Wtorek był siódmym dniem zmagań na Igrzyskach Europejskich Kraków-Małopolska 2023, lecz owa siódemka nie okazała się szczęśliwa dla wszystkich polskich sportowców. My zapamiętamy z niego głównie dwa srebrne i jeden złoty medal naszych zawodników w muaythai. Łzy Natalii Bajor, która po zaciętym i dramatycznym meczu ostatecznie przegrała walkę o brąz. Oraz finał turnieju rugby siedmioosobowego kobiet. Mecz, który z jednej strony był nagrodą za świetną postawę Polek w całym turnieju, ale z drugiej pokazał różnicę klas pomiędzy nimi a rugbistkami z Wielkiej Brytanii, które dzięki wygranej w Krakowie uzyskały awans na igrzyska olimpijskie w Paryżu.
RUGBISTKI W FINALE
Zacznijmy od rugby siedmioosobowego kobiet… ale zanim napiszemy o poczynaniach na boisku, poruszmy temat niespodziewanego problemu, który przerwał półfinałowy mecz Wielkiej Brytanii z Belgią. Otóż scena znajdująca się na jednej z trybun za bramką, była zakryta ogromną płachtą z logo igrzysk. Rzecz w tym, że ów materiał nie został zabezpieczony od dołu. W efekcie, kiedy na stadionie wiatr zaczął mocniej hulać, jeden z podmuchów tak mocno podwinął płachtę, że wylądowała ona… na bramce do rugby. W efekcie spotkanie przerwano na kilkadziesiąt minut – do momentu w którym z problemem uporali się strażacy.
Ostatecznie przerwany mecz wygrały rugbistki z Wielkiej Brytanii. Zaraz po nich na stadionie im. Henryka Reymana pokazały się drużyny drugiego półfinału – Polska i Czechy. Biało-Czerwone bez trudu poradziły sobie z sąsiadkami zza południowej granicy, wygrywając aż 29:7. Jednak prawdziwe wyzwanie czekało je właśnie w finale. Ten bowiem toczył się o awans na igrzyska olimpijskie w Paryżu. W tekście poświęconym rugby 7 który niedawno ukazał się na naszych łamach, pisaliśmy:
Najgroźniejsze rywalki? Raczej standardowo – Brytyjki i Irlandki, do tego groźne Hiszpanki czy wspominane Belgijki, które w ostatnich latach bardzo się rozwijają. W polskim obozie nikt nie krył, że rozpoczęte już w styczniu przygotowania miały sprawić, że to właśnie w Krakowie Polki zagrają najlepszy turniej w tym roku. Ale i inne ekipy myślą zapewne dokładnie w ten sam sposób. Nic dziwnego, na świecie rządzą drużyny spoza Starego Kontynentu. Dostać się inną drogą niż przez ten turniej może być trudno (choć Brytyjki czy Irlandki akurat stoją całkiem nieźle w World Rugby Seven Series).
Żadna z Polek nie kryła, że opcjonalna kwalifikacja na igrzyska olimpijskie, byłaby spełnieniem marzeń, wielkim bodźcem dla polskich siódemek i historycznym wydarzeniem dla polskiego rugby w ogóle.
Polki zaczęły bardzo agresywnie, jakby napędzone dopingiem z dolnej trybuny stadionu Wisły. A taka liczba kibiców rzadko kiedy gości na ich spotkaniach. Widać było, że są bardzo naładowane, przez co w pierwszych minutach gra toczyła się zaraz pod polem punktowym Brytyjek.
Jednak doświadczone przeciwniczki mądrze się broniły i czekały na błąd naszym w rozegraniu. A kiedy taki został popełniony, Wyspiarki momentalnie wyłuskały piłkę i szybko rozegrały do Emmy Uren. Ta wręcz na zapalenie płuc przebiegła trzy czwarte boiska, zdobywając przyłożenie. Niedługo później z 5:0 dla Wielkiej Brytanii zrobiło się 7:0, za celne kopnięcie w światło bramki.
Wspomniana Uren po dzisiejszym meczu chyba będzie śnić się naszym zawodniczkom po nocach, gdyż minęło dosłownie parę chwil, a ta sama rugbistka zdobyła kolejne przyłożenie. Od tego momentu Polki już w zasadzie totalnie siadły – także mentalnie. Serio, jeżeli ktoś wybrał się na stadion Wisły i pierwszy raz oglądał siedmioosobowe rugby na żywo, to mógł dojść do wniosku, że to dyscyplina sportu w której silniejsza drużyna maltretuje na boisku słabszą. No nie było czego zbierać z naszego zespołu, który przegrał aż 0:33. To była deklasacja.
I owszem, Polkom należą się brawa za postawę w całym turnieju. Dotarły przecież do jego finału. Miały szansę – przynajmniej na papierze – awansować dziś na igrzyska olimpijskie. Ba, wciąż jej nie zaprzepaściły, bo zagrają o Paryż w międzynarodowym turnieju barażowym. Ale dziś Wielka Brytania pokazała im miejsce w szeregu.
TRZY MEDALE W MUAYTHAI
Do tej pory najbardziej medalogenną areną dla Polaków był Stadion Śląski w Chorzowie. W końcu rozgrywano tam zawody w lekkoatletyce. Wobec zakończenia zmagań w królowej sportu, można było zastanowić się czy któreś z miejsc wyrośnie na podobną medalową kuźnię. Wczoraj to brzemię wzięli na siebie nasi szermierze, którzy zdobyli złoto i srebro. Natomiast dziś trzy krążki mieliśmy zapewnione w Arenie Myślenice, gdzie miały miejsce zawody w muaythai. I akurat tak się złożyło, że cała trójka naszych reprezentantów toczyła pojedynki jedno po drugim.
Zaczęło się o godzinie 15:25 i walki Oskara Siegerta z Igorem Liubczenką w kategorii do 67 kilogramów. Po Siegercie w kategorii 51 kg pokazała się Roksana Dargiel, a jej przeciwniczką była Gulistan Turan. Ostatnią z polskich nadziei na złoto była Martyna Kierczyńska, mistrzyni świata która zmierzyła się Axaną Depypere (kat. -53 kg).
Najbardziej wyrównaną z tych walk było starcie Polaka z Ukraińcem. Ostatecznie spośród pięciu sędziów punktowych, dwóch widziało wygraną Siegerta 29:28, zaś trzech w takim samym wymiarze przyznało zwycięstwo Liubczence. I to on cieszył się ze złotego medalu IE.
Z kolei Turan nie pozostawiła wątpliwości sędziowskiemu gremium. Każdy z członków jury widział wygraną Turczynki nad Dargiel, typując wynik 30:27. Trzy srebrne medale? Jasne, to brzmi super, ale skoro wiedzieliśmy o nich już od wczoraj, kiedy nasi zawodnicy wygrali swoje półfinały, to dziś można było nabrać apetytu na jakieś złoto.
Ten głód zaspokoiła Kierczyńska. Miło było zobaczyć jak tym razem to nasza rodaczka kontrolowała przebieg wydarzeń w ringu i pewnie wygrała z Belgijką 30:27. I tak polscy zawodnicy boksu tajskiego zakończyli zmagania złotem! A wspomnieć należy, że dla naszej ośmioosobowej kadry to w ogóle była bardzo udana impreza, gdyż Polacy w muaythai wywalczyli aż pięć krążków.
ŁZY NATALII BAJOR
Niestety, nie wszystkie wtorkowe zmagania przebiegły po myśli Polaków. Jeżeli mielibyśmy wybrać zawodniczkę, której najbardziej żałujemy, to byłaby Natalia Bajor. 26-letnia Polka miała dziś szansę wywalczyć pierwszy indywidualny seniorski medal w zawodach międzynarodowych. Ale w rozgrywanym w hali Suche Stawy turnieju tenisa stołowego, jej przekleństwem okazały się zawodniczki z Rumunii. W sesji porannej Natalia przegrała półfinał 0:4 w setach z Bernadette Szőcs.
Z kolei po południu nasza rodaczka zagrała o brąz z Elizabetą Samarą… która jest też jej klubową koleżanką. To było znakomite spotkanie w którym Bajor ze stanu 1:3 w setach doprowadziła do wyrównania. Ale w decydującej partii to druga z Rumunek zachowała więcej sił i zimnej krwi. I tak to ona mogła cieszyć się z miejsca na podium.
-Uważam, że ostatnim secie trzy-cztery piłki były szczęśliwe. Dziś to szczęście było po stronie Elizy. W kluczowym momencie, przy 6-8 zagrała po siatce. Później było ciężko wrócić i grać. Można powiedzieć, że czuję niedosyt, ale i tak jestem zadowolona z tego turnieju. […] Dla mnie to był trudniejszy mecz, bo to była pierwsza seniorska gra o medal [indywidualny] – powiedziała po meczu Bajor. I choć twierdziła, że czuje zadowolenie z zawodów, to na świeżo dominowało u niej jednak uczucie smutku. Polka uroniła nawet kilka łez, ale przy tym znalazła oparcie w kibicach, od których usłyszała gromkie podziękowania za dostarczone emocje i postawę w całych zawodach.
A to wsparcie może bardzo się przydać, bo teraz najważniejszą kwestią dla Natalii jest wyczyszczenie głowy. Już jutro bowiem startuje rywalizacja w grze drużynowej kobiet. W swoim pierwszym meczu Polki zmierzą się z zawodniczkami z Austrii.
Fot. TVP Sport
Czytaj też: