Aż trudno w to uwierzyć, ale w tym roku mija czternaście lat, od kiedy polskie siatkarki zdobyły ostatni medal wielkiej imprezy. Za kilka dni może jednak nadejść wyczekiwane przełamanie. Reprezentacja Stefano Lavariniego do finałowego turnieju Ligi Narodów przystąpi jako najlepszy zespół fazy zasadniczej. Biało-Czerwone zaczną od ćwierćfinału z Niemkami. Jeśli wygrają, do medalu będzie bardzo blisko.
Droga Polek przez fazę zasadniczą była co najmniej zaskakująca. Po pokonaniu kilku pierwszych rywalek (choćby Serbek, czyli mistrzyń świata) pesymiści mogli tłumaczyć, że to przecież dopiero początek sezonu reprezentacyjnego, który nie wszyscy nawet traktują poważnie. Mijały jednak kolejne tygodnie, a nasze siatkarki przegrywały niezwykle rzadko. Ostatecznie uległy tylko USA (i to w tie-breaku) oraz nieprzesadnie mocnym Holenderkom.
Właśnie mecz z Holandią z perspektywy czasu trzeba traktować jako anomalię. Bo mówimy o drużynie, która nie była nawet blisko awansu do turnieju finałowego. A mimo tego jakimś cudem ograła Polki w trzech setach. Cóż, polska drużyna zwyczajnie miała prawo do słabszego dnia. Ale zbierając wszystko w całość: z dwunastu meczów wygrała aż dziesięć.
Łupem Magdy Stysiak oraz spółki padały nie tylko występujące bez swoich liderek (czyli kolejno Tijany Bosković oraz Paoli Egonu) Serbki oraz Włoszki, ale też meldująca się na parkiecie w najmocniejszym zestawieniu drużyna Turcji. Nikt więc nie może odebrać Polkom, że te potrafiły grać na naprawdę wysokim poziomie.
Teraz będą musiały potwierdzić ten poziom, kiedy stawka rywalizacja będzie bez wątpienia wyższa.
Stary znajomy na start
W ćwierćfinale turnieju finałowego Ligi Narodów, który odbędzie się w amerykańskim Arlington, polskie siatkarki zmierzą się z Niemkami. To drużyna, którą prowadzi… Vital Heynen, a więc były szkoleniowiec reprezentacji Polski mężczyzn. I to także drużyna, która regularnie sprawia nam spore problemy – poprzednie trzy mecze między Polską a Niemcami zakończyły się tie-breakiem. Ostatni, w tegorocznym turnieju, wygrały zawodniczki z kraju nad Wisłą.
Co też warte podkreślenia – Heynen przejął kadrę naszych rywalek w 2022 roku i zaczął budować ją z myślą o przyszłości. Stąd wśród Niemek znajdziemy sporo młodych siatkarek, która dopiero pracują na swoją markę na międzynarodowej scenie. Przypomina wam to kogoś? Cóż, nie ma co ukrywać, że Stefano Lavarini ma ostatnio podobne doświadczenie co Belg.
W środowym meczu faworytkami będą jednak Polki, które w fazie zasadniczej Ligi Narodów wygrały o trzy spotkania więcej. O opinię na temat nadchodzącego ćwierćfinału zapytaliśmy Piotra Makowskiego, byłego trenera reprezentacji:
– Trochę obawiam się tego meczu, szczerze mówiąc. Niemki nam z jakiegoś powodu nie leżą, a Vital Heynen jest bardzo doświadczonym trenerem i wie, jak przygotować swój zespół na takie spotkanie. Oczywiście jesteśmy faworytem. Ale to też może paradoksalnie usztywnić drużynę. Niemiecka reprezentacja nie ma gwiazd, ale jest bardzo solidna. Punkty rozkładają się w niej równomiernie, podkreśliłbym też dobrą grę w obronie. Spodziewam się zatem ciężkiego spotkania, na pewno Polki muszą zagrać na wysokim poziomie.
Jeśli nasze siatkarki uporają się z Niemkami, w półfinale zagrają z lepszym zespołem z pary Brazylia – Chiny. Tu mówimy już o dwóch siatkarskich potęgach, które w ubiegłych latach potrafiły zakończyć Ligę Narodów (istniejącą od 2018 roku) z medalem. Ba, Brazylijki trzy ostatnie edycje tego turnieju kończyły… dokładnie na drugim miejscu. Mogą być więc podwójnie zmotywowane, aby tym razem sięgnąć po złoto.
Jaką drużynę musimy jednak uznać za faworyta całego turnieju finałowego w Arlington? Wątpliwości nie ma Piotr Makowski:
– Według mnie faworytkami są na pewno Amerykanki. To ciekawy zespół, w każdym elemencie bardzo poukładany. Ma też bardzo dobrą zagrywkę, co było widać w meczu z naszą reprezentacją. No i kwestia mocnej psychiki, sporego doświadczenia – to nie przypadek, że w końcówkach spotkań trudno się z nimi gra.
Fakty są jednak takie, że z Amerykankami Polki zmierzą się najprędzej w wielkim finale. A już awans do niego byłby dla ekipy Stefano Lavariniego wielkim sukcesem.
Jak to się zresztą stało, że nasze siatkarki w ogóle znalazły się w tego typu dyskusjach i zastanawiamy się, czy mogą wygrywać z najlepszymi z najlepszych? Przecież jeszcze niedawno znajdowały się daleko za światową czołówką.
Cofnijmy się trochę do przeszłości.
Nawrocki próbował budować, Lavarini udoskonalił?
Podczas gdy polscy siatkarze rzadko kończą reprezentacyjny sezon z pustymi rękoma, ich koleżanki w ciągu ubiegłej dekady przechodziły przez zmianę pokoleniową oraz długoletni kryzys. Tak jak wspominaliśmy – ostatni medal wielkiej imprezy zdobyły w 2009 roku, kiedy mistrzostwa Europy (odbywające się w Polsce) zakończyły z brązowym krążkiem.
Co prawda pewien sukces naszej reprezentacji udało się osiągnąć jeszcze w 2014 roku. Wówczas drużyna prowadzona przez Piotra Makowskiego zajęła trzecie miejsce, ale w… drugorzędnej Lidze Europejskiej. Rok później natomiast Polki przywiozły srebro z niekojarzonych z siatkówką Igrzysk Europejskich (w tym roku tej dyscypliny w ogóle zabrakło na imprezie w Polsce). Parę rzeczy do gabloty zatem wpadło, ale trudno jednak traktować wspomniane rozgrywki w ten sam sposób co mistrzostwa globu, Europy, igrzyska czy Ligę Narodów (wcześniej Grand Prix, a u panów Liga Światowa).
Nie ma zatem co ukrywać, że nasze siatkarki długo czekają na przełamanie na międzynarodowej scenie. Inna sprawa, że przebłyski potencjału miały już podczas kadencji Jacka Nawrockiego. Ten kadrę objął w 2015 roku, czyli mniej więcej w czasie, gdy opuszczały ją ostatnie ze „Złotek” (jak Katarzyna Skowrońska, Izabela Bełcik, Aleksandra Jagieło, Małgorzata Glinka) czy zawodniczki z pokolenia „po Złotkach” (Anna Werblińska, Agnieszka Bednarek-Kasza, Milena Sadurek).
Ostatecznie Nawrockiemu co prawda nie udało się zawojować siatkarskiego świata. Ale w 2019 roku prowadzona przez niego reprezentacja zajęła wysokie czwarte miejsce w mistrzostwach Europy. Kilka miesięcy później natomiast była stosunkowo blisko awansu na igrzyska olimpijskie (pamiętna porażka po pięciu setach z Turcją w turnieju kwalifikacyjnym).
Bywało zatem nieźle. Ale generalnie wyniki siatkarek Nawrockiego aż tak nie zachwycały. Nie było tez tajemnicą, że ówczesny szkoleniowiec reprezentacji nie złapał wspólnego języka ze sporą częścią kadry. Były momenty, gdy więcej niż o grze Biało-Czerwonych, mówiło się o konfliktach wewnątrz zespołu. Jeśli zatem mamy ocenić, gdzie reprezentacja Polski pod wodzą Stefano Lavariniego zrobiła w ostatnim czasie postęp, to trzeba zacząć od tych elementów. Atmosfera w kadrze, jak podkreślały same siatkarki, ma być znakomita.
– Może czegoś nie wiem, ale gołym okiem da się dostrzec świetną atmosferę w drużynie i brak konfliktów – mówi Piotr Makowski. – Trzeba trenerowi Lavariniemu oddać, że stworzył w kadrze kulturę dobrej pracy, a także zadbał o to, co dzieje się poza salą treningową. To kolejny sukces tego szkoleniowca, który przecież pokazał się już ze świetnej strony w pracy z Koreą Południową. Tylko mu przyklasnąć i trzymać kciuki za to, co będzie dalej.
Co jeszcze – oprócz dobrej atmosfery – było kluczem do tak dobrej gry w ostatnim czasie polskich siatkarek? Makowski:
– Nasze liderki są młode i wciąż robią postępy. Magdalena Stysiak oraz Olivia Różański miały okazję grać i trenować z bardzo dobrymi zawodniczkami w lidze włoskiej. To doświadczenie procentuje. W reprezentacji mamy zresztą mieszankę rutyny i młodości, co jest pozytywnym zjawiskiem. Już za trenera Nawrockiego było widać, że potencjał tej kadry jest olbrzymi. A teraz ten potencjał jest wykorzystywany. I obyśmy to samo mogli powtarzać już po nadchodzącym turnieju.
Włoskiego trenera trzeba pochwalić za jeszcze jedną rzecz: znakomicie łata „dziury” na pokładzie.
Stysiak, Wenerska i reszta
Nie ma drugiej siatkarki z Polski, która w ostatnich latach osiągała takie sukcesy jak Joanna Wołosz. W zmaganiach klubowych nasza rozgrywająca od 2017 roku kieruje grą Imoco Volley Conegliano – w barwach którego sięgała po mistrzostwo Włoch czy siatkarską Ligę Mistrzów. Jeśli jednak chodzi o reprezentację: nie zawsze miała z nią po drodze. Przez jakiś czas w ogóle nie występowała z orzełkiem na piersi, jednak została namówiona do powrotu do kadry przez Stefano Lavariniego.
To właśnie na Wołosz w dużej mierze była oparta nasza drużyna jeszcze w 2022 roku. Kiedy zatem parę tygodni temu stało się jasne, że Joanny z powodu kontuzji zabraknie w Lidze Narodów, mogliśmy czuć się zaniepokojeni. Wkrótce jednak w buty utytułowanej rozgrywającej weszła Katarzyna Wenerska, którą śmiało możemy nazwać bohaterką ostatnich tygodni. To o tyle ciekawa zawodniczka, że w reprezentacji Polski pierwszy mecz rozegrała w czerwcu 2021 roku, kiedy miała już 28 lat.
– Gdybym miał odpowiedzieć na pytanie „kogo bym wyróżnił w kadrze”, wskazałbym właśnie na Kasię Wenerską. Bardzo mi imponuje ta zawodniczka. Jej kariera w Tauron Lidze zaczęła się bardzo późno. Co też jest powiązane: późno zadebiutowała w reprezentacji. A mimo tego wciąż czyni postępy i jest rewelacją tej Ligi Narodów. Sam miałem w przeszłości okazję trenować Kasię, kiedy właśnie stawiała pierwsze kroki na najwyższym poziomie. Znakomicie kieruje grą naszego zespołu i tylko trzymać kciuki, żeby utrzymała tę formę z fazy zasadniczej – mówi Makowski.
Nie ma jednak co ukrywać, że polska reprezentacja poniekąd zagra tak dobrze, jak dobrze zagra Magdalena Stysiak (na zdjęciu głównym). 22-letnia atakująca jest zdecydowaną liderką naszej kadry, a także zawodniczką, która w pojedynku potrafi przechylać szalę spotkań na korzyść Biało-Czerwonych. Wystarczy rzut oka na statystyki: w fazie zasadniczej Ligi Narodów uzbierała 242 punkty. To najwięcej ze wszystkich siatkarek biorących udział w tych rozgrywkach.
– Tak jak choćby reprezentacja Serbii bez Tijany Bosković ma kłopoty, tak nasza reprezentacja jest oparta w dużej mierze na Magdzie Stysiak. Ważny jest nie tylko jej atak, ale sama postawa na boisku. Jest uśmiechnięta, zawsze ciągnie swoje koleżanki za sobą. To żadne odkrycie, ale będziemy potrzebować wysokiej formy tej zawodniczki – twierdzi Makowski.
Co warte podkreślenia: o ile Stysiak zdobywała w fazie zasadniczej Ligi Narodów aż 20 oczek na mecz, tak bywały spotkania, w których momentami w rolę wiodących zawodniczek w ataku wchodziły inne siatkarki. Stefano Lavarini niezmiennie może liczyć na Olivię Rożański, a za bardzo dobrą postawę można pochwalić też Martynę Łukasik, która w porównaniu do poprzedniego sezonu kadrowego zastąpiła w pierwszej szóstce kontuzjowaną Zuzannę Górecką (co paradoksalne: rok temu to właśnie Łukasik zmagała się z urazem). Jako „joker” w talii włoskiego trenera świetnie sprawdza się za to 19-letnia Martyna Czyrniańska.
Wśród wyróżnień nie może zabraknąć też miejsca dla Agnieszki Korneluk. Tak jak Stysiak jest najlepszą punktującą Ligi Narodów, tak zawodniczka Chemika Police jest najlepszą blokującą. W dotychczasowych meczach zatrzymywała atakujące rywalki aż 43 razy. Zapamiętać mogły ją szczególnie Serbki, które otrzymały od niej 7 „czap”.
W Alrington statystyki grać jednak nie będą. Sprawa jest dość prosta: porażka z Niemkami z miejsca zamyka nasze szanse na medal, zwycięstwo natomiast sprawia, że ten będzie wręcz na wyciągnięcie ręki. Choć pozostałe rywalki też łatwo nie złożą broni, możemy powiedzieć śmiało: czas rozprawić się ze starym znajomym, czyli Vitalem Heynenem.
Początek meczu Polski z Niemcami dziś o godzinie 23:00.
Czytaj też:
Fot. Newspix.pl