Reklama

Śmierć futbolu w Kraju Środka. Przestroga dla Arabii Saudyjskiej

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

03 lipca 2023, 17:00 • 16 min czytania 51 komentarzy

Gong Hanlin, popularny aktor satyryczny i jeden z najsławniejszych współczesnych wykonawców scenicznej sztuki xiangsheng, a także aktywny członek ciała Ludowej Politycznej Konferencji Konsultatywnej Chin przemówił w politycznym trybie: – Dostają rocznie trzy, pięć, a może i dziesiątki milionów, a ledwie widzą bramkę przed sobą, nie potrafią strzelać goli, przynoszą wstyd temu krajowi!

Śmierć futbolu w Kraju Środka. Przestroga dla Arabii Saudyjskiej

Słowa Gonga Hanlina rozniosły się po chińskim internecie w sposób wirusowy. Nikt nie miał wątpliwości, że chodziło mu o reprezentację Chin. Dopiero 79. drużynę w rankingu FIFA. Na Weibo, chińskim odpowiedniku Twittera czy innego Facebooka, rozgorzała gorąca ogólnonarodowa dyskusja, w której głos zabierali piłkarze, trenerzy, działacze, dyrektorzy, dziennikarze, publicyści, komentatorzy, a przede wszystkim kibice, wśród których utworzyły się dwa obozy: „gówno prawda, niech zamilkną futbolowi laicy” i „święta prawda, niech płoną na stosie przepłacani kopacze”.

Gong Hanlin wyjaśnił swoje intencje w nieco kretyńskim filmiku: – Chińscy fani nie chcą, aby ich reprezentacja szorowała po dnie. Za bardzo ją kochamy. I dlatego musimy być dla niej surowi. Wierzę, że kiedyś ta drużyna popędzi w stronę mistrzostw świata. Zobaczcie, mam tu piłkę z podpisami wspaniałych postaci, które starsi fani z pewnością rozpoznają w mgnieniu oka: Fan Zhiyi, Ma Mingyu, Li Bing, Ou Chuliang i Sun Jihai. Kiedy widzę ich nazwiska, przypomina mi się wygrana z Omanem z 7 października 2001 roku i awans na mundial w Korei Południowej i Japonii z 2002 roku. Tamtej nocy cały kraj się radował, setki milionów fanów zalały ulicę, machali flagami, śpiewali hymn, panowała atmosfera wzruszenia i podniecania. Boli więc, że od dwudziestu lat stoimy za drzwiami.

Na to odezwał się Ou Chuliang, bramkarz tamtej reprezentacji Chin sprzed dwóch dekad: – Właśnie zobaczyłem sygnowaną piłkę Gonga Hanlina. Bardzo mi przykro, ale nie powinien się nią chwalić, a co najwyżej czuć rozczarowanie z posiadania tak ordynarnej podróbki naszych podpisów. 

Chiński futbol w pigułce.

Reklama

Chińska liga. Krajobraz po pandemii

Chiny już nie są najludniejszym krajem na planecie. Obywateli zaczęło ubywać pierwszy raz od czasów klęski wielkiego głodu czy też wielkiego skoku z przełomu lat 50. i 60. ubiegłego wieku. W 2022 roku zarejestrowano tylko 9,56 milionów urodzeń i aż 10,41 milionów zgonów. Wciąż jednak co szósty mieszkaniec globu mieszka w Państwie Środka. Badania wykazują, że 200 milionów tubylców kocha piłkę nożną. To niewątpliwa siła, którą choćby w małym stopniu widać i słychać na trybunach tego sezonu Chinese Super League.

Na mecze tej ligi w rozgrywkach 2023 przychodzi średnio prawie 20 tysięcy kibiców. Dużo, mało, jak na półtoramiliardowy kraj? Nieważne, składają się na to wyniki niemal połowy stawki. Beijing Guoan – 43 tysiące. Chengdu Rongcheng – 40 tysięcy. Tianjin Jinmen Tiger – 30 tysięcy. Shanghai Shenhua – 28 tysięcy. Shandong Taishan – 25 tysięcy. Qingdao Hainiu – 22 tysiące. Wuhan Three Towns – 20 tysięcy. Przeciętna liczba widzów meczów CSL z pierwszych kolejek tego sezonu była nawet wyższa niż średnia frekwencja z przedpandemicznego sezonu 2019.

W zespołach Chinese Super League występuje 68,9% rodzimych piłkarzy. To najniższy w tym parametrze wynik od 2016 roku, kiedy było ich 67,9%. Wśród obcokrajowców nie ma już jednak światowych gwiazd, najbardziej rozpoznawalne postacie to: 31-letni Oscar, 30-letni Nicolae Stanciu, 35-letni Marouane Fellaini czy 36-letni Adrian Mierzejewski.

Wielki plan chińskiej piłki. Dawno, dawno temu w odległej galaktyce

Prezydent Xi Jinping wiedział, że Chińczycy umieją wygrywać w sporcie. Najlepiej ukazuje to klasyfikacja medalowa wszech czasów na letnich igrzyskach olimpijskich, w których więcej złotych medali zgromadzili tylko Amerykanie, Brytyjczycy i Rosjanie, a każda z tych trzech imperialnych nacji brała udział w nieporównywalnie większej liczbie IO niż Państwo Środka. W okolicach 2015 roku Xi Jinping wymyślił sobie, że czas na podbój piłki nożnej. Do 2030 roku Chiny miały stać się najlepszą reprezentacją Azji. Do 2050 roku zorganizować i wygrać MŚ.

Reklama

Przedstawiano plan wybudowania 60 tysięcy boisk, wzniesienia 20 tysięcy centrów treningowych, wyszkolenia 6 tysięcy trenerów. Zakładano, że w ciągu kilku lat futbol trenować zacznie 50 milionów Chińczyków. To był zryw na ogromną skalę: zmiana nawyków i przyzwyczajeń narodu, kompleksowe wyszkolenie milionów młodych piłkarzy, wybudowanie wielopoziomowej infrastruktury, atrakcyjna i pełna gwiazd liga piłkarska, silna reprezentacja.

Prezydent Chińskiej Republiki Ludowej cykał sobie selfie z Kunem Aguero, przyjmował Gianiego Infantino, odbierał koszulkę od Davida Beckhama. Wyznaczył nowy narodowy kierunek, a za jego wolą podążyli miliarderzy, milionerzy i wspierane przez państwo potężne konglomeraty, których zadaniem miało być napompowanie kasą Chinese Super League. Niedługo później Antonio Conte rzucił słynne słowa o „całym piłkarskim świecie, który musi zacząć bać się Chińczyków”.

Kluby z Chinese Super League wydawały pieniądze na poziomie pięciu najlepszych lig Europy, żeby sprowadzać do siebie gwiazdy: Oscar – 60 mln, Hulk – 55 mln, Alex Teixeira – 50 mln euro, Paulinho – 42 mln, Jackson Martinez – 42 mln, Cedric Bakambu – 40 mln, Yannick Carrasco – 30 mln, Anthony Modeste – 29 mln, Ramires – 28 mln, Marko Arnautović – 25 mln, Odion Ighalo – 23 mln, Axel Witsel – 20 mln, Marek Hamsik – 20 mln, Talisca – 19 mln, Alexandre Pato – 18 mln, Gervinho – 18 mln, Stephan El Shaarawy – 16 mln, Graziano Pelle – 15 mln. Carlos Tevez kosztował tylko 10 milionów euro, ale za to zarabiał jakieś 40 milionów euro za sezon.

Za Wielkim Murem pojawiła się też cała plejada rozpoznawalnych szkoleniowców, których trzeba było sowicie opłacać: Sven-Goran Eriksson, Felix Magath, Luiz Felipe Scolari, Manuel Pellegrini, Gregorio Manzano, Dragan Stojković, Andre Villas-Boas, Fabio Capello, Rafa Benitez, Uli Stielike, Roger Schmidt, Dan Petrescu, Fabio Cannavaro, Bernd Schuster, Paulo Bento, Paulo Sousa, Clarence Seedorf czy Ciro Ferrara. Niektórzy zadowalali się nawet drugą ligą chińską. Takie to były czasy.

Pionierem był Marcello Lippi, który zbudował fundamenty Guangzhou Evergrande, najpopularniejszej i najlepszej chińskiej drużyny w XXI wieku: siedem wygranych z rzędu rozgrywek CSL w latach 2011-2017. „Powiedziałem szefostwu, że sprowadzenie kogokolwiek z trójki: Cristiano Ronaldo, Leo Messi, Mario Balotelli będzie w porządku”śmiał się Włoch do dwójki inwestorów Guangzhou Evergrande – Xu Jiayina i Jacka Ma. Kontrowersyjni i ekscentryczni właściciele przebyli drogę od pucybutów do bogaczy i nie zamierzali sobie folgować. Reprezentowali najbogatszą część chińskiego społeczeństwa, która bez żadnej żenady deklarowała: „nie znamy się na futbolu, płacimy za rozrywkę”. I to był przepis na katastrofę.

Piłka w Chinach. Brzydka katastrofa

Wydawanie setek milionów na gwiazdeczki ze Starego Kontynentu i Ameryki Południowej błyskawicznie okazało się kompletnie nietrafionym pomysłem. Ze 100 najwyższych transferów w historii Chinese Super League prawie 80 dotyczyła obcokrajowców, z czego niecałe 5% zostało w Chinach na dłużej niż tylko na chwilę. Carlos Tevez przyznawał, że na boisku często zastanawiał się, co tu w ogóle robi. Strzelił cztery gole. Łatwo policzyć, że za jedno trafienie kosił 10 baniek. Mousa Dembele zdradzał, że wschodni kierunek wybrał, żeby mieć święty spokój od zgiełku i wymagań poważnej piłki.

Ricardo Goulart nie był godny pensji porównywalnej do kasy, którą w złotych czasach swoich karier dostawali Cristiano Ronaldo i Leo Messi w Realu Madryt czy Barcelonie. Dość powiedzieć, że kiedy mu się to kalkulowało, szczycił się nowym nazwiskiem Gao Late, ale gdy tylko przymknięto kurek z zielonymi, czym prędzej czmychnął do Brazylii i wyrzekł się obywatelstwa Chin. Nie wszystkie duże postaci zawiodły, części się chciało, wygrywali, strzelali i asystowali, Paulinho zapracował sobie nawet na miano legendy tamtejszej piłki klubowej, ale absolutnie nieprzypadkowo Chinese Super League zaczęto zaostrzać przepisy.

Mniej przychylnie patrzono na obcokrajowców. Szczególnie tych drogich i sytych. Wprowadzono horrendalnie wysoki podatek od transferów powyżej 6 milionów euro. Dołożono do tego dość restrykcyjny salary cap, a także zakaz wydawania na pensje zawodników przeszło 60% całkowitego budżetu klubu. Wewnątrzklubowo przymuszano trenerów do czerpania z zasobów akademii. Powiązano też liczbę zagranicznych zawodników pojawiających się w wyjściowym składzie z liczbą chińskich piłkarzy U-23. Buntował się przeciw tym zasadom chociażby Fabio Cannavaro, co tylko jeszcze bardziej podjudzało poirytowanych Chińczyków.

Już przed pandemią Chiny uświadomiły sobie, że stosowany model lokalnego futbolowego ładu prowadzi kraj na manowce. Kluby funkcjonowały w nierentownym trybie. Nijak nie przynosiły zysków. Ponad ich połowa należała do przeżywających najlepsze chwile w swoich historiach firm zajmujących się nieruchomościami z wielkim Evergrande na czele, ale państwu te niezbyt gospodarne i zdecydowanie rozrzutne rządy konglomeratów wcale się nie podobały. Wybuch epidemii tylko udowodnił, dlaczego otoczenie Xi Jinpinga miało swoje obawy.

Puste trybuny, przekładane mecze, niewypełniane umowy sponsorskie, zmieniane formaty rozgrywek, zawodnicy zamknięci w bańkach, oddzielni na wiele miesięcy od rodzin, przytłaczająca atmosfera niepokoju. W ciągu ostatnich kilkunastu czy kilkudziesięciu miesięcy mapa piłkarskich Chin uszczupliła się o ponad 30 profesjonalnych klubów, a niektóre źródła przekonują o niedoszacowaniu takiego rachunku i trąbią o 40 rozwiązanych organizacjach.

Tu nie było środków na utrzymanie infrastruktury, prąd, wodę i inne podstawowe bzdury. Tam brakowało pieniędzy na pensje, premie, całą tę zabawę, czyli inne mniej podstawowe już bzdury. Najgłośniejsze były szczególnie dwie historie. Upadek Jiangsu FC  tuż po mistrzostwie Chinese Super League z 2020 roku i spadek Guangzhou FC z 2022 roku na krótko po rynkowej klęsce Evergrande. Jak tłumaczyć ten kataklizm? Ano prosto: w 2022 roku 100 największych chińskich deweloperów zanotowało spadek sprzedaży o prawie 45%.

Oderwane chińskie macki w futbolowej Europie

Imperia lubują się w uprawianiu „sportwashingu” i budowaniu „soft power” za pomocą futbolu. W tych obszarach prężnie działają aktualnie plutokraci z Bliskiego Wschodu, ale Chińczycy przecież też próbowali i wciąż próbują. Problem w tym, że Saudyjczykom, Katarczykom i Emiratczykom w klubach Premier League czy Ligue 1 wychodzi to znacznie zgrabniej niż bogaczom z Państwa Środka.

W 2015 roku Chińczycy wjechali na białych rumakach do Czech. Nie tylko spłacili wielomilionowe długi Slavii Praga wobec poprzedniego właściciela klubu, ale też obalili skompromitowanego i skorumpowanego Alesa Rebicka, wykupili od miasta Stadion Eden i zostali sponsorem tytularnym obiektu, któremu nadali nazwę hołdującą własnym emblematom – Stadion Sinobo. Zainwestowali w zmurszałą akademię. Obsadzili kompetentnych ludzi.

Czescy sinolodzy przestrzegali jednak, że konglomerat CEFC przedstawia się podejrzanie zagadkowo, do tego niezbyt chętnie dzieli się jakimikolwiek informacjami na swój temat, a na domiar złego na jaw wychodzą powiązania ich przedstawicieli ze służbami i kacykami chińskiej armii. Kolejne lata przynosiły jednak pasmo sukcesów Slavii Praga na ligowych i europejskich arenach, a w Czechach nie rządził już kult sławnego Vaclava Havla, ikonicznego dla europejskiej demokracji byłego czeskiego prezydenta, który przez całą swoją dziesięcioletnią kadencję dystansował się od komunistycznej chińskiej władzy, więc na sprawę machnięto ręką.

CEFC nabyło jeszcze udziały w browarze Lobkowicz i liniach lotniczych Travel Service Airlines. Kupiło Pałac Martinicki i budynek należący niegdyś do banku Zivnobanka w Pradze. Przejęło też grupę medialną Empresa Media. Jiri Pehe, były doradca Vaclava Havla, skomentował to tak, że Slavia Praga stała się narzędziem chińskiej propagandy, bowiem tamtejszy kapitał coraz agresywniej panoszył się na czeskiej ziemi, której stolica nagle i jakby przypadkowo stała się jednym z najchętniej odwiedzanych przez chińskich turystów europejskich miast. Laban Yu, szef badań nad Chinami w banku inwestycyjnym Jefferies Group, mówił w CNN: – Ludzie pytają mnie, skąd wzięło się CEFC, a ja zawsze odpowiadam, że CEFC wzięło się znikąd.

Śmierdziało na kilometr. CEFC generowało miliardowe zyski, choć czescy specjaliści od biznesu przekonywali, że większość ruchów konglomeratu nie ma większego rynkowego sensu. I wszystko byłoby tak pięknie, gdyby tylko nie zaczęło się sypać. Sekretarz generalny CEFC został aresztowany w Stanach Zjednoczonych za wręczenie łapówek afrykańskim politykom. Na jaw wyszły brudne gierki CEFC wokół ONZ-u. Konglomerat zaciągnął pożyczkę w wysokości 10 miliardów koron czeskich i oddał w zastaw Eden Arenę, czyli stadion Slavii, a żeby tego było mało, nabrał krótkoterminowych pożyczek o wysokiej stopie oprocentowania. Ye Jianming, szemrany i tajemniczy szef CEFC, został zatrzymany przez chińskie organy ścigania z podejrzeniem dokonania przestępstw ekonomicznych na ogromną skalę. Rozkaz uwięzienia go wydać miał sam Xi Jinping, jego niedawny nieoficjalny przełożony i patron.

Niezbyt udolnie Chińczycy sterują też Interem Mediolan. Ostatni awans „Nerazzurrich” do finału Ligi Mistrzów nie był na przykład efektem wielkich inwestycji Suning Holdings Group, a raczej szansą dla Włochów, żeby móc godnie egzystować i oczekiwać na transakcję, która wyciągnie zasłużony klub z rąk firmy Stevena Zhanga. Bo tak, Suning to spółka, która wcześniej przyczyniła się do spektakularnego upadku wspomnianego Jiangsu FC.

Ten sam holding, który jeszcze w 2016 zajmował 13. miejsce w prestiżowym rankingu 500 najbardziej wartościowych chińskich marek, „przegrał z wpływem pandemii koronawirusa na jej obroty oraz z negatywnym trendem w handlu detalicznym, nieruchomościach i rozrywce”, jak tłumaczył to niedawno włoski dziennikarz Carlo Festa. W konsekwencji Inter prowadzi politykę zadłużania się, odkładania zobowiązań finansowych, dramatycznego wręcz zaciskania pasa, sprzedawania najlepszych piłkarzy i ściągania w ich miejsce zawodników znacznie tańszych w utrzymaniu i przynajmniej pozornie mniej ekskluzywnych.

Belgijski spec i prezerwatywy od Beckhama

Dekadę temu David Beckham otworzył się na rynek azjatycki. W Chinach pojawiły się prezerwatywy reklamowane nazwiskiem Anglika. Okazały się bezkonkurencyjnym hitem. Reklama leciała jakoś tak: „Użyj tych kondomów, a zapunktujesz w sypialni na miarę gwiazdora Davida Beckhama”. Kicz nad kicze, ale cóż z tego, skoro zaraz zostawał on ambasadorem chińskiego futbolu, a jego pojawienie się w Szanghaju i Nanjing wywołało atak zbiorowej histerii, podczas którego kilka osób trafiło do szpitala, zabijając się o względy ukochanego bogacza.

Tylko machnął ręką. Powiedział, jak to on, że ma nadzieję, iż wszyscy wrócą do zdrowia. Miał na głowie poważniejsze sprawy. W Kraju Środka potrzebowali go, żeby odbudować markę krajowego futbolu po aferze związanej z ustawieniem meczów ligowych i wyjeździe kilku innych zagranicznych gwiazd. Spisał się na medal. Głosił peany. Jego supremacja skończyła się dopiero, kiedy Chris Van Puyvelde, były dyrektor techniczny chińskiej federacji, wcześniej belgijskiej, teraz marokańskiej, zdecydował, że nie ma większego sensu, aby akademie Kraju Środka wykupywały tzw. „treningi z Beckhamem”. Polegały one bowiem na tym, że Anglik przesyłał filmiki z przykładami swojej codziennej ćwiczeniowej rutyny. Ktoś tu kogoś robił w balona.

Chris Van Puyvelde to zresztą ciekawa figura. W Belgii mają go za jednego z ojców narodzin złotego pokolenia tamtejszych piłkarzy, ale w Chinach nie udało odnieść mu się żadnego większego sukcesu. Jeździł po kraju, wspierał selekcjonerów, perfekcyjnym angielskim głosił mądrości o konieczności stworzenia długofalowego modelu futbolu za Wielkim Murem: ładnie, stylowo, ofensywnie. Nic specjalnie oryginalnego. Cholera wie, czy w międzyczasie udało się postawić 60 tysięcy boisk, wznieść 20 tysięcy centrów treningowych, wyszkolić 6 tysięcy trenerów i zaprzęgnąć do kopania gały 50 milionów dzieciaków, ale Van Puyvelde chwalił sobie skalę przedsięwzięcia prezydenta Xi Jinpinga. Chińczycy stracili bowiem na przepłacanych gwiazdach i zabójczej pandemii, ale pracę u podstaw wykonali porządną, to przyznaje niemal każdy.

Belg zauważył w tym wszystkim tylko jeden szkopuł. Opowiedział kiedyś, że w tym wszystkim Chińczycy zapomnieli o własnej naturze. Bo tam ludzie wcale nie są tak zahukani, służalczy, wiernopoddańczy i posłuszni, jak wydaje się niektórym z perspektywy zachodnich cywilizacji. Polityka Xi Jinpinga sprawiła zaś, że treningi piłki nożnej stały się dla chińskich dzieci przykrym obowiązkiem, karną koniecznością, do tego jedną z wielu. Van Puyvelde tłumaczył, że zagraniczni trenerzy nijak nie potrafili swoim podopiecznym przetłumaczyć, iż ten cały futbol może być fajną zabawą. Latem 2022 roku Belg niespodziewanie ogłosił, że potrzebuje czasu dla rodziny i powrotu do ojczyzny. Miesiąc później był już w Maroku. Tam nikomu nie trzeba tłumaczyć, że ten cały futbol może być fajną zabawą.

Zgnilizna wewnątrz chińskiej federacji

Upierdliwa czkawka po wydaniu ponad miliarda dolarów amerykańskich w minionej dekadzie na niedoszły sukces rodzimego klubowego futbolu i systemowe ograniczenia w umysłach dziesiątek milionów młodziutkich adeptów sztuki piłki nożnej to oczywiście niejedyne problemy Chin w tym cholernym sporcie.

Kiedy bowiem niedawno Chiński Związek Piłki Nożnej dyskwalifikował i tępił kluby ekstraklasowej Chinese Super League i jej zaplecza Chinese Jia League za niewypłacalności i nierentowności najróżniejszej maści, w samej siedzibie CFA działy się skandale jeszcze większego kalibru. Pod zarzutem korupcji aresztowano Chena Xuyuana, byłego prezesa CFA, a także całą brygadę jego dalszych lub bliższych współpracowników: Yu Hongchena, Donga Zhenga, Wanga Xiaopinga, Li Tie czy Liu Yi.

Reprezentacja Chin wygrała ostatnio z Mjanmą i Palestyną, ale nawet w samej konfederacji AFC zajmuje dopiero 11. pozycję według rankingu FIFA. Daleko za Japonią, Iranem, Australią, Koreą Południową, Arabią Saudyjską czy Katarem. I za plecami mniejszych: Iraku, Zjednoczonych Emiratów Arabskich, Omanu i Uzbekistanu. Żaden kolejny selekcjoner od czasów pierwszych rządów Marcello Lippiego nie prowadził Drużyny Smoków w więcej niż 15 spotkaniach. Uciekł Fabio Cannavaro, poległ niesławny Li Tie, wynikami skompromitował się Li Xiaopeng, teraz szczęścia próbuje Aleksandar Janković, który kiedyś prowadził Crvenę Zvezdę, KV Mechelen, Standard Liege, a przez ostatnie kilka lat sterował młodzieżowymi reprezentacjami Chin.

Kadra Państwa Środka pozbawiona jest dużych postaci. Część naturalizowanych najemników uciekła z kraju i nie przyznaje się do związku z przeszłością w tej części Azji, zostali za to chociażby: podstarzały Elkeson (Ai Kesen) ze swoim niegdysiejszym powołaniem do reprezentacji Brazylii czy stoper Tyias Browning (Jiang Guangtai) z przeszłością w Evertonie i Sunderlandzie. Jest też Wu Lei, największa piłkarska chluba Chińczyków, ze swoimi trzema sezonami w Espanyolu Barcelona. Simon Chadwick, profesor sportu i ekonomii geopolitycznej, prognozował ostatnio w Al Jazeerze, że Chińczycy muszą poczekać na efekty boomu na piłkę z połowy drugiej dekady XXI wieku przynajmniej do 2030 roku.

Śmierć po chińsku, czyli czemu plan upadł

W pierwszej połowie XV wieku chiński admirał Zheng He, zwany przewrotnie Eunuchem z Trzema Klejnotami, poprowadził rodzimą flotę w czasie serii morskich wypraw po Oceanie Indyjskim. Do wielu miejsc w Azji i Afryce przybijał jeszcze przed Portugalczykami, do Pekinu przywieźć potrafił zaś nie tylko żyrafę i garść egzotycznych opowieści, ale też innowacyjne na tamte czasy kroniki, zapiski i mapy. Kiedy umarł w 1433 roku, cesarzom Chin nagle odmieniła się wizja rozwoju polityki kraju. Postanowili zamknąć się na świat. Zakazali morskich wypraw. Wprowadzili karę śmierci za budowę statków. Zniszczyli kroniki, zapiski i mapy. Tak podaje historyk Roger Crowley w „Zdobywcach”.

Oto śmierć, śmierć po chińsku.

W 1997 roku Chiny zobowiązały się do przestrzegania demokratycznych zasad panujących w Hongkongu. Niecałe trzy dekady później okazuje się, że Pekin kłamał w sposób obrzydliwy: nie chroni wolności, uciska jednostki, niszczy społeczeństwo obywatelskie, gnębi opozycję, pluje na niezawisłe sądy, masakruje wolne media, komunistycznym autorytaryzmem narzuca brud własnego ładu. Kto oglądał filmy Kara-Waia Wonga, choćby kultowy „Chungking Express” czy punkowe „Upadłe Anioły”, wie, że tamtego Hongkongu już nie ma.

I oto śmierć, śmierć po chińsku.

Nie sposób inaczej nazwać też piłkarskiego zrywu Chin. Xi Jinping chlubił się mianem „najpotężniejszego trenera na świecie”, jak określał go magazyn „Foreign Policy”, a od dobrych kilku lat milczy na temat swoich planów podboju turniejów FIFA do 2050 roku. Simon Chadwick w paryskiej Szkole Biznesu zwracał uwagę, że projekt ten został pogrzebany przez „toksyczną mieszankę stworzoną ze sztywności surowych nakazów państwa i spekulatywnej bezrefleksyjności szeregu przedsiębiorców, którzy na siłę wdrażali w życie plan, który nie miał prawa powodzenia, bo w kilka okienek transferowych nie da się odtworzyć drogi sukcesu doświadczonych piłkarsko narodów”. Porażki, upadłości, niewypłacalności, korupcje i pandemie do tylko dodatek do większej klęski.

Żeby widzieli bramkę. Lekcja dla Arabii i USA

To też przestroga dla dwóch innych imperiów, które przejęły rolę Chin sprzed kilku lat w rzucaniu rękawicy futbolowi w Europie – dla Arabii Saudyjskiej i Stanów Zjednoczonych. Wydaje się jednak, że podobieństwa wcale nie są aż tak oczywiste, a może i nawet fasadowe, szczególnie w przypadku ligi MLS, której struktura nie jest tak zależna od woli, kaprysów i długowieczności Leo Messiego, jak Saudi Pro League licytująca się na liczbę gwiazd i pół-gwiazd w Al-Ittihad, Al-Hilal czy Al-Nassr.

I tu jednak Saudyjczycy mają jedną przewagę nad Chinami: tamtejsze kluby już dominują w Azjatyckiej Lidze Mistrzów, Saudi Pro League jest silniejsza niż Chinese Super League, a reprezentacja Zielonych Sokołów dopiero potrafiła pokonać Argentyńczyków na mistrzostwach świata 2022 w Katarze. Ponadto ich model biznesowy jest bardziej przemyślany. Często bezpośrednio zespolony z interesami wpływowych zagranicznych marek, do tego spięty zaangażowaniem Funduszu Inwestycji Publicznych Arabii Saudyjskiej, bezpośrednio poddanego krwawemu księciu Muhammadowi ibn Salmanowi. To zgoła inny sposób działania niż ten Xi Jinpinga, który losy Chinese Super League oddał w łapy technokratów i na tym zakończył swoje działanie doraźne.

Amerykanie spełniają zaś sen Chińczyków o zorganizowaniu MŚ. Do tego sportowo powinni być gotowi, bo ostatnie lata poświęcili na wychowanie pokolenia zdolnych zawodników, którzy za trzy lata prawdopodobnie znajdą się w najlepszych momentach swoich karier: Weston McKennie – 24 lata, Auston Trusty – 24 lata, Christian Pulisic – 24 lata, Timothy Weah – 23 lata, Chris Richards – 23 lata, Brenden Aaronson – 22 lat, Sergino Dest – 22 lata, Folarin Balogun – 21 lat, Yunus Musah – 20 lat, Joe Scally – 20 lat, Giovanni Reyna – 20 lat. Messi przyda się, żeby kręciła się kasa i pompował się szał, tudzież „hype”.

Przykład Chin staje się wręcz drogowskazem, czego nie robić, żeby zaraz nie wyszedł jakiś lokalny Gong Hanlin: – Dostają rocznie trzy, pięć, a może i dziesiątki milionów, a ledwie widzą bramkę przed sobą, nie potrafią strzelać goli, przynoszą wstyd temu krajowi! 

Bramkę zawsze trzeba widzieć. Krajowi wstydu nie przynosić.

I jeszcze jedno: nie być jak Chiny.

Czytaj więcej o chińskim futbolu:

Fot. Newspix

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Przez uraz stracił szansę na debiut w reprezentacji. Defensor wyleczył kontuzję

Bartosz Lodko
1
Przez uraz stracił szansę na debiut w reprezentacji. Defensor wyleczył kontuzję
Ekstraklasa

Więcej kasy do pieca, więcej! Prezes Śląska wygrywa plebiscyt na “delulu roku”

Kamil Warzocha
6
Więcej kasy do pieca, więcej! Prezes Śląska wygrywa plebiscyt na “delulu roku”

Komentarze

51 komentarzy

Loading...