W przeszłości była nawet trzecią zawodniczką świata. Do Wimbledonu przystąpiła jednak z dziką karta od organizatorów, bo ledwie kilka miesięcy temu wróciła do gry po ciąży i narodzinach córki. Ostatnie półtora roku nazwała najszczęśliwszym, ale też najgorszym w swoim życiu. Patrzyła bowiem, i patrzy nadal, jak jej ojczyzna niszczona jest przez wojnę. Elina Switolina jest już w półfinale Wimbledonu i zalicza wielki comeback do tenisa. Ku radości swojej, ale też Ukrainy.
Spis treści
Regularny jak Elina
Od 2013 roku, gdy przebiła się do najlepszej setki rankingu WTA, przez kolejną dekadę, Elina Switolina nie wypadała z TOP 50 tego zestawienia. W latach 2017-2020 niezmiennie kończyła sezon w czołowej dziesiątce. Nie miała na koncie oszałamiających sukcesów – nigdy nie doszła choćby do wielkoszlemowego finału, a biorąc pod uwagę wymienność zawodniczek w tych meczach, w teorii nie było to w tym okresie aż tak trudne – ale była na tyle regularna, że należała do ścisłej światowej czołówki.
Najlepszy okres jej kariery? Bez wątpienia lata 2017-2019. W pierwszym z tych sezonów wygrała aż pięć imprez rangi WTA: w Tajpej, Dubaju, Stambule, Rzymie i Toronto. Efekt był taki, że awansowała na najwyższe w karierze, trzecie miejsce w rankingu WTA.
Sezon później na koncie miała cztery tytuły, w tym ten najważniejszy – triumf w WTA Finals. To była dziwna edycja, z grup do półfinałów wyszły bowiem cztery najniżej notowane zawodniczki. Elina wygrała wtedy wszystkie swoje mecze. Pokonała Petrę Kvitovą, Karolinę Pliskovą, Caroline Wozniacki, Kiki Bertens i wreszcie Sloane Stephens.
Pokazała, że gdy jest w najlepszej formie, stać ją na wielkie rzeczy. Choć w następnym sezonie, w 2019 roku, nie wywalczyła jednak ani jednego tytułu.
Zanotowała jednak najlepszy rok, jeśli chodzi o wielkoszlemowe sukcesy. Wcześniej dochodziła do ćwierćfinałów na Roland Garros (2015 i 2017) oraz Australian Open (2018). Ten ostatni sukces powtórzyła właśnie w 2019 roku, ale do tego dołożyła dwa półfinały – na Wimbledonie i w US Open. W obu przypadkach trafiała na świetne rywalki – Simonę Halep (wygrała wówczas cały Wimbledon) i Serenę Williams.
Elina była więc blisko finałów najważniejszych imprez. W teorii można było zakładać, że za rok je osiągnie. Ale w Australii w 2020 poszło jej słabiej (trzecia runda), a potem przyszła pandemia. Na US Open Ukrainka nawet nie poleciała, pojawiła się za to w Paryżu i znów doszła do ćwierćfinału, gdzie pokonała ją jedna z sensacji tamtego turnieju – Nadia Podoroska, którą rundę później ograła Iga Świątek. Rok 2021 był za to w wykonaniu Ukrainki gorszy, z jednym wyjątkiem – igrzysk olimpijskich w Tokio. Tam wywalczyła brązowy medal.
– Dla mnie igrzyska są tak samo ważne jak turniej wielkoszlemowy. Starałam się przygotować do nich najlepiej, jak tylko mogłam. To też niezwykle ważna rzecz dla Ukrainy. To dla mnie coś specjalnego, że mogę dać Ukrainie medal. Niesamowite uczucie. Moim celem było złoto, trudno było pogodzić się z porażką w półfinale i wyjść na kort w walce o brąz, zwłaszcza z tak dobrą rywalką [Jeleną Rybakiną]. Zwycięstwo w takiej bitwie znaczy dla mnie niesamowicie dużo. Wszyscy w Ukrainie oglądali ten mecz. Nie zdobywamy w końcu wielu medali – mówiła po decydującym spotkaniu.
Nie wiedziała – bo wiedzieć nie mogła – że nieco ponad pół roku później znów będzie opowiadać o Ukrainie. Tyle że z zupełnie innego powodu.
“Myślami jestem gdzie indziej”
Gdy Ukraina została zaatakowana przez Rosję, Elina Switolina była pod koniec drugiego miesiąca trwającego sezonu. Już po Australian Open, a szykując się do wymagających turniejów w Stanach Zjednoczonych. Nagle jednak tenis stracił dla niej na znaczeniu. Pierwsze mecze, które rozgrywała po rosyjskiej agresji, odbywały się dla niej tak, jakby na korcie grała inna osoba, niż siedziała w jej głowie.
– Trudno było się skupić. To wszystko jest wymagające mentalnie, nawet samo wyjście na kort. Starałam się być dzielna i zmierzyć się z tym. Ale nie gram na sto procent. Rozmawiałam z innymi ukraińskimi zawodnikami, oni też mieli z tym problem. Mówili, że też czasem są w jednym miejscu ciałem, ale myślami gdzie indziej. Cały czas śledzimy newsy. Widzimy, co dzieje się w ojczyźnie. To boli – mówiła.
Elina miała bardzo dobre powody, by oglądać wiadomości. W ojczyźnie została część jej rodziny. Rodzice szybko uciekli co prawda na zachód, ale w Ukrainie zostali jej wujek, ciotka i babcia. Switolina z pierwszej ręki dostawała od nich relacje o tym, jak w okolicy wybuchają bomby.
– Wcześniej Odessa, gdzie mieszka moja babcia, była bezpieczniejsza od Kijowa czy wschodniej Ukrainy. Babcia mówiła mi jednak, że teraz na miasto spadają rakiety, wystrzeliwane z łodzi. Wszyscy tam bardzo się boją, a ja martwię się o ich bezpieczeństwo – mówiła Elina w rozmowie z WTA, ledwie pół godziny po jednym ze swoich meczów, zresztą przegranym. Organizatorzy turnieju powiedzieli jej wtedy, że nie musi się wypowiadać, jeśli nie chce. Ale chciała, żeby powiedzieć wszystkim, co dzieje się w jej kraju. O koszmarze rodaków i jej prywatnych, które śni każdej nocy.
– Do ostatniego momentu nie wierzyliśmy, że wojna wybuchnie. A potem wszystko stało się jednej nocy… Wszyscy są przerażeni. Moja rodzina tam jest. Mam tam mnóstwo przyjaciół. Walczą o życie, niektórzy walczą też o kraj na linii frontu. To wszystko wymaga niesamowicie dużo odwagi – chwycić broń i iść walczyć za Ukrainę. Najbardziej boli, że sama czuję się bezużyteczna, chciałabym im pomóc, zrobić coś dla nich. Niektórzy z nich nie mają wody, jedzenia czy elektryczności – mówiła.
Szybko jednak zrozumiała, że pomóc może, bo ma do tego odpowiednią pozycję. Dlatego właśnie udzielała tych wywiadów, żeby zwrócić uwagę na całą sytuację. Stała się jedną z ambasadorek Ukrainy w świecie. Na początku wojny groziła bojkotem meczów, jeśli WTA nie podejmie żadnych kroków związanych z tenisistami z Rosji i Białorusi. Mówiła, że nie wymaga ich wykluczenia, chciałaby jednak, by ci zadeklarowali, że nie popierają działań swoich krajów. Gdy zrobiła to choćby Daria Kasatkina, bardzo jej dziękowała.
Z czasem jednak, jak sama przyznawała, straciła nadzieję, że tenisowe władze zrobią w tej sprawie cokolwiek więcej. W rozmowie z „Kyiv Post” mówiła:
– Związki tenisowe WTA i ATP nadal zezwalają rosyjskim i białoruskim sportowcom na kontynuowanie gry. Mam jednak nadzieję, że uda nam się zmienić tę sytuację. […] Rosyjscy zawodnicy mają możliwość grać sobie, jakby nigdy nic. A nasi sportowcy umierają za nasz kraj. Odbyłam już tyle spotkań z różnymi działaczami Komitetu Olimpijskiego i organizacji tenisowych, że szczerze mówiąc, nie mam już siły moralnej, by z nimi walczyć. Po prostu nie chcą otworzyć oczu i stawić czoła prawdzie.
Skoro to nie działało, podjęła inne działania. Już na początku wojny zaangażowała się w zbiórki – głównie pieniędzy. Nagrody z turniejów w Monterrey, Indian Wells i Miami przekazała na rzecz Ukrainy. Zorganizowała też zbiórkę środków w ramach charytatywnego eventu, który stworzyła wraz z władzami turnieju w Miami. Przekazano je uchodźcom z Ukrainy. – Staram się zrobić co tylko mogę, wykorzystać tenis do pomocy. Cały czas myślę o tym, co jeszcze da się zrobić – mówiła.
Wspierał ją w tym Gael Monfils, znany tenisista, a prywatnie mąż Eliny. – Moja druga rodzina jest w stanie walki. Nie jest łatwo widzieć moją żonę w takim stanie, jak w ostatnich tygodniach. To też moja sytuacja. Staramy się sobie z tym poradzić – mówił. Wysiłki Switoliny dostrzegły władze Ukrainy. Zaczęły je wykorzystywać. Elina wystąpiła w klipie, w którym – wraz z innymi gwiazdami sportu, choćby Mychajło Mudrykiem – mówiła do kamery po prostu „Slava Ukraini”.
Została też jedną z ambasadorek UNITED24, organizacji założonej przez Wołodymyra Zełenskiego. Z jej innymi ambasadorami zorganizowała galę charytatywną w Monako, gdzie zebrano 250 tysięcy dolarów na rzecz Ukrainy. Aktywnie działała również z własną fundacją, wspierającą sport na Ukrainie, zwłaszcza ten młodych osób. Pomagała młodym talentom, które musiały opuścić kraj. Robiła co w jej mocy.
Przede wszystkim jednak starała się swoimi meczami dać trochę radości Ukraińcom. Tego jednak nie mogła robić długo. Bo w tym najtrudniejszym okresie w jej życiu, otrzymała też mnóstwo radości.
Inna osoba
Zaszła w ciążę. To z tego powodu, gdy Iga Świątek organizowała w Krakowie charytatywny event dla Ukrainy, Elina mogła tylko sędziować spotkanie. Była już wtedy w zaawansowanej ciąży, nie było mowy o tym, by miała wystąpić. W październiku ubiegłego roku Switolina urodziła córeczkę, Skai. I od razu zaczęła planować powrót na kort. Przez cały ten czas nie zapominając też o Ukrainie.
W ostatnich miesiącach przed pierwszymi meczami po narodzinach dziecka, Elina odwiedziła zresztą ojczyznę. Spotkała się nawet z prezydentem Zełenskim, z bliska obserwowała kraj w stanie wojny, a miejscami też odbudowujący się po tym, co stało się w zeszłym roku.
– Oczywiście, że jazda na Ukrainę nie jest w pełni bezpieczna, to w końcu kraj w stanie wojny. Mentalnie czuję się tam jednak bezpieczniejsza, niż gdziekolwiek indziej na świecie. Liczę, że wrócę tam w niedalekiej przyszłości. Nie wiem kiedy dokładnie, ale gdy tylko będę miała okazję, to będę chciała się tam pojawić. Chcę zobaczyć babcię, która nadal tam mieszka. Zobaczyć przyjaciół, odwiedzić dom. Tęsknię za swoim krajem – mówiła.
Do gry Elina wróciła początkiem kwietnia, w turnieju Charleston, gdzie skorzystała z zamrożonego rankingu. Swój mecz z Julią Putincewą przegrała, zresztą w pierwszych pięciu spotkaniach zanotowała cztery porażki. Jednak ten pierwszy już dawał pewne nadzieje – to było bardzo wyrównane starcie, trwające prawie trzy godziny. Fizycznie Switolina wytrzymała je całkiem nieźle, a po nim była nawet w bojowym nastroju.
– Pora wrócić w pełni na kort i skopać jakieś tyłki. Mam gęsią skórkę. Atmosfera na korcie była świetna. Miło było widzieć tyle osób, które mnie dopingowały i wspierały w trudnych chwilach. Jestem zadowolona z tego, jak grałam. Widzę, że muszę się poprawić, ale dobrze uderzam piłkę. Potrzebna mi jest jeszcze praca nad kondycją, ale jestem na dobrej drodze – mówiła w rozmowie z Tennis Channel.
Wkrótce zdecydowała się zejść na nieco niższy poziom, do turniejów rangi ITF. Pierwszy raz od dekady, uznała bowiem, że tam może spokojnie przygotowywać się do rywalizacji na najwyższym poziomie. To był dobry ruch, bo mimo że zanotowała jeszcze kilka porażek, to złapała rytm gry, którego jej brakowało. Trenowała co prawda od stycznia, jednak czym innym są treningi, a czym innym mecze. Sama o tym mówiła. Podkreślała też, że inspirowały ją powroty innych zawodniczek – choćby Sereny Williams.
Amerykanka zresztą przez poród przeszła z komplikacjami, przez sześć tygodni po nim leżała jeszcze w łóżku, przeszła wiele operacji. Ale wróciła na kort, a potem doszła jeszcze do finałów Wimbledonu i US Open. W finale wielkoszlemowym grała też inna matka, Wiktoria Azarenka, z kolei gdy Elina była w ciąży, to na Wimbledonie sensacyjnie do półfinału doszła Tatjana Maria, również mająca dziecko. Ogółem wniosek – zresztą popierany też przykładami z innych sportów, choćby lekkiej atletyki, gdzie najlepsze biegaczki, jak Allyson Felix czy Shelly-Ann Fraser-Pryce, również wracały na najwyższy poziom po ciąży – był dla Eliny jeden.
Że jest w stanie wrócić i znów robić na korcie swoje. I to szybko.
Choć oczywiście, Ukrainka na plecach niosła znacznie większy ciężar. Nie chodziło tylko o powrót po ciąży, ale też o to, że wciąż grała dla kraju znajdującego się w stanie wojny. Starała się jednak patrzyć na to wszystko z innej perspektywy. – Myślę, że wojna i ciąża uczyniły mnie mocniejszą. Na korcie nie patrzę teraz na trudne sytuacje, jak na katastrofę. Są gorsze rzeczy w życiu niż porażka. Stałam się bardziej spokojna. Inaczej odczuwam presję. Jestem inną osobą – mówiła.
Innych miała też po części ludzi w teamie. Zmieniła trenera, startowała do tego z innej pozycji – już nie zawodniczki z czołówki, mogła co prawda korzystać z zamrożonego rankingu, ale że nie grała przez ponad rok, to straciła wszystkie punkty. Gdyby nie uzyskała dobrych wyników w kilku turniejach po powrocie, musiałaby zacząć przebijać się od małych imprez. Z drugiej strony uważała, że to w pewnym sensie jej pomaga, bo ciąży na niej mniejsza presja.
Powrót roku już znamy
Do formy Elina Switolina wróciła w Strasburgu. To tam wygrała 17. w karierze tytuł rangi WTA. Owszem, miała niezłą drabinkę, ale skorzystała w niej w pełni. A wygrane we Francji pieniądze przekazała na rzecz ukraińskich dzieci, poszkodowanych przez wojnę.
– Wojna zmieniła mnie na wiele sposobów. Bardziej doceniam rodzinę, czas, który z nią spędzam. Staram się zrozumieć, jak wielkie szczęście mam, że jestem tu, gdzie jestem i mam możliwość zwrócenia uwagi na nasze problemy. Mogę też grać w wielkich turniejach, motywować i wspierać tym ukraińskie dzieci. Chcę korzystać z tej okazji. Jestem wdzięczna, że moje życie się tak ułożyło. Dlatego chcę oddać choć małą część ludziom, którzy bardzo jej potrzebują – mówiła Elina.
Swoją dobrą formę ze Strasburga przeniosła też na Roland Garros. Doszła tam do ćwierćfinału, przegrała dopiero z najlepszą tenisistką tego sezonu – Aryną Sabalenką. Przeżyła tam też jednak kilka gorszych momentów. Oglądała chociażby, jak jej rodaczka, Marta Kostiuk, jest wybuczana przez publikę, bo nie podała po meczu ręki wspomnianej Sabalence. Elina więc raz jeszcze postanowiła się wypowiedzieć.
– Wokół całej tej sytuacji dzieje się dużo bzdur, tak to ujmę. Musimy się skupić na tym, co ma znaczenie. Wiele osób w Ukrainie potrzebuje pomocy, a my skupiamy się na pustych słowach, które w niczym nie pomagają. Zachęcam wszystkich, by skupili się na pomocy Ukrainie. Kobietom, które straciły mężów. Dzieciom, które straciły rodziców. Wszystkim, którzy są na wojnie, walczą o Ukrainę – mówiła. Zwracała też uwagę, że każda pomoc się liczy. Choćby najmniejsza.
Ona sama starała się, niezmiennie, pomagać, jak tylko mogła. Dobre wyniki jej w tym pomagały, zwracały uwagę na nią, a przez nią – na Ukrainę. Zwłaszcza że łączyły się z powrotem po ciąży, a to bywa trudne. Jej jednak udało się niemal natychmiast wrócić na najwyższy poziom.
– Nie jestem w stanie porównać moich aktualnych występów do tego, co było przed ciążą. Wszystko jest inne. Moja gra jest zupełnie inna, inaczej do tego wszystkiego też podchodzę. Ale jestem zmotywowana jak nigdy wcześniej. Choć staram się też nie być dla siebie zbyt wymagająca i nie biczować się, gdy nie wygrywam. Wiem, że gram w dobry sposób i da to wyniki – mówiła po pierwszych kilku turniejach.
Wyniki, jak wiemy, faktycznie przyszły. Elina niemal na pewno zgarnie już nagrodę WTA za powrót roku. I choć sama mówi, że nie wszystko jest łatwe – choćby fakt, że dużą część czasu, nawet teraz w trakcie Wimbledonu, spędza z dala od córki – to cieszy się każdą chwilą, gdy dobrze gra.
Pozwala też sobie marzyć.
Dwa kroki od raju
– Cel? Prawdopodobnie powrót do TOP 10. Zawsze mam wysokie oczekiwania. Może brzmi to arogancko, ale tak jest. Zawsze, gdy biorę udział w turnieju, chcę go wygrać. Gdy wróciłam po ciąży i wyszłam na pierwszy mecz, w Charleston, każdy mówił mi: „to niesamowite, że już grasz pierwszy turniej”. A ja w tym samym czasie chciałam wygrać cały turniej – mówiła. Wtedy jeszcze jej się nie udało. Nieco ponad miesiąc później przyszedł jednak Strasburg, a potem świetny występ w Roland Garros.
Teraz z kolei wyrównała najlepszy wynik w historii swoich wielkoszlemowych występów. I chce więcej.
Drabinkę do półfinału miała niezwykle trudną. Zaczęła od meczu z inną zawodniczką z dziką kartą, a przy tym legendą – Venus Williams. Wygrała w dwóch setach. Potem grała z rozstawioną jako „28” Elise Mertens, zawodniczką, która zawsze sprawia problemy swoim rywalkom, również tym ze ścisłego topu. To był dziwny mecz, trwał trzy sety, ale każdy z nich był jednostronny – Elina wygrała 6:1, 1:6, 6:1.
W trzeciej rundzie pokonała inną zawodniczkę, próbującą wrócić na swój optymalny poziom, Sofię Kenin. Mistrzyni Australian Open z 2020 roku jej się postawiła, ale głównie w pierwszym secie. Ostatecznie przegrała 6:7, 2:6. Absolutnie szalony był za to mecz IV rundy, w którym Ukrainka mierzyła się z Wiktorią Azarenką. Elina wygrała po tie-breaku w decydującej partii, 11:9. I tym samym awansowała do drugiego z rzędu wielkoszlemowego ćwierćfinału.
A tam ograła Igę Świątek. W kluczowych momentach Switolina – poza tie-breakiem drugiego seta – grała znakomicie. Dominowała nad Polką (która nie rozgrywała, sama to przyznała, najlepszego spotkania) i pokazała przy tym znakomitą odporność na sytuację na korcie. W pierwszym secie przegrywała już 3:5 i 0:30 przy serwisie Igi. A partię wygrała 7:5. Po przegraniu tie-breaka drugiego seta, na trzeci wyszła pozytywnie naładowana. Dwukrotnie przełamała Polkę i weszła do półfinału.
Iga, z którą obie bardzo się lubią, przy siatce życzyła jej wygrania całego turnieju. A Elina w wywiadzie po spotkaniu mówiła o tym, co naprawdę ją interesuje. Po pierwsze, córce i mężu, oglądającym jej spotkania z domu. Po drugie, o Idze Świątek („to mistrzyni, ale też wielki człowiek”). Po trzecie, może najważniejsze, o Ukrainie.
– Wiem, że wiele osób w Ukrainie ogląda te mecze. Dostaję wideo z dziećmi, oglądającymi moje mecze na telefonach. To mnie wzrusza. Cieszę się, że mogę dać im nieco radości. Chcę zadedykować tę wygraną naszym żołnierzom. To niewiarygodne, co robią dla naszego kraju. Nie mogę podziękować im wystarczająco za ich odwagę i wszystko, przez co przechodzą.
Czy zadedykuje Ukrainie kolejne zwycięstwo, przekonamy się już dziś. O 14:30 rozpocznie się spotkanie Eliny z Czeszką Marketą Vondrousovą, która po finale Roland Garros 2019 (przegrała z Simoną Halep) zgarnęła jeszcze olimpijskie srebro, w półfinale pokonując zresztą Switolinę. Na ogół jednak męczyła się ze zdrowiem. Na pewno jest więc w zasięgu Ukrainki. Zresztą – Elina już pokonała na drodze do półfinału cztery mistrzynie wielkoszlemowe, z których jedna wciąż jest też liderką rankingu.
Elina Switolina po prostu nie ma już prawa obawiać się meczu z kimkolwiek.
SEBASTIAN WARZECHA
Fot. Newspix
Czytaj też:
- Czy polskie siatkarki odniosą największy sukces od lat?
- Roger Federer. Od gniewnego dziecka do wielkiego mistrza
- Anita Włodarczyk: Budapeszt? To zawody przejściowe. Będę się rozliczać po Paryżu
- Dlaczego Pippen nienawidzi Jordana? Jak upadała „przyjaźń” gwiazd Bulls
- „Porównujemy go do Mbappe”. Jak Francuzi oszaleli na punkcie Wembanyamy
- Puchar InSJders, czyli jak Ruczynów pokazuje, że skoki są dla wszystkich