Reklama

Anita Włodarczyk: Budapeszt? To zawody przejściowe. Będę się rozliczać po Paryżu

Szymon Szczepanik

Autor:Szymon Szczepanik

11 lipca 2023, 12:56 • 12 min czytania 10 komentarzy

Dla Anity Włodarczyk historia zdaje się zataczać koło. Rekordzistka świata w rzucie młotem ponownie doznała kontuzji na dwa lata przed igrzyskami olimpijskimi. I choć po tej nie ma już śladu, to Włodarczyk obecnie jest na etapie mozolnego budowania formy na najważniejszą imprezę czterolecia – igrzyska w Paryżu. Stąd polska mistrzyni nie ukrywa, że tegoroczne mistrzostwa świata w Budapeszcie to tylko impreza przejściowa. – Trzeba pamiętać, że wracam po kontuzji i nic się nie stanie, jeżeli nie zdobędę medalu. Będę rozliczać się po igrzyskach w Paryżu. To dla mnie najważniejsza impreza – mówi Włodarczyk w rozmowie z nami.

Anita Włodarczyk: Budapeszt? To zawody przejściowe. Będę się rozliczać po Paryżu

SZYMON SZCZEPANIK: Spotykamy się w Arłamowie, to piękny ośrodek treningowy. Kiedyś polscy lekkoatleci chyba mogli tylko pomarzyć o takich warunkach.

ANITA WŁODARCZYK: Dokładnie. Tak naprawdę to mój sportowy dom. Jeżeli chodzi o zgrupowania w Polsce, spędzam je tylko tutaj. Zaprzyjaźniłam się z tym miejscem po igrzyskach olimpijskich w Rio de Janeiro, bo wtedy otrzymałam zaproszenie na przyjazd do Arłamowa. Prezes Antoni Kubicki uwielbia sport, zapytał, czy nie chciałabym częściej tu wpadać. Nie zastanawiałam się ani chwili, bo jest tu wszystko to, czego sportowiec potrzebuje, ale można też po prostu odpocząć. Prezes zaproponował także, że wybuduje dla mnie rzutnię, więc cieszę się, że stworzono mi takie warunki.

Co do rzutni – widziałem, że miałaś tam niespotykaną kolaborację z Robertem Podolińskim. Czyli jesteś dowodem na to, że rzut młotem i piłka nożna mogą się dogadać. Jak mu poszedł rzut młotem?

(śmiech) Pewnie, że możemy się dogadać! To było spontaniczne spotkanie, Robert przebywał tu rekreacyjnie. Zapytałam czy chce porzucać. A że on uwielbia próbować różnych dyscyplin, to z przyjemnością podjął wyzwanie. Bardzo pozytywnie mnie zaskoczył, bo wystarczyło mu raz pokazać jak to się robi. Najpierw rzucał młotem damskim, ważącym 4 kilogramy. Ale jak prawdziwy mężczyzna chciał spróbować tego dla facetów, o wadze 7,26 kilograma. I też rzucił. To kwestia kilku treningów i uważam, że dobrze by rzucał, ma do tego predyspozycje.

Reklama

A czy ty próbowałaś rzucać męskim młotem? Jeżeli tak, to jakie były wyniki?

Nie, nigdy nie rzucałam i nie chcę tego próbować, bo on jest naprawdę bardzo ciężki. Chodzi tu o względy zdrowotne, nie chcę, żeby coś mi się stało. Najcięższy młot, którym rzucałam na normalnej lince, ważył 6 kilogramów. I już to nie jest lekkie. Wprawdzie oddaję próby również młotami o wadze 9 i 11 kilogramów, jednak stosuję wtedy krótszą linkę, przez co przy takim ciężarze nie działa aż tak wielka siła odśrodkowa.

Rozkładając twoją konkurencję na czynniki pierwsze pod względem treningowym, młot to bardziej siła, szybkość, a może technika?

Z pewnością rzut młotem jest bardzo trudną konkurencją pod względem techniki. W lekkoatletyce mówi się, że młot oraz skok o tyczce to najcięższe technicznie konkurencje. Trzeba poświęcić dużo czasu na to, by doprowadzić swoje ruchy w kole do perfekcji. Ja jestem tego przykładem. Pamiętam, jak zaczynałam rzucać z dwóch obrotów. Kiedy później przechodziłam na trzy i cztery, to nie wiedziałam gdzie jestem, musiałam sobie liczyć. Pomimo swojego doświadczenia wciąż poświęcam technice sporo czasu. Dopracowuję detale i nie pozwalam na to, by poszczególne elementy mi uciekły. Więc dla mnie rzut młotem to przede wszystkim technika. Później liczy się siła. Ale nie trzeba być do niej szczególnie silną osobą.

Kiedy obserwowaliśmy twój trening na siłowni, powiedziałaś nam, że na razie jeszcze brakuje ci tej czystej siły.

Reklama

(śmiech) Na razie tak. Chociaż powiem inaczej – siłę, którą do tej pory wypracowaliśmy, teraz musimy przerobić na dynamikę.

Przypomnij, jakie obciążenie miałaś założone podczas robienia serii w przysiadzie.

Tylko 115 kilogramów. Naprawdę, gdybyście zapytali innych lekkoatletów, młociarzy czy dyskoboli, to dźwigają większe ciężary. Ale ja jestem takim typem zawodnika. Przez dziesięć lat byłam na super wysokim poziomie, nie miałam w tym okresie żadnej poważniejszej kontuzji. A to właśnie dlatego, że nie byłam skatowana treningiem siłowym. Dopiero mój uraz kolana w 2018 roku był typowo przeciążeniowy. Myślę, że gdybym wcześniej robiła cięższy trening, to moja kariera nie trwałaby tak długo.

Pamiętam słowa Pawła Fajdka w Hejt Parku, który twierdził, że Sofia Ennaoui potrafi zjeść znacznie więcej od niego. Jak to jest z dietą w wśród młociarzy?

To jest zadziwiające jak spotykamy się na mityngach i widzimy średnio- i długodystansowców, chudziutkich zawodników na przykład z Kenii, którzy naprawdę potrafią zjeść więcej niż ja. Nie byłabym w stanie spożyć na jeden raz ich całego posiłku. Ale oni posiadają też znacznie większe spalanie kalorii. W kwestii mojej diety, nie mam jej szczegółowo rozpisanej. Wiem, po czym się dobrze czuję i najlepiej rzucam. Choć cały czas się pilnuję, bo jakbym popłynęła ze słodkościami to byłabym dużo większa. (śmiech) Kocham też mięso i jem dużo ryb, z którymi kiedyś byłam na bakier. Moje smaki też się zmieniają i z teraz z przyjemnością jem rzeczy których nie jadłam 10-15 lat temu.

Pytam o kwestie diety, bo mówiłaś kiedyś, że dobrze czujesz się w kuchni. Jakie jest popisowe danie Anity Włodarczyk? Takie z którym wiesz, że idziesz do Masterchefa i Magdzie Gessler z zachwytu opada szczęka.

Takiego jeszcze nie ma. Wszystko przez to, że gotuję najczęściej, kiedy jestem w domu, więc w okresie posezonowym. Tak to cały czas jesteśmy na zgrupowaniach, gdzie mamy przygotowywane posiłki. Tu, w Arłamowie także jest niesamowita kuchnia, przy której trzeba się hamować z apetytem! Wszystkiego jest tak dużo, że nawet kiedy chcesz tylko spróbować skubnąć każde danie, to objętościowo wychodzi solidna porcja. Zatem, wracając do pytania, na popisowe danie Anity Włodarczyk trzeba będzie poczekać, aż stworzy je po karierze.

Niedawno powiedziałaś, że podczas kontuzji, które w ostatnich latach cię nie opuszczały, trzeba przerobić trening i nie da się iść drogą na skróty. Musiałaś dojrzeć do takiego myślenia czy od początku miałaś takie zaufanie do sztabu, że nie dyskutowałaś z zaproponowanym przez nich planem powrotu?

Zgadza się, odniosłam kilka poważnych kontuzji. Największą szkołę życia przeszłam w 2019 roku, gdzie dwa miesiące przed mistrzostwami świata musiałam opuścić tę imprezę. Pojawił się ból w kolanie, pęknięta łąkotka. Miałam i nadal mam to szczęście, że zawsze pracował ze mną super sztab do którego miałam duże zaufanie. Główną rolę odgrywał doktor Robert Śmigielski. Do dziś pamiętam ciszę w gabinecie, kiedy przyszłam do niego z tą kontuzją, a on zasugerował, by przeprowadzić zabieg. Jeżeli bym go nie zrobiła, to nie zdążyłabym się przygotować do igrzysk olimpijskich w ich pierwotnym terminie, czyli 2020 roku. Ale z doktorem współpracuję od 2009 roku i mam do niego ogromne zaufanie. Wiedziałam, że skoro jego metody działały wcześniej, to wtedy też musiały. Podjęliśmy taką decyzję i trzeba było skupić się na żmudnej rehabilitacji.

Zakładam, że była to praca nie tylko fizyczna, ale mentalna.

Zaraz po zabiegu mieliśmy spotkanie z psychologiem, doktorem Nikodemem Żukowskim. Kiedy doktor mnie zobaczył, był spokojny. W rozmowie ze mną upewnił się, że zaakceptowałam swój stan i koncentruję się na pracy do wykonania. To była kwestia psychiki, by doktor Śmigielski oraz fizjoterapeuci mnie wyhamowali. Ale kiedy zobaczyłam, że ich plan działa, to go realizowałam. Mieliśmy nawet podejście, że lepiej zrobić coś dwa tygodnie później, niż za wcześnie i żałować skutków pośpiechu. Jestem pewna ludzi, z którymi pracuję. Nie wyobrażam sobie sytuacji w której zawodnik przechodzi operację i zastanawia się, czy jest dobrze rehabilitowany.

Pozostając w kwestii mentalności – jak zawodniczka twojego pokroju może utrzymać motywację na wysokim poziomie przez tyle lat? W wielu wywiadach mówiłaś, że były czasy, w których zamykałaś konkurs pierwszym rzutem. To trwało całe lata. Wielu sportowców, nie czując głodu rywalizacji, po prostu by odpuściło.

Mogłabym zakończyć karierę po igrzyskach w Rio de Janeiro. Wtedy jeszcze brakowało mi złotego medalu, a tu go zdobyłam i rzuciłam rekord świata – 82,29. Ale przytrzymało mnie to, że będąc już w Brazylii, kilka dni przed startami biłam niesamowite życiówki w młotach o wadze 5 i 6 kilogramów. Wtedy byłam gotowa na to, by rzucać nawet 84 metry. To się nie udało, więc zamknęłam etap Rio, ale ułożyłam sobie w głowie, że skończę karierę po igrzyskach w Tokio.

Moją karierę przedłużyła kontuzja przez którą miałam półtora roku przerwy i odpoczynku – przede wszystkim mentalnego. Odezwała się też tęsknota do rywalizacji. Pomimo tego, że czasu do Tokio było mało, to nigdy nie byłam w takiej sytuacji, że miałam aż taką motywację i chęć powrotu. Chciałam też pokazać, że możesz ponownie wejść na szczyt, nawet znajdując się na dnie. Ale to nie była łatwa droga. Stąd medal zdobyty w Japonii ma niesamowity smak. Przeszłam szkołę życia, którą teraz przechodzę ponownie. Dlatego teraz łatwiej mi to wszystko przepracować.

Nieco uprzedziłaś jedno z moich kolejnych pytań, więc do niego przejdę. Które igrzyska wspominasz najlepiej?

Jeżeli chodzi o wynik, to Rio de Janeiro. Tam byłam w życiowej formie, a rekord świata pobity na igrzyskach to niesamowity wyczyn.

Zastanawiałem się, czy bardziej cenisz Rio czy Tokio, biorąc pod uwagę przebytą drogę o której opowiedziałaś.

Jednak Rio. Ale każde moje igrzyska miały niesamowitą historię. Pierwsze w Pekinie były dla mnie ogromnym przeżyciem. Samo uczestniczenie w nich, bycie w reprezentacji olimpijskiej – to było moje marzenie. Ale też szkoła życia, bo w Chinach miałam mnóstwo stresu. Ten czynnik udało nam się wraz z doktorem Żukowskim wyeliminować po kilku latach i teraz wręcz nie mogę doczekać się zawodów. Na igrzyskach w Londynie chciałam walczyć o medal i byłabym usatysfakcjonowana niezależnie od jego koloru. Najpierw było srebro, ale po kilku latach otrzymałam złoto przez dopingową wpadkę Tatjany Łysenko. O Rio i Tokio już opowiedziałam, więc każde igrzyska były inne.

A pod kątem organizacyjnym?

Londyn był super, w Pekinie także dużo się działo, było sporo innych rzeczy, których wcześniej nie widzieliśmy podczas zawodów. Pomimo pandemii i tego, że byliśmy zamknięci w bańce, igrzyska w Tokio też były dobrze zorganizowane. Zapamiętałam stamtąd super stołówkę. Na każdych igrzyskach olimpijskich do wyboru są różne kuchnie świata, lecz jeżeli chodzi o jakość tych dań, w Japonii wszystko było perfekcyjne.

Biorąc pod uwagę twoje sukcesy i to, że osiągałaś je przez lata, czy był taki moment w którym zaczęłaś odpływać, miałaś objawy sodówki? Gdy rodzina czy znajomi musieli chwycić cię za nogę i sprawić, byś dalej twardo stąpała po ziemi?

Nigdy nie było takiego momentu, bo zawsze krótko cieszyłam się sukcesami. Zaraz po nich była radość, ale później temat się zamykał i patrzyłam na następny rok, że ten wynik trzeba będzie powtórzyć. Sama też zawsze myślałam, że skoro mam to szczęście że znajduję się w dobrym zdrowiu i formie, to ten czas trzeba wykorzystać. Do rodziny i przyjaciół śmieję się, że moje prawdziwe życie zacznie się po karierze, bo będę mogła robić to, czego siłą rzeczy nie robiłam, kiedy byłam zawodniczką. Ale dotąd nie było takiej sytuacji. Po sukcesach zawsze twardo stąpałam po ziemi.

Może niewielu ludzi o tym wie, ale nie jesteś mistrzynią świata tylko w rzucie młotem. W 1999 roku zostałaś także mistrzynią globu kobiet w… speedrowerze. Byłaś dzieckiem, które garnęło się do każdego sportu, byleby tylko pobiegać, porzucać i pojeździć?

Dokładnie. Miłość do sportu zaszczepili we mnie rodzice i nauczyciele, z którymi w szkole podstawowej miałam wychowanie fizyczne. To były niesamowite czasy, kiedy w sobotę, dzień wolny od szkoły, wraz z nauczycielem WF-u wyjeżdżaliśmy na wycieczki rowerowe. Zawsze robiliśmy coś dodatkowego. Stąd któregokolwiek sportu się nie chwyciłam, wszystko fajnie mi wychodziło. A kiedy sprawiało trudność, to była dla mnie motywacja aby się tego nauczyć.

Często wspominam historię ze studiów, kiedy na zaliczenie z gimnastyki miałam wymyk i odmyk na drążku, co dla mnie było niemożliwe do zrobienia. Ale zawzięłam się na tyle, że przyjeżdżając do Rawicza do rodziców, przez dwa lata chodziłam z moją nauczycielką WF-u żeby się tego nauczyć. To był mój mały sukces, że pomimo swoich gabarytów potrafiłam to zrobić. Poza tym od dziecka z rodzicami jeździliśmy na mecze żużlowe do Leszna.

To garnięcie się do każdego sportu, chęć rywalizacji, musiało też ćwiczyć twój charakter.

Na pewno. Gdyby ktoś poznał mnie, kiedy byłam dzieckiem, to powiedziałby, że jestem cicha, boję się odezwać, zawsze jestem gdzieś z tyłu. Ale w sporcie było odwrotnie, tam zwykle byłam na początku. Mogę powiedzieć, że miałam super dzieciństwo i teraz sama chcę zachęcać dzieciaki do tego, by się ruszały. Jednak wiem, że dużo rzeczy wynosi się z domu.

Masz ten niesamowity komfort, że jesteś zarówno rekordzistką świata jak i mistrzynią olimpijską. Ale gdybyś miała wybrać, to wolałabyś rekord świata czy złoto olimpijskie?

Nie lubię tego pytania (śmiech). Ale wybrałabym rekord świata. Tak naprawdę złoto może zdobyć każdy, zawsze ktoś może zaskoczyć. Pobicie rekordu świata nie jest dane każdej osobie. Jednak gdybym po jednej stronie miała trzy złote medale olimpijskie, a po drugiej rekord globu, to wybrałabym medale.

Medal olimpijski daje też większe profity niż najlepszy wynik w historii.

Jeżeli chodzi o nasz kraj, to tak. Po zdobyciu krążka – niezależnie od koloru – zawodnikowi przysługuje renta olimpijska wypłacana od czterdziestego roku życia. Jako rekordzistka świata bez medalu olimpijskiego, nie otrzymałabym takiego profitu.

Nie ukrywasz tego, że twoim głównym celem są igrzyska olimpijskie w Paryżu. Zatem gdzie w tej układance są tegoroczne mistrzostwa świata w Budapeszcie?

To zawody przejściowe. Przy czym to nie tak, że lekceważę mistrzostwa świata. Chciałabym tam wystąpić, bo od dawna tam nie startowałam. Obecnie przygotowujemy formę właśnie do Budapesztu, ale co będzie, to się okaże. Trzeba pamiętać, że wracam po kontuzji i nic się nie stanie jeżeli nie zdobędę medalu. Natomiast rozliczać się będę po igrzyskach w Paryżu. To dla mnie najważniejsza impreza.

Przed igrzyskami w Tokio rzucałaś już pod 78 metrów, więc byłaś zaliczana do grona tych zawodniczek, które powalczą o medal. Na Węgrzech pierwszy raz od wielu lat nie będziesz faworytką na dużej imprezie. Ania Włodarczyk jako outsiderka – świat stanął na głowie!

(śmiech) Tak, ale to też inny etap mojej kariery. Dziesięć lat temu byłabym przerażona tym, że jestem z tyłu. Bo teoretycznie na dziś [rozmawiamy 10 lipca – dop. red] nie mam nawet kwalifikacji na tę imprezę, która wynosi 73,60 m. Ale to dla mnie coś nowego, inna rywalizacja. To fajnie, że teraz mamy mocne zawodniczki z Ameryki Północnej, to dla mnie nowa motywacja, że mogę z nimi rywalizować. Teraz odstaję od nich o 8-9 metrów, ale mnie to nie przeraża. Gdybym była zdrowa i nie wracała po kontuzji, to byłoby inne rzucanie. Mam nadzieję, że ten i kolejny rok przetrenuję w zdrowiu, zmierzymy się w Paryżu i wrócimy do czasów w których była Betty Heidler, Tatiana Łysenko – choć na dopingu – oraz ja. Wtedy były prawdziwe emocje, a nie konkursy w których na 99% było wiadomo, że Anita wygra.

Czego życzyć ci na Paryż?

Tylko zdrowia bo wiem, że jeżeli w pełni sił będę mogła przejść proces treningowy, to z całą resztą będzie dobrze.

ROZMAWIAŁ SZYMON SZCZEPANIK

Fot. Newspix

Czytaj więcej o lekkoatletyce:

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Feio zesłał piłkarza do rezerw. „W tej drużynie trzeba zasłużyć sportowo i jako człowiek”

Bartosz Lodko
7
Feio zesłał piłkarza do rezerw. „W tej drużynie trzeba zasłużyć sportowo i jako człowiek”

Inne sporty

Lekkoatletyka

Piotr Lisek: Igrzyska w Paryżu były najtrudniejszym startem w moim życiu [WYWIAD]

Jakub Radomski
10
Piotr Lisek: Igrzyska w Paryżu były najtrudniejszym startem w moim życiu [WYWIAD]
Lekkoatletyka

Gdzie leży limit ludzkiego organizmu? „Ktoś przebiegnie maraton w godzinę i 55 minut”

Jakub Radomski
9
Gdzie leży limit ludzkiego organizmu? „Ktoś przebiegnie maraton w godzinę i 55 minut”

Komentarze

10 komentarzy

Loading...