etapu. Boli już od samego patrzenia.

[avatar size=”original” align=”center” link=”

O podobne problemy zdrowotne podejrzewany był także Bjorg Lambrecht – belgijski kolarz, który zmarł po uderzeniu w betonowy przepust na trasie Tour de Pologne. Według relacji pozostałych uczestników wyścigu, młodzieżowy wicemistrz świata najpierw najechał na plastikowy odblask, a następnie stracił panowanie nad kierownicą. Główny lekarz wyścigu, doktor Ryszard Wiśniewski był jedną z osób, która nadzorowała wówczas czynności ratunkowe, co pozostawiło swoje piętno na jego dalszych relacjach ze sportem. W dniu koszmarnego wypadku, lekarz zwrócił jednak uwagę na fakt, iż 22-latek miał zastanawiająco niski poziom cukru we krwi. Przy braku amortyzacji, znaczenie mogła mieć również jego wątła budowa ciała:

– Tuż po zdarzeniu, Bjorg był chwilowo zdolny do nawiązania kontaktu. “Niedobrze, niedobrze” – powtarzał. Nie spodziewaliśmy się, że jego obrażenia będą aż tak rozległe. Doszło do poważnych uszkodzeń wielonarządowych z intensywnym krwawieniem w jamie brzusznej i klatce piersiowej. To krwawienie było zbyt duże, szczególnie, że miał roztrzaskaną wątrobę. Był drobnym kolarzem, wątłym, niziutkim. Nie miał poduszki ochronnej w postaci tkanki tłuszczowej. To, co się wtedy stało, będzie za mną chodzić przez wiele lat – wspominał doktor Wiśniewski, cytowany przez Polsat Sport. Z czasem trauma nie pozwoliła mu również na dalszą pracę przy wyścigu. W rozmowie z Onetem przyznał, że wypadek Lambrechta był głównym powodem zakończenia współpracy z Tour de Pologne.

Już nigdy nie zapomnę daty 5 sierpnia 2019 roku – dodaje.

To najmroczniejsza strona kolarstwa, którą cztery lata później poznał także Matej Mohorić. Zwycięstwo na 19. etapie TdF zadedykował bowiem Gino Maderowi – byłemu koledze z drużyny, który przypłacił życiem udział w tegorocznej edycji Tour de Suisse:

W trakcie sezonu znacznie więcej czasu spędzamy z drużyną niż z naszą własną rodziną. Śmierć Gino pozostawiła nas wszystkich z pytaniem, czy to co robimy ma tak naprawdę sens? Na koniec dnia, świat jednak pędzi do przodu. Skoro on już nie może, postanowiłem, że ja dam z siebie wszystko. Za dwóch – przyznał tuż przed ceremonią “Koronacji”. Do tragedii z udziałem Szwajcara doszło w połowie czerwca, w trakcie piątego etapu wyścigu. Zawodnik grupy Bahrain Victorious przestrzelił jeden z zakrętów na zjeździe, spadając w przełęcz.

– Mader został znaleziony, gdy leżał nieruchomo w wodzie. Opieka medyczna natychmiast przeszła do reanimacji, a sam zawodnik został przetransportowany helikopterem do szpitala – raportowało kierownictwo Tour de Suisse. Na oddziale w Chur nie przeżył jednak najbliższej doby. Miał zaledwie 26 lat.

[avatar size=”original” align=”center” link=”

Do tragicznej informacji odniosło się wielu kolarzy, w tym Michał Kwiatkowski. Pamięci Madera poświęcono również szósty etap wyścigu. Został skrócony do dwudziestu kilometrów, nie przewidywał możliwości ucieczek i przebiegał w absolutnej ciszy.

[avatar size=”original” align=”center” link=”

Pomimo rosnącej kontroli bezpieczeństwa na trasie, w historii “Wielkiej Pętli” również zapisały się cztery wypadki śmiertelne. Wspomniana “czarna karta” Tour de France kończy się w tym przypadku na późnych latach dziewięćdziesiątych:

  • 1910: Adolphe Heliere. Francuz utonął w trakcie dnia przerwy między szóstym a siódmym etapem “Wielkiej Pętli”. Według doniesień prasy, bezpośrednią przyczyną zgonu miało być jednak ukąszenie meduzy bądź wycieńczenie.
  • 1934: Francisco Cepeda. Hiszpan zmarł podczas transportu do szpitala po tragicznym wypadku na przełęczy Galibier. W trakcie dziesięcioletniej kariery miał na swoim kocie ponad trzydzieści zwycięstw – głównie w wyścigach jednoetapowych.
  • 1967: Tom Simpson. Brytyjczyk doznał ataku serca podczas 13. etapu Tour de France. Zmarł na podjeździe pod słynny szczyt Mont Ventoux, będąc jednym z faworytów do wygrania wyścigu. Sekcja zwłok wykazała jednak, iż kolarz zażywał przed jazdą szereg środków pobudzających. Był brązowym medalistą olimpijskim z 1956 roku, a także mistrzem świata w kolarstwie szosowym z 1965 roku. Więcej o Tomie możecie przeczytać w tym miejscu.
  • 1995: Fabio Casartelli. Włoch uległ poważnemu wypadkowi podczas 15. etapu TdF. 25-latek uczestniczył w pechowej kraksie na zjeździe z Col de Portet d’Aspet. Przyczyną śmierci były rozległe obrażenia głowy. Podobnie jak znaczna większość stawki, uczestniczył w wyścigu bez używania kasku.

O złamaniach, pogruchotanych kościach czy zadrapaniach nawet nie warto wspominać – tych w XXI wieku nie dało się już ominąć. To wkalkulowane ryzyko, piętno odciśnięte przez rywalizację na najwyższym poziomie.

 

ŻYCIE PO ŻYCIU

WORST RETIREMENT EVER – tak nazywa się program, który po zakończeniu przygody z zawodowym kolarstwem regularnie prowadzi Phil Gaimon. Dokładnie ten sam, który przewinął się już w poprzednim wątku. Jego specyficzne poczucie humoru zyskało sporą rzeszę fanów (w liczbie 119 tysięcy), choć zdecydowana większość odcinków nagrywana jest w formie luźnej wypowiedzi, bądź krótkiego podsumowania danego etapu przed kamerą.

Hasło, które towarzyszy jego przygodzie z YouTubem nie jest jednak przypadkowe. W tym fachu emerytura faktycznie potrafi dać w kość. I to na wielu płaszczyznach – nie tylko tej materialnej. Część zawodników zmaga się z kryzysem tożsamości, inni uporczywie szukają źródła dopaminy, która jak do tej pory towarzyszyła im podczas każdego weekendu wyścigowego. Znakomite podsumowanie tego zjawiska sporządził niegdyś portal “Cycling Weekly”, przeprowadzając szereg rozmów z emerytowanymi kolarzami. Niektóre wyznania bywały naprawdę wstrząsające:

Sean Kelly: Bałem się codzienności. Myślałem, że moje życie przejmie nuda.

Jens Voigt: Karierę kończyłem już jako kolarz torowy. Pamiętam jednak, że po ostatnich zawodach przeżyłem spore zderzenie z rzeczywistością. Nie potrafiłem sobie wytłumaczyć, że od teraz będę już tylko starszy, brzydszy i grubszy. Akceptacja siebie w nowych warunkach była ogromnym wyzwaniem.

Baden Cooke: Moja przygoda z kolarstwem zakończyła się dwa lata wcześniej niż zakładałem. Byłem sobą zawiedziony, gdyż pierwszy raz obudziłem się bez planu na życie. Musiało minąć trochę czasu, zanim żona wytłumaczyła mi, że trzeba w końcu ruszyć się z kanapy.

Oczywiście, po zejściu z roweru pojawia się wiele możliwości pracy przy ukochanym sporcie. Dyrektor techniczny, ekspert telewizyjny, komentator sportowy, mechanik, trener, ambasador. Słowem, teoretycznie jest gdzie się podziać. Jak można się jednak domyślić, pula miejsc zazwyczaj bywa ściśle ograniczona, co mocno utrudnia sprawę. Szczególnie, gdy nie ma się kontaktów w żadnej z czołowych ekip. Kilka lat temu został utworzony został nawet specjalny fundusz dla emerytowanych kolarzy, którzy potrzebują wsparcia przy przejściu na drugą stronę. Pod kątem psychicznym, często zostają jednak rzuceni na pastwę losu.

– Po co mamy coś jeszcze pisać o kolarstwie, skoro Matej Mohorić już wszystko powiedział? – zasugerował ostatnio włoski publicysta, Leonardo Piccione. Patrząc na problemy we współczesnym peletonie, podobnych wyznań potrzebujemy jednak więcej i więcej. 21 lipca 2023 roku, kolarstwo zyskało najbardziej ludzką twarz od lat. Miejmy nadzieję, że jej przekaz nie pójdzie na marne.

CZYTAJ WIĘCEJ:

Fot. Newspix

W Weszło odpowiada głównie za dział social media, ale w wolnych chwilach nie stroni też od pisania. Doświadczenie w mediach zaczął zbierać jeszcze przed maturą - pracując wówczas dla redakcji Meczyki.pl (choć wszystko zaczęło się od serwisu Futbolowa Rebelia). Tuż po egzaminie został natomiast odkryty przez Mateusza Rokuszewskiego, ówczesnego redaktora naczelnego. Prywatnie kolekcjoner winyli (w większości hip-hopowych), kibic Bodø/Glimt, a także współtwórca trzech przewodników kibica związanych ze skandynawskim futbolem.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

5 komentarzy

Loading...