Rynek transferowy zmieszczony w jednej aplikacji. Miejsce, w którym kluby z całego świata wystawiają piłkarzy na sprzedaż określając przy tym sumę odstępnego, jaka ich interesuje. Znalezienie piłkarzy dostępnych do wypożyczenia za pomocą kilku kliknięć. Stolik, przy którym na piętnaście minut mogą usiąść przedstawiciele Bruk-Betu i Werderu Brema. Platforma, dzięki której możesz w kilka sekund wyrazić zainteresowanie piłkarzem.
TransferRoom to innowacja, przy pomocy której polskie kluby zaczynają już robić transfery. Platforma dla dyrektorów sportowych i skautów, która działa na podobnej zasadzie, co Tinder. Zajrzyjcie za kulisy transferów XXI wieku.
Polskie kluby na rynku transferowym
– Dzień dobry, czy macie może jakiegoś Hiszpana na atak? – takie pytanie usłyszał nie tak dawno temu w słuchawce jeden z polskich agentów piłkarskich. Drugoplanową rolę grało to, czy miałby to być wysoki napastnik do gry na ścianę czy raczej szybki, skrojony pod kontratak. Miał to być Hiszpan, bo taka jest moda. Dzwonił jeden z prezesów ekstraklasowego klubu.
U jednych ta historia wywoła szyderczy uśmieszek. Drugim opadną ręce, ale to zapytanie polskiego prezesa jak na dłoni pokazuje – choć ten wniosek będzie oczywiście generalizowaniem – w jaki sposób niektóre polskie kluby z elity podejmują strategiczne decyzje personalne. Bywa, że ładu i składu w tym tyle, co w grze Cracovii w ostatnich miesiącach. Zdarza się, że kluby zatrudniając zawodnika w zasadzie nie wiedzą, kim on właściwie jest. Rzetelna obserwacja piłkarza na żywo to wciąż przywilej zarezerwowany dla niewielkiego procentu transferów. A przypomnijmy – na szali leżą kontrakty podpisywane nierzadko na pięciocyfrowe kwoty w europejskiej walucie, które mogą pogrążyć klub na lata. Jeśli nie wierzycie, zapytajcie w Koronie Kielce, czy płacenie przypadkowym ludziom odbija się dzisiaj czkawką i wiąże ręce, gdy trzeba znów wzmocnić skład.
Nie zaczynamy tego tekstu w ten sposób po to, by się wyzłośliwiać, a spróbować odpowiedzieć na pytanie: dlaczego tak się dzieje? Jednym z oczywistych powodów, który nasuwa się sam, są kwoty odstępnego. A w zasadzie ich brak. Logika jest prosta – jeśli nie stać cię na odkupienie piłkarza, bierzesz to, co zostało na rynku. A zostają często – nie pudrujmy rzeczywistości – ochłapy, piłkarze niechciani w innych ligach.
Czy to oznacza, że każdy transfer zrobiony za darmo bądź za symboliczną jak na europejskie warunki kwotę jest z góry skazany na niepowodzenie? Nie, jeśli wyprzedzisz inne kluby informacją, którą zdobędziesz. Znajdziesz okazję.
Pozyskiwanie piłkarza z kartą na ręku wydaje się z pozoru proste, ale w praktyce bywa często mozolnym przeciąganiem liny. Zawodnikowi, któremu kończy się kontrakt – oczywiście takiemu, który coś sobą prezentuje – mniej więcej rok przed wygaśnięciem umowy telefon gotuje się od połączeń. Wszystkie karty są wtedy po stronie zawodnika. To on wybiera sobie pracodawcę. Jeden piłkarz poleci na najwyższy kontrakt bądź zadowalającą kwotę za podpis. Drugi pójdzie tam, gdzie zauważy najlepszą wizję rozwoju. Trzeciego przyciągnie ciekawe miejsce do życia. Jaka jest szansa, że polskie kluby mogą konkurować na tych polach z poważnymi graczami? Uznajmy to za pytanie retoryczne. A zainteresowanie bywa naprawdę ogromne. Odwołajmy się choćby do sytuacji Damiana Kądziora, który był do wyjęcia za stosunkowo niewielkie pieniądze – wolę transferu wyraziło aż trzynaście klubów Ekstraklasy.
Rynkiem transferowym rządzi informacja
Być może zaświtała wam już w głowie myśl, że przeprowadzenie udanego transferu, często oznacza wyszukanie okazji i weryfikację jej odpowiednim wywiadem środowiskowym. I jedno, i drugie jest możliwe dzięki wyrobieniu kontaktów.
Żeby nie było zbyt enigmatycznie, posłużmy się przykładem. Załóżmy, że Hajduk Split ma w swojej talii piłkarza, który nie otrzymuje zadowalającej go liczby minut. Nazwijmy go Piłkarzović. Chorwaci nie zamierzają blokować Piłkarzovicia nawet mimo faktu, że ma do końca umowy jeszcze dwa lata. Po miesiącach nacisku ze strony zawodnika pada decyzja – puścimy cię za symboliczną kwotę. Jest to niewątpliwie rynkowa okazja dla polskiego klubu.
O okazji polski klub może dowiedzieć się na trzy sposoby.
Pierwszy – mieć szczęście. Czyli mieć Piłkarzovicia od jakiegoś czasu na radarze i założyć, że skoro nie gra zbyt wiele, pewnie Hajduk Split odda go za promocyjną cenę. A potem skontaktować się z klubem bądź agentem piłkarza.
Drugi – mieć kontakty. Czyli na bazie wypracowanych wcześniej relacji z klubami – ździśkowych lat melanży, dekad w branży – odebrać telefon od dyrektora sportowego Hajduka z pytaniem, czy są państwo zainteresowani Piłkarzoviciem po zaproponowanej cenie.
Trzeci – skorzystać z wiedzy agentów. Czyli rozpuścić wici, że będzie zapotrzebowanie na piłkarza o określonej charakterystyce, w określonych widełkach finansowych i czekać na to, aż menedżerowie przybiegną z ofertami. W tym z nieznanym dotąd klubowi Piłkarzoviciem. Agent po udanej transakcji skasuje prowizję, ale de facto jest to zapłata za informację. A musicie wiedzieć, że agenci – ze względu na to, że opierają swoją pracę na kontaktach – są grupą zawodową z największą zakulisową wiedzą. Sam Hajduk zabiegał w tej historii przecież o to, by menedżerowie dowiedzieli się, że Piłkarzović jest na sprzedaż.
Pierwszy sposób opiera się na dużym czynniku losowości, więc jest mało efektywny. Drugi wymaga długich lat budowania zdrowych relacji i wiarygodności, co przy tak niestabilnej instytucji dyrektora sportowego nie jest sprawą oczywistą dla polskiego klubu. Trzeci zakłada, że klub niejako zdaje się na pracę pośrednika, co do którego wcale nie musi mieć stuprocentowego zaufania. Innymi słowy – ma ograniczoną kontrolę nad transferem, którego dokonuje.
Kluczowym problemem jest zatem przepływ informacji między klubami.
A w zasadzie był do 2017 roku.
Tinder dla klubów piłkarskich
To właśnie wtedy powstała platforma TransferRoom, która skraca do granic możliwości dystans pomiędzy klubami i umożliwia im swobodny przepływ informacji transferowych. To zamknięty świat, do którego mogą wejść tylko profesjonalne kluby piłkarskie po uiszczeniu opłaty za subskrypcję i przejściu weryfikacji. Świat sterylny, z którego nic nie wychodzi na zewnątrz. Świat bogaty w informacje – co, kto i za ile.
Hajduk Split po zalogowaniu się do platformy oznacza Piłkarzovicia jako „dostępnego do sprzedaży” i określa sumę, jaka interesuje go za odstąpienie tego piłkarza. Polski klub, który wcześniej oznacza, jaki typ piłkarza go interesuje i w jakich widełkach cenowych, dostaje powiadomienie – Piłkarzović jest do wzięcia.
– Tinder dla klubów piłkarskich? To dobra analogia – śmieje się Jonas Ankersen, założyciel TransferRoom. Bo cały schemat wygląda mniej więcej tak, jak właśnie na Tinderze. Po „zmatchowaniu” obu stron dochodzi do szybkiej konwersacji o wstępnych warunkach ewentualnego dealu. A później wszystko przenosi się do realu. Zainteresowany klub weryfikuje piłkarza pod kątem sportowym i charakterologicznym. Jeśli wszystko gra, poszczególne strony spotykają się w celu sfinalizowania formalności.
– Przenosimy rynek transferowy do świata cyfrowego. Chcemy zbudować kompleksowe rozwiązanie dla klubów, by miały w czasie rzeczywistym dostęp do wszystkich niezbędnych danych rynkowych. Chcemy być czymś w rodzaju Bloomberga dla maklera giełdowego. Dzięki nam kluby nie muszą już polegać na sieci kontaktów, gdyż w TransferRoom jej po prostu nie ma. Logujesz się i korzystasz z pakietu informacji, dzięki któremu możesz osiągnąć swoje cele na rynku – tłumaczy Ankersen. Przekładając na inne słowa – wchodzisz do pokoju, w którym każdy klub piłkarski gra w otwarte karty.
20 sekund od ogłoszenia do zainteresowania
– Nasz rekord to „match” po dwudziestu sekundach od wystawienia oferty – opowiada Jonas. Oznacza to, że dyrektor sportowy klubu nie zdążył nawet zablokować ekranu, a już miał na swoim smartfonie realne zainteresowanie piłkarzem. I wylicza dalej: – Najaktywniejszy klub? Wolverhampton przeprowadziło już 16 transferów przez naszą platformę. Najszybciej działający? Leeds United. Pięć transferów w przeciągu pięciu tygodni.
Z aplikacji korzysta już 550 klubów z 78 lig i 44 krajów. Nie brakuje wśród nich sporych firm – Manchesteru City, Juventusu, AS Romy, Newcastle, Watfordu, Schalke 04, PSV, FC Porto, FC Basel czy Benfiki, a także większości klubów MLS i topowych zespołów z Ameryki Południowej. Spośród polskich drużyn od początku z platformą są Legia, Lech i Pogoń, na późniejszych etapach dołączały bądź odpadały: Piast, Cracovia, Raków, ŁKS, Jagiellonia, Wisła Kraków i Bruk-Bet. Roczna subskrypcja TransferRoom to dla klubu koszt rzędu 5-10 tysięcy euro. W zależności od wybranego pakietu.
– Dzięki TransferRoom odezwał się do nas Genk w sprawie Kuby Piotrowskiego. Po pierwszym kontakcie przez aplikację rozmawialiśmy już bezpośrednio z zainteresowanymi stronami. Szybko poszło – mówi nam Sławomir Rafałowicz, szef skautów Pogoni Szczecin. O dziwo, platforma pomogła też przy transferze na polskim rynku. – Z pierwszej ręki dowiedzieliśmy się o tym, że Radek Majewski będzie dostępny. Myśleliśmy, że skoro ma ważny kontrakt z Lechem, nie będzie na to szans. Po zobaczeniu informacji na TransferRoom zaczęliśmy dyskutować w klubie, czy byłaby to dla nas dobra opcja – opowiada Rafałowicz. Majewski podpisał z Lechem trzyletni kontrakt, odszedł po dwóch latach, właśnie do Pogoni.
Transferów dokonanych przez TransferRoom było na polskim rynku rzecz jasna więcej. Nie o wszystkich wiadomo – platforma musi bazować na dyskrecji. Jej polityka zakłada, że nie może informować o dokonanych ruchach, o ile klub sam się tym nie pochwali. Jednym z pierwszych ruchów na polskim i niemieckim rynku zarazem było sprowadzenie Romana Bezjaka do Jagiellonii z SV Darmstadt. Portal „Echo Online” odtrąbił sukces pisząc, że dzięki tej platformie sprzedano najdroższe nieporozumienie w historii sympatycznego klubu spod Frankfurtu. Jagiellonia miewała droższe nieporozumienia, ale ten ruch do korzystania z usług TransferRoom nie musiał jej zachęcić. To też dowód na to, że aplikacja nie zastąpi klasycznego schematu postępowania przy dopinaniu transakcji. Także uprzedniego skautingu i rozeznania.
Jacek Terpiłowski, szef skautingu Lecha Poznań: – Jeszcze nie udało nam się dokonać transferu do klubu dzięki TransferRoom, natomiast nawet w ostatnich tygodniach pojawiły się zapytania. Dowiedzieliśmy się też o dwóch zawodnikach, że ich klub chciałby ich sprzedać. Być może w następnym okienku dojdzie do transferu, którego historia rozpoczęła się na TransferRoom.
– Czasami wydaje nam się, że dany zawodnik jest nie do wyciągnięcia, bo ma kontrakt do 2024 roku i myślimy, że kosztuje cztery miliony euro, a okazuje się, że można go wypożyczyć – dodaje Sławomir Rafałowicz. – Możemy zwrócić uwagę na zawodników, na których normalnie nie zwrócilibyśmy uwagi szukając piłkarzy bez kwoty odstępnego – w podobne tony uderza Paweł Tomczyk, kierownik działu skautingu Rakowa.
Algorytm sugeruje parę
Kluby mogą same wyszukiwać poszczególne opcje – czy to obierając za kryterium pozycję, czy konkretną ligę, czy koszt operacji. Aplikacja „wypluwa” także sugerowanych piłkarzy, którzy pasują do profilu zawodnika poszukiwanego przez dany klub.
Jonas Ankersen: – Opracowaliśmy algorytm, na bazie którego rekomendujemy klubom piłkarzy przy użyciu konkretnych danych. Sugerujemy, które transfery mogą być dobre dla obu stron. Kluczową kwestią jest znalezienie zawodników, którzy pasują do oczekiwań danego klubu. Jako pierwsze bierzemy pod uwagę pozycję i wiek. Później dopasowujemy do tego szereg innych wskaźników.
– Szacujemy także opłatę za transfer, którą dany klub może wymagać. Bierzemy pod uwagę takie czynniki jak umiejętności, czas trwania umowy, wiek, kondycja finansowa obecnego klubu i uwarunkowania rynkowe. Jeśli wszystko mieści się w budżecie, kojarzymy oba kluby z sugerowaną opłatą, którą wyliczamy.
Speed dating
TransferRoom to nie tylko aplikacja, ale i organizowanie bezpośrednich spotkań pomiędzy dyrektorami sportowymi i skautami poszczególnych klubów. Odbywają się one trzy razy w roku – w Barcelonie, Londynie lub jak ostatnio – przez pandemię w jeszcze bardziej cyfrowej wersji – na Zoomie. Znów nie uciekniemy od analogii do nowoczesnych form nawiązywania relacji damsko-męskich. Cały event przypomina speed dating, czyli ideę szybkich randek.
Uczestnicy otrzymują przed spotkaniem listę klubów, które pojawią się na wydarzeniu. – Każdy wybiera wtedy kluby, z którymi chce porozmawiać i wysyła do nich zaproszenia. Wszyscy mają swoje priorytety i rozmówców, więc przez jakiś czas to się mieli. Z jednym chęć spotkania się potwierdza, innym się dziękuje, gdyż możliwości spotkań są ograniczone – opowiada Paweł Tomczyk z Rakowa.
Na jedno spotkanie kluby mają piętnaście minut. Po upływie czasu rozmówcy słyszą dzwoneczek i przesiadają się do kolejnego stolika. Podczas eventu nie może dojść do więcej niż 20 spotkań. Jeśli urodzi się jakiś temat, zainteresowane strony wymieniają kontakty i temat żyje swoim życiem. Dla polskiego klubu to bezcenna możliwość zbudowania relacji. Tylko na ostatniej konferencji na Zoomie, która odbyła się kilka dni temu, wysłannicy Pogoni Szczecin porozmawiali z Werderem Brema, Arminią Bielefeld, AC Parmą, FC Nuernberg, Chicago Fire, FC Cincinnati, PAOK-iem Saloniki czy Omonią Nikozja. – Największy klub, z jakim rozmawialiśmy? AS Roma. Federico Balzaretti, który grał kiedyś w reprezentacji Włoch, odpowiada za jej skauting. Ale było też wiele innych firm, tak na szybko – Sampdoria, Sparta, Slavia, PSV, Leeds, Sporting Braga, FC Koeln, Łudogorec – wylicza Sławomir Rafałowicz.
Oczywistą sprawą jest, że posiedzenie przy jednym stoliku przez piętnaście minut z osobami decyzyjnymi klubu Bundesligi nie oznacza od razu transferu za kilka baniek albo hitowego wypożyczenia do polskiej ligi. – Nawiązywanie kontaktów jest dla nas pomocne na przyszłość. Gdy później chcemy dowiedzieć się czegoś na temat zawodnika, który grał kiedyś w klubie, z którym mamy nawiązaną relację, możemy bezpośrednio się z nim skontaktować – zauważa Jacek Terpiłowski z Lecha. – Z częścią klubów umówiliśmy się poza konferencją, w dziesięć minut ciężko omówić dokładnie wszystkie tematy. Często są to spotkania czysto zapoznawcze i wymiany kontaktów. Najistotniejsze rozmowy będą toczyły się poza.
Z podobnego założenia wychodzą w Pogoni Szczecin. – Staramy się działać na zdrowych zasadach – my coś komuś podpowiemy, ktoś potem coś podpowie nam – mówi Sławomir Rafałowicz. – Pozyskujemy informacje z samej kuchni. Wiedząc z kim się spotkamy zawsze robimy z Rafałem Żerebeckim listę zawodników, którzy mogą nas ewentualnie interesować. Wymieniamy się relacjami o danych zawodnikach. My jesteśmy pytani o Polaków z polskiej ligi, budżety danych klubów, oczekiwania finansowe poszczególnych piłkarzy. Dużo detali, których nie kupi się w sklepie ani nie przeczyta w książce. Przez ten czas nawiązaliśmy mnóstwo kontaktów i to działa w dwie strony.
Paweł Tomczyk z Rakowa: – Rozmawialiśmy ostatnio z klubami z Anglii, Rosji, Niemiec, Austrii, Chorwacji. Wymienialiśmy informacje o tym, jak wygląda ich rynek w związku z pandemią. W takich sytuacjach możemy poznać informacje o zawodnikach, którzy są związani kontraktem z danym klubem, ale być może będą dostępni, ponieważ klub pomylił się niejako w ocenie zawodnika, zmienił się trener albo nie pasuje on do profilu klubu.
Aktywnie na TransferRoom działa od lat Łukasz Stupka, dyrektor sportowy Bruk-Betu, wcześniej szef skautingu Wisły Kraków. Bruk-Bet to jedyny pierwszoligowy klub, który stawia na tego typu innowacje. – TransferRoom pozwolił mi zdobyć masę międzynarodowych kontaktów, których użyję przy następnym okienku i każdym kolejnym. Rozmawialiśmy przy stoliku z przedstawicielami Odense, Brondby, Wolfsburga, Werderu Brema, HSV czy Club Mexico, dzięki small talkowi była możliwość wymiany informacji z choćby Claudio Chiellinim, bratem Giorgio. Musisz być przygotowany na taką rozmowę, bo co możesz zaoferować takiemu Juventusowi? Mam zawsze w zanadrzu szczegółową listę największych polskich talentów, którą się dzielę. Nic nie tracę, bo i tak Bruk-Bet ich nie pozyska. Nie mam szans sprowadzić praktycznie żadnego utalentowanego chłopaka z czołowych klubów Ekstraklasy. Na miejscu dawałem też każdemu broszurę o Bruk-Becie. Przedstawiałem nas jako koncept Hoffenheim. Bardzo mała miejscowość, kameralny stadion, zidentyfikowani z klubem tylko ludzie z okolicy. Dla tych wielkich klubów byliśmy miłą niespodzianką.
Sławomir Rafałowicz: – Jak rozmawiamy na meetingu z dużymi klubami – co świadczy o ich klasie – znają wszystkich młodych chłopaków z naszego rynku. Nie musimy im przedstawiać Wędrychowskiego, Turskiego, Kozłowskiego czy Żurawskiego, ich interesuje, jaki mamy na tych chłopaków pomysł, jak widzimy dla nich drogę.
I to istota TransferRoom, każdy klub może coś wyciągnąć w rozmowie z drugim, nawet kluby Bundesligi z polskim pierwszoligowcem. – Ważny jest dla nas cały ekosystem, zarówno duże, jak i małe kluby – deklaruje Jonas Ankersen.
Radosław Kucharski z Legii na “speed dating” z Tomasem Rosickym
Ograniczona rola pośredników
Jednym z głównych założeń projektu jest zwiększenie kontroli klubów nad rynkiem piłkarskim. A więc niejako rykoszetem dostaje się agentom. Choć może lepsze byłoby inne słowo – pośrednikom. Czyli tym, którzy pośredniczą przy transakcjach zawodników, z którymi nie są formalnie związani umową menedżerską. Takie transfery bywają kosztowne – trzeba podzielić się nie tylko z pośrednikiem, ale i faktycznym agentem piłkarza.
– Dzięki temu narzędziu omijamy kwestię związaną z agentami. Mamy bezpośrednią odpowiedź z klubu, czy dany zawodnik jest dostępny. Za pośrednictwem agentów nie zawsze dostajemy informacje zgodne z rzeczywistością. Zdarza się, że zapewniają nas o transferze, a dopiero potem idą do klubu i próbują go namówić do tego transferu. Nie chodzi o to, żeby w ogóle pominąć agentów w całym biznesie. To oczywiste, że agent szuka klubu dla swojego zawodnika nie mając jasnej informacji z klubu czy zawodnik jest na sprzedaż. Nie ma nic w tym złego, taka jest po prostu funkcja agenta – zauważa Jacek Terpiłowski z Lecha.
I dodaje: – Patrząc z punktu widzenia klubu – traktujemy jakiegoś zawodnika jako potencjalnego kandydata do transferu. Po trzech tygodniach i analizie dowiadujemy się, że klub w ogóle nie bierze pod uwagę sprzedawania go. Wielokrotnie zdarzyła mi się sytuacja, że agent twierdził, że możemy zrobić transfer za 500 tysięcy. Po czym klub informował nas, że może go sprzedać za 1,5 miliona. I tak traciliśmy trzy tygodnie, a przy okazji rozochociliśmy trenera, że możemy mieć takiego zawodnika. Ale to pewne generalizowanie, bo wiadomo, że są bardziej i mniej wiarygodni agenci.
Łukasz Stupka z Bruk-Betu dodaje: — Agenci przesyłają często opis zawodnika kopiuj-wklej. Z każdego wynika, że to ich zawodnik jest najlepszy na świecie. Jeśli TransferRoom ruszy pełną parą, rola pośredników się ograniczy. Nie ma co ukrywać, kluby zawsze będą szukały optymalizacji kosztów. Klikasz dany klub i masz listę piłkarzy do wypożyczenia i na sprzedaż, tylko ty decydujesz, czy się odzywać, czy nie. Zawsze będziesz musiał dogadać się z agentem zawodnika, ale kwota nie jest podbijana o pośrednika, czyli po prostu o kogoś, kto zna kogoś.
Dla menedżerów, którzy długofalowo budują kariery swoich zawodników, opiekują się nimi w szerszym kontekście niż tylko załatwienie klubu, zawsze będzie miejsce na rynku. Nawet gdyby TransferRoom był codziennością każdego klubu w Europie. Ale pośrednicy bazujący raczej na pojedynczych strzałach mogą za chwilę być w odwrocie. – Wyprze ich technologia, tak samo jak w innych branżach także wypiera ona pośredników – uważa Ankersen.
Sławomir Rafałowicz i Rafał Żerebecki na konferencji TransferRoom
Świat analityki
Jonas Ankersen w 2016 roku ruszył w teren. Przez rok spotykał się z dyrektorami sportowymi klubów z całej Europy. Wypytywał ich o to, co na rynku transferowym mogłoby działać lepiej i z jakimi wyzwaniami się mierzą. W jego głowie szybko powstała diagnoza głównego problemu – wspomnianego braku przepływu informacji pomiędzy klubami. Tak zrodził się pomysł na uruchomienie platformy.
Jonas z szerszym spojrzeniem na piłkę ma do czynienia od dawna. Znacznie bardziej niż on znany jest jego brat – Rasmus, jeden z najbardziej docenionych fachowców w dziedzinie analityki piłkarskiej. Twórca nowatorskiego projektu FC Midtjylland. Odpowiadający dziś także za Brendford, które opierają politykę kadrową głównie na algorytmach i liczbach. Niekoniecznie tych, które widoczne są w klasyfikacji kanadyjskiej. To także autor książki „Kopalnie talentów”, w której analizując akademie rozsiane po świecie próbował odkryć, czym tak właściwie jest talent.
– Dobrze wykorzystaliśmy okres pandemii – puszcza oko Jonas. – Spróbowaliśmy nauczyć kluby, jak jeszcze lepiej korzystać z narzędzi online i zwiększyć skuteczność na rynku. Wielu ludzi pracujących w piłce ma reputację konserwatystów, oldschoolowców, ale w obecnych czasach widzę też wielu postępowych dyrektorów sportowych.
– Jakiego okna spodziewasz się latem?
– Dochodzi do nas wiele ponurych prognoz, ale osobiście spodziewam się jednego z najciekawszych okien w ciągu ostatniej dekady. Może nie będzie tylu wielkich transferów, ilu oczekiwaliśmy przed koronawirusem. Ale już po samej aktywności na platformie widzę, że będzie się działo. Kluby zmieniają swoje plany, a więc muszą dostosować swoje składy do nowych warunków. Widzieliśmy dużą liczbę zapytań i deklaracji zainteresowania składanych głównie po to, by zbadać, na jakim poziomie będą latem ceny. Dla wielu klubów to szansa znalezienia zawodników poniżej normalnej rynkowej ceny.
– A z perspektywy TransferRoom?
– Za naszym pośrednictwem dokonało się już 360 transferów. Tylko minionej zimy było ich prawie sto. Ile będzie latem? Spodziewamy się, że około 150. Rynki online odmieniły już wiele branż. To samo wprowadzamy w piłce nożnej.
Nowa rzeczywistość?
Taksówkę zamawiamy przez aplikację. Jedzenie zamawiamy przez aplikację. Przez aplikację robimy przelewy, dokonujemy zakupów, oglądamy filmy, słuchamy muzyki, komunikujemy się. W dzisiejszych czasach niemal każdą życiową aktywność możemy sprowadzić do kwadratowej ikonki na ekranie naszego smartfona.
Czy rynek transferowy na dobre przeniesie się kiedyś do internetu?
Czy klasyczne negocjacje transferowe zastąpi na dobre wygodna i szybka konwersacja na komunikatorze?
A może polskie kluby złapią na TransferRoom okazje transferowe?
Czy dojdzie do rewolucji?
Koniec końców TransferRoom to tylko jedno z narzędzi, którymi dysponują skauci i dyrektorzy sportowi. Narzędzie warte uwagi, innowacyjne, które w przyszłości może okazać się codziennością klubów na całym świecie.
JAKUB BIAŁEK
Fot. TransferRoom